środa, 8 lipca 2015

Przyjemny zapach marzeń

Rozdział drugi
Przyjemny zapach marzeń


Czternasty września 1996 roku.


Weszła na pierwsze piętro jednego z bloków w centrum Los Angeles. Powitał ją duszący zapach chińszczyzny, przeciekający przez wentylatory na parterze i krzywy, nachlapany niebieską farbą napis: „Kurcie Cobainie, zbaw nas wszystkich!” powstały od razu po jego śmierci.
Rozwarła spoconą dłoń i spojrzała na małą, pogiętą, mokrą od potu karteczkę. Rozprostowała ją usilnie, starając się aby jej nie rozerwać, i odczytała adres. Następnie przeniosła wzrok na zniszczone, dębowe drzwi, które nie wyglądały zachęcająco.
- To chyba tu – mruknęła pod nosem i nacisnęła dzwonek.
Elektroniczny dźwięk pomknął po kawalerce Roberta Bourdon'a i Dave'a Farrell'a. Dziewczyna usłyszała ciężkie kroki, szczęk zamka i kilka rozbawionych męskich głosów.
Drzwi się otworzyły.
Dziewczyna podniosła wzrok, czując się przy nich jeszcze niższa niż zazwyczaj. Najwyższy, choć najmłodszy, był gospodarz – uśmiechał się szeroko. Obok stał chłopak o dość nietopowej fryzurze, która składała się z niesamowicie poskręcanych brązowych sprężynek sterczących we wszystkie strony. Był jeszcze rudzielec, wypalający nielegalnie zdobytego papierosa. Po chwili pojawił się Mike, wspiął się na palce i oparł się o ramię Roberta. Z szerokim uśmiechem i dziwnymi ognikami w oczach, przebijających się przez szkła okularów, oznajmił wszem i wobec:
- To jest właśnie panna Jones!


Czternasty września 1997 roku.


- Jestem! - krzyknęła Laura od progu i zatrzasnęła drzwi wejściowe nogą. Do jej nozdrzy dobiegł bardzo dobrze znany zapach chińszczyzny, od którego robiło jej się niedobrze, a także nieprzyjemny fetor rozkładającego się jedzenia w zlewie, gdzie piętrzył się stos talerzy. W tym tygodniu Robert zajmował się mieszkaniem, co nigdy za dobrze mu nie wychodziło. Czasami Laura w przypływie wielkiej dobroci pomagała mu posprzątać cały bajzel.
Zrobiła trzy duże kroki – tyle właśnie trzeba było, aby pokonać przedpokój - i znalazła się w pokoju.
Pomieszczenie nie lśniło czystością, przecież zamieszkiwali go młodzi studenci. Pod ozdobioną ołówkowymi bohomazami ścianą stało piętrowe łóżko. Dolna prycza była zaścielona szarym kocem, z kolei z górnej zwisała pościel. Na przeciwnej ścianie wisiały trzy półki ubite z surowych, nieheblowanych desek. Dwa fotele, pośrodku szklany stolik chyboczący się na trzech nogach i stosie książek. Mike kiedyś na nim usiadł i go połamał. Widocznie rozwiązanie miało być tylko chwilowe i prowizoryczne, ale grube tomiszcza idealnie spisywały się w swojej roli, nikt już więcej nie usiadł na stoliku, toteż Rob doszedł z Dave'em do wniosku, że nie warto go wymieniać. Pod oknem stała jeszcze perkusja Bourdon'a, do której chłopak miał sentyment i bass Phoenixa.
- Przepraszam, że tak późno, ale są straaaaaszne korki – usprawiedliwiła się Laura i odgarnęła za krótką, własnoręczne, krzywo obciętą grzywkę.
W tym dniu w pokoju nie panowała burzliwa dyskusja na temat nowego pomysłu czy leniwa rozmowa o niczym. Jedynymi odgłosami jakie dało się usłyszeć, był uliczny gwar i ciche brzdąkanie Marka na gitarze, które działało na nerwy Michaelowi. Joe grał w karty z Bradem, Rob bujał się w zamyśleniu na fotelu.
- Coś się stało? - zapytała nagle Jones, widząc ten niecodzienny obrazek.
- Dobrze, że już jesteś – powiedział poważnie David, wychodząc z łazienki.
Ton jego głosu wskazywał na to, że szykowała się poważna rozmowa. Dziewczyna weszła do pokoju i usiadła na dolnej pryczy piętrowego łóżka obok Wakefielda. Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju, wszyscy mieli poważne miny.
Zbyt poważne.
Może wreszcie odkryli, że to ja rozbiłam zabytkowy wazon mamy Brada? - przemknęło jej przez myśli.
- Nasz wynajemca – zaczął Rob.
- Głupi palant – mruknął Dave
- Też go nie lubię – zawtórował Brad
- Nasz wynajemca – powtórzył Bourdon, ze stoickim spokojem – w sensie mój i Phoenixa, postawił nam ultimatum. Jeżeli nie przestaniemy robić prób i drażnić tym sąsiadów, będzie zmuszony wyrzucić nas na zbity pysk.
- To zapewne ta babcia z piątego piętra na nas doniosła. - rzucił oskarżenie Joe.
- To teraz nie jest ważne – uciął ostro Bourdon. Według niego sprawa była zbyt poważna. On potrzebował konkretów.
- Może da się zorganizować jakiś garaż? - rzuciła Laura
W tym momencie wszyscy jak na komendę spojrzeli na Marka. Chłopak pochodził z bogatej rodziny, miał duży dom i garaż. Tam bez problemu można by było robić próby, a nawet rozstawić sprzęt.
- No co? - warknął machinalnie Wakefield, lecz po chwili domyślił się, skąd te wszystkie spojrzenia sześciu par oczu – O nieeeee! Nie ma takiej opcji! Nie zrobicie mi burdelu w domu! Poza tym rodzice by się nie zgodzili. - pokręcił głową.
Laura przewróciła oczami.
Kilka much latało wkoło pod sufitem, Mark powrócił do brzdąkania na gitarze.
- To może... Może u mnie dałoby się coś zorganizować, chociaż na chwilę. Gdzieś przecież musimy nagrać to cholerne demo – odezwał się cicho Mike.
Był on człowiekiem z rodzaju tych, którzy dla swoich idei i pomysłów byli w stanie stanąć na głowie. Zrobiłby wszystko, aby jego kapela dała radę dalej funkcjonować.
Po burzliwej dyskusji, doszli wspólnie do wniosku, że i tak nic lepszego nie wymyślą.

