Rozdział
drugi
Przyjemny
zapach marzeń
Czternasty
września 1996 roku.
Weszła
na pierwsze piętro jednego z bloków w centrum Los Angeles. Powitał
ją duszący zapach chińszczyzny, przeciekający przez wentylatory
na parterze i krzywy, nachlapany niebieską farbą napis: „Kurcie
Cobainie, zbaw nas wszystkich!” powstały od razu po jego śmierci.
Rozwarła
spoconą dłoń i spojrzała na małą, pogiętą, mokrą od potu
karteczkę. Rozprostowała ją usilnie, starając się aby jej nie
rozerwać, i odczytała adres. Następnie przeniosła wzrok na
zniszczone, dębowe drzwi, które nie wyglądały zachęcająco.
-
To chyba tu – mruknęła pod nosem i nacisnęła dzwonek.
Elektroniczny
dźwięk pomknął po kawalerce Roberta Bourdon'a i Dave'a Farrell'a.
Dziewczyna usłyszała ciężkie kroki, szczęk zamka i kilka
rozbawionych męskich głosów.
Drzwi
się otworzyły.
Dziewczyna
podniosła wzrok, czując się przy nich jeszcze niższa niż
zazwyczaj. Najwyższy, choć najmłodszy, był gospodarz –
uśmiechał się szeroko. Obok stał chłopak o dość nietopowej
fryzurze, która składała się z niesamowicie poskręcanych
brązowych sprężynek sterczących we wszystkie strony. Był jeszcze
rudzielec, wypalający nielegalnie zdobytego papierosa. Po chwili
pojawił się Mike, wspiął się na palce i oparł się o ramię
Roberta. Z szerokim uśmiechem i dziwnymi ognikami w oczach,
przebijających się przez szkła okularów, oznajmił wszem i wobec:
-
To jest właśnie panna Jones!
Czternasty
września 1997 roku.
-
Jestem! - krzyknęła Laura od progu i zatrzasnęła drzwi wejściowe
nogą. Do jej nozdrzy dobiegł bardzo dobrze znany zapach
chińszczyzny, od którego robiło jej się niedobrze, a także
nieprzyjemny fetor rozkładającego się jedzenia w zlewie, gdzie
piętrzył się stos talerzy. W tym tygodniu Robert zajmował się
mieszkaniem, co nigdy za dobrze mu nie wychodziło. Czasami Laura w
przypływie wielkiej dobroci pomagała mu posprzątać cały bajzel.
Zrobiła
trzy duże kroki – tyle właśnie trzeba było, aby pokonać
przedpokój - i znalazła się w pokoju.
Pomieszczenie
nie lśniło czystością, przecież zamieszkiwali go młodzi
studenci. Pod ozdobioną ołówkowymi bohomazami ścianą stało
piętrowe łóżko. Dolna prycza była zaścielona szarym kocem, z
kolei z górnej zwisała pościel. Na przeciwnej ścianie wisiały
trzy półki ubite z surowych, nieheblowanych desek. Dwa fotele,
pośrodku szklany stolik chyboczący się na trzech nogach i stosie
książek. Mike kiedyś na nim usiadł i go połamał. Widocznie
rozwiązanie miało być tylko chwilowe i prowizoryczne, ale grube
tomiszcza idealnie spisywały się w swojej roli, nikt
już więcej nie usiadł na stoliku, toteż Rob doszedł z Dave'em do
wniosku, że nie warto go wymieniać. Pod oknem stała jeszcze
perkusja Bourdon'a, do której chłopak miał sentyment i bass
Phoenixa.
- Przepraszam, że tak późno, ale są straaaaaszne korki – usprawiedliwiła się Laura i odgarnęła za krótką, własnoręczne, krzywo obciętą grzywkę.
- Przepraszam, że tak późno, ale są straaaaaszne korki – usprawiedliwiła się Laura i odgarnęła za krótką, własnoręczne, krzywo obciętą grzywkę.
W
tym dniu w pokoju nie panowała burzliwa dyskusja na temat nowego
pomysłu czy leniwa rozmowa o niczym. Jedynymi odgłosami jakie dało
się usłyszeć, był uliczny gwar i ciche brzdąkanie Marka na
gitarze, które działało na nerwy Michaelowi. Joe grał w karty z
Bradem, Rob bujał się w zamyśleniu na fotelu.
