Rozdział
trzeci
Ironizująca
słabość
Piętnasty
lipca 1998 roku.
Przez
cały czas pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Padał deszcz,
aby za chwilę mogło wyjść słońce. Teraz zasłaniały je
potężne, pierzaste chmury.
-
Uroki Phoenix - sarknął pod nosem chłopak.
Przeskoczył
kałużę, lecz nie w radosnym podskoku, a raczej długim kroku
wisielca. Minę miał posępną – zresztą tak jak zawsze. Jego
wysuszone usta zdawały się zastygnąć w pozycji kreski, jakby
nigdy nie chciały wygiąć się w grymasie przypominającym uśmiech.
Każde najmniejsze ich drgnięcie przypominało swym dźwiękiem
miażdżenie kamieni.
Rzucił
na chodnik peta, który zaskwierczał wściekle, gdy spotkał się z
mokrym podłożem. Postawił kołnierz do góry od skórzanej kurtki,
zaś rękawy zakasał aż do łokci - jak każdy, miał swoje
fanaberie – odsłaniając nowo wydziergany tatuaż przedstawiający
niebiesko - czerwone płomienie. Był z nich dumny.
To
była chyba jedna decyzja w jego życiu, z której mógł być dumny.
Przeczesał
palcami kręcone, ciemnobrązowe włosy i przeskoczył kilka
betonowych schodków prowadzących do jego nowo zaczętej pracy.
Kurewska
robota.
Wchodząc
do środka, z nikim się nie przywitał. Zawsze uważał się za
lepszego od nich. On miał marzenia, jakiś punkt odniesienia, a oni?
W jego mniemaniu byli tylko bandą nieudaczników, mieszkająca na
garnuszku u rodziców. On miał przynajmniej swój własny dom i
żonę, na która musiał zarabiać.
Założył
biały fartuch z logo restauracji z hamburgerami, a na głowę
śmieszną, nie przydatną czapeczkę.
Wyglądam
jak kretyn.
Czuł
jak scyzoryk otwierał mu się w kieszeni spodni, gdy stawał przy
kasie i był zmuszony do uprzejmości. On zgubił ją już dawno. A
może od niego uciekła?
Zapewne
z piskiem i krzykiem... wpadło
mu nagle do głowy.
Pseudo
restauracja powoli wypełniała się głodnymi i obślinionymi
klientami. W większości były to dzieciaki z pobliskiej podstawówki
złaknione nowej zabawki z oferty dla sześciolatków. Mały
kurczaczek z odstającymi i wypadającymi piórami – największy
obiekt pożądania.
Po
chwili znudzone drzwi jeszcze raz skrzypnęły.
W
progu stanęło trzech chłopaków.
Chester
Charles Bennington przełknął głośno ślinę, bowiem doskonale
ich znał. Do minionego wtorku tworzyli wspólnie coś
niesamowitego. Dwa tygodnie temu dali koncert, którym odnieśli swój
mały sukces – przyszło więcej ludzi niż zazwyczaj.
W
tym momencie do niezwykle drażliwych nozdrzy Benningtona dobiegł
zapach smażonej wołowiny. Miał ochotę krzyczeć. Czuł ten zapach
już od dawna, wnikał w każde włókno jego przepoconej koszulki,
wplatał w kosmyki włosów. Poczuł się jak zabójca przyznający
się do mordu – wszystko nagle zaczęło mu przeszkadzać.
Trzej
młodzi mężczyźni podeszli do lady i spojrzeli na niego z
wyższością.
Tylko
spokojnie, tylko spokojnie, powtarzał
sobie, zaciskając kościste palce na ladzie.
-
Chazzy, spokojnie. – starsza siostra pogłaskała łagodnie małego
chłopca po rozczochranych włoskach. - Nic się nie stało. Zaraz to
posprzątamy.
Malec
niechcący strącił szklankę z mlekiem. Biała substancja utworzyła
wielką plamę na podłodze, sprytnie uciekając z przepołowionego
kubka.
Chłopiec
nie wystraszył się samego faktu spadania, lecz odgłosu tłuczenia
– głośnego stuknięcia, przeszywającego do szpiku kości
jazgotu.
Teraz
nie potrafił powstrzymać płaczu.
