sobota, 19 marca 2016

Chroń mnie przed tym, czego pragnę

Rozdział dwunasty
Chroń mnie przed tym, czego pragnę


Laura dwa lata temu, wyjeżdżając do Los Angeles z zamiarem pozamykania osobistych sprawy, na przekór swoim postanowieniem i zapewnieniom, nie wróciła do domu pawia po dwóch dniach. W jej rodzinnym mieście czekało na nią zbyt wiele niecierpiących zwłoki obowiązków do wypełnienia wobec innych. Opuszczając w popłochu swoją miejscowość, na łeb na szyję, wcale o tym nie myślała; nie chciała rad, nie potrafiła nic wyjaśnić, nie walczyła o swoje. Potrzebowała pół roku w posiadłości Anthony'ego, aby zregenerować się i wszystko sobie poukładać.
Najpierw zobaczyła się ze swoją matką. Spotkały się w kawiarni, do której małą Laurę zawsze zabierała rodzicielka, na rogu dwudziestej drugiej alei. Zamówił po kubku gorącej czekolady, by przywołać wspomnienia. Kobieta ostatnio znacznie posunęła się w latach. Jej brązowe włosy zdobyły srebrne nitki, zmarszczki mimiczne uwydatniły się – te naokoło oczu, przy ustach. Nadal jeszcze, zostawiając smugę lat wcześniejszych, jej twarz rozświetlały zielone oczy. Nie słuchała już Elvisa Presleya, nie przeglądała albumów ze zdjęciami. Przeszłość była dla niej zamkniętym rozdziałem.
Kobiety rozmawiały na wiele tematów, lecz gdy matka próbowała poruszyć ten najważniejszy, Laura wykręcała się w dziwny sposób, wzbudzając podejrzenia. Sprzedała jej grubymi nićmi szytą historię, gdyż tak było łatwiej. Przepraszała też za nagłe znikniecie i nerwy jakie pani Jones musiała przejść. Rozeszły się w zgodzie tylko dlatego, że Laura kłamała.
Następnie niezapowiedzianą wizytę złożyła Bradowi.
Wysiadła z autobusu dobrze kojarząc okolicę. Stanęła przed jego, zwyczajnie wyglądającym domu, przy Dubosse Street. Przeszła przez białą bramę i zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Otworzył jej w granatowym szlafroku, w krótkich spodenkach i koszulce z Batmanem, poplamioną pastą do zębów na przodzie. Na brodzie miał kawałki jajecznicy. Powitał ją a ona zapytała się czy przypadkiem nie przeszkadza. Zaprzeczył, choć nawet gdyby potwierdził, nie dałaby się zbyć. Był jej potrzebny. Chciała z nim porozmawiać.
Zaprosił ją do środka i zniknął za drzwiami łazienki. W domu było duszno. Dwie dziewczynki przebiegły przed Laurą, krzycząc. Ta goniąca płakała, druga cieszyła się, trzymając w ręku jej misia. Mignęły jak błyskawice i pobiegły po schodach na górę. Najmłodsza latorośl Delsona zaś przykleiła się do nogi Jones brudnymi w czekoladzie rączkami. Podniosła główkę i wygięła w szerokim uśmiechu usteczka, także umazane. W tamtym momencie, w tej jednej ulotnej chwili, Laura podjęła decyzję. Już była pewna tego, po co tak naprawdę tutaj przyjechała. Jej serce pokruszyło się na milion kawałków. Zaczerpnęła chust powietrza jak przy wynurzaniu z wody.
– Brad! – krzyknęła Eliza, jego małżonka. Nie była żoną z przypadku, ale co dziwne i niepodobne do Delsona, najpierw pojawiły się dzieci, dopiero potem gitarzysta wziął z nią ślub. – Brad! Zajmij się dziewczynkami. Ja muszą już wyjść do pracy. Brad, gdzie się podziewasz do jasnej cho... – urwała, przypominając sobie o obecności córek.
– Jest w łazience – powiedziała Jones niewyraźnie, ale kobieta i tak ją usłyszała.
Wychyliła głowę za ściany i posłała w stronę Laury uśmiech. Kobiety nigdy nie przyjaźniły się wielce, ale lubiły, poza tym Eliza była bardzo miłą i ciepłą osobą.
– Trzeba było mówić, że przyjedziesz! Jak fajnie cię widzieć! – zaświergotała.
Przeszła w jej stronę. Miała na sobie granatową, dobrze skrojoną garsonkę. Uściskała ją przyjaźnie.
– Kurczę, pogadałybyśmy, ale rozumiesz, muszę już lecieć.
– Tak, jasne.
Kobieta odgarnęła misternie ułożone włosy na plecy i sięgnęła po torebkę, wiszącą na wieszaku. Pogłaskała córkę po włosach, krzyknęła w głąb domu, że już wychodzi i jeszcze raz wezwała męża. W końcu pożegnała się i z Laurą, życząc jej wszystkiego co najlepsze i powtórnie żałowała, że musi wyjść do pracy w biurze. To było bardzo miłe, napawające optymizmem, paru minutowe spotkanie.
Kiedy kobieta wyszła z domu, Laura też pogłaskała dziewczynkę po główce. Mała wyszczerzyła się tylko, Jones już miała wziąć ją na ręce, ale z łazienki wyszedł Brad w pełni umyty, uczesany i ubrany. Wziął córkę na ręce, a Laurę zaprosił do salonu. Pomyślał, że mógł zrobić to wcześniej, tak naprawdę nawet wypadałoby, ale zawsze w domu rano panuje istny harmider; tego typu zasady wylatują z głowy. I oczywiście, Laura nie była też taką osobą, która miałaby się o to obrażać, znali się już parę lat i co tego był pewny.
– Zostawić ciebie na chwilę i już rozrabiasz, co? – zapytał dziewczynkę i po gilgotał ją, a ona zachichotała. Przytuliła się do ojca, brudząc czekoladą jego ramię. Brad zabrał córkę do kuchni, umył jej rączki i buzię, a potem odstawił na podłogę. Dziecko podreptało w tylko sobie znanym kierunku.
Powrócił do Laury z talerzem otrębowych ciastek schowanych przed czujnym okiem swoich pociech. Jones nie lubiła dzieci, ale pomimo tego zawsze chciała mieć całą gromadkę w swoim domu, zapewne z tych iście, samolubnych pobudek, jakie trzymają się ludzi wychowywanych bez rodzeństwa przez dłuższy czas.
Porozmawiali chwilę, Laura opowiedziała co się z nią działo, gdy po wypadku wyszła ze szpitala. Opowiedziała o podróży, skończonych studiach, domu pawia i Anthony'm. Brad słuchał ją uważnie, ale czegoś mu brakowało w tej opowieści. Jakiegoś małego fragmentu układanki.
Potem przyszedł czas na Delsona. Mówił o zespole, w którym zbyt wiele się nie działo, śmiał się, że ma luźne godziny pracy. Opowiadał też o swojej rodzinie, która zajmowała pierwsze miejsce w jego hierarchii. Miał trzy córki o kwietnych imionach – Daisy, Lily i najmłodszą Rose. Choć po Elizie nie było tego jeszcze widać, w drodze była już kolejna dziewczynka, Liliana.
– Czekaj – Laura zaczęła kalkulować – czyli najstarsza urodziła się na początku dwutysięcznego roku, prawda?
– No tak – uśmiechnął się. – Było trudno, ale mieliśmy wsparcie w moich rodzicach. I mieliśmy siebie.
Wtedy Laura już wiedziała.
Załatwiając kolejne sprawy w L.A już nie myślała o tym, co ma robić. Wiodła się tylko instynktem. Papiery były gotowe. Wiedziała, że niepotrzebnie zrobiła tylko zamieszanie, ale tak było jej wygodniej. Wróciła do domu pawia, ale nie sama. Wreszcie wszystko było na swoim miejscu, ułożone, jak w najbardziej skomplikowanej układance, gdy wszystkie kawałeczki pasują do siebie idealnie.