-
Coś się stało? - zapytała nagle Jones, widząc ten niecodzienny
obrazek.
-
Dobrze, że już jesteś – powiedział poważnie David, wychodząc
z łazienki.
Ton
jego głosu wskazywał na to, że szykowała się poważna rozmowa.
Dziewczyna weszła do pokoju i usiadła na dolnej pryczy piętrowego
łóżka obok Wakefielda. Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju,
wszyscy mieli poważne miny.
Zbyt
poważne.
Może
wreszcie odkryli, że to ja rozbiłam zabytkowy wazon mamy Brada?
- przemknęło jej przez myśli.
-
Nasz wynajemca – zaczął Rob.
-
Głupi palant – mruknął Dave
-
Też go nie lubię – zawtórował Brad
-
Nasz wynajemca – powtórzył Bourdon, ze stoickim spokojem – w
sensie mój i Phoenixa, postawił nam ultimatum. Jeżeli nie
przestaniemy robić prób i drażnić tym sąsiadów, będzie
zmuszony wyrzucić nas na zbity pysk.
-
To zapewne ta babcia z piątego piętra na nas doniosła. - rzucił
oskarżenie Joe.
-
To teraz nie jest ważne – uciął ostro Bourdon. Według niego
sprawa była zbyt poważna. On potrzebował konkretów.
-
Może da się zorganizować jakiś garaż? - rzuciła Laura
W
tym momencie wszyscy jak na komendę spojrzeli na Marka. Chłopak
pochodził z bogatej rodziny, miał duży dom i garaż. Tam bez
problemu można by było robić próby, a nawet rozstawić sprzęt.
-
No co? - warknął machinalnie Wakefield, lecz po chwili domyślił
się, skąd te wszystkie spojrzenia sześciu par oczu – O nieeeee!
Nie ma takiej opcji! Nie zrobicie mi burdelu w domu! Poza tym rodzice
by się nie zgodzili. - pokręcił głową.
Laura
przewróciła oczami.
Kilka
much latało wkoło pod sufitem, Mark powrócił do brzdąkania na
gitarze.
-
To może... Może u mnie dałoby się coś zorganizować, chociaż na
chwilę. Gdzieś przecież musimy nagrać to cholerne demo –
odezwał się cicho Mike.
Był
on człowiekiem z rodzaju tych, którzy dla swoich idei i pomysłów
byli w stanie stanąć na głowie. Zrobiłby wszystko, aby jego
kapela dała radę dalej funkcjonować.
Po
burzliwej dyskusji, doszli wspólnie do wniosku, że i tak nic
lepszego nie wymyślą.
~*~
Stocker
Street zalała fala dzieciaków, których z przymrużeniem oka można
by było nazwać artystami. Śpiewali różne piosenki i nieśli duże
bębny do perkusji.
Mike
mieszkał jeszcze z rodzicami, w piętrowym domku. Numer dziesiąty
od zawsze był znany ze swojej gościnności – u Shinodów dla
każdego znalazłoby się miejsce.
Dzięki
garstce fartu i niebywałemu sprytowi, udało im się rozstawić
perkusję na powierzchni kilku metrów kwadratowych pokoju Mike'a.
Musieli wynieść tylko szafę na korytarz, reszta została na swoim
miejscu – porysowane i obsypane różnymi bohomazami biurko, łóżko,
które rzadko bywało zaścielane, tablice korkowe do których
zostały przyczepione rysunki chłopaka i lampa – jednym słowem,
spartańskie warunki. Pod oknem zaś stało jeszcze czarne pianino z
jednym wybitym klawiszem, co w połączeniu z malunkami, nadawało
pomieszczeniu delikatny charakter.
Pianino
od zawsze było specjalnym przyjacielem, o czym przekonał się
Michael. Nie robił mu wykładów, nie wypominał niczego. Wszystko
znosił z pokorą, nawet wybicie klawisza w furii go
nie bolało.
Wysłuchiwał wszystkich smutków.
Na komodzie rozstawili tanią konsolę podłączoną do stacjonarnego komputera. Brad rzucił się na łóżko.
-To się nazywa dopiero studio domowe! - rzekł, a wszyscy wybuchli śmiechem.
Na komodzie rozstawili tanią konsolę podłączoną do stacjonarnego komputera. Brad rzucił się na łóżko.
-To się nazywa dopiero studio domowe! - rzekł, a wszyscy wybuchli śmiechem.
