niedziela, 17 kwietnia 2016

How we end up here? |część druga

Delnoda
How we end up here? |część druga.

Dziewczyna
Można zamknąć oczy na rzeczywistość,
ale nie na wspomnienia.
Stanisław Jerzy Lec

Rok 2001

W momencie, w którym postanowiłem zostać w małym mieszkaniu przy Stocker Street, doszedłem do jednego, słusznego wniosku, a wszystko co działo się przez ten czas, nagle stało się jasne. Naprawdę, do dzisiejszego dnia zastanawiam się dlaczego po prostu nie wyprowadziłem się z tych czterech ścian, nie porzuciłem tego mieszkania i nie zniknąłem.
Chrissie, siostra Shinody, miała rację: Mike decydował się zazwyczaj nie pojawiać w domu, a jeśli już do niego wracał, bywał w podłym nastroju. Wrzeszczał, nie bacząc na to, od jak długich godzin na niebie gościł księżyc, lub po prostu włączał muzykę na cały regulator. Sąsiedzi stukali w ściany, a on miał to gdzieś, leżąc na kanapie, popijając wino i wsłuchując się w kolejny kawałek Pearl Jam albo Nirvany.
Mnie też to doprowadzało do szewskiej pasji, jednak zaciskałem zęby, bo przecież to było jego mieszkanie, nie moje, a ja nie miałem wyjścia – właśnie zacząłem drugi kierunek studiów, nagle odkrywając w sobie fizyka – nie było mnie stać na inne lokum. Czasami, gdy miałem siłę, głos Eddiego Veddera toczył walkę z orkiestrą symfoniczną Straussa w tym „naszym”, małym mieszkaniu. Imponujący widok.
Właśnie w takich okolicznościach zorientowałem się, że dzielę tą małą przestrzeń z Shinodą już prawie rok.
Zdawało mi się, że już nic nie mogło mnie zaskoczyć. Po wejściu do łazienki wiedziałem, że cała podłoga mogła być zatopiona, a pasta do zębów potrafiła wyskoczyć z niezakręconej tubki. W kuchni czyhały na mnie stosy talerzy, a biada temu, kto stłukłby infantylny, zielony kubek Mike'a z Hulkiem (raz nawet go stłukłem. Ale tylko raz. Na szczęście udało mi się kupić identyczny na e-bay'u).
To nie jest łatwe żyć w jednym mieszkaniu z dupkiem, którego ego wyrasta na więcej metrów niż Statua Wolności. Przysięgam, to niemal tak samo irytujące jak nierozmieszany cukier w kawie o poranku. Nie wiem, skąd w Mike'u było tyle pychy i samouwielbienia. Potrafię zrozumieć, że człowiek, mający klatę na którą ślini się prawdopodobnie nawet jego najlepszy przyjaciel, może być nieco zadufany w sobie, ale Shinoda to beznadziejny przypadek, prawdopodobne nieuleczalny.
Nie zliczę, ile razy w przeciągu naszego pierwszego roku życia razem wydarłem się na niego, żeby założył koszulkę. Albo żeby naciągnął na ten swój „perfekcyjny” tyłek coś więcej niż bokserki. To było rozpraszające, szczególnie, kiedy starałem się skupić na nauce, do której postanowiłem się przyłożyć jak nigdy. Potrzebowałem tego głupiego papierka z uczelni, a dzieliły mnie od niego jakieś dwa lata meczących studiów i pewien brunet w czerwonych slipkach na kanapie.
Czasami miałem wrażenie, że prowokuje mnie specjalnie. Czasami wydawało mi się, że po prostu taka jego natura, że ten typ tak ma. Ale z czasem odkryłem, że jedynym sposobem było ignorowanie jego zachowań.
Pewnego dnia kompletnie nie wiedziałem, co takiego musiało się stać, bo chłopak nie wyszedł nigdzie rano. Całe szczęście, siedział zamknięty w swoim pokoju i widziałem go tylko raz, gdy postanowił wyjść do kuchni po butelkę wody. Wyglądał na zmęczonego, ciemne kręgi pod oczami dawały wrażenie, jakby jego twarz była dużo starsza niż w rzeczywistości. Zwykle ułożone w uśmiechu usta zaciśnięte były w cienką kreskę. Miałem przez chwilę ochotę zapytać go o przyczynę tego fatalnego stanu, ale stwierdziłem, że obchodzi mnie to tyle, ile sok pomarańczowy, który chyba znów się skończył.
