CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział
pierwszy
Szklana
pogoda
Dwudziesty
siódmy czerwca 1997 roku.
Para
nastolatków leżała na dużej, miękkiej kanapie między plątaniną
koców, prześcieradeł i kołder. Wydzierali się na całe gardło
próbując śpiewać piosenki AC/DC i dogonić za rapem Rakima; on
swoim anielskim głosem, ona niemiłosiernie fałszując. Z
bezczelnością przypatrywały im się postacie przyklejone
przezroczystą taśmą do ściany – cały skład Metalliki, Depeche
Mode oraz Jimmy Page, ściskający gitarę i szczerzący do nich zęby
w obłąkańczym uśmiechu.
Poprzez
otwarte na oścież okno złotą poświatą wpadały promienie
gorącego, kalifornijskiego słońca. Los Angeles dawno nie widziało
takich upałów. Co jakiś czas, gdzieś pomiędzy tym okropnym
skwarem przemykał wiatr, podrywając do lotu papiery leżące na
biurku dziewczyny. Były to różnego rodzaje szkice i malunki,
chaotyczne zapiski.
Po
chwili w pokoju zapanowała cisza, kaseta w odtwarzaczu przestała
się odtwarzać. Coś sprawiło, że powietrze stało się cięższe.
Brązowowłosa
dziewczyna podparła się na ramieniu i dużymi, niebiesko –
szarymi oczami spojrzała na kontur swojego przyjaciela majaczącego
w cieniu. Oczy miał zamknięte, ale po wyrazie twarzy zrozumiała,
że nad czymś myślał. Może przyszedł mu do głowy kolejny pomysł
na piosenkę?
-
Michaelu? - Szturchnęła go lekko, ale nie zareagował. - Spike
Minoda!
-
Jak mnie nazwałaś? - zapytał, starając się zachować powagę,
powściągając kąciki ust, które usilnie wznosiły się do góry.
Nie lubił jak tak na niego mówiono. Tylko Laurze uchodziło to na
sucho. Chyba pozwalał jej na zbyt wiele...
-
No... Spike! - Pisnęła udając bohaterkę i robiąc unik przed
pędzącą w jej stronę poduszką.
I
w tej chwili ukłuła ją jedna myśl. Jakimś niewyjaśnionym
sposobem pojawiła się na chwilę i znikła. Spojrzała na Michaela,
który zdążył zwinąć się w kłębek, wygodnie ułożyć, mając
nadzieję na przespanie chociaż paru chwil.
-
Pamiętasz jak się poznaliśmy? - szepnęła z pełnym sercem
sentymentu.
-
Mhm... - mruknął inteligentnie, przyciskając pod brodę koc.
Laura
przewróciła oczami, wiedząc już, że w tej chwili skończyła się
jakakolwiek możliwość konwersacji z nim.
Dwunasty
września 1996 roku.
-
Bez wątpienia najwybitniejszym twórcą powieści Angielskiej w XIX
w. był Charles Dickens, który łączył w swoich dziełach
krytycyzm społeczny z liryzmem i humorem. Ale co możemy jeszcze o
nim powiedzieć? - Profesor zadał swoim uczniom pytanie retoryczne.
Wyprostował się i spojrzał na studentów, którzy wręcz się go
bali. Przez jego twarz przebiegło rozbawienie. Nabrał powietrza,
aby wygłosić kolejną część monologu, gdy usłyszał ciche
puknięcie. I jeszcze jedno.
Kto
pozwolił sobie na taki nietakt i spóźnił się na jego zajęcia?
Spojrzał na dwa puste miejsca i już wiedział, kogo może się
spodziewać.
-
Proszę – rzekł doniośle.