Dwunasty
września 1996 roku.
-
Mamo, wróciłam! - oznajmiła wesoło Laura wchodząc do domu.
Na
wieszaku powiesiła przemoczoną kurtkę, a torbę rzuciła pod
ścianę. Przygładziła brązowe włosy ozdobione srebrzystymi
kropelkami wody.
-
Przepraszam, że tak późno, ale padał deszcz i zatrzymałam się w
kawiarni. Poznałam takiego fajnego chłopaka, wiesz? Fajnie że
przekonałaś mnie, abym poszła na te warsztaty... Mamo, jesteś tu?
Nikt
jej nie odpowiedział.
Przeszła
w głąb mieszkania.
Dopiero
teraz zauważyła uchylone białe drzwi do kuchni. Podeszła do nich
bliżej, lecz nie weszła do środka. W pomieszczeniu panował
półmrok. Z winylowej płyty Elvis Presley, kolejny raz swym
zachrypniętym głosem wyśpiewywał: love
me tender, love me tender.
Kobieta
siedziała pochylona nad albumem ze zdjęciami. Po jej nosie płynęły
strumienie łez. Trzymała w dłoniach starą fotografię. Jej ciałem
zawładnęły drgawki, nie mogła przestać szlochać. Opuszkami
palców zachłannie błądziła po kartce, jakby to ona, w całości,
miałaby zwrócić jej ukochanego.
Dokładnie
dzisiaj minęły dwa lata od jego śmierci.
Laura
trzeci raz w życiu widziała płaczącą matkę. Zdarzało się to
rzadko, kobieta była zbudowana z mocnego kruszcu, wszystkie
przeciwności losu pokonywała sama. W swoim życiu przechodziła
kilka załamań, lecz największym dla niej trudem było pozbieranie
się po śmierci męża. Mężczyzna bowiem poległ na polu bitwy, za
ojczyznę, na wysuszonej, Afgańskiej ziemi.
Laura przełknęła głośno ślinę, smutek był wyczuwalny w każdej cząsteczce powietrza. Ten widok rozrywał jej serce.
Laura przełknęła głośno ślinę, smutek był wyczuwalny w każdej cząsteczce powietrza. Ten widok rozrywał jej serce.
Bezszelestnie
wycofała się do przedpokoju. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Bo
może nic nie chciała mówić?
~*~
Niedługo
potem dom znów zaczął mówić głosem telewizora. Migotał
obrazkami, pulsował kolorem i przemawiał tak długo dopóki
ostatnia osoba idąca spać go nie wyłączyła. Czasami nikt go nie
gasił i było słychać go przez całą noc. Jedwabisty głos
spikerki maszerował po salonie, przez wąski korytarz, do trzech
pokoi.
Kiedyś,
bardzo dawno temu, ojciec postawił na telewizorze ślubną
fotografię i wazon z kwiatami, których zapach unosił się długo w
powietrzu. I choć czarne pudło zmieniło się z czasem z czarno –
białego na kolorowe, to fotografia okolona błyszczącą ramką i
roślinki w plastikowym dzbanku utrzymywały swoją pozycję, jakby
podkreślając jego przynależność do rodziny, naznaczając swoim
piętnem.
Telewizor
chrząknął i powiedział głosem sztucznie uśmiechniętej
spikerki:
-
… matka zabiła swoje dziecko. Kobieta włożyła niemowlę do
foliowego worka. Mimo błyskawicznej reanimacji, dziecko nie
przeżyło. W stanie Massachusetts od początku roku zdarzyły się
już cztery podobne wypadki. W minioną sobotę dwoje dzieci znalazło
martwego noworodka w śmietniku w Tennessee. Dziewczynka leżała tam
ponad tydzień. Pod Carson City policja znalazła w krzakach martwe,
dwutygodniowe dziecko. W Rumunii ktoś wyrzucił niemowlę z
nieodciętą pępowiną na śmietnik...
Przeraża
mnie świat, w jakim żyję. Przerażają mnie ludzie... Chyba jestem
zbyt wrażliwa,
pomyślała Laura, wstała i zgasiła telewizor, a on wydał z siebie
ostatnie tchnienie w postaci piśnięcia i rozbłysku.
