piątek, 24 lipca 2015

Ironizująca słabość

Rozdział trzeci
Ironizująca słabość


Piętnasty lipca 1998 roku.


Przez cały czas pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Padał deszcz, aby za chwilę mogło wyjść słońce. Teraz zasłaniały je potężne, pierzaste chmury.
- Uroki Phoenix - sarknął pod nosem chłopak.
Przeskoczył kałużę, lecz nie w radosnym podskoku, a raczej długim kroku wisielca. Minę miał posępną – zresztą tak jak zawsze. Jego wysuszone usta zdawały się zastygnąć w pozycji kreski, jakby nigdy nie chciały wygiąć się w grymasie przypominającym uśmiech. Każde najmniejsze ich drgnięcie przypominało swym dźwiękiem miażdżenie kamieni.
Rzucił na chodnik peta, który zaskwierczał wściekle, gdy spotkał się z mokrym podłożem. Postawił kołnierz do góry od skórzanej kurtki, zaś rękawy zakasał aż do łokci - jak każdy, miał swoje fanaberie – odsłaniając nowo wydziergany tatuaż przedstawiający niebiesko - czerwone płomienie. Był z nich dumny.
To była chyba jedna decyzja w jego życiu, z której mógł być dumny.
Przeczesał palcami kręcone, ciemnobrązowe włosy i przeskoczył kilka betonowych schodków prowadzących do jego nowo zaczętej pracy.
Kurewska robota.
Wchodząc do środka, z nikim się nie przywitał. Zawsze uważał się za lepszego od nich. On miał marzenia, jakiś punkt odniesienia, a oni? W jego mniemaniu byli tylko bandą nieudaczników, mieszkająca na garnuszku u rodziców. On miał przynajmniej swój własny dom i żonę, na która musiał zarabiać.
Założył biały fartuch z logo restauracji z hamburgerami, a na głowę śmieszną, nie przydatną czapeczkę.
Wyglądam jak kretyn.
Czuł jak scyzoryk otwierał mu się w kieszeni spodni, gdy stawał przy kasie i był zmuszony do uprzejmości. On zgubił ją już dawno. A może od niego uciekła?
Zapewne z piskiem i krzykiem... wpadło mu nagle do głowy.
Pseudo restauracja powoli wypełniała się głodnymi i obślinionymi klientami. W większości były to dzieciaki z pobliskiej podstawówki złaknione nowej zabawki z oferty dla sześciolatków. Mały kurczaczek z odstającymi i wypadającymi piórami – największy obiekt pożądania.
Po chwili znudzone drzwi jeszcze raz skrzypnęły.
W progu stanęło trzech chłopaków.
Chester Charles Bennington przełknął głośno ślinę, bowiem doskonale ich znał. Do minionego wtorku tworzyli wspólnie coś niesamowitego. Dwa tygodnie temu dali koncert, którym odnieśli swój mały sukces – przyszło więcej ludzi niż zazwyczaj.
W tym momencie do niezwykle drażliwych nozdrzy Benningtona dobiegł zapach smażonej wołowiny. Miał ochotę krzyczeć. Czuł ten zapach już od dawna, wnikał w każde włókno jego przepoconej koszulki, wplatał w kosmyki włosów. Poczuł się jak zabójca przyznający się do mordu – wszystko nagle zaczęło mu przeszkadzać.
Trzej młodzi mężczyźni podeszli do lady i spojrzeli na niego z wyższością.
Tylko spokojnie, tylko spokojnie, powtarzał sobie, zaciskając kościste palce na ladzie.