To
wszystko przywiodło mu zdarzenie sprzed paru dni, kiedy to do domu
poprzez jego pokój próbowali dostać się włamywacze. Szczęk
wyłamywanego okna i trzask tafli szkła. Na nieszczęście małego
Benningtona odłamki szyby wbiły mu się boleśnie w rękę.
Dziewczyna,
widząc, że jej przyrodni brat nie potrafi się uspokoić, wzięła
go na kolana i kołysała tak długo, dopóki nie zmęczył się i
przestał.
Chester,
choć teraz był już mężczyzną, nadal pamiętał swoją siostrę.
To ją najbardziej lubił. I nie mógł tego zrozumieć, dlaczego
wszyscy, których kochał, musieli go opuścić. Dziewczyna bowiem,
dwunastego września 1996 roku została potrącona przez samochód.
To zdarzenie odbiło się głośnym echem w i tak naruszonej psychice
chłopaka. To jej śmierć przyczyniła się do tego, że był takim,
jaki jest dziś. Aroganckim i egoistycznym dupkiem.
-
Poproszę cheeseburgera z frytkami... - powiedział Dowdell – tylko
niech będą dobrze przysmażone...
Dwóch
pozostałych ryknęło śmiechem.
Chester
zacisnął pięści
To
oni, to oni podcięli mu skrzydła. Ukradli mu jego jedyną pasję,
jednocześnie odłączając od tlenu. Jego dziecięce marzenie się
nie spełni, jedyne marzenie które ratowało małego, bezbronnego i
upokorzonego chłopca. To ono dawało mu nadzieję, było w tych
wszystkich zaropiałych strzykawkach z białym płynem.
Wy
małe sukinsyny...
Momentalnie
złapał Dowdella za kołnierz i przybliżył do siebie. Chłopaka
opuściła pewność siebie, wiedział, że z Benningtonem nie ma
szans. Chester był w przeszłości wydalany z różnych szkół
między innymi za bójki. Jego ofiary nigdy nie wychodziły z tego
cało.
-
Jeszcze raz... kurwa, jeszcze raz cię tu zobaczę, a nogi z dupy
powyrywam! - warknął.
Kilka
dziecięcych, umazanych ketchupem twarzyczek zastygło w niemym
zaskoczeniu.
Dwóch
pozostałych uciekło.
Wszystko,
co spotkało Chestera, było winą Dowdella. Nikogo innego.
Jeden
cios, drugi i cholera, ten trzeci, zadany bez potrzeby.
Nos
złamany, warga rozcięta.
Krzyki
matek, jak w tych tandetnych westernach.
Szef
wybiegł ze swojej kanciapy, którą śmiał nazywać gabinetem,
obijając się dużym brzuchem o ścianę.
-
BENNINGTON, ZWALNIAM CIĘ! - wrzasnął z nutą histerii w głosie.
Chester
puścił byłego przyjaciela, a ten upadł jak szmaciana lalka na
białe kafelki. Krew rozbryzgała się nawet na te tanie ceraty na
stołach.
-
A niech mnie, kurwa, pan zwalnia! - Bennington zerwał fartuch,
ściągnął czapeczkę i cisnął o podłogę. - niech mnie pan
zwalnia! Gówno mnie to obchodzi!
Wyminął
kilku pracowników, złapał z wieszaka swoją kurtkę.
-
Tylko niech pan pamięta, aby nie podkradać tych wszystkich
kurczaków z zaplecza. I tak są nie świeże!
Wyszedł
z restauracji, trzaskają w furii drzwiami, unosząc jeszcze środkowy
palec ku górze.
~*~
-
Ale Chester, kochanie, jak to cię zwolnili? - Samantha Bennington
kojącym głosem zadała pytanie i położyła swojemu mężowi rękę
na kolanie. Nie mogła, a raczej nie chciała w to uwierzyć. To
kolejna praca, z której wyrzucono Chestera.
-
Normalnie! - dał ponieść się emocjom i wstał gwałtownie z
brązowej kanapy. Obłoczek kurzu wzbił się w powietrze, aby za
chwilę opaść.
Stał
tyłem do niej, a twarzą do okna. Krople tworzyły strumyczki na
zimnej szybie. Znów padało.
Przeklęta
Arizona.
Wziął
kilka głębszych oddechów, uspokoił się w sobie i szepnął:
-
Przepraszam...