~*~
Drzwi
rozchyliły się wolno i bezszelestnie. W progu pokoju starszej
siostry stanęła siedmioletnia dziewczynka. Brązowe włosy mama
zaczesała jej w dwa kucyki, w których wyglądała uroczo, a we
właściwych dla rodu Jonesów niebiesko - szarych oczach tańczyły
wesołe iskierki.
Podskakując
znalazła się przy biurku. Przekrzywiła głowę przez chwilę
przypatrując się poczynaniom siostry w pisaniu eseju. Po chwili
uznała, że to chyba nic ważnego i zapytała, wymachując radośnie
lalką Barbie ubraną w różową sukienkę:
-
Pobawisz się ze mną?
-
Tak, zaraz. Tylko dokończę pisać wypracowanie. - odpowiedziała
Laura zastanawiając się, co by mogła jeszcze dopisać.
Mimo
wielkiej różnicy wieku wynoszącej całe osiem lat, siostry miały
ze sobą dobry kontakt. Może dlatego, że Laura zawsze chciała mieć
młodsze rodzeństwo.
-
Okej! - krzyknęła Emily, podskakując do góry. - Zabierzemy je na
bal! Tym razem to Ken będzie prowadził to różowe autko! -
okręciła się wokół własnej osi przyciskając lalkę do piersi.
Usiadła
na łóżku i zaczęła machać nogami w oczekiwaniu. Przyglądała
się plakatom siostry i stwierdziła, że boi się tego pana z
gitarą, co tak dziwnie się uśmiecha. Po chwili jednak wyciągnęła
piątego tego dnia batonika i zaczęła go jeść. Kilka minut
później poczuła nieprzyjemne uczucie mdłości.
-
Chce mi się rzygać - stwierdziła.
-
Wymiotować - poprawiła ją machinalnie Laura pisząc ostatnie
zdanie.
-
Rzygać. - Powróżyła uparcie dziewczynka. - Słyszałam jak tak
mówiłaś! Wczoraj, przez telefon.
Laura
odwróciła się wolno na obrotowym krześle i spojrzała na
dziewczynkę.
-
Nigdy, ale to przenigdy nie bierz przykładu ze starszej siostry...
Spojrzała
na nią uważnie, wykorzystując siłę perswazji.
Emily
pokiwała głową, wiedząc już, że nie będzie przestrzegać
żadnych zakazów, jednak gdzieś głęboko w środku zapamiętując
tę radę.
Trzydziesty
pierwszy grudnia 1997/
pierwszy
stycznia 1998
Jedna z dzielnic Los Angeles, podczas tej najważniejszej nocy w roku wydawała się być zupełnie wyludniona. Co jakiś czas, niczym widmo przemykał autobus, kilka samochodów, parę zbłąkanych dusz wałęsało się w pobliżu.
Głośna
muzyka ogłuszała. W kącie para najlepszych przyjaciół nie mogła
się od siebie oderwać, kilka innych osób zajadało przekąski,
ktoś koślawo tańczył na środku salonu.
Tak
właśnie w domu Wakefielda był żegnany stary rok.
Cała
ta wymuszona, wesoła atmosfera przytłaczała Laurę. W środku,
wewnątrz duszy czuła, że właśnie ta noc to najlepszy czas aby
porzucić swe dotychczasowe życie i rozpocząć wszystko od
początku. Ale od czego zacząć?
Jak
wielce musiała być niekompletna w środku, skoro pragnęła stałego
domu, pełnego rodzinnego ciepła jak i zarazem przygód i ucieczki?
Dusiła się w jednym miejscu z niepewności i strachu. A może to te
pierzyny, w których codziennie zakopywała się przed światem, nie
pozwalały jej oddychać? Pragnęła jednocześnie umrzeć i żyć.
Chciała zacząć oddychać, cieszyć się z zapachu kwiatów, a tak
naprawdę czasami bała się wyjść z własnego pokoju. Czegoś jej
brakowało. Jakiejś cząstki, małego fragmentu układanki, który
sprawiłby, że znów poczułaby się kompleta. Michael swoją
dobrocią w pewien sposób wypełniał
Zaczęło
się pełne napięcia, wesołe odliczanie.
Spośród
tłumu wyłapała wzrok Mike'a.
Słowa
były zbędne, od razu wiedział, że potrzebowała go w tym
momencie. Coś dziwnego było w jej spojrzeniu. Pokiwał głową.
Wyszli
na balkon, do pomieszczenia wolnego od duszącego dymu papierosowego.
