Delnoda
How
we end up here? |część druga.
Dziewczyna
Można
zamknąć oczy na rzeczywistość,
ale
nie na wspomnienia.
Stanisław
Jerzy Lec
Rok
2001
W
momencie, w którym postanowiłem zostać w małym mieszkaniu przy
Stocker Street, doszedłem do jednego, słusznego wniosku, a
wszystko co działo się przez ten czas, nagle stało się jasne.
Naprawdę, do dzisiejszego dnia zastanawiam się dlaczego po prostu
nie wyprowadziłem się z tych czterech ścian, nie porzuciłem tego
mieszkania i nie zniknąłem.
Chrissie,
siostra Shinody, miała rację: Mike decydował się zazwyczaj nie
pojawiać w domu, a jeśli już do niego wracał, bywał w podłym
nastroju.
Wrzeszczał, nie bacząc na to, od jak długich godzin na niebie
gościł księżyc, lub po prostu włączał muzykę na cały
regulator. Sąsiedzi stukali w ściany, a on miał to gdzieś, leżąc
na kanapie, popijając wino i wsłuchując się w kolejny kawałek
Pearl
Jam albo
Nirvany.
Mnie
też to doprowadzało do szewskiej pasji, jednak zaciskałem zęby,
bo przecież to było jego mieszkanie, nie moje, a ja nie miałem
wyjścia – właśnie zacząłem drugi kierunek studiów, nagle
odkrywając w sobie fizyka – nie było mnie stać na inne lokum.
Czasami, gdy miałem siłę, głos Eddiego Veddera
toczył
walkę z orkiestrą symfoniczną Straussa w tym „naszym”, małym
mieszkaniu. Imponujący widok.
Właśnie
w takich okolicznościach zorientowałem się, że dzielę tą małą
przestrzeń z Shinodą już prawie rok.
Zdawało
mi się, że już nic nie mogło mnie zaskoczyć. Po wejściu do
łazienki wiedziałem, że cała podłoga mogła być zatopiona, a
pasta do zębów potrafiła wyskoczyć z niezakręconej tubki. W
kuchni czyhały na mnie stosy talerzy, a biada temu, kto stłukłby
infantylny, zielony kubek
Mike'a z Hulkiem (raz nawet go stłukłem. Ale tylko raz. Na
szczęście udało mi się kupić identyczny na e-bay'u).
To nie
jest łatwe żyć w jednym mieszkaniu z dupkiem, którego ego wyrasta
na więcej metrów niż Statua Wolności. Przysięgam, to niemal tak
samo irytujące jak nierozmieszany cukier w kawie o poranku. Nie
wiem, skąd w Mike'u było tyle pychy i samouwielbienia. Potrafię
zrozumieć, że człowiek, mający klatę na którą ślini się
prawdopodobnie nawet jego najlepszy przyjaciel, może być nieco
zadufany w sobie, ale Shinoda to beznadziejny przypadek,
prawdopodobne nieuleczalny.
Nie
zliczę, ile razy w przeciągu naszego pierwszego roku życia razem
wydarłem się na niego, żeby założył koszulkę. Albo żeby
naciągnął na ten swój „perfekcyjny” tyłek coś więcej niż
bokserki. To było rozpraszające, szczególnie, kiedy starałem się
skupić na nauce, do której postanowiłem się przyłożyć jak
nigdy. Potrzebowałem tego głupiego papierka z uczelni, a dzieliły
mnie od niego jakieś dwa lata meczących studiów i pewien brunet w
czerwonych slipkach na kanapie.
Czasami
miałem wrażenie, że prowokuje mnie specjalnie. Czasami wydawało
mi się, że po prostu taka jego natura, że ten typ tak ma.
Ale z czasem odkryłem, że jedynym sposobem było ignorowanie jego
zachowań.
Pewnego
dnia kompletnie nie wiedziałem, co takiego musiało się stać, bo
chłopak nie wyszedł nigdzie rano. Całe szczęście, siedział
zamknięty w swoim pokoju i widziałem go tylko raz, gdy postanowił
wyjść do kuchni po butelkę wody. Wyglądał na zmęczonego, ciemne
kręgi pod oczami dawały wrażenie, jakby jego twarz była dużo
starsza niż w rzeczywistości. Zwykle ułożone w uśmiechu usta
zaciśnięte były w cienką kreskę. Miałem przez chwilę ochotę
zapytać go o przyczynę tego fatalnego stanu, ale stwierdziłem, że
obchodzi mnie to tyle, ile sok pomarańczowy, który chyba znów się
skończył.