Sam
podeszła do niego bezszelestnie, odrzucając do tyłu swoje
pokręcone, ciemne włosy i objęła za kark. Położyła mu brodę
na ramieniu oraz odpowiedziała bez skrywanego wyrzutu, jak to zawsze
miała w zwyczaju:
-
Nic się nie stało...
Ucałowała
go w policzek, wolny dzisiaj od zarostu, i puściła. Chester, dzięki
wyćwiczonemu słuchowi słyszał jak jej kroki zmierzały w stronę
korytarza, aby zniknąć za drzwiami kuchni.
Czy
naprawdę jestem aż takim nieudacznikiem?
W
pokoju panował półmrok. Wszystko wydawało się być
straszniejsze. Na małym stoliku, obok lampki leżała gazeta z
zaznaczonymi czerwonym tuszem wszelkimi możliwymi ogłoszeniami o
pracę. Zostało ich jeszcze kilka.
Wziął
ją do ręki. Obok rubryczki z ofertami o pracę, znajdowała się
mniejsza, z ogłoszeniami najbliższych koncertów. Pół z niej
zajmowała reklama kapeli, która miała dzisiejszego wieczoru dać
koncert w jednym z klubów w Los Angeles.
Chester
prześledził wzrokiem tekst.
Co
to za nazwa <Xero>?,
prychnął w myślach i odłożył gazetę.
~*~
W
Zomba Music Publishing odbywał praktyki pewien student Uniwersytetu
Kalifornijskiego. Czaił się niepewne pomiędzy ostrymi kantami
biurek, aby dotrzeć do wieszaka, złapać wierzchnie okrycie i wyjść
stamtąd wcześniej.
Całe
pięć minut wcześniej.
Śpieszył się do swojej
dziewczyny, Elisy.
Wtem
jego uwagę przykuła banda chłopaków, w wieku zbliżonym do jego.
Uśmiech nie schodził z ich twarzy, nic dziwnego, podpisali właśnie
kontakt z pierwszą wytwórnią płytową.
Brad
przekrzywił głowę i przyglądał im się przez chwilę badawczo, a
gdy rozpierzchli się do wyjścia, podszedł do Jeffa Blue, który
jeszcze siedział pochylony i dokonywał ostatniej poprawki w umowie.
-
Ja też założyłem zespół – oznajmił z nutą dumy w głosie.
-
Gratulacje – odparł mężczyzna, nie odrywając wzroku od kartki.
-
I będzie ona lepsza od... - zapuścił żurawia – od Limp Bizkit.
Zdecydowanie. Lepsza i większa od tych, z którymi kiedykolwiek
podpisywał pan umowy.
Blue
odłożył długopis i spojrzał na dzieciaka, który zrzędził mu
nad uchem. Skrzyżował ręce na piersi.
-
Naprawdę?
Brad
pokiwał głową.
Mężczyzna
tylko popatrzył na niego, podniósł do góry brew i zjechał
wzrokiem. Po chwili powrócił do poprzedniej czynności.
Delson
niemalże fuknął z poirytowaniem. Został znieważony, a to
uderzyło w jego dumę, lecz nie dawał za wygraną.
Z
plecaka wyjął kasetę demo i kartkę, na której był napisany
adres klubu.
-
Jutro gram tam pierwszy koncert z moją kapelą.
Rzucił
nonszalancko przedmioty na stół i odszedł, nie oglądają się na
zaskoczonego Jeffa.
Ryzykował
wiele, ale jeszcze więcej mógł zyskać.
Teraz
Brad niepewnie wyszedł na scenę prestiżowego klubu Whisky
A Go Go przy
Bulwarze Zachodzącego Słońca. Dostanie się tam i zagranie na ich
scenie otwierało więcej dróg prowadzących do sławy. Dlatego cała
siódemka upychała gdzie się tylko dawało bilety. Wszędzie i
wszystkim – po to tylko, aby móc tam zagrać.
Ścisnął
niepewnie gitarę. Laura, która stała za sceną, podniosła do góry
kciuki. Odpowiedział jej bladym uśmiechem.
Mike
z iskierkami podniecenia w oczach przesunął wzrokiem po widowni.
Przyszło więcej ludzi niż oczekiwał. Jego marzenie powoli się
spełniało. W tym momencie liczył się bardziej niż ta
niekompletna kapela z baru, w którym w 1996 roku schował się z
Jones przed burzą. Czuł, że to będzie coś wielkiego.