Kiedyś
rozbudził w niej emocje, jednocześnie budząc demona. Wciąż nie
wiedziała, czy miała mu dziękować czy przeklinać swój los, za
to, że go poznała. Wcześniej była zrobiona ze skały i stali, a
jej prawdziwe „ja” było skryte gdzieś głęboko, za wątrobą.
Później pojawił się Michael, zwracając jej wszystko, co
sprawiało, że warto było żyć. Teraz znów miała rzeczy dla
których warto istnieć. Była radość i szacunek dla samej siebie i
... nadzieja.
Był
tak różny od tych, których poznała do tej pory. Potrafił ją
zrozumieć, wiedział więcej niż inni. Miał w sobie wielkie
pokłady cierpliwości, empatii i zrozumienia.
Przynajmniej
tak jej się wydawało.
Idealizowała
go na każdym kroku, podziwiając jednocześnie. Wybaczała wszelkie
błędy. On w tym momencie sprawnie wodził ją za nos.
Mimo
wszystko ich przyjaźń była piękna w swej prostocie i
niepowtarzalna. Powstała nagle, wbrew wszystkiemu. Łączyła ich
silna więź emocjonalna, jak gruba lina. Zerwanie jej było
równoznaczne ze śmiercią.
Wiatr
nadciągający z oceanu potęgował uczucie chłodu. Oparli się o
barierkę, która zostawiła na mankietach od białej koszuli
Michaela fragmenty skawalonej czarnej farby.
- Co się stało? - zapytał cicho. Kieliszek z szampanem ciążył mu w dłoni.
- Co się stało? - zapytał cicho. Kieliszek z szampanem ciążył mu w dłoni.
-
Jestem zmęczona.
Shinoda
roześmiał się.
-
Niedługo świt – przypomniał.
Potrząsnęła
głową.
-
Nie chodzi mi o takie zmęczenie.
-
To o jakie?
-
O takie… Takie prawdziwe, dogłębne. Takie, którego nie możesz
odespać. Jestem zmęczona… byciem.
Milczał
przez dłuższą chwilę. Kątem oka dostrzegła, że patrzy na nią.
-
Nie okazujesz tego - powiedział.
-
Nie okazuję wielu rzeczy... Ale w sumie, to chyba nic. Dzisiaj nowy
rok, nowe nadzieje, nowe możliwości... - uśmiechnęła się blado,
nie wierząc w wartość swych słów.
Zapadła
między nimi cisza. Lecz nie taka niezręczna cisza lecz taka, którą
wypełniały miliony niewypowiedzianych myśli i wspomnień. Gdzieś
w tle, niczym za taflą lodu znajomi cieszyli się z nowego roku,
składali sobie życzenia; zwykłe mrzonki, nigdy niewypowiedziane
osobiste marzenia i nadzieje. David Bowie przebijał się ze swoim
największym hitem Let's
Dance.
Ona
natomiast w tym momencie myślała pesymistycznie – o swojej
przyszłości, znów tych samych, monotonnych dniach. We wrześniu
szła już na studia.
Dla
niego, przesadnie bolesnego optymisty, przyszłość jaśniała
blaskiem fajerwerków. Miał za sobą szóstkę oddanych przyjaciół,
swoje pasje, w których się zatracał. Tylko ciepła czyjegoś serca
czasami mu brakło, ale i to miało się wkrótce zmienić. Przecież
nadchodził rok 1998.
Jones
spojrzała gdzieś ponad kamienice, na czarne niebo rozświetlone
sztucznymi ogniami.
W
tym momencie rok 1997 ustąpił miejsca 1998.
-
Szczęśliwego Nowego Roku – szepnęła i upiła łyk ruskiego
szampana. Skrzywiła się mimowolnie; był on kwaśny.
-
Szczęśliwego Noweg Roku... – odpowiedział Mike.
Witam!
To jesteśmy już z dwójeczką, którą na zastępstwo literówki łapał Maciej Zieliński. Welkie wyrazy uznania i szacunku. Ściskam!
*gromkie oklaski rozniosły się po auli. Emily wręczyła brokatową nagrodę Maćkowi, który wachlował się dłonią, próbując nie rozpłakać.*
*Owacje na stojąco*
Dziękuję.
Chciałabym też podziękować wszystkim za komentarze, które dodały mi motywacji.
Pozdrawiam!
I co ja mam napisać?
OdpowiedzUsuńHm.