Krzesło,
na którym siedziałem, było białe, drewniane i niesamowicie
niewygodne, ale przynajmniej motywowało mnie do skończenia
kolejnego z rzędu nudnego zadania. Moment, w którym usłyszałem
dzwonek do drzwi był niemalże zbawieniem. Podniosłem się i idąc
w kierunku przedpokoju, krzyknąłem przez ramię: otworzę.
Nie spodziewałem się nikogo; znajomi Mike'a nie pojawiali się w
tym miejscu, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ja byłem w pobliżu.
Nie ubolewałem, nie jestem zainteresowany w najmniejszym stopniu
socjalizowaniem się z nim i jego bandą obdartusów.
Nie
patrząc przez wizjer, otworzyłem drzwi na oścież. I to był
wielki błąd.
– Mich…
BRAD? – dziewczyna przede mną wyraźnie zachłysnęła się
powietrzem. Ja sam zrobiłam wielkie oczy i rozchyliłem usta w
niedowierzaniu. Mogłem się spodziewać akwizytora, sprzedawcy
pizzy, ale z pewnością nie przeszło mi przez myśl, że w progu
stanie mi nie kto inny jak, Meryem Jeanette Walsh. Kolejny duch
przeszłości.
– Mery?
– odpowiedziałem pytaniem, niemal krztusząc się. Mrugnąłem
kilka razy szybko, jakby upewniając się, że nie mam zwidów.
Nie
miałem.
Niższa
ode mnie dziewczyna, z wściekle falującymi rudymi włosami,
podrywanymi przez wiatr, które wyglądały jak płomienie liżące
jej twarz, patrzyła na mnie z takim samym niedowierzaniem.
– Co ty
tu robisz? – Kąciki ust uniosły się do góry. Dawno nie
widziałam tego uśmiechu; coś dziwnego ukuło mnie w dole brzucha.
–
Mieszkam – burknąłem – tak jakby.
Wszedłem
na klatkę schodową i zamknąłem za sobą cicho drzwi, tak, aby
Mike nie usłyszał tego odgłosu. Nie wiem dlaczego, ale chciałem
zachować fakt znajomości z Meryem w tajemnicy.
–
Czekaj, zwolnij, Baranku. Mieszkasz z Shinodą? – zapytała cicho,
załapując szybko, że nie miałem ochoty, aby pewne informacje
doszły do uszu mojego współlokatora. – Pamiętam, że wspominał
coś o wynajmie pokoju w tej jego ruderze, ale nie spodziewałam się
spotkać akurat ciebie. Byłaś raczej ostatnią osobą na mojej
liście potencjalnych kandydatów.
– No
popatrz ty popatrz – rzuciłem lekceważąco. – Jakie to życie
zaskakujące.
Meryem
uśmiechnęła się, odsłaniając górny rząd zębów; jeden z nich
był wyraźnie nadkruszony, bo biała plomba przebijała się przez
szkliwo. Nie pamiętałem tego.
–
Ostatnio widzieliśmy się jakieś cztery lata temu, nie dziw mi się.
– Szmat
czasu – skinąłem głową, przestępując z nogi na nogę. Nie
byłem pewny, o czym chcę z nią rozmawiać, ani czy powinienem.
Po chwili
drzwi wejściowe otworzyły się. Mogłem przysiąść jak serce
podskakuje mi do góry. Ale to był tylko Mike. Aż Mike.
– Och,
tu jesteście – syknął. Posłał w moim kierunku zabójcze
spojrzenie, jakbym popełnił niewybaczalną zbrodnię.
Jakbym
próbował podrywać jego Meryem.
Dziewczyna
odepchnęła mnie, zarzuciła brunetowi ręce na szyję i nie
zwracając na mnie uwagi zaczęła go całować tak, że miałem
ochotę zwymiotować. Po krótkiej chwili, w której nie wiedziałem
gdzie utkwić wzrok i jak stłumić te uczucia, które się nagle we
mnie pojawiły, moja była najlepsza przyjaciółka i chłopak, z
którym kiedyś spałem, zniknęli w głębi domu.
Chwyciłem
kurtkę z wieszaka, założyłem buty i nie wiedząc czemu,
postanowiłem pozwiedzać Sunset Strip.