To nie tak, że gdy Ruby pojawiła się w domu pawia, Laura nie ucieszyła się z jej odwiedzin. Wręcz przeciwnie, ale jej gorzka mina mówiła tylko tyle, że nie był to odpowiedni moment. Zbyt szybko przeszłość zawitała do teraźniejszości, mając pozostać na przyszłość.
Pojawienie się Starling trochę ożywiło atmosferę. Kobieta swoim sposobem bycia wprowadzała chaos, którego Anthony tak nie lubił, ale o dziwo w jej wykonaniu mu nie przeszkadzał. Zamęt towarzyszył jej każdemu krokowi. Codziennie rano na ganku ćwiczyła jogę i machała wesoło do przechodniów, których wabiły dźwięki relaksacyjnej muzyki, pobudzając tym jeszcze większe plotki. Potem robiła sobie śniadanie ze zdrowych, wolnych od GMO i bezglutenowych produktów, wykłócała się z ludźmi na targu o jakość ich warzyw i owoców. Najczęściej biegała po całym domu i szukała swoich rzeczy. Raz nawet próbowała przestawiać meble w salonie, aby dobra energia mogła lepiej przepływać. Pokusiłaby się pewnie o przemeblowanie kuchni, ale sprzęty kuchenne i blaty były zbyt ciężkie.
Dużo się śmiała, znalazła wspólny język z Anthony'm. Potrafili przesiedzieć długie godziny na lekko zbutwiałych schodkach gankowych z tyłu domu i śmiać się wniebogłosy. Barrow musiał w końcu gdzieś wylać swoje cierpnie, a przy Ruby przychodziło mu to z niewyobrażalną łatwością. Upchał wszystko w tych paru tygodniach z nią spędzonych, budując fundament przyjaźni. Wlał smutki do butelki i wrzucił do oceanu.
Któregoś upalnego dnia kobieta wpadła do domu jak burza. Była już tutaj całe dwa miesiące, trochę zaznała się z okolicą. Powiedziała, że na sprzedaż jest stary salon fryzjerski w prawie samym centrum. Chciała go kupić – był to szalony pomysł, bardzo podobny do Ruby. Obliczyła z Anthony'm swoje pieniądze, jakie miała, zakładając, że sprzedałaby mieszkanie w L.A, stary samochód i kilka innych rzeczy. Miała idealną sumę potrzebną do zakupu lokalu. Wszystko postawiła na jedną kartę.
Niedługo potem kupiła salon fryzjerski, przerobiła go na bar, bo lepiej znała się na mieszaniu alkoholi niż na obcinaniu włosów. Zamieszkała w dwupokojowym mieszkaniu na piętrze. Opuściła dom pawia, a Anthony znów jakby przygasł, choć butelka zapewne niesiona przez fale zawitała już do Japonii.

