niedziela, 14 lutego 2016

Próbując zdefiniować przyszłość

Rozdział dziesiąty
Próbując zdefiniować przyszłość

Osiemnasty sierpnia 2003 roku.


Parę tygodni przed swoim własnym ślubem, Michael kupił nowoczesny dom. Duży, piętrowy, w zamożnym mieście położonym w metropolii Los Angeles, z dużym ogrodem, w którym Anna widziała miejsce na grządki z kwiatkami, drzewa i huśtawki dla przyszłych dzieci. Z balkonów i okien roztaczał się widok na wzgórza, lasy i posesje sławnych osobistości znanych ze szklanego ekranu, przetykane strzelistymi palmami, uginającymi się do roztapiającego się w skwarze asfaltu. Z zachodniego tarasu zaś, można było obserwować pieniący się ocean, który, gdy wokół panowała ciemność i cisza, szumiał spokojnie. Ten widok czasami przypominał Mike'owi wakacje w Santa Cruz, które spędził z panną Jones, a o których już prawie nie pamiętał zacierając je innymi, ważniejszymi chwilami, jak chociażby tymi, które wypełnił po brzegi czasem spędzanym z kobietą swojego życia.
Miłość Anny i Michaela była jak przypływ. Gdy spotkał ją po raz pierwszy pięć lat temu, owładnęło nim tak silne uczucie, że zaczął kwestionować prawdziwość każdego innego doświadczenia, intensywności każdej emocji, jakiej kiedykolwiek doświadczył względem innej dziewczyny. Oszalał na jej punkcie i nawet dystans paru tysięcy mil nie zniwelował jego zapału. Kochał i pożądał. Tęsknił i czekał. Pierwszy raz w życiu oddał komuś na przechowanie swoje serce.
Shinoda po wyprowadzeniu z domu rodzinnego, wcale nie dziwiąc się dlaczego zrobił to tak późno, ostatnie dni przed najważniejszą uroczystością w życiu spędził w swoim nowym azylu, nadzorując prace fachowców. Wszytko miało wyglądać jak najlepiej i najpiękniej. Mężczyzna włożył w ten dom wszystkie pieniądze, jakie zarobił przez ostatnie lata.
Z mieszkania przy Stocker Street, oprócz masy niepotrzebnych szpargałów, Michael chciał zabrać jeszcze jedną rzecz. Było to jego pianino, na którym uczył się grać w dzieciństwie i które swego czasu było mu bliskie jak przyjaciel – to on był świadkiem wielu najważniejszych wydarzeń w życiu mężczyzny. Wybitego w furii klawisza nigdy nie zreperował. Pamiątek nie wymienia się na nowe.
Przedmiotu tak wielkich gabarytów nie było łatwo przenieść. Michael drżał o niego, bał się, aby się nie roztroił, gdy masa nieoględnych pracowników firmy przewozowej nieumiejętnie przenosiła go po schodach. Po drodze parę razy instrument otarł się o ścianę. Przez te szturchnięcia, kasztanowy lakier odpryskiwał, przez co przedmiot jeszcze bardziej wyglądał na zniszczony i stary. Mike chciał postawić pianino w salonie, lecz Anna nie zgodziła się. Dla niej bardziej liczy się wystrój, niż sentymenty mężczyzny. Tak oto instrument trafił do piwnicy i będzie w niej stać, dopóki najstarszy syn Mike'a i Anny nie odkryje w nim jego piękna.

Dwudziesty drugi sierpnia 2003 roku.