Krzesło, na którym siedziałem, było białe, drewniane i niesamowicie niewygodne, ale przynajmniej motywowało mnie do skończenia kolejnego z rzędu nudnego zadania. Moment, w którym usłyszałem dzwonek do drzwi był niemalże zbawieniem. Podniosłem się i idąc w kierunku przedpokoju, krzyknąłem przez ramię: otworzę. Nie spodziewałem się nikogo; znajomi Mike'a nie pojawiali się w tym miejscu, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ja byłem w pobliżu. Nie ubolewałem, nie jestem zainteresowany w najmniejszym stopniu socjalizowaniem się z nim i jego bandą obdartusów.
Nie patrząc przez wizjer, otworzyłem drzwi na oścież. I to był wielki błąd.
– Mich… BRAD? – dziewczyna przede mną wyraźnie zachłysnęła się powietrzem. Ja sam zrobiłam wielkie oczy i rozchyliłem usta w niedowierzaniu. Mogłem się spodziewać akwizytora, sprzedawcy pizzy, ale z pewnością nie przeszło mi przez myśl, że w progu stanie mi nie kto inny jak, Meryem Jeanette Walsh. Kolejny duch przeszłości.
– Mery? – odpowiedziałem pytaniem, niemal krztusząc się. Mrugnąłem kilka razy szybko, jakby upewniając się, że nie mam zwidów.
Nie miałem.
Niższa ode mnie dziewczyna, z wściekle falującymi rudymi włosami, podrywanymi przez wiatr, które wyglądały jak płomienie liżące jej twarz, patrzyła na mnie z takim samym niedowierzaniem.
– Co ty tu robisz? – Kąciki ust uniosły się do góry. Dawno nie widziałam tego uśmiechu; coś dziwnego ukuło mnie w dole brzucha.
– Mieszkam – burknąłem – tak jakby.
Wszedłem na klatkę schodową i zamknąłem za sobą cicho drzwi, tak, aby Mike nie usłyszał tego odgłosu. Nie wiem dlaczego, ale chciałem zachować fakt znajomości z Meryem w tajemnicy.
– Czekaj, zwolnij, Baranku. Mieszkasz z Shinodą? – zapytała cicho, załapując szybko, że nie miałem ochoty, aby pewne informacje doszły do uszu mojego współlokatora. – Pamiętam, że wspominał coś o wynajmie pokoju w tej jego ruderze, ale nie spodziewałam się spotkać akurat ciebie. Byłaś raczej ostatnią osobą na mojej liście potencjalnych kandydatów.
– No popatrz ty popatrz – rzuciłem lekceważąco. – Jakie to życie zaskakujące.
Meryem uśmiechnęła się, odsłaniając górny rząd zębów; jeden z nich był wyraźnie nadkruszony, bo biała plomba przebijała się przez szkliwo. Nie pamiętałem tego.
– Ostatnio widzieliśmy się jakieś cztery lata temu, nie dziw mi się.
– Szmat czasu – skinąłem głową, przestępując z nogi na nogę. Nie byłem pewny, o czym chcę z nią rozmawiać, ani czy powinienem.
Po chwili drzwi wejściowe otworzyły się. Mogłem przysiąść jak serce podskakuje mi do góry. Ale to był tylko Mike. Aż Mike.
– Och, tu jesteście – syknął. Posłał w moim kierunku zabójcze spojrzenie, jakbym popełnił niewybaczalną zbrodnię.
Jakbym próbował podrywać jego Meryem.
Dziewczyna odepchnęła mnie, zarzuciła brunetowi ręce na szyję i nie zwracając na mnie uwagi zaczęła go całować tak, że miałem ochotę zwymiotować. Po krótkiej chwili, w której nie wiedziałem gdzie utkwić wzrok i jak stłumić te uczucia, które się nagle we mnie pojawiły, moja była najlepsza przyjaciółka i chłopak, z którym kiedyś spałem, zniknęli w głębi domu.
Chwyciłem kurtkę z wieszaka, założyłem buty i nie wiedząc czemu, postanowiłem pozwiedzać Sunset Strip.