- Chazzy, spokojnie. – starsza siostra pogłaskała łagodnie małego chłopca po rozczochranych włoskach. - Nic się nie stało. Zaraz to posprzątamy.
Malec niechcący strącił szklankę z mlekiem. Biała substancja utworzyła wielką plamę na podłodze, sprytnie uciekając z przepołowionego kubka.
Chłopiec nie wystraszył się samego faktu spadania, lecz odgłosu tłuczenia – głośnego stuknięcia, przeszywającego do szpiku kości jazgotu.
Teraz nie potrafił powstrzymać płaczu.
To wszystko przywiodło mu zdarzenie sprzed paru dni, kiedy to do domu poprzez jego pokój próbowali dostać się włamywacze. Szczęk wyłamywanego okna i trzask tafli szkła. Na nieszczęście małego Benningtona odłamki szyby wbiły mu się boleśnie w rękę.
Dziewczyna, widząc, że jej przyrodni brat nie potrafi się uspokoić, wzięła go na kolana i kołysała tak długo, dopóki nie zmęczył się i przestał.
Chester, choć teraz był już mężczyzną, nadal pamiętał swoją siostrę. To ją najbardziej lubił. I nie mógł tego zrozumieć, dlaczego wszyscy, których kochał, musieli go opuścić. Dziewczyna bowiem, dwunastego września 1996 roku została potrącona przez samochód. To zdarzenie odbiło się głośnym echem w i tak naruszonej psychice chłopaka. To jej śmierć przyczyniła się do tego, że był takim, jaki jest dziś. Aroganckim i egoistycznym dupkiem.


- Poproszę cheeseburgera z frytkami... - powiedział Dowdell – tylko niech będą dobrze przysmażone...
Dwóch pozostałych ryknęło śmiechem.
Chester zacisnął pięści
To oni, to oni podcięli mu skrzydła. Ukradli mu jego jedyną pasję, jednocześnie odłączając od tlenu. Jego dziecięce marzenie się nie spełni, jedyne marzenie które ratowało małego, bezbronnego i upokorzonego chłopca. To ono dawało mu nadzieję, było w tych wszystkich zaropiałych strzykawkach z białym płynem.
Wy małe sukinsyny...
Momentalnie złapał Dowdella za kołnierz i przybliżył do siebie. Chłopaka opuściła pewność siebie, wiedział, że z Benningtonem nie ma szans. Chester był w przeszłości wydalany z różnych szkół między innymi za bójki. Jego ofiary nigdy nie wychodziły z tego cało.
- Jeszcze raz... kurwa, jeszcze raz cię tu zobaczę, a nogi z dupy powyrywam! - warknął.
Kilka dziecięcych, umazanych ketchupem twarzyczek zastygło w niemym zaskoczeniu.
Dwóch pozostałych uciekło.
Wszystko, co spotkało Chestera, było winą Dowdella. Nikogo innego.
Jeden cios, drugi i cholera, ten trzeci, zadany bez potrzeby.
Nos złamany, warga rozcięta.
Krzyki matek, jak w tych tandetnych westernach.
Szef wybiegł ze swojej kanciapy, którą śmiał nazywać gabinetem, obijając się dużym brzuchem o ścianę.
- BENNINGTON, ZWALNIAM CIĘ! - wrzasnął z nutą histerii w głosie.
Chester puścił byłego przyjaciela, a ten upadł jak szmaciana lalka na białe kafelki. Krew rozbryzgała się nawet na te tanie ceraty na stołach.
- A niech mnie, kurwa, pan zwalnia! - Bennington zerwał fartuch, ściągnął czapeczkę i cisnął o podłogę. - niech mnie pan zwalnia! Gówno mnie to obchodzi!
Wyminął kilku pracowników, złapał z wieszaka swoją kurtkę.
- Tylko niech pan pamięta, aby nie podkradać tych wszystkich kurczaków z zaplecza. I tak są nie świeże!
Wyszedł z restauracji, trzaskają w furii drzwiami, unosząc jeszcze środkowy palec ku górze.
~*~