Homewood było małym miasteczkiem, w którym nowe wieści rozchodziły się szybciej niż ciepłe bułeczki w sklepiku pani Beaker na skrzyżowaniu. Pędziły po wybrukowanymi kocimi łbami drogach i wdrapywały się na usta miejscowych plotkar. Niedziwne było więc to, że gdy Anthony pojawił się w tym miejscu wzbudził sensację. Był nowością, powiewem świeżego powietrza. Oto w tym wesoło, wyglądającym domu zamieszkał młody, przystojny lekarz. Dziewczyny w college'ach nadrabiały drogi, by spojrzeć na niego, gdy malował płot i powzdychać; trochę starsze zaś pociągała jego inteligencja i błyskotliwość, a te inne, głupsze – grubość jego portfela. Wszytko jednak ucięło się w momencie, w którym w okolicy pojawiła się Laura.
Polokowano, domniemywano i próbowano podpytywać. Wymyślono, że mogła być jego siostrą. Niestety ta teoria została podważona w momencie, w którym nie odszukano się podobieństwa oraz gdy poznano jej nazwisko. W końcu jednak ustalono, że Jones musiała być jego narzeczoną. Bo przecież nikt inny mieszkać w tym domu nie miał prawa. I tak zostało dla ogółu, lecz wewnątrz sprawy miały się zupełnie inaczej.
Dystans między Laurą a Antohny'm był nadal obecny. Była to zasługa mężczyzny, który w ostatnim czasie potrzebował spokoju, a nie kolejnego kłopotu. Jednak, kiedy powiedziało się „A”, trzeba było i mruknąć „B”. Problem polegał na tym, że ostatnio trudno było mu konsekwentnie dążyć do spełniana obietnic, jakich złożył jeszcze w Los Angeles. Jones wyczuwała to, jednak nie wniosła się z domu z dwoma pawiami, bo dobrze wiedziała, że nie miała już dokąd uciekać. Choć w gruncie rzeczy wyparowanie z kolejnego miejsca byłoby zbyt proste.