Osiemnasty lipca 2006 roku.

– Mike! – pisnęła, machając w jego kierunku ręką.
Piana do mycia naczyń w swej białej formie wzleciała w powietrze. Mężczyzna uskoczył przed tym atakiem, a chwilę później ze śmiechem złapał ją i zwinnym ruchem wziął na ręce. Anna lekko zaczęła uderzać męża pięściami w plecy, ale on tylko śmiał się dalej, wynosząc ją z kuchni.
– Skończ tak piszczeć – parsknął, kładąc ją na łóżko.
Pokręciła szaleńczo głową i podjęła próbę ucieczki, ale jego silny uścisk skutecznie ją unieruchomił. Opadła w końcu, zrezygnowana i spojrzała na niego.
– No dobrze, to co teraz zamierzasz zrobić?
– Nie wiem, ty mi powiedz – uśmiechnął się zadziornie.
Zwolnił uścisk, a jedną ręką przesunął po jej ramieniu i kawałku skóry odsłoniętej przez podwiniętą koszulkę, zostawiając ślady z gęsiej skórki. Kiedy jego palce zaczęły mocować się z guzikiem od jej spodni, wolną ręką przyciągnęła go do siebie, całując delikatnie.
– Upieczemy ciasteczka? – zaśmiała się, pogłębiając pocałunek.
– Jesteś beznadziejna – odparł, zdejmując koszulkę.

~*~

Anna miała talent literacki. Od najmłodszych lat zawsze coś skrobała, nie rozstawała się z piórem i notatnikiem. W szkole podstawowej zdobywała nagrody za swoje opowiadania, w college'u napisała książkę dla dzieci. Stworzyła całą sagę, która, co prawda, nie przyniosła jej światowego rozgłosu, ale stała na półkach w dobrych księgarniach.
Gdy skończyły jej się pomysły i postanowiła wyjść z ram świata przedstawionego i stworzonego dla nastolatków, postanowiła napisać coś jeszcze. Coś dojrzalszego, z wątkami psychologicznymi.
Siedziała przed ekranem komputera i nanosiła ostatnie poprawki. Powinna była zrobić to wcześniej, o wiele wcześniej. Ale zawsze było ważniejsze „coś”.
Zdenerwowana zatrzasnęła laptop i oparła zrezygnowana głowę na rękach.
– Hej, spokojnie – cichy głos nad jej uchem rozszedł się, a ciepłe ręce spoczęły na ramionach, masując je lekko. Kanapa się ugięła, kiedy Michael usiadł obok niej, zmuszając, by położyła się na jego kolanach – Dasz radę.
– Ale tylko do jutra mam czas – jęknęła, zamykając oczy.
Mężczyzna schylił się i pocałował ją w czoło.
– Wiem, że do jutra. Nie martw się tak bardzo, rozłożysz ich na łopatki.
– Muszę to zrobić. Innego wyjścia chyba nie mam – wyszeptała przerażona, zakrywając twarz dłońmi.
– Skarbie, dasz radę. Najwyżej wtargnę szturmem do tej redakcji i każę im to wydać. – zażartował Mike. – Joe mi pomoże. Weźmiemy plastikowe miecze świetlne.
Anna rozchyliła palce na twarzy i spojrzała na niego, a potem powiedziała jak najbardziej bez cienia rozbawienia:
– Ty masz jednak problemy z głową, Mike.
– Raczej tak, w końcu nadal tu jestem.
Zaśmiała się, czując jak spokój napełnia jej ciało.
Wszystko było w porządku.