Od tamtego pamiętnego dnia Meryem bywała u nas coraz częściej. Czasami zdawało mi się, że to ja jestem w tym domu gościem. Nie rozmawialiśmy. Wymienialiśmy tylko dyplomatycznie pozdrowienia. Tak naprawdę nawet nie wiedziałem o czym miałbym z nią gawędzić. Wszytko się zmieniło, jak się zmieniłem i ona zapewne też.
Już nie była tą dziewczynką, którą znałem, ani nawet zagubioną nastolatką, która razem ze mną lubiła polować w klubie na „ofiary”. Teraz stała się pewną siebie kobietą, która znała swoją wartość. I która, ku mojej zgubie, chodziła z Michaelem.
Ich związek był pełen namiętności. Raz się kłócili, czasami nawet rzucali talerzami, by późnej kochać się na kanapie w salonie. Czasami widziałem ich razem jak oglądali telewizję, śmieli się z durnych programów, tańczyli, albo gotując obrzucali się mąką. Przy niej Mike był inny. Potrafił o niej pomyśleć, zadbać. Nie zachowywał się jak dupek.
Czasami nawet przychodziło mi do głowy, że rzeczywiście mógł się w niej zakochać.
Że Michael Shinoda potrafił kochać.


Któregoś dnia wróciłem do domu w podłym humorze. Znów nie udało mi się zaliczyć egzaminu. Coraz poważniej myślałem nad tym, by całkowicie rzucić studia i spróbować szczęścia w muzycznym biznesie. Potrafiłem grać na gitarze i śpiewać.
Włożyłem klucz do zamka, przekręciłem go, ale o dziwo nie napotkałem oporu. Drzwi były otwarte, lecz w głębi mieszkania panowała cisza. Pomyślałem, że ten głupek zapomniał zamknąć drzwi na klucz, albo po prostu siedzi w swoim śmierdzącym legowisku i użala się nad sobą. Mike, gdy w samotności zdejmował maskę swojej próżności, był naprawdę wrażliwym człowiekiem.
Dłużej się nad tym nie rozwodząc, wszedłem do środka. Rzuciłem torbę pod ścianę, spojrzałem w lustro uznając, że czas już wybrać się do fryzjera. Miałem brązowe, niemiłosiernie poskręcane włosy. Gdy próbowałem je rozczesać, na głowie powstawał mi puch. Dlatego Meryem nazywała mnie „barankiem”.
Przypomniawszy sobie, że zostawiłem w salonie swoje notatki wszedłem do niego i zamarłem.
Meryem siedziała na kolanach Michaela. Rude, kręcone włosy próbowały uciec z gumki, rozsypując się po jej plecach. Lewe ramiączko od stanika zsunęło się na jej ramię. Mike szukał jej ust, całował ją, wodząc ręką po jej udzie, by w końcu schować ją mógł pod fałdami jej spódnicy. Zabierał to, czego nie miał i dawał to, czego nie dostawał. Spijał słone łzy z jej policzków. Znów płakała, może, pomimo tego, że była już dorosła, znów miała problemy z ojcem. Przylegała do niego, rękami ujmując jego twarz, by zatracić się, zapomnieć, ponieść się chwili.
W ułamku sekundy spod przymrużonych powiek Shinoda spojrzał na mnie. Nie do końca wiem, co miał oznaczać ten wzrok, lecz chyba połowicznie odgadłem jego intencje. Triumfował. Miał Meryem tylko dla siebie. I chyba przypominał sobie o błędzie, jaki popełniliśmy w 1996 roku.
Zreflektowałem się, przeprosiłem za wtargnięcie, będąc bynajmniej nie usłyszany.
Wyszedłem.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że powodem zgryzoty Meryem byłem ja sam.


Usiadłem na łóżku w swoim pokoju. Słyszałem te znajome odgłosy westchnień i jęków. Kilka uderzeń w cienką ścianę. Założyłem słuchawki, by zagłuszyć te dźwięki. Zacisnąłem powieki. Zaryzykowałem nawet czytanie książki. Nic nie pomogło. W tamtym momencie czułem się zazdrosny. I już sam nie wiedziałem o kogo bardziej.
Z Meryem znałem się od dziecka. Odkąd pamiętam. Byliśmy nierozłączni. Nie jestem pewny, które z nas było tym bardziej niegrzecznym dzieckiem, ale chyba po prostu doskonale się uzupełnialiśmy. Byłem ja i Meryem, Meryem i Brad. Wiecznie nierozłączni, jak brat i siostra. Tyle tylko, że brat i siostra nie pieprzą się na każdym kroku, w każdej wolnej chwili. Co prawda to przyszło wiele lat później, z najgłupszym wiekiem życia.