- Ale Chester, kochanie, jak to cię zwolnili? - Samantha Bennington kojącym głosem zadała pytanie i położyła swojemu mężowi rękę na kolanie. Nie mogła, a raczej nie chciała w to uwierzyć. To kolejna praca, z której wyrzucono Chestera.
- Normalnie! - dał ponieść się emocjom i wstał gwałtownie z brązowej kanapy. Obłoczek kurzu wzbił się w powietrze, aby za chwilę opaść.
Stał tyłem do niej, a twarzą do okna. Krople tworzyły strumyczki na zimnej szybie. Znów padało.
Przeklęta Arizona.
Wziął kilka głębszych oddechów, uspokoił się w sobie i szepnął:
- Przepraszam...
Sam podeszła do niego bezszelestnie, odrzucając do tyłu swoje pokręcone, ciemne włosy i objęła za kark. Położyła mu brodę na ramieniu oraz odpowiedziała bez skrywanego wyrzutu, jak to zawsze miała w zwyczaju:
- Nic się nie stało...
Ucałowała go w policzek, wolny dzisiaj od zarostu, i puściła. Chester, dzięki wyćwiczonemu słuchowi słyszał jak jej kroki zmierzały w stronę korytarza, aby zniknąć za drzwiami kuchni.
Czy naprawdę jestem aż takim nieudacznikiem?
W pokoju panował półmrok. Wszystko wydawało się być straszniejsze. Na małym stoliku, obok lampki leżała gazeta z zaznaczonymi czerwonym tuszem wszelkimi możliwymi ogłoszeniami o pracę. Zostało ich jeszcze kilka.
Wziął ją do ręki. Obok rubryczki z ofertami o pracę, znajdowała się mniejsza, z ogłoszeniami najbliższych koncertów. Pół z niej zajmowała reklama kapeli, która miała dzisiejszego wieczoru dać koncert w jednym z klubów w Los Angeles.
Chester prześledził wzrokiem tekst.
Co to za nazwa <Xero>?, prychnął w myślach i odłożył gazetę.

~*~
W Zomba Music Publishing odbywał praktyki pewien student Uniwersytetu Kalifornijskiego. Czaił się niepewne pomiędzy ostrymi kantami biurek, aby dotrzeć do wieszaka, złapać wierzchnie okrycie i wyjść stamtąd wcześniej.
Całe pięć minut wcześniej.
Śpieszył się do swojej dziewczyny, Elisy.
Wtem jego uwagę przykuła banda chłopaków, w wieku zbliżonym do jego. Uśmiech nie schodził z ich twarzy, nic dziwnego, podpisali właśnie kontakt z pierwszą wytwórnią płytową.
Brad przekrzywił głowę i przyglądał im się przez chwilę badawczo, a gdy rozpierzchli się do wyjścia, podszedł do Jeffa Blue, który jeszcze siedział pochylony i dokonywał ostatniej poprawki w umowie.
- Ja też założyłem zespół – oznajmił z nutą dumy w głosie.
- Gratulacje – odparł mężczyzna, nie odrywając wzroku od kartki.
- I będzie ona lepsza od... - zapuścił żurawia – od Limp Bizkit. Zdecydowanie. Lepsza i większa od tych, z którymi kiedykolwiek podpisywał pan umowy.
Blue odłożył długopis i spojrzał na dzieciaka, który zrzędził mu nad uchem. Skrzyżował ręce na piersi.
- Naprawdę?
Brad pokiwał głową.
Mężczyzna tylko popatrzył na niego, podniósł do góry brew i zjechał wzrokiem. Po chwili powrócił do poprzedniej czynności.
Delson niemalże fuknął z poirytowaniem. Został znieważony, a to uderzyło w jego dumę, lecz nie dawał za wygraną.
Z plecaka wyjął kasetę demo i kartkę, na której był napisany adres klubu.
- Jutro gram tam pierwszy koncert z moją kapelą.
Rzucił nonszalancko przedmioty na stół i odszedł, nie oglądają się na zaskoczonego Jeffa.
Ryzykował wiele, ale jeszcze więcej mógł zyskać.


Teraz Brad niepewnie wyszedł na scenę prestiżowego klubu Whisky A Go Go przy Bulwarze Zachodzącego Słońca. Dostanie się tam i zagranie na ich scenie otwierało więcej dróg prowadzących do sławy. Dlatego cała siódemka upychała gdzie się tylko dawało bilety. Wszędzie i wszystkim – po to tylko, aby móc tam zagrać.
Ścisnął niepewnie gitarę. Laura, która stała za sceną, podniosła do góry kciuki. Odpowiedział jej bladym uśmiechem.
Mike z iskierkami podniecenia w oczach przesunął wzrokiem po widowni. Przyszło więcej ludzi niż oczekiwał. Jego marzenie powoli się spełniało. W tym momencie liczył się bardziej niż ta niekompletna kapela z baru, w którym w 1996 roku schował się z Jones przed burzą. Czuł, że to będzie coś wielkiego.
Rob obrócił w palcach swoje pałeczki.
Wakefield odchrząknął kilka razy.
- Witam bardzo serdecznie! - zawołał do mikrofonu i wykonał zamaszysty ruch ręką. Wyglądał tak, jakby przemawiał do tysięcznego tłumu, a nie kilkunastu podpitych ludzi. - nazywam się Mark, a ci kolesie, to moi kumple. Nosimy dźwięczną nazwę: Xero i zapewnimy wam świetną zabawę przez następne parę minut!