~*~

Deszcz siekał o szyby, jakby chciał przeciąć zimną taflę szkła i dostać się do przytulnego wnętrza domu Anthony'ego. Zrezygnowany uderzał o parapet, wybijając ciągle ten sam takt. Dzień chylił się powoli ku zachodowi. Barrow postanowił coś ugotować. Uwielbiał przygotowywać dania; ta czynność od zawsze go odprężała. Nabył ją od swojej byłej narzeczonej.
Kiedy Anthony poznał Grace, nie zwrócił na nią większej uwagi. Była wyższa od niego, miała przeciętny intelekt. Lecz najbardziej nie podobały mu się jej lekko skośne, brązowe oczy, za które ostatecznie oddałby życie. Na początku nie potrafili się dogadać, a ten akcent, jaki posiadała przyprawiał go o białą gorączkę. Jednak wystarczyło kilka spotkań w gronie znajomych, kilka odkrytych wspólnych zainteresowań i Barrow stracił dla niej kompletnie głowę. Wszystko toczyło się zbyt szybko, a on popadał coraz głębiej w swojej miłości. Kochał, tak prawdziwie. I został oszukany. Tego dnia, w którym Grace go zostawiła, Anthony zszedł na dół i natychmiast zabrał się za gotowanie, rozpaczliwie próbując wskrzesić zapach nieudanego związku.
Niedługo potem dziewczyna wyprowadziła się z ich wspólnego mieszkania, a on dostał w spadku ten dom. Nie minęło parę miesięcy, a już powoli urządzał się tutaj, czując jeszcze na skórze gorące, Kalifornijskie słońce. Po prostu wszystko w Los Angeles przypominało mu jego narzeczoną, w każdej szczelinie czyhały wspomnienia, które atakowały go i przypominały o zdradzie, jakiej się dopuściła.
Zaczął ścierać na tarce seler i marchewkę. Na oleju podsmażył szalotki, dodał szynkę, następnie wcześniej starte warzywa. Gdy pierwsze zapachy uniosły się w powietrzu, na chwilę podniósł głowę, nie zatrzymując fali wspomnień. Aromat szarlotek wyciskały łzy z jego oczu. Sztuczne i jakby prawdziwe.
Muzyka klasyczna wydobywała się z głośników. Teraz w tle rozbrzmiewała jego ulubiona kompozycja.
Melodia wybawiła Laurę z pokoju, a później zapachy. Zeszła na dół z zamiarem poprowadzenia miłej rozmowy z Anthony'm, za którymi tęskniła.
– Strauss? – Zadała pytanie odwracając się w stronę wieży stereo.
– Tak. – Anthony pokiwał głową w uznaniu. – A który? – zapytał przekornie.
Laura usiadła przy małym stoliku i wytężyła słuch.
– Johann. – Odparła po krótkim namyśle. – Marsz Radetzky'ego.
Nie wiedziałem, że znasz się na tego typu muzyce – zaśmiał się cicho, wrzucając makaron do gotującej się wody w garnku.
– To przez mojego ojca. Przy tworzeniu swojej „sztuki” jak to nazywał, lubił posłuchać muzyki symfonicznej i klasycznej: Straussa, Bacha, Chopina. Zawsze puszczał ich na przekór mamie.
– Musiało być u was głośno.
Zaśmiała się.
– I to jak. W jednej części mieszkania królował Elvis Presley, a w drugiej Strauss. A ja tylko stałam z siostrą i zastanawiałam się co lepsze.
Anthony wyciągnął drugą patelnię i zaczął smażyć mięso mielone.
– Powinnaś zadzwonić do Emily.
Rzucił nagle, niby mimochodem. Laura automatycznie wyprostowała się i poczuła, jakby mężczyzna tym jednym zdaniem nagle przyciągnął ją na ziemię. Zawsze tak robił w najmniej oczekiwanym momencie.
– Wiem – powiedziała szybko.
Anthony wytarł blat, po czym oparł się o niego.
– Na pewno się o ciebie martwi.
W tamtym momencie Laura poczuła pełzające wyrzuty sumienia. Wiedziała, że dziewczyna opierała się na niej, jak na nikim innym. Przez ostatnie miesiące udało im się zakopać tę przepaść, którą wykopała Jones, gdy myślała tylko o sobie, a młodszą siostrę traktowała jak intruza.
– To nie jest takie proste.
– No, domyślam się.
Laura zastawiała się, czy zawsze taki był; lekko kąśliwy i lakoniczny. Mając na myśli słowo „zawsze” myślała o momencie, gdy poznała go w szpitalu. Kiedy był zabawny, trochę szalony. Grace zabrała najlepsze fragmenty jego serca i jestestwa ze sobą. Musi minąć trochę więcej czasu, który miał za zadanie zabliźnić rany, zregenerować komórki. Okazało się, że okres prawie roku nie był wystarczający.
W powietrzu czuć było woń wina, które Barrow dodał do mięsa, Marsz Radetzky'ego trafił właśnie na kulminacyjny moment swojej drogi. Spaghetti Bolognese było gotowe. Mężczyzna podał je z suszonymi pomidorami, bazylią i tartym parmezanem.
– Smacznego.
– Smacznego – odpowiedziała cicho. – Pojutrze pojadę do L.A. Może, gdy będę miała trochę szczęścia, spotkam się z Em. Ale nie jestem pewna.
Mówiąc to, nerwowo zaczęła pocierać serdeczny palec. Dopiero potem sięgnęła po sztuczce.
– Znów to robisz. Jak wtedy.
Posłała mu pytające spojrzenie.
– Zawsze jak się denerwujesz masz ten trik z palcem... – Mężczyzna zdjął okulary i położył je na stole. – Dużo masz spraw do załatwienia w L.A? – zapytał i zaczął jeść.
– Właściwie to... – westchnęła. – Właściwie to chciałabym pojechać do swojej kuzynki i... Wiesz, po prostu myślałam nad tym o wiele za długo i uznałam, ze to co zrobiłam względem nich jest niewybaczalne. Nie mogą płacić za moje błędy.
– Cieszę się, że to zrozumiałaś.
– Ale mam prośbę. Czy mogłabym tutaj zostać jeszcze parę miesięcy, dopóki nie stanę w pełni na nogi?
– Oczywiście – odpowiedział uśmiechając się szczerze. – Jest trochę żywiej tutaj.
W tamtym momencie, gdy lampa oświetlała jego prawy profil, Laura przyjrzała mu się przez chwilę uważniej. Anthony miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe oraz linię szczęki. Orli nos umieszczony był powyżej górnej, cienkiej wargi i tej drugiej, dolnej, pełniejszej. Policzków doczepiły się igiełki zarostu trzydniowego. Miał bystre spojrzenie dwojga pozornie identycznych oczu. Dopiero po chwili dostrzegła, że jedno miał jasno brązowe, a drugie zielone.
Zauważył je wzrok.
– Heterochromia – wyjaśnił – rzadka choroba genetyczna.
– To wygląda... ciekawie. Wcześniej tego nie zauważyłam.
Mężczyzna uśmiechnął się tylko. Wewnątrz siebie cieszył się, że Laura wreszcie postanowiła naprawić niektóre błędy. Czuł też, że jeżeli coś w przyszłości miałoby wskazywać na to, iż byłby wciągnięty w jej osobisty wir życia, na pewno jej pomoże. Przecież obiecał jej to kiedyś niepotrzebnie, a był człowiekiem słownym.