~*~

– Jak udało ci się tego dokonać? Fort Minor to strzał w dziesiątkę – zapytała kobieta z okrągłym, francuskim akcentem i oparła głowę na ręce, aby móc lepiej przyjrzeć się mężczyźnie.
– Wiesz... – zaczął moralizatorskim tonem, spoglądając na nią zawadiacko spod rzęs. Chciał zrobić na niej wrażenie, jednakże uzyskało to odwrotny efekt. Blondynka nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który wpełzał na jej twarz. – To zależy od tego w jakim kierunku płynie Ameryka, a co za tym idzie i cały świat. Raz na fali jest rock, a następnie hip hop.
– Więc co teraz planujesz?
– Teraz chcę jedynie wrócić do domu, utulić syna do snu i ucałować żonę – powiedział błyskotliwie, zadowolony z siebie.
– Rzeczywiście jesteś aż tak bardzo szczęśliwy?
Euforia spowodowana napojem wyskokowym ulotniła się nagle z Mike'a jak hel z pękniętego balonika, który przed chwilą podrygiwał pod sufitem. Wlepił wzrok w kieliszek wódki, obrócił go parę razy palcami, po czym niemalże wypluł:
– Nie, nie jestem.
Widok zdołowanych mężczyzn zawsze porusza kobiety, a w szczególności te samotne. Frances położyła swoją dłoń na ręce Shinody, zasłaniając obrączkę, która odbijała złote refleksy. Był to zwykły, współczujący gest.
W tamtym momencie Mike kolejny raz poczuł się tak, jakby stał na krawędzi przepaści. Sam prowadził się do destrukcji swoim postępowaniem. Przestał rozmawiać z Anną. Mijali się w korytarzach domu i pomieszczeniach, zimnych i pustych. Milczeli, choć on wolałby, aby na niego krzyczała, aby miała jakikolwiek z nim kontakt. Cisza była najgorszą formą kary. Tylko przy dziecku stawali się czuli i dobroduszni. Dla utrzymania pozorów.
Brakowało mu jej. Brakowało mu jej bliskości, uśmiechów, gestów, rozmów, trwania w ciszy.
Tak samo jak brakowało mu zespołu.
Linkin Park od paru miesięcy było tylko fikcją, martwym tworem na papierze i na sklepowych półkach w postaci dwóch wydanych płyt. Spotkali się raz czy dwa razy. Nie wiedzieli co ze sobą zrobić. Mike pokłócił się z chłopakami. Jedynie Delson próbował go uspokoić. I został z nim gdy szklanka pękła mu w ręce i miał całą poharataną dłoń. Brad był dobry. Brad potrafił wszystkich pocieszyć.
Czasami, kiedy jego wrodzona wrażliwość na świat dawała o sobie znać, i przychodził ten czas, gdy trzeba się nad sobą po użalać, siadywał w swoim studio. Wtapiał się w swój wysłużony, skórzany fotel, nalewał szklankę whisky i mając w głowie pełno planów na przyszłość, które nagle jaśniały, zamiast wychodzić w ich światło, cofał się w mrok przeszłości.
Pamiętał ten czas, kiedy wszystko było możliwe. Fizycznie nie był jeszcze stary – miał zaledwie dwadzieścia dziewięć lat, ale on psychicznie czuł się znużony. Siedząc tak, jego myśli czasami galopowały w kierunku Laury – a raczej pewnej dziewczyny, której imienia nie pamiętał. Ich znajomość była jak przeszłość – trzeba było się od niej odciąć, by móc iść dalej. Myślał też o zapale, jaki miał zaczynając swoją przygodę z muzyką. I pytał sam siebie gdzie to się wszystko podziało, gdzie się zgubiło i czy kiedykolwiek dałoby się to odnaleźć.
Czy zdołałby odnaleźć siebie.
Zostało mu jeszcze malarstwo – przyznawał szczerze, że zaniedbał ostatnimi czasy tę pasję. Pędzel był posłuszny, a płótno znosiło każdy okaz kreatywności. Powracał do nich. Powracał, gdy było mu źle.
Frances poprawiła włosy, strzepała ze swych złocistych kosmyków wszystkie zazdrosne spojrzenia. W tamtym momencie Mike zdał sobie sprawę, że rozmawia z najładniejszą dziewczyną w lokalu, a ona śmieje się z jego żartów. Inni mężczyźni zazdrościli mu tego. Połechtało to jego dumę.
– Och, Michel, nie martw się.
Michael oderwał wzrok od kieliszka wódki, uśmiechnął się połowicznie i spojrzał na dziewczynę. Był to o wiele lepszy widok.
Tusz od rzęs skruszył się i opadł pod oczami dziewczyny, blado różowa szminka rozmazała się, a sztucznie wywołane rumieńce straciły swą barwę. Mike nie wiedział skąd się tu wzięła, dlaczego w ogóle zaczął z nią rozmawiać. Zawsze przyciągał ludzi z pogmatwanym życiem. Nieszczęście na swój pokręcony sposób go wabiło.
Przyglądał jej się przez chwilę, a potem zrobił to, na co miał ochotę już wcześniej.
Pocałował ją.
Jej usta smakowały znajomo, przywodziły Mike'owi coś na myśl, ale co to mogło być, nie wiedział sam. Jej ręka przesunęła się po jego ramieniu, karu, ku włosom, by ostatecznie tam je zatopić. Frances była zaskoczona i zachwycona; nawet nie zdawała sobie sprawy jak doświadczony mężczyzna potrafi świetnie całować.
Ktoś krzyknął, ktoś inny zaklął, szklanka przewróciła się, a napój rozlał i ściekał po stoliku cienką stróżką. Pewna dziewczyna poprosiła o zmianę stacji radiowej. Z głośników w lokalu wysączyła się cicho znana piosenka. Whitney Houston była świadkiem tych wszystkich wydarzeń. Ale tylko spokojnie śpiewała, że nie ma już niczego.
Mike usłyszał tę piosenkę. Wdarła się do jego umysłu i postanowiła postawić mur pomiędzy nim a Frances. Odsunął się od dziewczyny i przez chwilę zaczął się zastanawiać co on w ogóle robi. Co robi w tym miejscu o tak późnej porze. Dlaczego nie jest jeszcze w domu. Dlaczego nie usypia dziecka. Dlaczego...
Zabłądził oczami po jej twarzy, omiótł te złociste włosy, zabrał zmartwienie spod jej oczu. Ale pozostawił zadrę. Odgarnął jej irytujący kosmyk za ucho; nie w geście czułości, a niepojętego zadośćuczynienia.
Przeprosił ją i wstał od baru.
Musiał ratować to, co było dla niego najważniejsze.
Frances to rozumiała.