~*~

Stocker Street zalała fala dzieciaków, których z przymrużeniem oka można by było nazwać artystami. Śpiewali różne piosenki i nieśli duże bębny do perkusji.
Mike mieszkał jeszcze z rodzicami, w piętrowym domku. Numer dziesiąty od zawsze był znany ze swojej gościnności – u Shinodów dla każdego znalazłoby się miejsce.
Dzięki garstce fartu i niebywałemu sprytowi, udało im się rozstawić perkusję na powierzchni kilku metrów kwadratowych pokoju Mike'a. Musieli wynieść tylko szafę na korytarz, reszta została na swoim miejscu – porysowane i obsypane różnymi bohomazami biurko, łóżko, które rzadko bywało zaścielane, tablice korkowe do których zostały przyczepione rysunki chłopaka i lampa – jednym słowem, spartańskie warunki. Pod oknem zaś stało jeszcze czarne pianino z jednym wybitym klawiszem, co w połączeniu z malunkami, nadawało pomieszczeniu delikatny charakter.
Pianino od zawsze było specjalnym przyjacielem, o czym przekonał się Michael. Nie robił mu wykładów, nie wypominał niczego. Wszystko znosił z pokorą, nawet wybicie klawisza w furii go nie bolało. Wysłuchiwał wszystkich smutków.
Na komodzie rozstawili tanią konsolę podłączoną do stacjonarnego komputera. Brad rzucił się na łóżko.
-To się nazywa dopiero studio domowe! - rzekł, a wszyscy wybuchli śmiechem.


Dwunasty września 1996 roku.