Rob
obrócił w palcach swoje pałeczki.
Wakefield
odchrząknął kilka razy.
-
Witam bardzo serdecznie! - zawołał do mikrofonu i wykonał
zamaszysty ruch ręką. Wyglądał tak, jakby przemawiał do
tysięcznego tłumu, a nie kilkunastu podpitych ludzi. - nazywam się
Mark, a ci kolesie, to moi kumple. Nosimy dźwięczną nazwę: Xero
i zapewnimy
wam świetną zabawę przez następne parę minut!
Po
czym odsunął się od stojaka, spojrzał na swoją białą gitarę
odbijającą światło reflektora i szepnął:
-
Trzy...czte...ry...
Ostra
i agresywna muzyka wydobyła się z głośników zalewając wielką
falą publiczność. Niektórzy niepewnie zerkali na chłopaków,
inni śmiali się pod nosem, lecz musieli przyznać, że choć
członkowie zespołu Xero
nie byli jeszcze profesjonalistami, dawali z siebie wiele.
Ten,
który rapował czasami z tremy mylił słowa, ale i tak nikt tego
nie zauważył. Gdyby Michael popełnił takie faux
pas
za cztery lata, wtedy może i by ktoś zwrócił uwagę – teraz
nikogo to nie obchodziło.
Robert
„zarzynał” perkusję, w szczególności przy My
Reason,
która poderwała publiczność. Dave zgodził się zagrać z nimi
koncert, na ten jeden wieczór porzucając swoją macierzystą
kapelę. Bas wydawał być się opętany, wypełniał wszelkie prośby
rudzielca...
~*~
-
Jestem waszą największą fanką! - zaświergotała Laura, widząc
zmachanych muzyków wchodzących na backstage.
Wszyscy
uśmiechnięci i wyczerpani. Dave z radości uściskał Laurę,
złapał w tali i okręcił wokół własnej osi, a ona śmiała się
głośno. Gdy dziewczyna znów poczuła grunt pod stopami, reszta
zespołu rzuciła się na nich do grupowego uścisku.
Po
chwili wrócił Brad z plikiem pieniędzy, które podrzucił do góry.
Banknoty z wizerunkiem Andrewa Jacksona i Abrahama Lincolna wzleciały
do góry.
-
Zarobiliśmy, czaicie?! - chudzielec rzucił się na nich i
podskoczył – Jeff Blue podpisze z nami kontrakt! Przekonał się.
Powiedział, że widzi w nas potencjał!
Okrzyki
radości wypełniły pokój, zdawały się zaraz zburzyć ściany.
-
To było zajebiste!
„To
będzie zajebiste!” - wszelkie odmiany w tego zdania zwykł mawiać
Mike, gdy był naprawdę czymś poruszony albo zaskoczony,
ewentualnie zafascynowany. Wypowiedział to zdanie także pewnego
ciepłego, sierpniowego dnia 1997 roku.
Siedział
razem z Jones na chłodnych, szerokich schodach prowadzących do
restauracji. Było już późno, właśnie wracali z jednej z prób u
Roba, która nic nowego nie wniosła. Przez chwilę byli jak ci
wszyscy ludzie siedzący latem do późnego wieczora, palący
papierosy, szepczący, snujący marzenia i flirtujący. W głębi
serca wiedzieli, że nic lepszego ich w życiu nie spotka.
-
To będzie zajebiste, mówię ci. - Mike odłożył obok siebie
szklaną butelkę Coca Coli. - Za rok zagramy koncert, w przyszłym
roku już na pewno. A później pojedziemy w trasę. - marzył –
Zmieścimy się w szóstkę w rozlatującej furgonetce. No, akurat.
Będzie nasza szóstka, manager i ewentualnie jakieś sexy
pasażerki... - Laura trzepnęła go po ramieniu – Ej, no co? Takie
długonogie blondynki...
Jones przewróciła oczami.
- O, możesz jechać z nami.
- Jako jedna z tych pasażerek?
- Lauro, mówię poważnie.
Zmieścimy się spokojnie. A potem jakieś wakacje, wzdłuż
wybrzeża...
~*~
Tego
samego wieczoru Dave organizował u siebie w mieszkaniu parapetówkę.
Przyszło wielu gości. Świętowali nie tylko zakup mieszkania, ale
także mały sukces jaki odnieśli w klubie.