24 grudnia 2004 roku.

Na Boże Narodzenie dom świecił się tysiącami światełek. Wewnątrz unosił się zapach świątecznych specjałów, choinka dumnie błyszczała w kącie salonu, a ozdobne skarpety przyszpilone do kominka czekały tylko na to, aż Święty Mikołaj powtyka w nie upominki. Do tego obrazka wyciętego rodem z pocztówki nie pasował tylko siwy dym, umykający spod szpary między drzwiami a podłogą. Michael chciał pomóc Annie w przygotowaniach. Wstawił pieczeń i kompletnie o niej zapomniał. O tym, że coś było nie tak powiadomił go zapach spalenizny. Zerwał się z fotela i wbiegł do kuchni, machając ręką przed nosem. Zakręcił gaz, uchylił okno, otworzył piekarnik, a para buchnęła mu prosto w twarz. Skrzywił się, okulary, jakie zakładał do czytania zaparowały mu. Przeklął siarczyście. W takich warunkach rozpoczęła się akcja porodowa.
Shinoda nie miał już czasu na ratowanie pieczeni. Na początku zwariował, złapał się za głowę, nie wiedząc co ma robić. Wszystkie rzeczy, jakich nauczył się w szkole rodzenia, wyleciały my z umysłu. Anna stała w progu, opierając się ręką o framugę z tym wielkim i okrągłym brzuchem, krzywiąc się z bólu z każdym skurczem. Po paru sekundach Mike ochłonął, gdy świeże powietrze dostało się do pomieszczenia i ochłodziło atmosferę. Pojechali do szpitala nowym samochodem mężczyzny.
Michael myślał czasami jak to będzie wszytko przebiegać. Chciał być przy porodzie i Anna zapewne wolałaby, aby tak było, ale gdy przyszło do kulminacyjnego momentu – stchórzył. Siedząc na plastikowym krzesełku z nerwów przed nową, życiową rolą, bawił się palcami, wyginał je niebezpiecznie. W głębi serca w tamtym momencie pragnął dwóch rzeczy: by dziecko było zdrowe i żeby była to dziewczynka. Odkąd dowiedział się, że będzie ojcem i później, gdy przytulał Annę do siebie i całował ją w czoło, pragnął mieć córkę z zadartym noskiem po mamie i ciemnymi oczami.
Mimo to, wyłamując się z jego marzeń, urodził mu się syn. Była to najbardziej podniosła i warta zapamiętania chwila w jego życiu.
Gdy wreszcie wszedł do sali szpitalnej, wachlarz uczuć odbił się na jego twarzy. Równocześnie kąciki ust podniosły się do góry, a oczy zabłysnęły. Anna trzymała zawiniątko w ramionach. Mike podszedł do nich, przywitał się z żoną pocałunkiem, a chłopca pogłaskał po główce. Porozmawiał chwilę z kobietą, zapytał jak się czuje, po czym wziął dziecko na ręce bardzo ostrożnie, starając się, nie zrobić mu krzywdy. Był taki mały, delikatny. Oczy miał zamknięte. Mike sam nie mógł ocenić do kogo jest bardziej podobny.
W tamtym momencie postawił sobie za punk honoru parę spaw. Obiecywał mu, że będzie dla niego wzorem do naśladowania. Będzie miał w sobie wielkie pokłady cierpliwości i spokoju. Nauczy go jak umiejętnie łowić ryby i smażyć naleśniki, a także grać na pianinie. Nie będzie przeklinał, pił, palił, nie skrzyczy go za złą ocenę w szkole albo za zdarcie lakieru z samochodu.
Duma rozpierała go, gdy czynił te postanowienia.
Oddał syna Ann, a ją objął ramieniem. Był naprawdę szczęśliwy.
– Jak chciałabyś dać mu na imię? – zapytał cicho, prawie szeptem, by nie zgłuszyć tych pierwszych chwil ze swoją rodziną. Rozmawiali już parę razy o tym wcześniej, ale nigdy nie doszli do porozumienia. – Może William?
– William... nie pasuje mi do Shanon.
– Chcesz dać mu na imię Shanon? – Zdziwił się. Nie wspominała o tym wcześniej.
– Tak, na drugie.
– No to fakt, William Shanon nie komponuje się. – Pokiwał głową. – A może Rick? – dodał, po krótkim namyśle.
– Nie podoba mi się. Jest takie... zwyczajne.
Zrobił dziwną minę.
– To niech będzie Michael. Po tacie.
Spojrzała na niego w ten rozbrajający sposób. Ale nie uległ jej.
– Nie zgodzę się na kolejnego narwańca w domu – powiedział ze śmiechem.
Spojrzał na nią i ona zaczęła się śmiać.
No dobrze, jak nie Michael, to może po dziadku?
– Po moim tacie?
– Myślałam bardziej o moim...
– Otis?
Podniosła głowę do góry i pokiwała.
– O t i s – przeliterował, smakując każdą sylabę. – Podoba mi się. Otis Shanon Shinoda.