         - Mamo, wróciłam! - oznajmiła wesoło Laura wchodząc do domu.
Na wieszaku powiesiła przemoczoną kurtkę, a torbę rzuciła pod ścianę. Przygładziła brązowe włosy ozdobione srebrzystymi kropelkami wody.
- Przepraszam, że tak późno, ale padał deszcz i zatrzymałam się w kawiarni. Poznałam takiego fajnego chłopaka, wiesz? Fajnie że przekonałaś mnie, abym poszła na te warsztaty... Mamo, jesteś tu?
Nikt jej nie odpowiedział.
Przeszła w głąb mieszkania.
Dopiero teraz zauważyła uchylone białe drzwi do kuchni. Podeszła do nich bliżej, lecz nie weszła do środka. W pomieszczeniu panował półmrok. Z winylowej płyty Elvis Presley, kolejny raz swym zachrypniętym głosem wyśpiewywał: love me tender, love me tender.
Kobieta siedziała pochylona nad albumem ze zdjęciami. Po jej nosie płynęły strumienie łez. Trzymała w dłoniach starą fotografię. Jej ciałem zawładnęły drgawki, nie mogła przestać szlochać. Opuszkami palców zachłannie błądziła po kartce, jakby to ona, w całości, miałaby zwrócić jej ukochanego.
Dokładnie dzisiaj minęły dwa lata od jego śmierci.
Laura trzeci raz w życiu widziała płaczącą matkę. Zdarzało się to rzadko, kobieta była zbudowana z mocnego kruszcu, wszystkie przeciwności losu pokonywała sama. W swoim życiu przechodziła kilka załamań, lecz największym dla niej trudem było pozbieranie się po śmierci męża. Mężczyzna bowiem poległ na polu bitwy, za ojczyznę, na wysuszonej, Afgańskiej ziemi.
Laura przełknęła głośno ślinę, smutek był wyczuwalny w każdej cząsteczce powietrza. Ten widok rozrywał jej serce.
Bezszelestnie wycofała się do przedpokoju. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Bo może nic nie chciała mówić?

~*~

Niedługo potem dom znów zaczął mówić głosem telewizora. Migotał obrazkami, pulsował kolorem i przemawiał tak długo dopóki ostatnia osoba idąca spać go nie wyłączyła. Czasami nikt go nie gasił i było słychać go przez całą noc. Jedwabisty głos spikerki maszerował po salonie, przez wąski korytarz, do trzech pokoi.
Kiedyś, bardzo dawno temu, ojciec postawił na telewizorze ślubną fotografię i wazon z kwiatami, których zapach unosił się długo w powietrzu. I choć czarne pudło zmieniło się z czasem z czarno – białego na kolorowe, to fotografia okolona błyszczącą ramką i roślinki w plastikowym dzbanku utrzymywały swoją pozycję, jakby podkreślając jego przynależność do rodziny, naznaczając swoim piętnem.
Telewizor chrząknął i powiedział głosem sztucznie uśmiechniętej spikerki:
- … matka zabiła swoje dziecko. Kobieta włożyła niemowlę do foliowego worka. Mimo błyskawicznej reanimacji, dziecko nie przeżyło. W stanie Massachusetts od początku roku zdarzyły się już cztery podobne wypadki. W minioną sobotę dwoje dzieci znalazło martwego noworodka w śmietniku w Tennessee. Dziewczynka leżała tam ponad tydzień. Pod Carson City policja znalazła w krzakach martwe, dwutygodniowe dziecko. W Rumunii ktoś wyrzucił niemowlę z nieodciętą pępowiną na śmietnik...
Przeraża mnie świat, w jakim żyję. Przerażają mnie ludzie... Chyba jestem zbyt wrażliwa, pomyślała Laura, wstała i zgasiła telewizor, a on wydał z siebie ostatnie tchnienie w postaci piśnięcia i rozbłysku.