Mike
stał oparty o stół z rożnymi przekąskami. Prowadził rozmowę z
Robem i ich kolegą, który pojawił się na koncercie. Dzisiejszego
wieczoru miał wyśmienity humor, nic nie mogło mu go zepsuć. Nad
ramieniem kolegi zauważył Jones wygłupiającą się z Bradem.
Lubił ją taką; wesołą, beztroską. Chciał dla niej jak
najlepiej, najchętniej zabrałby ją od wszelkiego zła tego świata.
Tak jak przyjaciel swojej przyjaciółce - nigdy nic mniej, nigdy nic
więcej poza te ramy.
W
tym momencie drzwi otworzyły się, co zwróciło uwagę Michaela. Do
mieszkania weszła dwudziestoletnia dziewczyna. Zdjęła wierzchnie
ubranie, odrzuciła do tyłu długie, kruczoczarne włosy i
przywitała się z gospodarzem.
Coś
było w tym, jak się poruszała, coś było w sposobie jej
gestykulacji.
Coś
zadrżało w jego piersi.
Mike
nachylił się do Roba.
-
Wiesz kto to jest? - zapytał, z lekka zafascynowany, z oczami
wlepionymi w dziewczynie.
Bourdon
podążył za wzrokiem Michaela, zmarszczył brwi i odpowiedział
niepewnie:
-
To koleżanka Phoenixa ze studiów. Chyba. Anna czy jakoś
podobnie...
Mike
uśmiechnął się półgębkiem i zmrużył oczy.
Niedługo
potem Dave podszedł z dziewczyną do kolegów z kapeli.
-
To jest Mike Shinoda. - Farrell wskazał na starszego chłopaka.
Dziewczyna posłała mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
- A to, Rob Bourdon, nasz niesamowity perkusista.
-
Miło mi, Anna Hilllenger. - Uścisnęli sobie dłonie. - Byłam na
waszym koncercie – oznajmiła – jesteście naprawdę niesamowici.
Widać w tym pasję i ta energia, genialne.
-
An szukała inspiracji do swojej debiutanckiej książki. - wyjaśnił
Farrell - Pisze ją odkąd się poznaliśmy – zaśmiał się
głośno. - Ale jest w tym naprawdę świetna. Ja nie umiałbym tak
wspaniale wszystkiego opisywać.
-
Dave, proszę cię, przestań – zarumieniła się i uśmiechnęła.
Mike zauważył, że miała ładne dołeczki w policzkach.
-
Dałem jej jedno nasze demo...
-
Z przerażającą okładką. - dorzuciła
-
A to już zasługa Mike'a.
Anna
spojrzała na rapera.
-
Ty to narysowałeś? - pokiwał twierdząco głową – Przerażająca,
ale ma coś w sobie. I te kolory. Jak to zrobiłeś?
-
Najpierw nałożyłem czarne tło...
~*~
Laura
przysiadła na krześle. Umęczone stopy wciśnięte w niewygodne
buty pulsowały gorącym bólem. Oparła głowę o zimną szybę,
poczuła chłodniejsze powietrze przedostające się przez
nieszczelne okna. Przymknęła na chwilę w błogości powieki, a gdy
je otworzyła i spojrzała przed siebie... zauważyła ich –
rozbawionych, z iskrami w czach, wpatrzonych w siebie.
Policzki
momentalnie poczerwieniały jej ze złości, nie wiedziała nawet
dlaczego. Obserwowała jak dziewczyna, której imienia nie znała,
zabierała jego uśmiech dla siebie. Jak chowała go tak samo jak
spojrzenie i głos. Jak czasami mrugała zalotnie, a on zdawał się
być tym coraz bardziej zachwycony.
Laura
nie mogła pozwolić na to, aby inna dziewczyna poznała go bliżej,
dowiedziała się jaki jest wspaniały; chciała mieć go tylko dla
siebie. Czuła, że każda, która go pozna, także zechce mieć go
na własność. I co wtedy?
A jeśli kiedyś
zdarzyłoby się, że Laura pokochałaby Michaela? Jeśli pokochałaby
go pomimo, że on nigdy nic do niej by nie poczuł? Jeśli stałby
się dla niej ważny, mimo, że ktoś inny jest ważny dla niego?
Jeśli on, przypuszczalnie, miałby ją, tą czarnowłosą
dziewczynę, a Laura chciałaby mieć jego? Co by się stało, gdyby
przestała patrzeć na niego tylko jak na swojego przyjaciela?