~*~

Klucz w zamku został przekręcony.
Zamek cicho kliknął.
Mike wstrzymał powietrze.
W tamtym momencie zachował się jak nastolatek, który wraca do domu w środku nocy, zdecydowanie później po wyznaczonej godzinie. Ten dźwięk wydał mu się za głośny. Skrzywił się. Otworzył drzwi wejściowe. Powitała go ciemność ziejąca z głębi domu.
Ponownie nacisnął klamkę i popchnął drzwi. Światło oświetlające schody właśnie zapaliło się, bądź świeciło się już od dłuższego czasu. Bo właśnie wtedy zwykła czynność zamykania drzwi wydała się Shinodzie najdłuższa na świecie. Jego ręka sunęła w powietrzu jak ociężała. Był zmęczony, to na pewno. I wypruty ze wszystkich sił witalnych.
Odwrócił się i podreptał w kierunku światła. Zmrużył oczy nieprzyzwyczajone do jasności przepełniającej pomieszczenie. Przy stole w kuchni siedziała Anna, dopijała właśnie wodę ze szklanki.
– Już wróciłeś? – zauważyła bardziej niż zapytała. Miała na sobie bordowy szlafrok.
– T-tak – wydukał zbity z tropu.
– Gdzie byłeś?
– W studiu – skłamał, czując jak to kłamstwo ledwo co przecisnęło się przez krtań.
Kobieta wstała od stołu. Zmarszczyła nieznacznie brwi.
– Jak tak mówisz to zapewne tak było – spojrzała na niego badawczo i przenikliwie. Czuła, że to był odpowiednim moment na to, by wreszcie coś powiedział, wyjawił, wyżalił.
Mike poczuł na plecach kryształki zimnego potu. Czas ponownie zatrzymał się tego wieczoru, zostawiając go samego sobie z zimnym i wwiercającym się spojrzeniem Anny, Jego organizm mówił więcej niż słowa.
– To w sumie dobrze, że tak zawzięcie pracujecie – podjęła po chwili. Złagodziła wyraz twarzy. – Może uda się wam coś stworzyć.