Od tamtego
pamiętnego dnia Meryem bywała u nas coraz częściej. Czasami
zdawało mi się, że to ja jestem w tym domu gościem. Nie
rozmawialiśmy. Wymienialiśmy tylko dyplomatycznie pozdrowienia. Tak
naprawdę nawet nie wiedziałem o czym miałbym z nią gawędzić.
Wszytko się zmieniło, jak się zmieniłem i ona zapewne też.
Już nie
była tą dziewczynką, którą znałem, ani nawet zagubioną
nastolatką, która razem ze mną lubiła polować w klubie na
„ofiary”. Teraz stała się pewną siebie kobietą, która znała
swoją wartość. I która, ku mojej zgubie, chodziła z Michaelem.
Ich
związek był pełen namiętności. Raz się kłócili, czasami nawet
rzucali talerzami, by późnej kochać się na kanapie w salonie.
Czasami widziałem ich razem jak oglądali telewizję, śmieli się z
durnych programów, tańczyli, albo gotując obrzucali się mąką.
Przy niej Mike był inny. Potrafił o niej pomyśleć, zadbać. Nie
zachowywał się jak dupek.
Czasami
nawet przychodziło mi do głowy, że rzeczywiście mógł się w
niej zakochać.
Że
Michael Shinoda potrafił kochać.
Któregoś
dnia wróciłem do domu w podłym humorze. Znów nie udało mi się
zaliczyć egzaminu. Coraz poważniej myślałem nad tym, by
całkowicie rzucić studia i spróbować szczęścia w muzycznym
biznesie. Potrafiłem grać na gitarze i śpiewać.
Włożyłem
klucz do zamka, przekręciłem go, ale o dziwo nie napotkałem oporu. Drzwi były
otwarte, lecz w głębi mieszkania panowała cisza. Pomyślałem, że
ten głupek zapomniał zamknąć drzwi na klucz, albo po prostu
siedzi w swoim śmierdzącym legowisku i użala się nad sobą. Mike,
gdy w samotności zdejmował maskę swojej próżności, był
naprawdę wrażliwym człowiekiem.
Dłużej
się nad tym nie rozwodząc, wszedłem do środka. Rzuciłem torbę
pod ścianę, spojrzałem w lustro uznając, że czas już wybrać
się do fryzjera. Miałem brązowe, niemiłosiernie poskręcane
włosy. Gdy próbowałem je rozczesać, na głowie powstawał mi
puch. Dlatego Meryem nazywała mnie „barankiem”.
Przypomniawszy
sobie, że zostawiłem w salonie swoje notatki wszedłem do niego i
zamarłem.
Meryem
siedziała na kolanach Michaela. Rude, kręcone włosy próbowały
uciec z gumki, rozsypując się po jej plecach. Lewe ramiączko od
stanika zsunęło się na jej ramię. Mike szukał jej ust, całował
ją, wodząc ręką po jej udzie, by w końcu schować ją mógł pod
fałdami jej spódnicy. Zabierał to, czego nie miał i dawał to,
czego nie dostawał. Spijał słone łzy z jej policzków. Znów
płakała, może, pomimo tego, że była już dorosła, znów miała
problemy z ojcem. Przylegała do niego, rękami ujmując jego twarz,
by zatracić się, zapomnieć, ponieść się chwili.
W ułamku
sekundy spod przymrużonych powiek Shinoda spojrzał na mnie. Nie do
końca wiem, co miał oznaczać ten wzrok, lecz chyba połowicznie
odgadłem jego intencje. Triumfował. Miał Meryem tylko dla siebie.
I chyba przypominał sobie o błędzie, jaki popełniliśmy w 1996
roku.
Zreflektowałem
się, przeprosiłem za wtargnięcie, będąc bynajmniej nie
usłyszany.
Wyszedłem.
Wtedy
jeszcze nie wiedziałem, że powodem zgryzoty Meryem byłem ja sam.
Usiadłem
na łóżku w swoim pokoju. Słyszałem te znajome odgłosy
westchnień i jęków. Kilka uderzeń w cienką ścianę. Założyłem
słuchawki, by zagłuszyć te dźwięki. Zacisnąłem powieki.
Zaryzykowałem nawet czytanie książki. Nic nie pomogło. W tamtym
momencie czułem się zazdrosny. I już sam nie wiedziałem o kogo
bardziej.
Z Meryem
znałem się od dziecka. Odkąd pamiętam. Byliśmy nierozłączni.