Po czym odsunął się od stojaka, spojrzał na swoją białą gitarę odbijającą światło reflektora i szepnął:
- Trzy...czte...ry...
Ostra i agresywna muzyka wydobyła się z głośników zalewając wielką falą publiczność. Niektórzy niepewnie zerkali na chłopaków, inni śmiali się pod nosem, lecz musieli przyznać, że choć członkowie zespołu Xero nie byli jeszcze profesjonalistami, dawali z siebie wiele.
Ten, który rapował czasami z tremy mylił słowa, ale i tak nikt tego nie zauważył. Gdyby Michael popełnił takie faux pas za cztery lata, wtedy może i by ktoś zwrócił uwagę – teraz nikogo to nie obchodziło.
Robert „zarzynał” perkusję, w szczególności przy My Reason, która poderwała publiczność. Dave zgodził się zagrać z nimi koncert, na ten jeden wieczór porzucając swoją macierzystą kapelę. Bas wydawał być się opętany, wypełniał wszelkie prośby rudzielca...


~*~

- Jestem waszą największą fanką! - zaświergotała Laura, widząc zmachanych muzyków wchodzących na backstage.
Wszyscy uśmiechnięci i wyczerpani. Dave z radości uściskał Laurę, złapał w tali i okręcił wokół własnej osi, a ona śmiała się głośno. Gdy dziewczyna znów poczuła grunt pod stopami, reszta zespołu rzuciła się na nich do grupowego uścisku.
Po chwili wrócił Brad z plikiem pieniędzy, które podrzucił do góry. Banknoty z wizerunkiem Andrewa Jacksona i Abrahama Lincolna wzleciały do góry.
- Zarobiliśmy, czaicie?! - chudzielec rzucił się na nich i podskoczył – Jeff Blue podpisze z nami kontrakt! Przekonał się. Powiedział, że widzi w nas potencjał!
Okrzyki radości wypełniły pokój, zdawały się zaraz zburzyć ściany.
- To było zajebiste!
„To będzie zajebiste!” - wszelkie odmiany w tego zdania zwykł mawiać Mike, gdy był naprawdę czymś poruszony albo zaskoczony, ewentualnie zafascynowany. Wypowiedział to zdanie także pewnego ciepłego, sierpniowego dnia 1997 roku.
Siedział razem z Jones na chłodnych, szerokich schodach prowadzących do restauracji. Było już późno, właśnie wracali z jednej z prób u Roba, która nic nowego nie wniosła. Przez chwilę byli jak ci wszyscy ludzie siedzący latem do późnego wieczora, palący papierosy, szepczący, snujący marzenia i flirtujący. W głębi serca wiedzieli, że nic lepszego ich w życiu nie spotka.
- To będzie zajebiste, mówię ci. - Mike odłożył obok siebie szklaną butelkę Coca Coli. - Za rok zagramy koncert, w przyszłym roku już na pewno. A później pojedziemy w trasę. - marzył – Zmieścimy się w szóstkę w rozlatującej furgonetce. No, akurat. Będzie nasza szóstka, manager i ewentualnie jakieś sexy pasażerki... - Laura trzepnęła go po ramieniu – Ej, no co? Takie długonogie blondynki...
Jones przewróciła oczami.
- O, możesz jechać z nami.
- Jako jedna z tych pasażerek?
- Lauro, mówię poważnie. Zmieścimy się spokojnie. A potem jakieś wakacje, wzdłuż wybrzeża...