– Każda wymówka jest lepsza od żadnej, prawda?*
Anna siedziała tyłem do drzwi, lecz wiedziała, że Michael wszedł do pomieszczenia. Czuła jego obecność, tak charakterystyczną, której brakowało jej w tym domu niemalże od roku.
Mike nie powiedział nic. Nie miał przygotowanej wymówki, kolejnego kłamstwa. Oparł się o framugę drzwi zrezygnowany. Był świadomy, że w tym momencie jego małżeństwo mogło się rozpaść i stać fikcją.
– Pamiętasz, jak walczyliśmy o n a s? – zapytała z wyraźną goryczą w głosie. – Pamiętasz, jak to w ogóle się zaczęło?
Jak mógł zapomnieć. Przecież jej obraz nadal miał przed oczami. Wtedy, na parapetówce u Phoenixa.
Była taka piękna.
– Pamiętasz ile czasu poświęciliśmy, by ukształtować to co nas połączyło? Ile wyrzeczeń nas to kosztowało?
Wyrzeczenia. Mike ciągle słyszał to słowo. Szczególnie stało się ono ulubionym wyrazem Chestera, który powtarzał mu to jak mantrę. Skrzywił się.
– A ty chcesz to zepsuć...
Shinoda nie zwracał na to większej uwagi, ale gdy kobieta mówiła, jej głos powoli stawał się szeptem.
Po chwili wstała od stołu. Spojrzała na niego smutnymi oczami, z wyrzutem, który powinien zrozumieć. Michael miał wielką ochotę wziąć ją w ramiona i przeprosić, obiecać poprawę. Ale nie umiał, być może dlatego, że wewnątrz siebie, podświadomie czuł, że już nie potrafił się przywołać do porządku.
– Decyduj Mike. Masz szansę, jeszcze jedną szansę. Bo cholera, wciąż cię kocham, a czuję, że już nie powinnam. – Wbiła wzrok w podłogę, próbując z kalejdoskopu myśli pozbierać coś sensownego, coś co byłoby kompletne. Po chwili podniosła głowę. Jej spojrzenie zmieniło się; stało się ostrzejsze, oczy jeszcze bardziej jej pociemniały. – I tak wiem, że nie byłeś dzisiaj w studio.
Wyszła, jak najprędzej, by nie spostrzegł, by nie zobaczył jak bardzo drży jej dolna warga. Gdyby to zauważył, wiedziałby, że wygrał.
Gęsta atmosfera, w którą dałoby się włożyć nóż, otuliła szczelnie Michaela jak ciemny koc. Zakrywała, nie zostawiając miejsca dla powietrza. W przypływie złości uderzył pięścią w ścianę.
Był taki bezmyślny.


*A bad excuse is better than none. (przysłowie amerykańskie)

Betowała: Mercedes Skyfallgirl

6 komentarzy:

  1. Blogger stwierdził, że nie doda mojego komentarzu, więc... naprawdę nie chcę mi się pisać go od nowa, a zatem:
    Bardzo mi się podoba rozdział i zobaczyłam gdzieś jedną literówkę, ale nie wiem aktualnie gdzie ona się znajduje. Czekam na więcej i czekolad!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, co jest okropne? Pisanie komentarza parę dni po przeczytaniu tekstu. Nie pamiętam 80% rzeczy, o których chciałam tu wspomnieć. Zacznę może od ogólnego wrażenia: nie mam pojęcia co się dzieje i skończyłam lekturę z wyrazem "yngh" na twarzy. No nie porwało mnie tym razem :<<<< Jestem zła. Wiem, że to wina takiego "dopowiadającego" charakteru no ale no :<<<
    Czekaj, czekaj. Muszę jeszcze upewnić się, że ogarnęłam. Laura jedzie do LA załatwiać rzeczy i wraca z siostrą? Bo Mike'a to raczej ciężko byłoby jej wyciągnąć będąc na tym etapie spierdolenia emocjonalnego (sorry, Laura, nienawidzę cię), a Emily miała tu podobno odegrać jakąś większą rolę. Jak znam życie to zaraz Shinoda się do niej zaślini. am i right? Mam w sumie nadzieję, że nie. Już lepiej byłoby mu z tą klepaczką dłoni, Frances. Całkiem miła kobieta. Przyjemna alternatywa dla Anny, której także nie cierpię. Mimo wszystko smutno mi się zrobiło, gdy czytałam końcówkę.
    NO I ZAPOMNIAŁABYM. Anthony, słońce. Nie Ruby. Nie Ruby. N i e. Plox staph my darlin'. Wbiłabym sobie paznokcie w twarz, gdyby to była ta zjebuska Laura, no ale zasługujesz na kogoś lepszego niż piźdźnięta hippiska. I jeśli to koniec epizodów z pawiowego domku to jestem smutna. Bo bardzo mi się to wszystko fajnie czytało. Mam nadzieję, że Anthony jeszcze z kimś tam poświruje (choć jako singiel jest 330301831832% fajniejszy).
    Ten komentarz jest wyjątkowo nieskładny i nieuporządkowany i zły i fu. Kilka zdań temu chciałam wszystko usunąć, lecz stwierdziłam, że ten słowotok jest wiarygodniejszy i bardziej cię zadowoli.
    Jezuniu drogi. Co ja jeszcze chciałam? Brad mnie wkurzył, o. Ogólnie ta jego rodzinka. Nienawidzę dzieci w książkach/filmach/jakiejkolwiek dziedzinie sztuki. Są do bólu "kjut" i takie och och wrażliwe, nieśmiałe, zadarte noski, loczki, aniołeczki, jezuzuzuhwbwudbwudabufif. nienawidzę. nienawidzę. jak pięknie jest móc to wreszcie powiedzieć. jak już jestem przy nienawiści do dzieci, to może przy okazji powiem, że n i e c i e r p i ę małego księcia; wkurza mnie, przedstawia dzieci jako cudne istotki i dorosłych jako pieprzone kalkulatorki do pieniędzy. aindi3fniuwfnaiuenvir.
    Uch. To tak przy okazji tych kwietnych córek Brada. I lepkich łapek w czekoladzie. Fufufufu. Dzieci, idzźcie sobie z książek. Jesteście fajne itepe, no ale idźcie. Z drugiej strony postawa Laury co do nich jest debilnie głupia: "... nie lubiła dzieci, ale pomimo tego zawsze chciała mieć całą gromadkę w swoim domu..." XD. Lauro, dowiodłaś swej inteligencji. Zgnoiłam cię w swym umyśle totalnie.
    O, o, o. Beto Emily Jones, weźże się ogarnij. Znów nie jesteś betą, a jak się tytułuje betą, to się nią raczej być powinno.

    Dobra. Czas na mnie. Sorki wielkie za totalnie nieogarnięcie i pewnie masę powtórzeń i błędów no ale no korzystałam z wolnego czasu, bo inaczej w ogóle bym zapomniała o komentarzu. Trzymaj się. Weny i fajnych rzeczy. Zajączka, kurczaczków, zmartwychwstałego Jezusa. Wielkanoc w końcu, nie?