Nie jestem pewny, które z nas było tym bardziej niegrzecznym
dzieckiem, ale chyba po prostu doskonale się uzupełnialiśmy. Byłem
ja i Meryem, Meryem i Brad. Wiecznie nierozłączni, jak brat i
siostra. Tyle tylko, że brat i siostra nie pieprzą się na każdym
kroku, w każdej wolnej chwili. Co prawda to przyszło wiele lat
później, z najgłupszym wiekiem życia.
Szatyn
obok niej jeszcze spał, miał słodko spowolniony oddech. Dotknęła
jego ramienia, gładząc opuszkami palców nagą skórę. Gdzieś na
jej twarzy błąkał się uśmiech, który nie chciał zejść,
chociaż bardzo się starała. Czuła szczęście, rozpierające ją
od koniuszków palców aż do czubka głowy, coś, czego nie chciała
przyznać nawet sam przed sobą. Nie widziała świata poza nim. Ile
razy była bliska przyznania się do swoich uczuć? Zdecydowanie zbyt
wiele było sytuacji, w których musiała ugryźć się w język.
Łóżko
w pokoju gościnnym na imprezie jego przyjaciela było niesamowicie
niewygodne, ale to od tamtej pory zaczęli odkrywać siebie na nowo
dzień po dniu, dając upust emocjom. I to napawało ją szczęściem,
którego nie rozumiała.
Chłopak
wreszcie otworzył oczy. Spojrzał na nią ciemnym tęczówkami,
całkowicie ją rozbrajając. Dałaby się pokroić za te oczy. I
uśmiech.
–
Kocham cię – wyszeptała mu do ucha.
Nagle
jego wzrok zmienił się; ściemniał. Spojrzał pełen zdziwienia i
bólu, oczy zeszkliły mu się, ale były to łzy złości, nie
radości.
–
Mary, nie – zadrżał, wstając gwałtownie. – Nie. Wydaje ci się
tylko.
–
Brad, to nie prawda. Nie rozumiesz... –
zaczęła
– Nie
muszę. – przerwał jej ostro – Nie dzwoń do mnie, nie pisz, nie
kontaktuj się ze mną. Zniknij z mojego życia – wyszeptał,
ubierając się. – To nie miało nastąpić.
Usłyszała
tylko trzaśnięcie drzwiami. Zapach jego perfum unosił się jeszcze
kilka tygodni w jej pokoju, ale w końcu wywietrzał, razem z
uczuciami, które, pielęgnowane tyle lat, zostały zdeptane kilkoma
szorstkimi słowami.
Naprawdę
tego żałowałem.
Całą noc
nie mogłem zasnąć, a kiedy nad ranem złapałem garstkę snu,
wybudziłem się szybko. Była siódma rano, o ósmej miałem
wykłady. Wstałem
nieprzytomny. Oparłem się o zimną ścianę, zacisnąłem powieki. Kompletna pustka panowała w mojej głowie. Człapiąc do łazienki
analizowałem te cholerne wzory z
fizyki.
Nagle gwałtownie się zatrzymałem. A to, co zobaczyłem przed sobą
rozbudziło mnie lepiej niż zimny prysznic.
Miałem tego dosyć.
Mike
przyparł Meryem do ściany. Rozwiązany szlafrok obnażał jej prawą
pierś, zaś drugą przykrywała dłoń chłopaka. Całował ją po
szyi, a ona tylko gapiła się w sufit.
Nie
obrzucając ich kolejnym spojrzeniem wyminąłem ich. Jeszcze parę
cmoknięć i Mike znikł za drzwiami wyjściowymi, zapewne wychodząc
do pracy. Zapanowała cisza.
Nagle
poczułem lekki uścisk na nadgarstku. Odwróciłem się gwałtownie.
– Brad,
musimy pogadać.
Powiedziała
dziewczyna, drugą ręką łapiąc poły od szlafroka i zakrywając
piersi. Podniosłem brew do góry.
– Teraz,
zaraz?
Przewróciła
oczami i puściła mnie. Zerknąłem szybko na jej ręce, które
drżały tylko nie wiedziałem z jakiego dokładnie powodu.
– Nie,
może być trochę później – próbowała się uśmiechnąć.
Przeczesała palcami włosy będące w nieładzie. – Kiedy kończysz
zajęcia? Bo uczysz się, prawda?
– O
dziesiątej będę w domu.
– No, to
jesteśmy umówieni.
Wyprostowała
się, przybrała dumną pozę i uśmiechnęła. Nie wiedziałem czego
mam się spodziewać.