Rozdział jak każdy.
GENIALNY.
Rozbawiła mnie rozmowa o miejscu do ćwiczeń i jaki nie porządek był w tej kawalerce.
Hm.
Co te pianino zawiniło?
Mike mógł się wyżywać na czymś innym a nie na instrumecie.
Oj Laura nie przepada za alkoholem.
No chyba tyle.
Wybacz za taki komentarz ale ja nie potrafię bardziej sensownych opinii u Ciebie pisać.
A wiec..
OdpowiedzUsuńpodoba mi sie!
ale.. no wlasnie ''ale''. Nie rozumiem jednej rzeczy, moze mnie oswiecisz. Dlaczego dajesz raz ten rok a raz ten. Nie lepiej zeby lecialy normalnie, bo mozna sie zgubic.
Ale to nic. I tak czytam :D
To ten... pozdrawiam !
Z tymi latami chodzi o to, że niektóre wydarzenia działy się w innym czasie niż inne. Niby mogę zrobić to po kolei, ale ja wolę system retrospekcji. ;). Ogólny zamysł jest taki, aby na jeden rozdział przypadał jeden rok. Rozdział pierwszy to rok 1996, drugi to 1997, a trzeci to 1998, aż do 2012. Chyba tylko rok 2002 rozłoży mi się na części, ale jeszcze do końca nie wiem.
UsuńJak coś to pytaj.
I dziękuję za komentarz. :D
Jejku, mam kompleksy.
OdpowiedzUsuńOgromne.
Uwielbiam twoje opisy... Opisy wszystkiego. Są tak pięknie rozbudowane, są po prostu... idealne no.
Akcja się rozwija, widzę. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na trójkę.
Weny i... jeszcze wiecej słońca! :D
Witam, witam. :D
OdpowiedzUsuńNareszcie udało mi się dotrzeć także tutaj. :3
Rozdział naprawdę ładny. Moją ulubioną postacią zostanie Laura. ;-;
Okej! - krzyknęła Emily, podskakując do góry. - Zabierzemy je na bal! Tym razem to Ken będzie prowadził to różowe autko! - okręciła się wokół własnej osi przyciskając lalkę do piersi. - Nie wiem czemu, śmieszy mnie to. Różowe autko... XD
No nic. Czekam na kolejny, życzę weny i w wolnej chwili zapraszam do siebie na nowy rozdział. :)
http://zagubieni-w-echu.blogspot.com/2015/07/xviii.html
Ciekawy rozdział, podoba mi się to, że podajesz rok.
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie się czyta.
Jeśli miałabyś ochotę to zajrzyj do mnie i oceń czy choć trochę się poprawiłam i nie ma tak dużo kolokwializmów. Już jest rozdział trzeci :)
http://icantfeelyouthere.blogspot.com/2015/07/rozdzia-trzeci.html
Pozdrawiam
Fajnie że tworzysz i robisz to co lubisz. Powodzenia w dalszympisaniu i dziękuję za twój komentarz :)
OdpowiedzUsuńMój blog
Powiedziałaś mi, że będą rozdziały, cieszyłam się jak głupia. Przeskakujesz z latami i znów nic nie ogarniam. xD
OdpowiedzUsuńZnaczy, nie że Ulix ma pretensje zawsze i wszędzie, potrzebuję tylko czasu, aby się przyzwyczaić.
Jest jedna rzecz w Twoim systemie pisania która jest genialna. Na przykład opisanie brudu/zaniedbania mieszkania na początku. Przeciętni ludzie robią tak:
- dowalenie miliardem opisów kurzu, brudnych naczyń itp
- normalne opisanie rozmowy.
A Ty opisujesz wszystko jak jest, a między innymi wtrącasz na przykład o tym, że muchy latały przy suficie. I wtedy to nawet staje się zabawne. A nie męczące, jak w wielu blogach, gdy muchy chowają się między opisami kurzu, naczyń, rozwalonych ciuchów i innych rzeczach w bałaganie.
Jakby co to był tylko taki przykład, jako przykład przykładu. Wiesz, o co mi chodzi? xD
No więc bardzo podoba mi się to, jak piszesz.
Ha! Nie zrobiłam klimatycznej sraczki, ha! Ha!