~*~

Tego samego wieczoru Dave organizował u siebie w mieszkaniu parapetówkę. Przyszło wielu gości. Świętowali nie tylko zakup mieszkania, ale także mały sukces jaki odnieśli w klubie.
Mike stał oparty o stół z rożnymi przekąskami. Prowadził rozmowę z Robem i ich kolegą, który pojawił się na koncercie. Dzisiejszego wieczoru miał wyśmienity humor, nic nie mogło mu go zepsuć. Nad ramieniem kolegi zauważył Jones wygłupiającą się z Bradem. Lubił ją taką; wesołą, beztroską. Chciał dla niej jak najlepiej, najchętniej zabrałby ją od wszelkiego zła tego świata. Tak jak przyjaciel swojej przyjaciółce - nigdy nic mniej, nigdy nic więcej poza te ramy.
W tym momencie drzwi otworzyły się, co zwróciło uwagę Michaela. Do mieszkania weszła dwudziestoletnia dziewczyna. Zdjęła wierzchnie ubranie, odrzuciła do tyłu długie, kruczoczarne włosy i przywitała się z gospodarzem.
Coś było w tym, jak się poruszała, coś było w sposobie jej gestykulacji.
Coś zadrżało w jego piersi.
Mike nachylił się do Roba.
- Wiesz kto to jest? - zapytał, z lekka zafascynowany, z oczami wlepionymi w dziewczynie.
Bourdon podążył za wzrokiem Michaela, zmarszczył brwi i odpowiedział niepewnie:
- To koleżanka Phoenixa ze studiów. Chyba. Anna czy jakoś podobnie...
Mike uśmiechnął się półgębkiem i zmrużył oczy.
Niedługo potem Dave podszedł z dziewczyną do kolegów z kapeli.
- To jest Mike Shinoda. - Farrell wskazał na starszego chłopaka. Dziewczyna posłała mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. - A to, Rob Bourdon, nasz niesamowity perkusista.
- Miło mi, Anna Hilllenger. - Uścisnęli sobie dłonie. - Byłam na waszym koncercie – oznajmiła – jesteście naprawdę niesamowici. Widać w tym pasję i ta energia, genialne.
- An szukała inspiracji do swojej debiutanckiej książki. - wyjaśnił Farrell - Pisze ją odkąd się poznaliśmy – zaśmiał się głośno. - Ale jest w tym naprawdę świetna. Ja nie umiałbym tak wspaniale wszystkiego opisywać.
- Dave, proszę cię, przestań – zarumieniła się i uśmiechnęła. Mike zauważył, że miała ładne dołeczki w policzkach.
- Dałem jej jedno nasze demo...
- Z przerażającą okładką. - dorzuciła
- A to już zasługa Mike'a.
Anna spojrzała na rapera.
- Ty to narysowałeś? - pokiwał twierdząco głową – Przerażająca, ale ma coś w sobie. I te kolory. Jak to zrobiłeś?
- Najpierw nałożyłem czarne tło...