Szatyn obok niej jeszcze spał, miał słodko spowolniony oddech. Dotknęła jego ramienia, gładząc opuszkami palców nagą skórę. Gdzieś na jej twarzy błąkał się uśmiech, który nie chciał zejść, chociaż bardzo się starała. Czuła szczęście, rozpierające ją od koniuszków palców aż do czubka głowy, coś, czego nie chciała przyznać nawet sam przed sobą. Nie widziała świata poza nim. Ile razy była bliska przyznania się do swoich uczuć? Zdecydowanie zbyt wiele było sytuacji, w których musiała ugryźć się w język.
Łóżko w pokoju gościnnym na imprezie jego przyjaciela było niesamowicie niewygodne, ale to od tamtej pory zaczęli odkrywać siebie na nowo dzień po dniu, dając upust emocjom. I to napawało ją szczęściem, którego nie rozumiała.
Chłopak wreszcie otworzył oczy. Spojrzał na nią ciemnym tęczówkami, całkowicie ją rozbrajając. Dałaby się pokroić za te oczy. I uśmiech.
– Kocham cię – wyszeptała mu do ucha.
Nagle jego wzrok zmienił się; ściemniał. Spojrzał pełen zdziwienia i bólu, oczy zeszkliły mu się, ale były to łzy złości, nie radości.
– Mary, nie – zadrżał, wstając gwałtownie. – Nie. Wydaje ci się tylko.
– Brad, to nie prawda. Nie rozumiesz... – zaczęła
– Nie muszę. – przerwał jej ostro – Nie dzwoń do mnie, nie pisz, nie kontaktuj się ze mną. Zniknij z mojego życia – wyszeptał, ubierając się. – To nie miało nastąpić.
Usłyszała tylko trzaśnięcie drzwiami. Zapach jego perfum unosił się jeszcze kilka tygodni w jej pokoju, ale w końcu wywietrzał, razem z uczuciami, które, pielęgnowane tyle lat, zostały zdeptane kilkoma szorstkimi słowami.

Naprawdę tego żałowałem.


Całą noc nie mogłem zasnąć, a kiedy nad ranem złapałem garstkę snu, wybudziłem się szybko. Była siódma rano, o ósmej miałem wykłady. Wstałem nieprzytomny. Oparłem się o zimną ścianę, zacisnąłem powieki. Kompletna pustka panowała w mojej głowie. Człapiąc do łazienki analizowałem te cholerne wzory z fizyki. Nagle gwałtownie się zatrzymałem. A to, co zobaczyłem przed sobą rozbudziło mnie lepiej niż zimny prysznic. Miałem tego dosyć.
Mike przyparł Meryem do ściany. Rozwiązany szlafrok obnażał jej prawą pierś, zaś drugą przykrywała dłoń chłopaka. Całował ją po szyi, a ona tylko gapiła się w sufit.
Nie obrzucając ich kolejnym spojrzeniem wyminąłem ich. Jeszcze parę cmoknięć i Mike znikł za drzwiami wyjściowymi, zapewne wychodząc do pracy. Zapanowała cisza.
Nagle poczułem lekki uścisk na nadgarstku. Odwróciłem się gwałtownie.
– Brad, musimy pogadać.
Powiedziała dziewczyna, drugą ręką łapiąc poły od szlafroka i zakrywając piersi. Podniosłem brew do góry.
– Teraz, zaraz?
Przewróciła oczami i puściła mnie. Zerknąłem szybko na jej ręce, które drżały tylko nie wiedziałem z jakiego dokładnie powodu.
– Nie, może być trochę później – próbowała się uśmiechnąć. Przeczesała palcami włosy będące w nieładzie. – Kiedy kończysz zajęcia? Bo uczysz się, prawda?
– O dziesiątej będę w domu.
– No, to jesteśmy umówieni.
Wyprostowała się, przybrała dumną pozę i uśmiechnęła. Nie wiedziałem czego mam się spodziewać.