Stare, drewniane drzwi otworzyły się
powoli, ze skrzypnięciem. W progu stanął wysoki,
dziewiętnastoletni chłopak w bluzie z kapturem i czarnych
bojówkach. Nabierał powietrza łapczywie – widocznie musiał
biec. Z nietęgą miną przeczesał palcami trochę za długie,
kruczoczarne włosy. Zanim zdążył przeprosić za spóźnienie,
wpadł na niego jego przyjaciel, nieumyślnie wpychając go na środek
klasy. Kolega szybko złapał równowagę, zrobił głupią minę i
poprawił okulary na nosie.
-
Pan Shinoda
i Pan Hahn – powiedział wolno profesor, z cieniem tryumfalnego
uśmiechu. – Któż
inny mógłby się spóźnić? - Spojrzał na zegarek. Wykład
trwał już od pięciu minut. –
wejdźcie, ale żeby było mi to ostatni raz! - zagroził.
-
Przepraszamy, to już więcej się nie powtórzy – mruknęli
zgodnie i przeszli w stronę ławek.
Chłopcy
w tym momencie nagrabili sobie u profesora i wypakowując książki
na ławkę, bardzo dobrze to pojęli.
Wykładowca
kontynuował swoją wypowiedź.
Był
to mężczyzna konserwatywny o nienagannych manierach i wyglądzie.
Nosił charakterystyczny niebieski krawat w czarne prążki. Co
chwila, niczym w tiku nerwowym, odgarniał za długie siwe włosy. Na
jego wykładach panowała napięta atmosfera, wszyscy się go bali –
mężczyzna słynął ze swojej surowości.
Mike
zapisywał każde słowo wykładowcy do momentu, dopóki nie
zorientował się, że jest pięć zdań do tyłu. Dał sobie spokój,
podrapał się po włosach i wzdychając odłożył długopis.
-
Ej, Mike, wiesz co wymyśliłem? - szepnął nagle podekscytowany
Joe. Michael ospale oderwał wzrok od profesora i spojrzał na
przyjaciela.
-
Co?
-
W Part of Me można
by było wykorzystać odgłos
alarmu samochodowego,
który nagrał Brad.
-
No, można by było – przyznał po chwili namysłu.
-
Wiesz... Ostatnimi czasy wkurza mnie wokal Marka... - Podjął po
krótkiej ciszy Joe – zmieńmy wokalistę.
-
Oszalałeś?! - syknął Michael, głośniej, niż się spodziewał.
Nieumyślnie
ściągnął na siebie ciekawskie spojrzenia. Profesor łypnął na
niego groźnie spod okrągłych okularów.
-
Przepraszam – szepnął Joe. - Ale powiedź, czy ja nie mam racji?
Mike
pozostawił to bez komentarza.
Resztę
wykładu przetrwali w ciszy, a następne słowa profesora zabrzmiały
zbawiennie.
Ale
tylko przez chwilę.
-
Dziękuję, za uwagę... Pan Shinoda i Pan Hahn, proszę do mnie.
Chłopaki
popatrzyły po sobie. Mike westchnął ciężko i poprawił workowatą
bluzę. Wolno podeszli to katedry, nie wiedząc, czego się
spodziewać.
-
Panowie, macie już po dziewiętnaście lat! Chyba nie muszę
upominać was na każdym kroku. - Zaczął mężczyzna, zapinając
dużą, poprzecieraną aktówkę – Przypominam, iż kierunek jaki
obraliście nie zwalnia was ze znajomości literatury i zasad języka
angielskiego. Artyści nie mogą być analfabetami! Następnym razem
poproszę was o opuszczenie sali. Rozumiemy się?
-
Tak, panie profesorze – odpowiedzieli skruszeni.
Mężczyzna
odgarnął włosy i spojrzał uważnie na chłopaków.
-
To który chętny do poprowadzenia dzisiejszych warsztatów, hm? -
Nie była to propozycja. Był to rodzaj kary.
-
Ja nie mogę! - powiedział szybko Joe – mam chorego brata!
Ej,
cwaniaku, ty przecież nie masz brata! Masz siostry, ale nie brata!
- Pomyślał Michael, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć,
usłyszał:
-
A Pan, Panie Shinoda? - Profesor wwiercał w niego wzrok.