~*~

Drzwi rozchyliły się wolno i bezszelestnie. W progu pokoju starszej siostry stanęła siedmioletnia dziewczynka. Brązowe włosy mama zaczesała jej w dwa kucyki, w których wyglądała uroczo, a we właściwych dla rodu Jonesów niebiesko - szarych oczach tańczyły wesołe iskierki.
Podskakując znalazła się przy biurku. Przekrzywiła głowę przez chwilę przypatrując się poczynaniom siostry w pisaniu eseju. Po chwili uznała, że to chyba nic ważnego i zapytała, wymachując radośnie lalką Barbie ubraną w różową sukienkę:
- Pobawisz się ze mną?
- Tak, zaraz. Tylko dokończę pisać wypracowanie. - odpowiedziała Laura zastanawiając się, co by mogła jeszcze dopisać.
Mimo wielkiej różnicy wieku wynoszącej całe osiem lat, siostry miały ze sobą dobry kontakt. Może dlatego, że Laura zawsze chciała mieć młodsze rodzeństwo.
- Okej! - krzyknęła Emily, podskakując do góry. - Zabierzemy je na bal! Tym razem to Ken będzie prowadził to różowe autko! - okręciła się wokół własnej osi przyciskając lalkę do piersi.
Usiadła na łóżku i zaczęła machać nogami w oczekiwaniu. Przyglądała się plakatom siostry i stwierdziła, że boi się tego pana z gitarą, co tak dziwnie się uśmiecha. Po chwili jednak wyciągnęła piątego tego dnia batonika i zaczęła go jeść. Kilka minut później poczuła nieprzyjemne uczucie mdłości.
- Chce mi się rzygać - stwierdziła.
- Wymiotować - poprawiła ją machinalnie Laura pisząc ostatnie zdanie.
- Rzygać. - Powróżyła uparcie dziewczynka. - Słyszałam jak tak mówiłaś! Wczoraj, przez telefon.
Laura odwróciła się wolno na obrotowym krześle i spojrzała na dziewczynkę.
- Nigdy, ale to przenigdy nie bierz przykładu ze starszej siostry...
Spojrzała na nią uważnie, wykorzystując siłę perswazji.
Emily pokiwała głową, wiedząc już, że nie będzie przestrzegać żadnych zakazów, jednak gdzieś głęboko w środku zapamiętując tę radę.


Trzydziesty pierwszy grudnia 1997/
pierwszy stycznia 1998


        Jedna z dzielnic Los Angeles, podczas tej najważniejszej nocy w roku wydawała się być zupełnie wyludniona. Co jakiś czas, niczym widmo przemykał autobus, kilka samochodów, parę zbłąkanych dusz wałęsało się w pobliżu. 