Kiedy Mike wyszedł na korytarz, spotkał Chestera, który z Samanthą przyjechał w odwiedziny. Kobieta zostawiła mężczyzn i weszła do sali szpitalnej. Do ich uszu dobiegły odgłosy podekscytowania, śmiechy. Benningon rozczulała się nad dzieckiem, a potem zaczęła rozmawiać wesoło z Anną. Kobiety pałały do siebie wielką sympatią.
Chester zaś prowadził z Shinodą luźną rozmowę. Do niczego go nie nakłaniał, nie sugerował. Mówił jedynie co on by zrobił na jego miejscu. Mike poszedł do łazienki wypalić papierosa i się rozluźnić, łamiąc już jedną z obietnic.
Ostatnią życiową filozofią Chestera było chwytanie dnia, bezmyślne postępowanie i nie przejmowanie się konsekwencjami. Nazywał to epikureizmem, Mike natomiast nazwałby to epikureizmem przygniecionym dwudziestym pierwszym wiekiem i charakterem Benningtona, bowiem Chester ostatnimi czasy coraz bardziej lubił manipulować ludźmi, patrzeć jak ktoś się pogrąża, tak, jakby chciał na swój chory sposób się dowartościować.
Gdy tylko smuga wydobyła się z papierosa, czujniki dymu które były zainstalowane w łazience, a o których Mike nie pomyślał, zaczęły pryskać wodą. Alarm włączył się w całym oddziale.
Mike'a ze szpitala wyprowadziła policja pod zarzutem wzniecenia pożaru. Shinoda jeszcze widział spojrzenie swojej żony. Patrzyła na niego zawiedziona, znów zachował się jak dzieciak, który nie dorósł do roli ojca. To była najgorsza kara. Ostatnie godziny Bożego Narodzenia spędził na komisariacie tłumacząc się i zapewniając, że nie chciał „podpalić tego cholernego papieru”.
Bycie rodzicem oznacza brać odpowiedzialność za swoje czyny, być konsekwentnym i w niektórych kwestiach o wiele dojrzalszym.