Pozdrawiam i życzę weny. :>
Hejka :-D
OdpowiedzUsuńTeż chciałabym poznać nagle jakiegoś człowieka i się z nim zaprzyjaźnić... Może coś takiego kiedyś nagle mi się trafi :-D
Doskonale znam to uczucie bycia zmęczonym byciem. Jeden z najgorszych rodzajów zmęczenia, tak myślę.
Rozdział ogólnie fajny. Najbardziej podobał mi się ten początkowy fragment - najpierw jej pierwsza wizyta, a potem, że czuje się już tam jak u siebie :-D
Dziękuję też za komentarz u mnie - przeproś ode mnie mamę ;-D
Całusy
xxx
Dziękuję kochana za piękne podziękowania! Współpraca z tobą to czysta przyjemność, mimo wielu nieścisłości, sporów i różnych zdań odnośnie twojego stylu pisania(nie kłócę się bo i tak nie wygram XD). Mam nadzieję że jeszcze coś razem stworzymy ;-)Ceremonia wręczenia nagród, była piękna, bardzo kameralna, widać że się napracowałaś. Oczywiście nagroda stoi u mnie(a jakże by inaczej!) na honorowej półce, tuż obok cekinowej nagrody, obie nagrody są dla mnie bardzo ważne, każda symbolizuje co innego, no i błyszczą!( a i pasują do dodatków XD). Sukienke też miałaś śliczną, błyszczała prawie tak samo jak moja nagroda^^. Twoi czytelnicy niestety tego nie zobaczą, ale jesteś nie tylko wspaniałą pisarką, ale także oddaną i kochaną przyjaciółką( ogólnie cudnym człowiekiem). Mimo wielu kłótni, różnicy zdań i sporów, to i tak bardzo cię kocham i szanuję ,nie wymieniłbym Cię na nikogo innego :-* Życzę ci wszystkiego co w życiu najwspanialsze(bo na to zasługujesz). Spełnienia wszystkich marzeń, dążenia do wyznaczonego celu, pielęgnowania talentów, bo na prawdę jest o co dbać! No i oczywiście pogody ducha, żeby uśmiech nigdy nie schodził z twojej twarzy i of course weny, ale z tym nie masz problemu. Rozdział oczywiście geniastyczny jak każdy twój ;-) Mimo paru niedociągnięć i pierwszych błędów w tekście(oj było co poprawiać!) to i tak świetnie się to czytało, bo super radzisz sobie z opisywaniem otoczenia a także rozmów. Podczas czytania twoich opowiadań można się przenieść w opisywane miejsca i przeżywać to wszystko razem z Laurą( tak jak było w moim przypadku). To chyba wszystko co chciałem powiedzieć...ale się rozpisałem :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam moją drogą i kochaną przyjaciółkę(loffki <3)
Maciek Z.
Pomimo tego, że Laura jest paskudna i nienawidzę jej już bardzo, ale to bardzo za jej sztuczność, muszę przyznać, iż końcowa rozmowa z Michaelem była bardzo... naturalna. Głównie przez scenerię -ucieczka od głośnej imprezy zawsze kończy się zwierzeniami i jakąś sytuacją, która nad wyraz przypadnie mi do gustu, o tak- ale i także dzięki Shinodzie i temu, że nie zgrywał jakoś specjalnie przejętego i nie wyskoczył z "och, Lauro, co jest nie tak? O mój boże, uratuję cię przed twoimi destrukcyjnymi myślami, chodź na buziola, to ci na pewno, kurwa, pomoże i nie narobi jeszcze większego bałaganu w głowie" tylko pozostaje w swojej roli nieco nieogarniętego, zbitego z tropu kumpla.
OdpowiedzUsuńNastępna sprawa: podoba mi się opis mieszkania chłopaków; zwracam uwagę na takie rzeczy.
Kolejna następna sprawa: dzieci w opowiadaniach są zawsze przerysowane, tutaj niestety także.
I jeszcze kolejna sprawa: banalna ta śmierć ojca, ale cóż
I jeszcze: dobre to z telewizorem, naprawdę dobre. poza kilkoma nieporadnie dobranymi słowami, mogłabym śmiało stwierdzić, że to jedna z lepszych fragmentów, które napisałaś
I jeszcze na koniec: weź przestań pisać "malunek" bo to koszmarne
Nie jestem bardzo zadowolona z tego komentarza, ale muszę już iść i nic więcej nie napiszę, jest c u d o w n a burza i piękne niebo, ja cię pieprzę, uciekam. pa.