Wszyscy inni ludzie przebywali w towarzystwie najbliższych, świętując, ciesząc się z nadchodzących zmian. Jeden rok odchodził, zastępował go inny, wszyscy mieli płonną nadzieję, że będzie on lepszy. 
Głośna muzyka ogłuszała. W kącie para najlepszych przyjaciół nie mogła się od siebie oderwać, kilka innych osób zajadało przekąski, ktoś koślawo tańczył na środku salonu.
Tak właśnie w domu Wakefielda był żegnany stary rok.
Cała ta wymuszona, wesoła atmosfera przytłaczała Laurę. W środku, wewnątrz duszy czuła, że właśnie ta noc to najlepszy czas aby porzucić swe dotychczasowe życie i rozpocząć wszystko od początku. Ale od czego zacząć?
Jak wielce musiała być niekompletna w środku, skoro pragnęła stałego domu, pełnego rodzinnego ciepła jak i zarazem przygód i ucieczki? Dusiła się w jednym miejscu z niepewności i strachu. A może to te pierzyny, w których codziennie zakopywała się przed światem, nie pozwalały jej oddychać? Pragnęła jednocześnie umrzeć i żyć. Chciała zacząć oddychać, cieszyć się z zapachu kwiatów, a tak naprawdę czasami bała się wyjść z własnego pokoju. Czegoś jej brakowało. Jakiejś cząstki, małego fragmentu układanki, który sprawiłby, że znów poczułaby się kompleta. Michael swoją dobrocią w pewien sposób wypełniał
Zaczęło się pełne napięcia, wesołe odliczanie.
Spośród tłumu wyłapała wzrok Mike'a.
Słowa były zbędne, od razu wiedział, że potrzebowała go w tym momencie. Coś dziwnego było w jej spojrzeniu. Pokiwał głową.
Wyszli na balkon, do pomieszczenia wolnego od duszącego dymu papierosowego.
Kiedyś rozbudził w niej emocje, jednocześnie budząc demona. Wciąż nie wiedziała, czy miała mu dziękować czy przeklinać swój los, za to, że go poznała. Wcześniej była zrobiona ze skały i stali, a jej prawdziwe „ja” było skryte gdzieś głęboko, za wątrobą. Później pojawił się Michael, zwracając jej wszystko, co sprawiało, że warto było żyć. Teraz znów miała rzeczy dla których warto istnieć. Była radość i szacunek dla samej siebie i ... nadzieja.
Był tak różny od tych, których poznała do tej pory. Potrafił ją zrozumieć, wiedział więcej niż inni. Miał w sobie wielkie pokłady cierpliwości, empatii i zrozumienia.
Przynajmniej tak jej się wydawało.
Idealizowała go na każdym kroku, podziwiając jednocześnie. Wybaczała wszelkie błędy. On w tym momencie sprawnie wodził ją za nos.
Mimo wszystko ich przyjaźń była piękna w swej prostocie i niepowtarzalna. Powstała nagle, wbrew wszystkiemu. Łączyła ich silna więź emocjonalna, jak gruba lina. Zerwanie jej było równoznaczne ze śmiercią.
Wiatr nadciągający z oceanu potęgował uczucie chłodu. Oparli się o barierkę, która zostawiła na mankietach od białej koszuli Michaela fragmenty skawalonej czarnej farby.
- Co się stało? - zapytał cicho. Kieliszek z szampanem ciążył mu w dłoni.
- Jestem zmęczona.
Shinoda roześmiał się.
- Niedługo świt – przypomniał.
Potrząsnęła głową.
- Nie chodzi mi o takie zmęczenie.
- To o jakie?
- O takie… Takie prawdziwe, dogłębne. Takie, którego nie możesz odespać. Jestem zmęczona… byciem.
Milczał przez dłuższą chwilę. Kątem oka dostrzegła, że patrzy na nią.
- Nie okazujesz tego - powiedział.
- Nie okazuję wielu rzeczy... Ale w sumie, to chyba nic. Dzisiaj nowy rok, nowe nadzieje, nowe możliwości... - uśmiechnęła się blado, nie wierząc w wartość swych słów.
Zapadła między nimi cisza. Lecz nie taka niezręczna cisza lecz taka, którą wypełniały miliony niewypowiedzianych myśli i wspomnień. Gdzieś w tle, niczym za taflą lodu znajomi cieszyli się z nowego roku, składali sobie życzenia; zwykłe mrzonki, nigdy niewypowiedziane osobiste marzenia i nadzieje. David Bowie przebijał się ze swoim największym hitem Let's Dance.
Ona natomiast w tym momencie myślała pesymistycznie – o swojej przyszłości, znów tych samych, monotonnych dniach. We wrześniu szła już na studia.
Dla niego, przesadnie bolesnego optymisty, przyszłość jaśniała blaskiem fajerwerków. Miał za sobą szóstkę oddanych przyjaciół, swoje pasje, w których się zatracał. Tylko ciepła czyjegoś serca czasami mu brakło, ale i to miało się wkrótce zmienić. Przecież nadchodził rok 1998.
Jones spojrzała gdzieś ponad kamienice, na czarne niebo rozświetlone sztucznymi ogniami.
W tym momencie rok 1997 ustąpił miejsca 1998.
- Szczęśliwego Nowego Roku – szepnęła i upiła łyk ruskiego szampana. Skrzywiła się mimowolnie; był on kwaśny.
- Szczęśliwego Noweg Roku... – odpowiedział Mike.







Witam! 
To jesteśmy już z dwójeczką, którą na zastępstwo literówki łapał Maciej Zieliński. Welkie wyrazy uznania i szacunku. Ściskam!
*gromkie oklaski rozniosły się po auli. Emily wręczyła brokatową nagrodę Maćkowi, który wachlował się dłonią, próbując nie rozpłakać.*
*Owacje na stojąco*
Dziękuję.
Chciałabym też podziękować wszystkim za komentarze, które dodały mi motywacji. 
Korzystając z okazji, zapraszam na mojego drugiego bloga Ulotne.
Pozdrawiam!



12 komentarzy:

  1. I co ja mam napisać?
    Hm.
    Rozdział jak każdy.
    GENIALNY.
    Rozbawiła mnie rozmowa o miejscu do ćwiczeń i jaki nie porządek był w tej kawalerce.
    Hm.
    Co te pianino zawiniło?
    Mike mógł się wyżywać na czymś innym a nie na instrumecie.
    Oj Laura nie przepada za alkoholem.
    No chyba tyle.