~*~

Anna po wyjściu ze szpitala jeszcze czasami potrafiła rozpamiętywać wydarzenie zaistniałe po pierwszym spotkaniu Mike'a z synem. Po jakimś czasie stało się to śmieszną anegdotą, ale też utwierdziło kobietę w przekonaniu, że Shinodę przerosła obecna sytuacja, pomimo tego, że bardzo się starał.
Wstawał w nocy do płaczącego dziecka, uczył się jak gotować mleko, zmieniać pieluchy, jak je karmić a potem nosić tak, żeby nie nabawiło się kolki. W tym trudnym czasie, w którym nie czuła się zbytnio atrakcyjna, był dla niej oparciem. Dziecko w jakiś sposób jeszcze bardziej zacieśniło ich więzi.
Michael wrócił wcześniej do domu. Wyszedł na chwilę do studia, ale długo tam nie zabawił: Chester pod wpływem narkotyków narozrabiał, a do Roberta małymi, haczykowatymi pazurkami przyczepiła się melancholia. Przypałętała się po kolejnym z rzędu rozstaniem z Markley. Mike nie rozumiał ich relacji. Co chwila się kłócili, rozchodzili, wyprowadzali ze wspólnego mieszkania, czasami nawet je sprzedawali, by później, mogli go odkupić od nabywcy. Byli od siebie uzależnieni tym najgorszym rodzajem miłości. Gdy byli razem, nie mogli się znieść, a gdy się rozstawali, nie potrafili bez siebie żyć. Ich związek był pełen namiętności i sprzeczności.
Anna usiadła przy wysepce w kuchni. Rozejrzała się po pomieszczeniu – wszystko było tak, jak być powinno, jak sobie wymarzyła. Szafki były w kolorze kremowej bieli, wyrzeźbione w stylu kolonialnym. Czuła się tutaj bezpieczna.
Mike trzymał na ręku ich dziecko i karmił je butelką. Słowa Anny, jej upomnienia były zbędne, bo wiedział do jakiej temperatury ma nagrzać mleko i jak je potem sprawdzić, czy nie jest aby za gorące. Pomimo wielu wad, jeżeli chodziło o troskę, Michael był dobrym ojcem.




Betowała: Mercedes Skyfallgirl



Hej, hej!
Nawet nie wiedziałam, że tego opowiadania zostało mniej niż więcej. Przynajmniej mniej ja mam jeszcze do napisania. Nic kompletnie nie idzie tak, jak sobie zaplanowałam, oprócz paru "najważniejszych" wątków. Ale tylko paru.
Wreszcie dobijam do momentów, które tak bardzo chciałam pisać jeszcze na początku tego opowiadania (i które napisałam, ale mój dysk postanowił popełnić harakiri). Więc teraz zacznie się zabawa.
Paczajcie, to moje. :D

Więc życzę miłego czytania, a ja idę w kąt płakać za Mustafą.

6 komentarzy:

  1. Oj moja kochana co by tu napisac.
    Hmm fragment z gotowaniem od razu przypomniala mi się twoja pierwsza historia gdzie Mike też nie umiala gotwaoc.
    Dobra gadam jakieś piedoly.
    No to mamy szczęśliwych rodziców no i nie wiem co dalej pisać.
    Ale rozwalila mnie akcja ze szpitalem i alarmem.
    No i mialam coś napisać ale oczywiście zapomnialam.
    Zdarza się.
    Chester w swoim obyciu jest arogacki. Szczerze nie przepadam za nim.
    Co do Roba i Markley niszą się nawzajem gdy są razem a miimo wszystko wciąż do siebie wracają to takie chory związek.
    Dobra ja spadam się uczyć.
    Bardzo mocno ściskam