~*~

Laura przysiadła na krześle. Umęczone stopy wciśnięte w niewygodne buty pulsowały gorącym bólem. Oparła głowę o zimną szybę, poczuła chłodniejsze powietrze przedostające się przez nieszczelne okna. Przymknęła na chwilę w błogości powieki, a gdy je otworzyła i spojrzała przed siebie... zauważyła ich – rozbawionych, z iskrami w czach, wpatrzonych w siebie.
Policzki momentalnie poczerwieniały jej ze złości, nie wiedziała nawet dlaczego. Obserwowała jak dziewczyna, której imienia nie znała, zabierała jego uśmiech dla siebie. Jak chowała go tak samo jak spojrzenie i głos. Jak czasami mrugała zalotnie, a on zdawał się być tym coraz bardziej zachwycony.
Laura nie mogła pozwolić na to, aby inna dziewczyna poznała go bliżej, dowiedziała się jaki jest wspaniały; chciała mieć go tylko dla siebie. Czuła, że każda, która go pozna, także zechce mieć go na własność. I co wtedy?
A jeśli kiedyś zdarzyłoby się, że Laura pokochałaby Michaela? Jeśli pokochałaby go pomimo, że on nigdy nic do niej by nie poczuł? Jeśli stałby się dla niej ważny, mimo, że ktoś inny jest ważny dla niego? Jeśli on, przypuszczalnie, miałby ją, tą czarnowłosą dziewczynę, a Laura chciałaby mieć jego? Co by się stało, gdyby przestała patrzeć na niego tylko jak na swojego przyjaciela?
I wtem coś ją uderzyło. Mocno, zostawiając czerwony odcisk niewidzialnej dłoni na policzku. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza.
Ona już tak na niego patrzyła, była zazdrosna, a wszystkie błędy, jakie kiedykolwiek popełniła wobec niego miały swoje podłoże w miłości.
Miłość, nienawiść, zazdrość – te uczucia razem, jaki i osobno, nie ujarzmione, mogły wyrządzić szkody. Należy się ich wystrzegać, a jeśli zawładną twoim sercem, może się to źle skończyć. Wszelkie namiętności trzeba gasić w zarodku. To one niszczą człowieka, szczególnie zazdrość. Ta dogłębna, polegająca na smutku doznawanym z powodu dobra drugiego człowieka i nadmiernym pragnieniu przywłaszczenia go sobie. Cisza jaka zapanowała nagle, w jej umyśle, była bardziej niż wymowna. Przeraziła się. Przestraszyła, że można było poczuć coś więcej. Poza wspólnym wyjściem na piwo i do parku, mogłoby być coś jeszcze. Coś pomiędzy chcę z tobą spotkać a kocham cię.
Szatańskie ziarno zazdrości zakiełkowało w dość szybkim tempie, okalając swoimi cierniami wszelkie najważniejsze narządy. Nie było to uczucie obce Jones. Owszem, bywała zazdrosna. O koleżankę w szkole, o młodszą siostrę. Ale nigdy o chłopaka. Nigdy o przyjaciela. Nigdy o Michaela Shinodę.
Nie rób mi tego. Nie teraz, gdy moje życie staje się wartościowsze. Nie akurat ty, proszę...
Siły witalne, odpłynęły z jej kruchego ciała. Optymizm uciekł, nawet nadzieja zaczęła się bać. To w tym momencie nadszedł początek wszystkich smutków i zmartwień. Przyszli we dwoje i wyważyli drzwi w umyśle Jones, prowadzące do najczulszego miejsca. Cały wstyd i rozczarowanie zarazem.
Michael i czarnowłosa uśmiechnięci wstali z kanapy, chłopak objął ja szybko ramieniem. Wyszli wspólnie z mieszkania w mrok.
Wskazówka zegara wiszącego na ścianie wskazywała godzinę pierwszą.

~*~

Ta noc wydawała się być najpiękniejsza jaką kiedykolwiek przeżył w swoim marnym dwudziestojednoletnim życiu. Na granatowym niebie iskrzyły się gwiazdy, pyzaty księżyc uśmiechał się do nich błogo.
Nadal słyszał jej głos, czuł jej zapach, gdy szła obok. Uśmiechnęła się do niego, od odwzajemnił gest. I chwycił ją w swe ramiona, mając cudowne poczucie, że obejmuje cały świat. Że wszystkiego może dokonać, że wszystko już ma. Naelektryzowany pozytywnymi ładunkami, szczerzący się od ucha do ucha i wreszcie szczęśliwy. W całej definicji tego słowa.
Wiedział o niej niewiele, poznali się zaledwie parę godzin temu. A on czuł coś więcej. Ufał jej, zdawałoby się, że zawsze na niego czekała. Gdzie podziewała się przez te wszystkie lata?
Czy istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia? Czy widząc pierwszy raz osobę na oczy, można równocześnie wiedzieć o niej wszystko? Ufać jej, rozumieć, i czuć coś więcej? Łomotanie w piersi nie ustępowało, wybijało niezmiennie ten sam rytm. Serce zdawało się zaraz wyskoczyć i pofrunąć jak ptak ku niebu.
Spojrzał na nią i delikatnie ujął jej dłoń. Uśmiechnęła się, a on poprowadził ją ciemnymi, oświetlonymi latarniami i blaskiem księżyca uliczkami, jakby spotykali się od miesięcy, a nie poznali tego wieczora.

I gdy jedno serce radowało się niezmiernie, drugie po cichu płakało...