Część
trzecia, ostatnia, już wkrótce.
Ta część leżakowała sobie w roboczych na bloggerze od poprzedniego roku. Nikt jej nie sprawdzał, więc wszystkie literówki, pomylenie form i tego typu rzeczy biorę na siebie. Część trzecia pojawi się tutaj o wiele szybciej. Już jest gotowa.
Co do imienia bohaterki: gdy po wakacjach pisałam część pierwszą, jej imię było pierwszym, jakie wpadło mi do głowy, nie przywiązywałam do tego większej wagi. Potem dopiero, pisząc część drugą, utożsamiłam ją z TĄ Meryem tylko dlatego, że potrzebowałam jakiejś twarzy do gifa (tak, wykonałam go sama*ja taka obeznana w grafikach*). Nie jest to multifanfiction, tego już byłoby za wiele. Nie.
Co do imienia bohaterki: gdy po wakacjach pisałam część pierwszą, jej imię było pierwszym, jakie wpadło mi do głowy, nie przywiązywałam do tego większej wagi. Potem dopiero, pisząc część drugą, utożsamiłam ją z TĄ Meryem tylko dlatego, że potrzebowałam jakiejś twarzy do gifa (tak, wykonałam go sama
Piszcie co sądzicie o tej części, chętnie przeczytam każdą opinię. Może już wiecie, jak to się zakończy i kto z kim wyląduje ostatecznie?
Jestem! Jestem! Mam tydzień wolnego, wiesz? Możliwe, że zbiorę się do kupy i ogarnę rzeczy na blogu i w ogóle. Komentowanie twoich rozdziałów też podchodzi pod ogarnianie się, so let's start.
OdpowiedzUsuńKiedy zobaczyłam, że jest nowy komentarz od Emili Dżołns, to od razu pomyślałam, że czeka mnie spotkanie z twoim opowiadaniem. Tymczasem uhuhu, shot powraca. Jak już ci napisałam dawno, dawno temu, Brad jest XDDDDDDDD ( jezu dlaczego owieczkaaaaa, naaaaah) . Nie przeszkadzało mi to tym razem, serio. Tylko na wspomnianej owieczce jakoś zebrało mi się na wymioty. Ogólnie cały tekst połknęłam bardzo szybko, aż jestem z siebie dumna. No a raczej z ciebie, bo to tego doprowadziłaś.
Hm, dość głupio założyłam, że Meryem zniknie. Nie pomyślałam o tym, że jak już się kogoś umieszcza w zwiastunie, to ten ktoś odegra jakąś znaczącą rolę. Tutaj nasza panienka wciska się w pseudo-romans Mike'a i Brada. Ciekawie. Dziwne tylko, że jej bliższe stosunki (he) z Delsonem wychodzą na jaw dopiero teraz. Chyba, że do tej smutnej łóżkowej sceny doszło już po wydarzeniach z pierwszego rozdziału. Hm. Nie wiem. I ciężko mi się teraz połapać, bo jestem nieogarnięta. O, lubię Mike'a! Serio. Przypomina mi księcia Eryka z Arielki, mhm. Mam nadzieję, że ostatecznie wyląduje z Chesterem (still waitin'), jeśli chodzi o twoje pytanie. No i trzymasz rzeczy w roboczysz na bloggerze? Gosh, odważnaś. Ja mam lęk przed tym, że kiedyś coś kliknę i przez przypadek opublikuję niesprawdzony, pełen spojlerów rozdział zatytułowany "dnifnwefiwf" albo "no kurwa no".
I tak odnośnie sprawdzenia to jakoś nie rzuciło mi się podczas lektury w oczy, żeby nie zajrzała tu beta. Jest fajnie.
Uciekam, bo rzeczy. Duże, ważne rzeczy. O, a może chcesz mi pomóc i podsuniesz mi pomysł na rodzinkę w simsach?( ͡° ͜ʖ ͡° )
Kurde, szkoda że tylko trzy części będą. Nastawiałam się na więcej, no ale jeżeli chcesz żebym wcześniej popadła na depresję z powodu braku opowiadań o Linkinach, to dzięki.
OdpowiedzUsuńxD
Stocker Street chyba często pojawia się w Twoich opowiadaniach, prawda? To jest ta "smuga uniwersum", czy jak Ty to nazywałaś? xD
Nie, niech Mike nie słucha Pearl Jam. Znaczy, nie że ich nie lubię. Lubię, ale mój wujek, który jest fanem Pearl Jam uwielbia przy mnie hejtować mi Mike'a i Tima, (łącznie z jego oczami, gdy moja ciocia, żona tego wujka, ma takie same) także no.