Zapadła
cisza. Mike rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu, szukając
ucieczki. Przecież nie mógł zostać, miał dzisiaj pouczyć się
matematyki, której nienawidził i jeszcze napisać tę piosenkę,
jaka od dwóch dni wydeptywała w jego głowie ścieżki, krzycząc:
Napisz mnie, napisz mnie, no
kurde, napisz mnie!
-
Tak, ja przyjdę – mruknął w końcu.
Boże,
przecież te dzieci nawet porządnie ołówka nie potrafią
trzymać...
~*~
Duża,
sala plastyczna w piwnicy Art College of Design of Pasadena była
wypełniona po brzegi ciekawskimi dzieciakami w przedziale wiekowym
od trzynastu do szesnastu lat, które myślały, że potrafią
malować. Wszystkie słuchały z zaciekawieniem Michaela,
opowiadającego o swojej pasji, jaką było malarstwo. Machał rękami
z ekscytacją, nieświadomie robił różne miny, wodził wzrokiem po
zebranych.
Gdy
skończył mówić, spojrzał na zegarek – zostało jeszcze
piętnaście minut do końca. Uśmiechną się triumfalnie i poprosił
dzieciaki, aby spróbowały narysować używając cieniowania stolik
na którym stał wazon i owoce oświetlone lampką. Odczekał chwilę
i splótłszy ręce za plecami przeszedł się po klasie.
Mina
momentalnie mu zrzedła, gdy spojrzał na rysunki. Załamał się.
Tak, miał rację, te dzieci nie potrafiły nawet trzymać ołówka.
Westchną ciężko; spodziewał się czegoś innego, nieoszlifowanych
diamentów, osób, które potrzebowały małej sugestii aby
postanowić, iż całe życie chcą oddać sztuce. Euforia go
opuściła i poczuł ukłucie zawodu, lecz chyba mało go to
obchodziło. Był tu tylko jeden raz, na dokładkę z przymusu.
Wiedział, że gdyby nie profesor, który uważnie mu się
przyglądał, na pewno nie włożyłby w swój wykład tyle serca.
Wyprostował
się uśmiechając sztucznie. Nie miał zamiaru iść na koniec klasy
i patrzyć na tę profanację, lecz coś, a raczej ktoś przykuł
jego uwagę.
Siedziała
pochylona nad białą kartką, z wysuniętym koniuszkiem języka.
Zawzięcie rysowała, wycierała i rozmazywała palcem grafit. Co
jakiś czas przeklinała cicho pod nosem, gdy źle coś naszkicowała.
Co
prawda nie miał ochoty tam iść, ale jakiś okropny impuls go tam
zaprowadził. Bezwiednie ruszył na koniec sali i stanął za plecami
dziewczyny. Pochylił się i spojrzał na jej szkic, a szeroki
uśmiech zachwytu rozświetlił jego twarz. Wreszcie, wśród tej
bandy dzieciaków spostrzegł kogoś, kto miał zielone pojęcie o
tym, co robi. Z obrazka emanował niebywały talent dziewczyny. Gdyby
nie jego męskie ego, stwierdziłby nawet, że jest lepsza od niego.
Przyjrzał się uważniej malunkowi, coś zwróciło jego uwagę,
lecz nie zachwiało dobrego wrażenia.
Zmarszczył
brwi i powiedział:
-
To jabłko jakieś krzywe ci wyszło, mogę ołówek?
Dziewczyna
drgnęła. Była tak zajęta swoją pracą, iż nie zauważyła, że
ktoś nad nią stoi. Podniosła do góry głowę.