I wtem coś ją uderzyło. Mocno,
zostawiając czerwony odcisk niewidzialnej dłoni na policzku.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza.
Ona już tak na niego patrzyła,
była zazdrosna, a wszystkie błędy, jakie kiedykolwiek popełniła
wobec niego miały swoje podłoże w miłości.
Miłość, nienawiść, zazdrość –
te uczucia razem, jaki i osobno, nie ujarzmione, mogły wyrządzić
szkody. Należy się ich wystrzegać, a jeśli zawładną twoim
sercem, może się to źle skończyć. Wszelkie namiętności trzeba
gasić w zarodku. To one niszczą człowieka, szczególnie zazdrość.
Ta dogłębna, polegająca na smutku doznawanym z powodu dobra
drugiego człowieka i nadmiernym pragnieniu przywłaszczenia go
sobie. Cisza
jaka zapanowała nagle, w jej umyśle, była bardziej niż wymowna.
Przeraziła się. Przestraszyła, że można było poczuć coś
więcej. Poza wspólnym wyjściem na piwo i do parku, mogłoby być
coś jeszcze. Coś pomiędzy chcę z tobą spotkać a kocham cię.
Szatańskie
ziarno zazdrości zakiełkowało w dość szybkim tempie, okalając
swoimi cierniami wszelkie najważniejsze narządy. Nie było to
uczucie obce Jones. Owszem, bywała zazdrosna. O koleżankę w
szkole, o młodszą siostrę. Ale nigdy o chłopaka. Nigdy o
przyjaciela. Nigdy o Michaela Shinodę.
Nie
rób mi tego. Nie teraz, gdy moje życie staje się wartościowsze.
Nie akurat ty, proszę...
Siły
witalne, odpłynęły z jej kruchego ciała. Optymizm uciekł, nawet
nadzieja zaczęła się bać. To w tym momencie nadszedł początek
wszystkich smutków i zmartwień. Przyszli we dwoje i wyważyli drzwi
w umyśle Jones, prowadzące do najczulszego miejsca. Cały wstyd i
rozczarowanie zarazem.
Michael i czarnowłosa uśmiechnięci wstali z kanapy, chłopak objął
ja szybko ramieniem. Wyszli wspólnie z mieszkania w mrok.
Wskazówka
zegara wiszącego na ścianie wskazywała godzinę pierwszą.
~*~
Ta noc wydawała się być
najpiękniejsza jaką kiedykolwiek przeżył w swoim marnym
dwudziestojednoletnim życiu. Na granatowym niebie iskrzyły się
gwiazdy, pyzaty księżyc uśmiechał się do nich błogo.
Nadal słyszał jej głos, czuł jej
zapach, gdy szła obok. Uśmiechnęła się do niego, od odwzajemnił
gest. I chwycił ją w swe ramiona, mając cudowne poczucie, że
obejmuje cały świat. Że wszystkiego może dokonać, że wszystko
już ma. Naelektryzowany pozytywnymi ładunkami, szczerzący się od
ucha do ucha i wreszcie szczęśliwy. W całej definicji tego słowa.
Wiedział
o niej niewiele, poznali się zaledwie parę godzin temu. A on czuł
coś więcej. Ufał jej, zdawałoby się, że zawsze na niego
czekała. Gdzie podziewała się przez te wszystkie lata?
Czy
istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia? Czy
widząc pierwszy raz osobę na oczy, można równocześnie wiedzieć
o niej wszystko? Ufać jej, rozumieć, i czuć coś więcej?
Łomotanie w piersi nie ustępowało, wybijało niezmiennie ten sam
rytm. Serce zdawało się zaraz wyskoczyć i pofrunąć jak ptak ku
niebu.
Spojrzał
na nią i delikatnie ujął jej dłoń. Uśmiechnęła się, a on
poprowadził ją ciemnymi, oświetlonymi latarniami i blaskiem
księżyca uliczkami, jakby spotykali się od miesięcy, a nie
poznali tego wieczora.
I gdy jedno serce radowało się niezmiernie, drugie po cichu płakało...
Jestem do przodu z rozdziałami, z czego niezmiernie się cieszę. Może posty będą pojawiły się częściej.