Uuu, ulubiony kubek. Ja mam ulubiony kubek z Linkinami, zawsze piję bokiem, bo gdy pije się normalnie, to zakrywa się któremuś z chłopaków twarz ustami. Więc no.
Kurde, Mike mający dobrze zbudowane ciało. O jeny, nie podoba mi się. Już się przyzwyczaiłam do wizji Shinody z grubym brzuchem i męskimi cyckami.
Tak, jestem dziwna. Przyzwyczaiłam się też do włosów na klacie Tima, bo gapię się tak, że nawet dostrzegłam żyłę na jego żebrach.
Pomińmy.
Meryem ma nazwisko Walsh? Tylko jedna literka i nazywałaby się jak Mat z While She Sleeps! Ale nieważne. Imię Meryem jest bardzo ładne, nie sądzisz?
Współczuję Bradziowi. To takie dziwne, gdy oni są razem, a on paczy i myśli. Biedactwo.
Podoba mi się ten refleksyjny moment, że Michael Shinoda potrafi kochać. Ładne, klimatyczne i w ogóle super.
O, jak Brad wszedł tam do nich, to podobna scena będzie na WOK, tyle że człowiek, który przerwie, jeszcze nie pojawił się w opowiadaniu.
Kurde, zaraz. Czyli ona się na niego fochnęła bo miała powód. Jeny, już nic nie rozumiem. Drugi raz czytam coś gdzie w całej historii nie ma człowieka, którego można bez dwóch zdań mianować "tym dobrym". W sensie nie, że oni są źli, ale po prostu wszyscy mają coś za uszami. Woooow, mistrzostwo.
Wstawiaj trzecią część szybko, bo nie wytrzymam. Wstawiaj i już. Chcę wiedzieć o czym ona chce z nim porozmawiać. Tak.
Pozdrawiam i weny! ^^
Aaaa, jesteeeem!
OdpowiedzUsuńPół miesiąca mnie nie było. Jeny. Ja to czytałam wtedy, nie wiem dlaczego nie skomentowałam. W ogóle nie wiem, czemu nie komentowałam wcześniej, nie bij!
Delnoda! Jeny, trafiłaś trochę xD
Mam ostatnio okres na opowiadania tego typu. W sensie... yaoi itp itd. Sama coś tam piszę w tych gatunkach, ale nie o tym.
MIKE DUPEK. W KOŃCU JAKIŚ IDEALNY OPIS MIKE'A DUPKA. TAK.
Sama uważam, że Mike to dupek. Myśli tylko o sobie, jest wkurzającym perfekcjonistą itede itepe.
NO ALE MNIEJSZA.
Wtf, czemu Caps lock.
Nie wiem co mam myśleć o tej Meryem (tak sie to pisze?). Serio, nie wiem. xD Chcę następną część, przepełnioną Delnodą. Nie jakąś laską. Delnodą. Błagam.
W ogóle, szkoda, że to takie krótkie, ja bym czytała nawet jakby to miało 38140 części. ;-;
Jesteś moim guru, ucz mnie pisać, bo mi to źle coś idzie ostatnio.
Ucz.
Mnie.
Albo nie, bo zwariujesz i mnie spalisz.
No nie wazne.
Weny, słoneczka, czegokolwiek! ;v;
Dotrzymuje obietnicy wiem że późno ale znasz powody mojego opóźnienia.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego że gdy czytałam cały rozdział towarzysyly mi sprzeczne uczcia. Sama do końca pewna nie jestem jak to ocenić.
Wiesz doskonale że nie przepadam za opowiadaniami gdzie łączy się Mike'a i Brada wiesz dobrze ze wole Bennodę. Ale wiesz również jak ja przepadam za twoimi historiami tak że nie potrafię ich źle ocenić.
Dobrze nie wiem w sumie co jeszcze napisać
Powiem tak że postać Brada jest bardzo interesująca.
Wydaje mi się dużo ciekawsza od Mike'a czy Meyer (to nie możliwe że jak tak o Mike'u pisze :-D)
Ta część podobała mi się dużo bardziej od pierwszej części
Dobrze czekam na ostsnis i już jestem ciekawa jak to się zakończy.
Mika
P.S. Ide czytać kolejnego rozdział KMYM