I
w tym momencie ich spojrzenia się spotkały. Ciemne tęczówki
Michaela przeszył błysk, jakby ta dziewczyna była bliska jego
sercu, jakby znał ją od dawna. Pierwszy raz widział kogoś takiego
jak ona. Wydawała się być twarda, zadziorna i silna, ale w środku
była krucha jak płatki śniegu i niewinna. Przypominała królową
z lodu i diamentów, martwą rzecz, zbyt piękną i twardą, by być
żywą. W tej postaci nikt nie mógł jej tknąć. I te oczy, jak
wzburzony ocean, niebieskie z nutą smutnej szarości. Gwiazdy chyba
oddały im cały blask.
Na
twarzy Shinody namalowało się zaskoczenie, zdmuchując resztki
zawsze goszczącego spokoju widocznego u wrażliwych artystów.
Głęboki brąz tęczówek przez chwilę napawał Laurę spokojem.
Jones błądziła wzrokiem po jego twarzy pragnąc zapamiętać każdy
detal do końca życia; drobną zmarszczkę pojawiającą się na
czole oraz te w kącikach oczu.
On
pierwszy odwrócił wzrok.
Utkwił
spojrzenie w rysunku dziewczyny, przypominając sobie, po co tu tak
naprawdę przyszedł. Wziął w drżącą dłoń ołówek i poprawił
niedoskonałości, uspakajając na siłę chaos w głowie.
Ta
dziewczyna go zaintrygowała.
Laura
oparła się o krzesło, czując jak szybko bije jej serce. Czerwone
rumieńce wypłynęły na jej blade policzki na samo wspomnienie
intensywności spojrzenia jakim obdarzył ją Shinoda. Przez chwilę
obserwowała jak Mike sprawnie i gładko poprawia jej jabłko nad
którym tak strasznie się męczyła. Swoją drogą miał bardzo
ładne dłonie z twardszymi opuszkami palców, zapewne od instrumentu
smyczkowego na jakim grał. Może był też utalentowany muzycznie?
Chłopak
odłożył ołówek i niepewnie spojrzał na dziewczynę jeszcze raz.
Dopiero teraz zauważył, że miała na sobie za dużą o dwa
rozmiary jeansową kurkę, która nadawała jej charakteru. Na oko
była młodsza od niego o jakieś cztery lata, ale według niego nie
była to duża różnica.
Nagle
przez jego twarz przebiegły miliony uczuć, a głowę zaśmieciły
tysiące myśli do niewypowiedzenia. Podjął decyzję, która zaważy
na ich przyszłości.
Wyciągnął
rękę w jej stronę.
-
Michael – powiedział niebywale pewnie – ale znajomi mówią na
mnie Mike.
-
Laura – Uścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się lekko.
~*~
Jak
najszybciej spakował wszystkie notatki, szkice i przyrządy
plastyczne do plecaka. Z niecierpliwością wysłuchał pochwał od
profesora, który nie spodziewał się, że tak klarownie poprowadzi
zajęcia. Mike podziękował mu za pochwałę i pożegnał się.
Wybiegł z sali za dziewczyną o niesamowicie pokręconych, brązowych
włosach.
-
Lauro! - Zawołał - Lauro, zaczekaj! - Zatrzymała się, a on
zrównał z nią krok. - Masz niebywały talent – zaczął po
chwili.
-
Chyba wszyscy tutaj go mają – odparła miękko, z utkwionym
wzrokiem w podłodze.
-
Nie, nie mają, uwierz. Byłaś jedyną osobą w tym pomieszczeniu,
która coś potrafiła narysować.
-
Dzięki. - Uśmiechnęła się do siebie. Nikt nigdy nie pochwalił
jej talentu i sama w niego nie wierzyła.
Przeszli
w milczeniu przez długi korytarz. W końcu wyszli na zewnątrz i ze
zdziwieniem spostrzegli, że nad Los Angeles szaleje straszliwa
ulewa. Wiatr przygniatał konary drzew do zimnego asfaltu, a deszcz
ze świstem przecinał powietrze. Ostatnio coraz częściej
występowały takie anomalie pogodowe, upodabniając słoneczne Los
Angeles do ponurego Phoenix.
-
Sądzę, że powinniśmy gdzieś przeczekać to chwilowe oberwanie
chmury – stwierdził Mike.