    /BardzoZapracowanaIPoważnaIWOgóleZajętaDorosłymiRzeczamiTwojaUlubionaBennoda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej.
      Mogę gadać nieskładnie, bo jestem zajarana koncertem KOL. Wiesz, że będą 8 września w Krakowie? Będę tam xD.
      Ale do rzeczy.
      Też nie lubię Lory. Jest taką nędzną kreaturą,ale taka jest. To moje pierwsze opko, proszę się nie czepiać xD. Lura nie wraca z siostrą. Wraca z kimś ważniejszy, za co kiedyś utniesz mi głowę. Ale już jak powiedziałam "A", powiem "B". Serio, powiedziałam, że Em będzie miała ważną rolę? Szczerze nie pamiętam, może i tak było. Em będzie z jednym z LP, ale nie z Mike'm. Jemu pisane jest co innego. I taka małolata Frances. xD I powiem prywatnie, że ja uwielbiam Ann. naprawdę. Wiem, że opko to co innego i w ogóle, i że tutaj wszyscy są jakby "moi", ale ja ją lubię.
      Chyba co do Antosia, to cię mega rozczaruję. Aż mi samej powoli smutno, ale coś się jeszcze musi stać. W każdym razie, w następnych rozdziałach, które mam prawie obcykane, wszystko jest na swoim miejscu i się wyjaśni. Tak myślę. Chyba, że coś mi się przewidzi i napiszę coś na opak.
      Lubię słowotoki. Naprawdę. Są take tru.
      A ja uważam, że jak panowie mają tyle a tyle lat, to dzieciaki powinny się pojawić. I dzieci ożywiają akcję. Fabułę. Cokolwiek. Jak się to potrafi napisać. Mam nadzieję, że tym razem nie przerysowałam. Ale jak tak, to pisz co jest nie tak.
      A jeżeli chodzi o moją Betę, powiem, że jestem zadowolona. Tak naprawdę. Może popełnia błędy, ale jest człowiekiem.
      Dziękuję za komentarz.
      Tak, zdecydowanie mój blogaskowy Bóg, Bennoda.

      Usuń
    2. psssst, ruszyłam dupę i coś dodałam: http://my-own-paranoia.blogspot.com/2016/03/24intoxicated-with-madness-im-in-love.html

      Usuń
  3. Cześć :)
    Planuję reaktywować dział ocen Katalogu Euforia. Czy wciąż jesteś zainteresowana oceną? Jeśli tak, wolałabyś standardową, czy niestandardową? Na razie jestem jedyną oceniającą, więc najprawdopodobniej czas oczekiwania na ocenę mocno się wydłuży.
    Pozdrawiam,
    Nother

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwaga, oto trzecie podejście do napisania jednego i tego samego komentarza.
    Aż sama za siebie potrzymam sobie kciuki aby się nie usunął...
    Czcionka! Są większe odstępy i czyta się o wielewielewiele lepiej. Naprawdę, zauważyłam od razu i chwała Ci za to.
    "Rozeszły się w zgodzie tylko dlatego, że Laura kłamała" - to wyjaśnia, dlaczego nigdy nie umiem pogodzić się z moją mamą. Bo nie umiem kłamać.
    Podoba mi się roztrzepany Bradziu na początku. Aż go sobie tak wyobraziłam i to mega słodkie. Serio... Tylko odjęłabym jajecznicę, bo nienawidzę tego jedzenia. xD
    Relaksacyjna muzyka. Przypomniała mi się moja ciocia, co gdy moja mama puściła jej dobrego rocka skwasiła się na to i stwierdziła do niej "wiesz co, chyba włączę ci muzykę relaksacyjną".
    Anna i nagrody za opowiadania... Hm, zazdroszczę. Moja szkoła zawsze mnie odsuwała na bok, nikt nie doceniał tego, co piszę, nikt nie pochwalił. Aż mnie rozwalało jak panie godzinami gadały jak pięknie pisze koleżanka, która nie pasjonuje się tym tak jak ja.
    Jeny, nie nadaję się teraz do pisania komentarza. Za bardzo się użalam, przepraszam, nie umiem inaczej a obiecałam komentarz.
    O jeny, ten fragment gdy ona pisze a on ją pociesza. Jeny, to cudowne, tak pięknie Ci wyszło. Tak bardzo chciałabym umieć tak pisać, nawet próbowałam stworzyć taką atmosferę w opowiadaniach czasem, ale nie umiem. A u Ciebie to jest takie naturalne. Piękne.
    Podoba mi się metafora z pękniętym balonikiem. Uwielbiam tutaj takie fragmenty. Są takie naturalne ale piękne.
    Nie podoba mi się fragment o kłótni Linkinów. Moje życie straciłoby sens.
    Bradziu jest dobry i potrafi wszystkich pocieszyć. Tak. Na WOK też.
    Ja nic nie spoilerowałam!
    Ten pocałunek to takie pranie mózgu. Brainwashed, jak ostatnia płyta While She Sleeps.
    "Gęsta atmosfera, w którą dałoby się włożyć nóż, otuliła szczelnie Michaela jak ciemny koc" - DAJCIE MI TAKI TALENT. TO JEST IDEALNE, PIĘKNE I IDĘ WPISAĆ DO KSIĘGI Z CYTATAMI.
    Życzę dużo weny i pozdrawiam. ^^

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.