Część trzecia, ostatnia, już wkrótce.







Ta część leżakowała sobie w roboczych na bloggerze od poprzedniego roku. Nikt jej nie sprawdzał, więc wszystkie literówki, pomylenie form i tego typu rzeczy biorę na siebie. Część trzecia pojawi się tutaj o wiele szybciej. Już jest gotowa.
Co do imienia bohaterki: gdy po wakacjach pisałam część pierwszą, jej imię było pierwszym, jakie wpadło mi do głowy, nie przywiązywałam do tego większej wagi. Potem dopiero, pisząc część drugą, utożsamiłam ją z Meryem tylko dlatego, że potrzebowałam jakiejś twarzy do gifa (tak, wykonałam go sama *ja taka obeznana w grafikach*). Nie jest to multifanfiction, tego już byłoby za wiele. Nie.
Piszcie co sądzicie o tej części, chętnie przeczytam każdą opinię. Może już wiecie, jak to się zakończy i kto z kim wyląduje ostatecznie?

Papapapa

4 komentarze:

  1. Jestem! Jestem! Mam tydzień wolnego, wiesz? Możliwe, że zbiorę się do kupy i ogarnę rzeczy na blogu i w ogóle. Komentowanie twoich rozdziałów też podchodzi pod ogarnianie się, so let's start.
    Kiedy zobaczyłam, że jest nowy komentarz od Emili Dżołns, to od razu pomyślałam, że czeka mnie spotkanie z twoim opowiadaniem. Tymczasem uhuhu, shot powraca. Jak już ci napisałam dawno, dawno temu, Brad jest XDDDDDDDD ( jezu dlaczego owieczkaaaaa, naaaaah) . Nie przeszkadzało mi to tym razem, serio. Tylko na wspomnianej owieczce jakoś zebrało mi się na wymioty. Ogólnie cały tekst połknęłam bardzo szybko, aż jestem z siebie dumna. No a raczej z ciebie, bo to tego doprowadziłaś.
    Hm, dość głupio założyłam, że Meryem zniknie. Nie pomyślałam o tym, że jak już się kogoś umieszcza w zwiastunie, to ten ktoś odegra jakąś znaczącą rolę. Tutaj nasza panienka wciska się w pseudo-romans Mike'a i Brada. Ciekawie. Dziwne tylko, że jej bliższe stosunki (he) z Delsonem wychodzą na jaw dopiero teraz. Chyba, że do tej smutnej łóżkowej sceny doszło już po wydarzeniach z pierwszego rozdziału. Hm. Nie wiem. I ciężko mi się teraz połapać, bo jestem nieogarnięta. O, lubię Mike'a! Serio. Przypomina mi księcia Eryka z Arielki, mhm. Mam nadzieję, że ostatecznie wyląduje z Chesterem (still waitin'), jeśli chodzi o twoje pytanie. No i trzymasz rzeczy w roboczysz na bloggerze? Gosh, odważnaś. Ja mam lęk przed tym, że kiedyś coś kliknę i przez przypadek opublikuję niesprawdzony, pełen spojlerów rozdział zatytułowany "dnifnwefiwf" albo "no kurwa no".
    I tak odnośnie sprawdzenia to jakoś nie rzuciło mi się podczas lektury w oczy, żeby nie zajrzała tu beta. Jest fajnie.

    Uciekam, bo rzeczy. Duże, ważne rzeczy. O, a może chcesz mi pomóc i podsuniesz mi pomysł na rodzinkę w simsach?( ͡° ͜ʖ ͡° )