Przemykali pod sklepowymi markizami i przeskakiwali wielkie kałuże. Co chwila niepewnie na siebie spoglądali, aby w końcu wybuchnąć śmiechem i rozładować napięcie. Mike dobiegł do najbliższego baru i szarpał się z drzwi. Za cholerę nie mógł ich otworzyć. Laura popatrzyła na niego podejrzliwie, czekając na moment, kiedy w końcu przestanie sobie żartować. Ale on chyba naprawdę nie potrafił ich otworzyć...
Wyciągnęła
rękę w stronę drzwi i po prostu... lekko je pchnęła. Zabrzmiał
dźwięk dzwoneczka, Mike'owi zrobiło się głupio, a dziewczyna
zaśmiała się odchylając głowę do tyłu i weszła do środka.
Beżowo
– biała tapeta w kratkę przygniatała swoim ciężarem. Na
prowizorycznej scenie ubitej z kilku desek znosił swój sprzęt mało
znany zespół. Shinoda posłał w ich kierunku tęskne spojrzenie.
Też chciał ze swoją nowo powstałą kapelą występować dla
większej publiczności. Chciałby przybijać piątki
rozhisteryzowanemu i podekscytowanemu tłumowi, widzieć radość na
ich twarzach i także się z tego cieszyć. Chciałby po prostu, aby
jego zespół też coś osiągnął.
Usiedli
w małej wnęce, naprzeciwko siebie, na twardych, skórzanych,
czerwonych kanapach. Poprzez
siwy dym papierosowy przedzierała się denny utwór Mariah Carey.
Laura nie lubiła jej pustego wycia o miłości, rozpaczy i
pożądaniu. Ale też nie lubiła wycia barmanki, która na chwilę
zapomniała, że nie jest sama i zaczęła nucić tekst piosenki.
Jones spojrzała na towarzysza, który dusił się śmiechem i sama
parsknęła.
-
To jest straszne. - wydukał Mike pomiędzy kolejnymi falami
rozbawienia – Przypomnij mi proszę następnym razem, że nawet
gdyby było gradobicie, abym tu nie przychodził.
-
Dobrze, przypomnę. - odpowiedziała i uznała, że Michael ma
niebywały i zaraźliwy śmiech. - Masz jeszcze jakieś
zainteresowania oprócz malunku? - zapytała Laura po uspokojeniu
się. Bezwiednie zaczęła bawić się kablami słuchawek od
walkmana; rozprostowywała je i owijała wokół palca.
-
Taak. Uwielbiam muzykę. Czasami pośpiewam, ale najbardziej lubię
rapować. Mam zespół garażowy...
-
Masz zespół? - Laura przerwała mu w pół słowa i nachyliła się
- To bardzo fajnie! A co gracie?
-
Rocka ale nie takiego w najczystszej postaci, lecz takiego z
domieszką rapu i bitów. Wiesz, taka hybryda. Wmieszaliśmy w to
wszystkie style muzyczne jakie się tylko da i to na czym zostaliśmy
wychowani.
Na
twarzy Jones pojawił się szeroki uśmiech, a w oczach zatańczyły
ogniki ekscytacji. Zawsze chciała mieć kolegę grającego w kapeli
rockowej.
-
Ile czasu już tworzycie?
-
Dopiero parę miesięcy... Naprawdę cię to interesuje? - dopytywał.
Pierwszy
raz spotkał się z kimś, kogo zainteresowało to, co robił z
przyjaciółmi. Koledzy w szkole mieli już dosyć jego paplaniny na
ten temat, a rodzice i młodszy brat wspólnie uważali, że to tylko
chwilowa fascynacja i za parę miesięcy zespół się rozleci.
-
Tak, to naprawdę ekscytujące! Mam kolegę, który także ma swój
zespół, się nazywają
Grey Daze, ale ostatnio
jakoś urwał nam się kontakt...