    M.S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhu, jeśli pośpieszę się z komentarzem, mogę być pierwsza. Ależ zastrzyk adrenaliny! No dobra, postaram się mówić rzeczowo i takie tam.
    Rozdział bardzo mi się podobał, taki ciepły i przyjemny, a także wyjaśniający. Alleluja, nareszcie zaczynam ogarniać. Laura miała wypadek, przyszedł do niej nasz lowelas Michael, ale stchórzył, bo coś tam. A obserwował go nasz ukochany Anthony! Ohoho, dzieje się. Tylko w sumie nadal nie wiemy, dlaczego Laura od tak sobie do niego przyjechała. Złożył jej jakieś obietnice. Coś w stylu "jak oboje nie chajtniemy się do czterdziestki, to weźmiemy ślub"? A może zwyczajnie takie symboliczne "możesz na mnie liczyć". To byłoby jednak strasznie głupie. Faceci gadają różne rzeczy, Lauro. Jak ci walną taką piękną sentencję to nie znaczy, że można u nich zamieszkać.
    Och, no i jeszcze przed czym to ucieka panna Jones? Skoro miała wypadek, to pewnie zżera ją jakaś deprecha pourazowa czy coś. No i w dodatku wyczuwam wielki zawód na Shinodzie, no bo ej, poszedł sobie. W sumie na jego miejscu też bym tak zrobiła, ale jestem na blogach i mogę fantazjować o własnej romantyczności. Awh.
    Lećmy dalej.
    Michael zdaje się być szczęśliwy. I po części na pewno jest. Dziecko i w ogóle. No i Anna fajna. Domek, palmy, pieniążki. Niedługo pewnie coś mu strzeli i przypomni sobie o Laurze, a wtedy omg.
    Scena u Anthony'ego wyjątkowo klimatyczna. Aż nabrałam ochoty na jakieś jedzonko. No i Strauss, mmmm. Anthony ty absolutnie cudowny przystojniaczku. Też bym popatrzyła jak malujesz płot.A Laura to taka trochę wieśniara. Nie wiem. Takie mam wrażenie gdy ją porównuję z Barrow'em. (jak to się odmienia .-.)
    Ooo, no i Chazy. Chazy rozrabia. Ależ to bedboj z niego. No wycałowałabym. To niedojrzałe, ale ciiicho. Nie da się zaprzeczyć, że Chester to magnes na wszystko. U niego też będzie niedługo źle, prawda? I bardzo dobrze. Sielankowy Chester to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Najlepszy jest niewątpliwie Chaz rozpaczający, pijący, wciągający, ładujący w żyłę albo przygryzający nerwowo kolczyk.
    Teraz czas na nudniejszą część komentarza.
    Otóż naliczyłam kilkanaście wpadek. Nielogiczne lub zbyt wymyślne zdania, troszkę literówek. Twoja beta chyba nie daje z siebie wszystkiego, hm. Warto byłoby chwilkę poświęcić na wczytanie się w tekst.

    O, "Orli nos umieszczony był powyżej górnej, cienkiej wargi i tej drugiej, dolnej, pełniejszej."
    Bo czy można mieć nos poniżej ust? Przepraszam, ale musiałam.

    Okej. Czas na mnie. Powodzenia w sklejaniu złamanego serca. Swoją drogą musiałam wyguglować tego Mustafę, bo w pierwszym momencie pomyślałam o ukochanym Mufasie, jakoż disney to jest to, co w mej duszy gra. No ale już rozumiem, rozumiem. Wspaniałe stulecie.