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde, szkoda że tylko trzy części będą. Nastawiałam się na więcej, no ale jeżeli chcesz żebym wcześniej popadła na depresję z powodu braku opowiadań o Linkinach, to dzięki.
    xD
    Stocker Street chyba często pojawia się w Twoich opowiadaniach, prawda? To jest ta "smuga uniwersum", czy jak Ty to nazywałaś? xD
    Nie, niech Mike nie słucha Pearl Jam. Znaczy, nie że ich nie lubię. Lubię, ale mój wujek, który jest fanem Pearl Jam uwielbia przy mnie hejtować mi Mike'a i Tima, (łącznie z jego oczami, gdy moja ciocia, żona tego wujka, ma takie same) także no.
    Uuu, ulubiony kubek. Ja mam ulubiony kubek z Linkinami, zawsze piję bokiem, bo gdy pije się normalnie, to zakrywa się któremuś z chłopaków twarz ustami. Więc no.
    Kurde, Mike mający dobrze zbudowane ciało. O jeny, nie podoba mi się. Już się przyzwyczaiłam do wizji Shinody z grubym brzuchem i męskimi cyckami.
    Tak, jestem dziwna. Przyzwyczaiłam się też do włosów na klacie Tima, bo gapię się tak, że nawet dostrzegłam żyłę na jego żebrach.
    Pomińmy.
    Meryem ma nazwisko Walsh? Tylko jedna literka i nazywałaby się jak Mat z While She Sleeps! Ale nieważne. Imię Meryem jest bardzo ładne, nie sądzisz?
    Współczuję Bradziowi. To takie dziwne, gdy oni są razem, a on paczy i myśli. Biedactwo.
    Podoba mi się ten refleksyjny moment, że Michael Shinoda potrafi kochać. Ładne, klimatyczne i w ogóle super.
    O, jak Brad wszedł tam do nich, to podobna scena będzie na WOK, tyle że człowiek, który przerwie, jeszcze nie pojawił się w opowiadaniu.
    Kurde, zaraz. Czyli ona się na niego fochnęła bo miała powód. Jeny, już nic nie rozumiem. Drugi raz czytam coś gdzie w całej historii nie ma człowieka, którego można bez dwóch zdań mianować "tym dobrym". W sensie nie, że oni są źli, ale po prostu wszyscy mają coś za uszami. Woooow, mistrzostwo.
    Wstawiaj trzecią część szybko, bo nie wytrzymam. Wstawiaj i już. Chcę wiedzieć o czym ona chce z nim porozmawiać. Tak.
    Pozdrawiam i weny! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaa, jesteeeem!
    Pół miesiąca mnie nie było. Jeny. Ja to czytałam wtedy, nie wiem dlaczego nie skomentowałam. W ogóle nie wiem, czemu nie komentowałam wcześniej, nie bij!
    Delnoda! Jeny, trafiłaś trochę xD
    Mam ostatnio okres na opowiadania tego typu. W sensie... yaoi itp itd. Sama coś tam piszę w tych gatunkach, ale nie o tym.
    MIKE DUPEK. W KOŃCU JAKIŚ IDEALNY OPIS MIKE'A DUPKA. TAK.
    Sama uważam, że Mike to dupek. Myśli tylko o sobie, jest wkurzającym perfekcjonistą itede itepe.
    NO ALE MNIEJSZA.
    Wtf, czemu Caps lock.
    Nie wiem co mam myśleć o tej Meryem (tak sie to pisze?). Serio, nie wiem. xD Chcę następną część, przepełnioną Delnodą. Nie jakąś laską. Delnodą. Błagam.
    W ogóle, szkoda, że to takie krótkie, ja bym czytała nawet jakby to miało 38140 części. ;-;
    Jesteś moim guru, ucz mnie pisać, bo mi to źle coś idzie ostatnio.
    Ucz.
    Mnie.
    Albo nie, bo zwariujesz i mnie spalisz.
    No nie wazne.
    Weny, słoneczka, czegokolwiek! ;v;

    OdpowiedzUsuń
  4. Dotrzymuje obietnicy wiem że późno ale znasz powody mojego opóźnienia.
    Zacznę od tego że gdy czytałam cały rozdział towarzysyly mi sprzeczne uczcia. Sama do końca pewna nie jestem jak to ocenić.
    Wiesz doskonale że nie przepadam za opowiadaniami gdzie łączy się Mike'a i Brada wiesz dobrze ze wole Bennodę. Ale wiesz również jak ja przepadam za twoimi historiami tak że nie potrafię ich źle ocenić.
    Dobrze nie wiem w sumie co jeszcze napisać
    Powiem tak że postać Brada jest bardzo interesująca.
    Wydaje mi się dużo ciekawsza od Mike'a czy Meyer (to nie możliwe że jak tak o Mike'u pisze :-D)
    Ta część podobała mi się dużo bardziej od pierwszej części
    Dobrze czekam na ostsnis i już jestem ciekawa jak to się zakończy.

    Mika
    P.S. Ide czytać kolejnego rozdział KMYM

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.