Mike
już chciał coś odpowiedzieć, ale nie zdążył, ponieważ...
-
Spike Minoooooda! - Powietrze przeciął krzyk chłopka, a raczej
bełkot. Wypowiedzenie słów „Mike Shinoda” było dla niego zbyt
trudne, dlatego powstało to przejęzyczenie.
W
ich stronę szedł wysoki, lecz niższy od Shinody chłopak z
kwadratową szczęką. Brązowe włosy stały we wszystkie strony, a
piwne oczy miały w sobie coś dzikiego i obłąkanego.
Mike
odwrócił się i udał, że nikogo nie widzi, co i tak nie
poskutkowało. Mark Wakefield przysiadł obok niego.
-
Cześć! - krzyknął, jakby chcąc zakomunikować wszystkim, iż tu
jest i potrzebuje uwagi. Był wstawiony i bardziej rozrywkowy niż
zazwyczaj. Alkohol zawsze wypłukiwał z niego resztki wychowania i
na co dzień obecnej ponurej miny.
Michael
oparł łokcie o blat i schował twarz w dłonie.
-
Cześć - mruknął
Laura
przypatrywała się wszystkiemu z cieniem rozbawienia. Zażenowanie
Mike'a wydało jej się zabawne.
-
Co tu robisz, z... - Mark przyjrzał się badawczo Laurze – to
twoja nowa dziewczyna? - Zanim Mike zdążył cokolwiek odpowiedzieć,
chłopak zalał ich kolejnym potokiem słów – a lubicie może
kebaby? Ostatnio jadłem takiego dobrego. Mówię wam, to arabskie
żarcie niedługo rozleje się po całym naszym kontynencie, a nawet
całym świecie. Jak pizza. Ale pizza nie jest arabska, prawda? Tylko
włoska. Włoska, czy Rzymska? A czy to przypadkiem nie to samo? Pić
mi się chce... Chcecie pić? Pójdę i coś zamówię...
-
Dziękujemy Mark, my już w sumie będziemy się zbierać –
zaoponował szybko Shinoda i wstał.
-
Czyli to jednak twoja dziewczyna? - zapytał Wakefield, jak zawsze
czujny na posterunku.
-
Nie, to tylko znajoma z warsztatów.
-
Znajoma, znajoma, jasne, jasne – mruknął Mark z uśmiechem i
klepnął Michaela w plecy, tak mocno, że chłopak prawie zgiął
się w pół i poczuł jak odrywają mu się płuca. - Dobra, to na
razie.
-
Cześć.
Wakefield
wyszedł zza stołu, zasalutował im i odszedł lekko chwiejnym
krokiem.
-
Zabawny typ – stwierdziła Laura i wstała.
-
Gdybyś go poznała bliżej, nie mówiłabyś tak.
Mieli
szczęście, że ulewa za oknem zmieniła się w lekki deszczyk.
Zegar wiszący nad barem wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą,
wobec tego chcieli znaleźć się jak najszybciej w domu.
Wyszli
z baru, Jones poprawiła w trzymane przyrządy plastyczne, będąc
obserwowana przez chłopaka.
-
Sprawiasz wrażenie miłej osoby.
-
Tak? A które dokładnie fakty w mojej biografii pozwoliły Ci wpaść
na ten szalony pomysł?
Mike zmieszał się. Zawsze to on
rzucał cięte riposty, a teraz nie potrafił nic odpowiedzieć.
Laura zaśmiała się, a on machinalnie, lecz z okropnym posmakiem
przegranej, zrobił to samo.
Czy
była miła? Owszem, przynajmniej sprawiała takie wrażenie. Ale
była też zadziorna i pewna swoich racji. Mike zawsze łatwo
nawiązywał z ludźmi wszelkie kontakty i po kilku minutach rozmowy
wiedział już, czy dana osoba mu się do czegoś przyda albo czy
szkoda marnować na kogoś czasu. Do czego Laura miała mu się
przysłużyć, tego jeszcze nie wiedział, ale na pewno relacje z
Jones mogłyby być ciekawe.