Przemyślałam tą sprawę z datami. Wiem, to nadaje chaosu, więc postaram się tak nie skakać. I nawet udało mi się już. Wydarzenia z tego rozdziału dzieją się jednego dnia.
I jeszcze jedna sprawa: czcionka nagłówka posta nie obsługuje polskich znaków. To wina szablonu i nic nie mogę z tym zrobić.
Poczuwam się także do obowiązku powiadomienia was, że na bogu mogą pojawić się wulgaryzmy (o,nie). Czytacie nie własną odpowiedzialność. (zawsze chciałam to powiedzieć. :))
EDIT// Czcionkę w tytule posta cudem udało mi się zmienić.
I co ja mam napisać?
OdpowiedzUsuńWszystko było genialne.
Strasznie mi się podobało.
Ha pierwsze zdanie o Bradzie MZP skojarzyło mi się z "Wszystko jest Hybrydą".
Oj Laura jest zazdrosna to takie urocze.
No i Anna - na razie jej nie oceniam czekam na ciąg dalszy.
Przesyłam bardzo mocne uściski
Mika
Czułam się jakbym po raz x czytała Wszystko Jest Hybryda, co mnie strasznie cieszy. Kiedy pisałaś o pracy Chestera w Burger Kingu i o Seanie z Grey Daze było mi tak strasznie smutno, a przeważnie ciężko można doprowadzić mnie do takiej emocji. Laura mała zazdrośnica. Od początku jej nie lubię! Czuję, że ona dużo namiesza w życiu Ann i Mikea. Jejciu! Piszesz tak świetnie, że jeśli napiszesz książkę to będzie ona bestsellerem. Życzę weny i ściskam!
OdpowiedzUsuńO fuck.
OdpowiedzUsuńAle zajebiscie ^^
aktualnie idealnie trafilas momentem o milosci i zazdrosci. Cos podobnego sie dzieje teraz w moim zyciu.
To tego.. nie widzialam chyba koma twojego u mnie na Cog e.e
pozdrawiam.
Witam, witam.
OdpowiedzUsuńWybacz, że dopiero teraz. ;-;
Chłopakom się udaję - bardzo dobrze. :D
Mike poznaje Anne - dobrze.
Laura zazdrosna - bardzo źle, bardzo.
Szczerze mówiąc, czuję jakąś niechęć do Anny. Mam nadzieję, że Shinoda jednak zmieni kiedyś ( jak najszybciej ) zdanie i zacznie coś czuć do Laury. :v
No nic. Życzę weny i czekam na kolejny. :D
Bywaj!
Notka mnie rozwaliła ;-D
OdpowiedzUsuńRozdział długi
I like it :-)
Tak, faktycznie to skakanie datami jest trochę trudne do ogarnięcia. Ale jak się chce, to się potrafi ;-)
Najgorsze jest to, gdy się uświadamia, że się kogoś kocha, gdy on zaczyna spotykać się z inną... A jeszcze gorzej, gdy jest się przyjaciółmi i jedno się z tego wyłamuje. Wbrew sobie. Uczucia potrafią być okrutne.
Za to Mike zadowolony - zakochany od pierwszego wejrzenia w pięknej nieznajomej.
Ten cytat na końcu bardzo przypadł mi do gustu <3
No dobrze, więc czekam na next i zapraszam na moje blogi
Kisses
xxx
O jeny, zrobiłabym klimatyczną sraczkę, ale uleciała ze mnie wena na komentarze.
OdpowiedzUsuńCo Ty zrobiłaś z playlistą?! Ja zawsze tak kochałam ten moment, gdy wchodziłam na Twojego bloga i słyszałam Opening... Teraz będę sobie to puszczać na youtubie, nie odzywczaisz mnie. xD
Ten szablon jest cudowny... Chciałabym umieć takie robić, ale ja nawet nie umiem sobie jakiegoś zrobionego szablonu wkleić, a co dopiero go zrobić. Czasem nawet nie rozróżniam tych zrobionych od po prostu wklejonego zdjęcia.
Uleciu, porzuć sprawy techniczne.
W rozdziale najbardziej podobał mi się Chester. Ja rozumiem zakochanie Mike'a i w ogóle, ale spodobał mi się Czesiek i jego dawne życie. No i rozumiem go co do wrogów. Gdybym nie była tak mała, jak jestem, zachowałabym się jak on.
Rozdział mi się podobał, pozdrawiam i życzę weny.