    Wybacz za taki komentarz ale ja nie potrafię bardziej sensownych opinii u Ciebie pisać.

    OdpowiedzUsuń
  2. A wiec..
    podoba mi sie!
    ale.. no wlasnie ''ale''. Nie rozumiem jednej rzeczy, moze mnie oswiecisz. Dlaczego dajesz raz ten rok a raz ten. Nie lepiej zeby lecialy normalnie, bo mozna sie zgubic.
    Ale to nic. I tak czytam :D
    To ten... pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi latami chodzi o to, że niektóre wydarzenia działy się w innym czasie niż inne. Niby mogę zrobić to po kolei, ale ja wolę system retrospekcji. ;). Ogólny zamysł jest taki, aby na jeden rozdział przypadał jeden rok. Rozdział pierwszy to rok 1996, drugi to 1997, a trzeci to 1998, aż do 2012. Chyba tylko rok 2002 rozłoży mi się na części, ale jeszcze do końca nie wiem.
      Jak coś to pytaj.
      I dziękuję za komentarz. :D

      Usuń
  3. Jejku, mam kompleksy.
    Ogromne.
    Uwielbiam twoje opisy... Opisy wszystkiego. Są tak pięknie rozbudowane, są po prostu... idealne no.
    Akcja się rozwija, widzę. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na trójkę.
    Weny i... jeszcze wiecej słońca! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam twoje opowiadanie.
    Po prostu super.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, witam. :D
    Nareszcie udało mi się dotrzeć także tutaj. :3
    Rozdział naprawdę ładny. Moją ulubioną postacią zostanie Laura. ;-;

    Okej! - krzyknęła Emily, podskakując do góry. - Zabierzemy je na bal! Tym razem to Ken będzie prowadził to różowe autko! - okręciła się wokół własnej osi przyciskając lalkę do piersi. - Nie wiem czemu, śmieszy mnie to. Różowe autko... XD

    No nic. Czekam na kolejny, życzę weny i w wolnej chwili zapraszam do siebie na nowy rozdział. :)
    http://zagubieni-w-echu.blogspot.com/2015/07/xviii.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawy rozdział, podoba mi się to, że podajesz rok.
    Przyjemnie się czyta.
    Jeśli miałabyś ochotę to zajrzyj do mnie i oceń czy choć trochę się poprawiłam i nie ma tak dużo kolokwializmów. Już jest rozdział trzeci :)
    http://icantfeelyouthere.blogspot.com/2015/07/rozdzia-trzeci.html
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajnie że tworzysz i robisz to co lubisz. Powodzenia w dalszympisaniu i dziękuję za twój komentarz :)
    Mój blog

    OdpowiedzUsuń
  8. Powiedziałaś mi, że będą rozdziały, cieszyłam się jak głupia. Przeskakujesz z latami i znów nic nie ogarniam. xD
    Znaczy, nie że Ulix ma pretensje zawsze i wszędzie, potrzebuję tylko czasu, aby się przyzwyczaić.
    Jest jedna rzecz w Twoim systemie pisania która jest genialna. Na przykład opisanie brudu/zaniedbania mieszkania na początku. Przeciętni ludzie robią tak:
    - dowalenie miliardem opisów kurzu, brudnych naczyń itp
    - normalne opisanie rozmowy.
    A Ty opisujesz wszystko jak jest, a między innymi wtrącasz na przykład o tym, że muchy latały przy suficie. I wtedy to nawet staje się zabawne. A nie męczące, jak w wielu blogach, gdy muchy chowają się między opisami kurzu, naczyń, rozwalonych ciuchów i innych rzeczach w bałaganie.
    Jakby co to był tylko taki przykład, jako przykład przykładu. Wiesz, o co mi chodzi? xD
    No więc bardzo podoba mi się to, jak piszesz.
    Ha! Nie zrobiłam klimatycznej sraczki, ha! Ha!
    Pozdrawiam i życzę weny. :>