Mike
wpadł nagle na wspaniały pomysł.
-
Lauro?
-
Tak, Spike?
Parsknęli
śmiechem.
Dziewczyna
spojrzała na niego swoimi niebiesko – szarymi oczami, które
niestety nie zrobiły na nim już takiego wielkiego wrażenia jak na
początku.
-
Powracając do naszej rozmowy w barze, to... - W tym momencie Mike'a
opuściła pewność siebie. Stał się niespokojny i jedyną rzeczą,
jaka go w tym momencie ratowała, była jego przebijająca i
oślepiająca charyzma – Jeżeli byś chciała, no wiesz, zobaczyć
jak gramy czy coś, to... - Ze szkicownika wyrwał kawałek kartki,
wyciągnął długopis i szybko coś nabazgrał – to jest adres
mojego kolegi, Roberta Bourdona, za dwa dni zrobimy u niego próbę,
więc jeżeli chciałabyś, to miło by było, gdybyś wpadła -
uśmiechnął się krzywo i wręczył jej świstek.
Laura
popatrzyła na karteczkę przez chwilę, po czym uśmiechnęła się
szeroko do Shinody, podejmując szybko decyzję.
-
Tak, chętnie przyjdę.
Mike
rozluźnił się, co nie umknęło uwadze dziewczyny.
-
Dasz radę wrócić sama? - zapytał z nieukrywaną troską w głosie.
Było ciemno, zimno i nieprzyjemnie.
-
Tak, dam radę – uśmiechnęła się lekko.
-
Ale na pewno? Bo jak coś...
-
Tak, dam radę – przerwała mu, odwróciła się na pięcie i
rzuciła przez ramię. – Do zobaczenia!
-
Cześć! - odpowiedział i także ruszył w swoją stronę.
Jesteśmy
już po pierwszym rozdziale. Początki nigdy za dobrze mi nie
wychodziły, myślę, że im dalej, tym będzie lepiej.
Patrzcie
na daty, bo to ważne i …. i chyba to wszystko.
Do
napisania!
Nie twierdze że początki Ci nie wychodzą bo wychodzą Ci bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńNo cóż zapowiada się ciekawie :-)
Chyba najbardziej podobał mi się początek notki.
Spike Minoda - Mike tylko Laurze pozwala do siebie tak mówić .
Rozbawił mnie Mark - naprawdę.
I już wiadomo z kim kolegowała się Laura - no jakby nie inaczej.
Noś czuje że gdy chłopacy przyjmą Benningtona do zespól to Laura i on się rozpoznają:-)
Jejciu co ja pisze?
Dobra.
Ściskam mocno i gorąco pozdrawiam.
Chciałabym pisać tak ładnie jak ty, poważnie.
OdpowiedzUsuńKompleksy mam, jeju. >-<
No ale nie, serio. Podobają mi się twoje opisy i to bardzobardzobardzo.
Nie umiem tak, nie umiałam i nie wiem czy się nauczę (lenistwo Klaudii)
Cóz, no to ja ci weny nie życzę a raczej czegoś w stylu słonecznych dni. :D
Trzymaj się!
Początek rozdziału jest kwintesencją całej Twojej twórczości - to, że piszesz o czymś zupełnie normalnym, a to wydaje się takie niezwykłe, takie piękne. To jest talent!
OdpowiedzUsuńStudia Mike'a i Joe'ego! Ktoś poruszył ten temat w opowiadaniu, jej! Podoba mi się to, od razu ciekawam, czy w realu też się spóźniali...
Przerażenie Mike'a przed warsztatami było piękne. :') A te dzieci były tak uzdolnione jak ja.
"Dziewczyna drgnęła. Była tak zajęta swoją pracą, iż nie zauważyła, że ktoś nad nią stoi." - typowa ja na lekcjach. Tylko na tych nudnych to drżę z przerażenia, bo jak coś mnie nie interesuje, to piszę rozdział na WOK.