Jestem do przodu z rozdziałami, z czego niezmiernie się cieszę. Może posty będą pojawiły się częściej.
Przemyślałam tą sprawę z datami. Wiem, to nadaje chaosu, więc postaram się tak nie skakać. I nawet udało mi się już. Wydarzenia z tego rozdziału dzieją się jednego dnia.
 I jeszcze jedna sprawa: czcionka nagłówka posta nie obsługuje polskich znaków. To wina szablonu i nic nie mogę z tym zrobić.
Poczuwam się także do obowiązku powiadomienia was, że na bogu mogą pojawić się wulgaryzmy (o,nie). Czytacie nie własną odpowiedzialność. (zawsze chciałam to powiedzieć. :))

EDIT// Czcionkę w tytule posta cudem udało mi się zmienić. 

6 komentarzy:

  1. I co ja mam napisać?
    Wszystko było genialne.
    Strasznie mi się podobało.
    Ha pierwsze zdanie o Bradzie MZP skojarzyło mi się z "Wszystko jest Hybrydą".
    Oj Laura jest zazdrosna to takie urocze.
    No i Anna - na razie jej nie oceniam czekam na ciąg dalszy.
    Przesyłam bardzo mocne uściski

    Mika

    OdpowiedzUsuń
  2. Czułam się jakbym po raz x czytała Wszystko Jest Hybryda, co mnie strasznie cieszy. Kiedy pisałaś o pracy Chestera w Burger Kingu i o Seanie z Grey Daze było mi tak strasznie smutno, a przeważnie ciężko można doprowadzić mnie do takiej emocji. Laura mała zazdrośnica. Od początku jej nie lubię! Czuję, że ona dużo namiesza w życiu Ann i Mikea. Jejciu! Piszesz tak świetnie, że jeśli napiszesz książkę to będzie ona bestsellerem. Życzę weny i ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  3. O fuck.
    Ale zajebiscie ^^
    aktualnie idealnie trafilas momentem o milosci i zazdrosci. Cos podobnego sie dzieje teraz w moim zyciu.
    To tego.. nie widzialam chyba koma twojego u mnie na Cog e.e
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam, witam.
    Wybacz, że dopiero teraz. ;-;
    Chłopakom się udaję - bardzo dobrze. :D
    Mike poznaje Anne - dobrze.
    Laura zazdrosna - bardzo źle, bardzo.
    Szczerze mówiąc, czuję jakąś niechęć do Anny. Mam nadzieję, że Shinoda jednak zmieni kiedyś ( jak najszybciej ) zdanie i zacznie coś czuć do Laury. :v
    No nic. Życzę weny i czekam na kolejny. :D
    Bywaj!

    OdpowiedzUsuń
  5. Notka mnie rozwaliła ;-D
    Rozdział długi
    I like it :-)
    Tak, faktycznie to skakanie datami jest trochę trudne do ogarnięcia. Ale jak się chce, to się potrafi ;-)
    Najgorsze jest to, gdy się uświadamia, że się kogoś kocha, gdy on zaczyna spotykać się z inną... A jeszcze gorzej, gdy jest się przyjaciółmi i jedno się z tego wyłamuje. Wbrew sobie. Uczucia potrafią być okrutne.
    Za to Mike zadowolony - zakochany od pierwszego wejrzenia w pięknej nieznajomej.
    Ten cytat na końcu bardzo przypadł mi do gustu <3
    No dobrze, więc czekam na next i zapraszam na moje blogi
    Kisses
    xxx

    OdpowiedzUsuń
  6. O jeny, zrobiłabym klimatyczną sraczkę, ale uleciała ze mnie wena na komentarze.
    Co Ty zrobiłaś z playlistą?! Ja zawsze tak kochałam ten moment, gdy wchodziłam na Twojego bloga i słyszałam Opening... Teraz będę sobie to puszczać na youtubie, nie odzywczaisz mnie. xD
    Ten szablon jest cudowny... Chciałabym umieć takie robić, ale ja nawet nie umiem sobie jakiegoś zrobionego szablonu wkleić, a co dopiero go zrobić. Czasem nawet nie rozróżniam tych zrobionych od po prostu wklejonego zdjęcia.
    Uleciu, porzuć sprawy techniczne.
    W rozdziale najbardziej podobał mi się Chester. Ja rozumiem zakochanie Mike'a i w ogóle, ale spodobał mi się Czesiek i jego dawne życie. No i rozumiem go co do wrogów. Gdybym nie była tak mała, jak jestem, zachowałabym się jak on.
    Rozdział mi się podobał, pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.