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejka :-D
    Też chciałabym poznać nagle jakiegoś człowieka i się z nim zaprzyjaźnić... Może coś takiego kiedyś nagle mi się trafi :-D
    Doskonale znam to uczucie bycia zmęczonym byciem. Jeden z najgorszych rodzajów zmęczenia, tak myślę.
    Rozdział ogólnie fajny. Najbardziej podobał mi się ten początkowy fragment - najpierw jej pierwsza wizyta, a potem, że czuje się już tam jak u siebie :-D
    Dziękuję też za komentarz u mnie - przeproś ode mnie mamę ;-D
    Całusy
    xxx

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję kochana za piękne podziękowania! Współpraca z tobą to czysta przyjemność, mimo wielu nieścisłości, sporów i różnych zdań odnośnie twojego stylu pisania(nie kłócę się bo i tak nie wygram XD). Mam nadzieję że jeszcze coś razem stworzymy ;-)Ceremonia wręczenia nagród, była piękna, bardzo kameralna, widać że się napracowałaś. Oczywiście nagroda stoi u mnie(a jakże by inaczej!) na honorowej półce, tuż obok cekinowej nagrody, obie nagrody są dla mnie bardzo ważne, każda symbolizuje co innego, no i błyszczą!( a i pasują do dodatków XD). Sukienke też miałaś śliczną, błyszczała prawie tak samo jak moja nagroda^^. Twoi czytelnicy niestety tego nie zobaczą, ale jesteś nie tylko wspaniałą pisarką, ale także oddaną i kochaną przyjaciółką( ogólnie cudnym człowiekiem). Mimo wielu kłótni, różnicy zdań i sporów, to i tak bardzo cię kocham i  szanuję ,nie wymieniłbym Cię na nikogo innego :-* Życzę ci wszystkiego co w życiu najwspanialsze(bo na to zasługujesz). Spełnienia wszystkich marzeń, dążenia do wyznaczonego celu, pielęgnowania talentów, bo na prawdę jest o co dbać! No i oczywiście pogody ducha, żeby uśmiech nigdy nie schodził z twojej twarzy i of course weny, ale z tym nie masz problemu. Rozdział oczywiście geniastyczny jak każdy twój ;-) Mimo paru niedociągnięć i pierwszych błędów w tekście(oj było co poprawiać!) to i tak świetnie się to czytało, bo super radzisz sobie z opisywaniem otoczenia a także rozmów. Podczas czytania twoich opowiadań można się przenieść w opisywane miejsca  i przeżywać to wszystko razem z Laurą( tak jak było w moim przypadku). To chyba wszystko co chciałem powiedzieć...ale się rozpisałem :3
    Pozdrawiam moją drogą i kochaną przyjaciółkę(loffki <3)
    Maciek Z.

    OdpowiedzUsuń
  11. Pomimo tego, że Laura jest paskudna i nienawidzę jej już bardzo, ale to bardzo za jej sztuczność, muszę przyznać, iż końcowa rozmowa z Michaelem była bardzo... naturalna. Głównie przez scenerię -ucieczka od głośnej imprezy zawsze kończy się zwierzeniami i jakąś sytuacją, która nad wyraz przypadnie mi do gustu, o tak- ale i także dzięki Shinodzie i temu, że nie zgrywał jakoś specjalnie przejętego i nie wyskoczył z "och, Lauro, co jest nie tak? O mój boże, uratuję cię przed twoimi destrukcyjnymi myślami, chodź na buziola, to ci na pewno, kurwa, pomoże i nie narobi jeszcze większego bałaganu w głowie" tylko pozostaje w swojej roli nieco nieogarniętego, zbitego z tropu kumpla.

    Następna sprawa: podoba mi się opis mieszkania chłopaków; zwracam uwagę na takie rzeczy.

    Kolejna następna sprawa: dzieci w opowiadaniach są zawsze przerysowane, tutaj niestety także.

    I jeszcze kolejna sprawa: banalna ta śmierć ojca, ale cóż

    I jeszcze: dobre to z telewizorem, naprawdę dobre. poza kilkoma nieporadnie dobranymi słowami, mogłabym śmiało stwierdzić, że to jedna z lepszych fragmentów, które napisałaś

    I jeszcze na koniec: weź przestań pisać "malunek" bo to koszmarne

    Nie jestem bardzo zadowolona z tego komentarza, ale muszę już iść i nic więcej nie napiszę, jest c u d o w n a burza i piękne niebo, ja cię pieprzę, uciekam. pa.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.