"On pierwszy odwrócił wzrok". Ej no, to zdanie uderzyło mnie w twarz.
Ojej, jakie to słodkie, gdy oni się sobie przedstawiają...
Oberwanie chmury... To mi się skojarzyło z postami Mike'a na snapchacie o deszczowym dniu w Los Angeles.
Jak biegli w deszczu... To było takie beztroskie, takie fajne, takie... lekkie? Chyba mogę tak to nazwać.
Mark, który chciał wszystkim zakomunikować, że tu jest i potrzebuje uwagi... To mi przypomina moją koleżankę ze szkoły. O.o
Miła znajomość Mike'a i Laury. Zapowiada się pięknie. :')
Pozdrawiam i życzę weny!
Tęskiniłam z twoim stylem pisania ^^ Piszesz nieby takim zwykłym jezykiem, jednak każde słowo jest przez ciebie tak świetnie dobrane to zdania, że każdy rozdział, który wyszedł z pod twojej ręki wiciąga. Wspomnę, że jak opisywałaś Marka to przez chwilę myślałam, że to Chester, ale ta kwadratowa szczęka mi nie pasowała. Co bym mogła jeszcze dodać? Hm..chyba nie będę pisać, że rozdział był wspaniały, bo chyba za dużo się już tego na czytałaś albo.....nie jednak to napiszę :) Rozdział był wspaniały! Historia mnie bardzo zaciekawiła :)
OdpowiedzUsuńŻyczę ci weny i pozdrawiam ^^
Ciekawy początek... Wspaniale piszesz. Te opisy, dialogi...- są po prostu niesamowite. A ta literówka (,, jeansową kurkę"), świetna! Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.
OdpowiedzUsuń~Ann
Zostawiłam sobie na potem, zapomniałam i tak z 14 czerwca zrobił się 25 ;-;
OdpowiedzUsuńNie dobra ja ;-;
No cóż... podoba mi się! Bardzo!
Jest lekko i przyjemnie. I super. Przeważnie Twoje rozdziały opierały się na opisach (niestety ciężkich dla mnie, bo akurat były w stylu jaki nie lubię), ale te opisy... są o wiele lepsze. Lekkie, łatwe i przyjemne. I chwała Ci za to! Pisz tak dalej.
Majk i Laura e.e Hm, ciekawie, ciekawie e.e
Co ty masz z tym imieniem? Laura.. e.e
Twojego bloga też czytałam i miałam w zakładkach, ale straciłam, bo zniszczyłam telefon. Bardzo fajnie piszesz, podoba mi się bardzo. Teraz mam bloga. Niedawno założyłam, mam nadzieję, że mnie odwiedzisz, życzę ci dużo weny i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńhttp://icantfeelyouthere.blogspot.com/2015/07/rozdzia-drugi.html
Zajebiście Ci wyszło!!!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero komentuję, ale miałam kompa w naprawie, co przecież już wiesz... :-)
Rozdział jest świetny :-D
Ja nigdy nie umiałam rysować :-(
Ani śpiewać :-((
xD
Nie ma to jak przypadkowo spotkani znajomi, do tego pijani. Niezapomniane przeżycie xD
To co? Czekam na nexta
Całusy :-**
http://you-are-not-alone-i-am-sorry.blogspot.com/
http://we-are-surrounded-by-different-people.blogspot.com/
xxx
Dlaczego bohaterowie nazywają się tak samo jak ci, których z ulgą pożegnałam?
OdpowiedzUsuńMam dość Laury, kolejna perfekcyjna, rockowa panieneczka z ogromnym talentem i pasją, oczywiście nękana problemami i urojeniami, dodatkowo tak "niewymuszenie" cudowna. Boże, to takie schematyczne.
Czy mężczyźni muszą zakochiwać się tylko w takich kobietach?
Uśmiechną się triumfalnie
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie wtrącić, że masz błąd ortograficzny.