    Trzymam kciuki i czekam na 11. Papapapapa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Król Lew, hę? Znam ten ból, ale należę do osób, którzy nie płaczą na filmach XD Za to moja mama potrafi płakać na reklamach e.e mniejsza...
    Spaghetti, o jezu.Kocham te danie - trafiłaś w dziesiątkę.
    Mój rozdział może być nieskładny (jakby kiedykolwiek był), ale byłam dzisiaj w kinie na Deadpoolu i nadal przeżywam film głęboko w sobie, więc wybacz XD
    Anthony, młody lekarz i świetny kucharz. Ojeju, jeju. Ideał.
    Ale i tak nadal kocham Roberta. Niech znajdzie sobie jakąś Olivię, będą szczęśliwi, tak e.e
    Mike ojcem! Ojeju, chcę więcej tatę Mike'a XD słodkie wpadki.
    Chester! Nie ćpaj, ty durny deklu! No ;^;
    Podoba mi się, szkoda, że za chwilę koniec (bo w końcu wszystko się kończy). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Drugi akapit pierwszej części rozdziału jest bardzo ładny. Jest taki... Poetycki, taki EmilyJonesowy, i utrzymuje... Haa, klimat! Musiałam użyć tego słowa, dawno nie robiłam klimatycznej sraczki.
    Jak można porzucić pianino? Przepraszam bardzo, to jest skandal i protestuję. Moje pianino ma dziewięć lat i mam jedno pianino marzeń, ale chyba nigdy go nie kupię, bo nie rozstanę się z tym moim, mimo, że zajmuje mi pół pokoju. Jest moje, kochane i już. I Mike powinien o swoje zawalczyć.
    Przepraszam za te bulwersy, ale Roland (moje pianino) to jedna z miłości mojego życia no i... Rozumiesz, prawda?
    Młody, przystojny lekarz? Nie ufam takim. O nienienie. I to nie dlatego, że sugerowałam się Anthonym, że bił Laurę i w ogóle (stare opowiadanie, tak, wiem, może nawet coś pokręciłam; nie pamiętam), ale po prostu tak mam co do młodych przystojnych lekarzy. Moja mama ogląda "M jak miłość" i ja od niej też, i lubię jednego bohatera, który ma brata, który jest właśnie takim młodym przystojnym lekarzem. I mu nie ufam.
    Opis deszczu jest ładny.
    Heterochromia. Anthony którego nie lubię i heterochromia którą kocham i sama mam (ten narcyzm, oczy to jedyne we mnie co lubię). Ale jeny, dwukolorowe oczy kojarzą mi się z Timem, jak Ty mogłaś dać coś Timowego Anthony'emu? No nie, zawiodłam się...
    Żarcik. Ja tu nie bulwers (za dużo pisania z przyjacielem który używa takich zrozumiałych zdań).
    Mike w okularach które mu zaparowały! O, to takie zabawne.
    Mike chcący mieć córkę? To ciekawe. U mnie na WOK będzie chciał syna, bo... No to będzie śmieszne dlaczego. xD
    "- Jest takie zwyczajne
    - To niech będzie Michael".
    No błagam, czy są jakieś bardziej zwyczajne imiona od Michael i William? xD Może Alex. Tak. To jest zwyczajne. Już lepiej Rick.
    Otis. Ja całe życie myślę, że Mike pewnie wszedł na ruchome schody, spojrzał w dół i nadał imię swojemu synowi. xD
    Pomysł z tym papierosem był super. Myślę, że dużo ludzi nie chce czegoś spieprzyć i wtedy właśnie przydarza się coś takiego. Dobrze to zobrazowałaś. Podoba mi się.
    Dobijasz do momentów, które tak bardzo chciałaś pisać na początku opowiadania? Cieszy mnie to bardzo. Też tak będę miała za jakieś cztery rozdziały na WOK. To miłe uczucie.
    Pozdrawiam i weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Spóźniona mocno, ale jestem.
    Przepraszam, że to tak dług trwało, czuję się winna.
    Ale do rzeczy.
    Takiego rozdziału mi brakowało. Znaczy, coś takiego właśnie chciałam przeczytać. Coś takiego twojego i coś, co jest takie no... Nie potrafię znaleźć mądrego słowa, by to opisać. Ja w ogóle nie potrafię używać jakiś super słów, jak ty to robisz w opowiadaniu, gdzie często muszę wyguglować ich znaczenie, żeby nie czuć się głupsza.
    Podoba mi się bardzo scena z tym pianinem. Tak bardzo. I to jak to pianino zostało opisane. Chciałabym ci tu przytoczyć fragment, który mnie urzekł, ale nie mam czasu zbytnio, więc komentuję na szybko, by zdążyć to opublikować. xD
    Oh oh oh. Muszę się spieszyć.
    Lubię Chestera tutaj teraz. Mimo iż ćpa i w ogóle, Chester jest super.
    I podoba mi się mega postać Anthony'ego.
    Za Laurą, nie wiem czemu, ale nie przepadam. Proszę, nie zabijaj mnie za to. Nie to, ze jej nie lubię, po prostu jest i niech będzie, nie przeszkadza mi, jest w porządku, ale... No nie wiem czy rozumiesz. No po prostu jest mi tak trochę obojętna czy coś.
    No mogę kogoś lubić bardziej, a kogoś mniej, hm?
    Dobrze, to na tyle. :D
    Weny życzę i czekolady!
    (Oh oh, widziałaś może co się u mnie na www-s-o-l-d-i-e-r-s.blogspot.com podziało? *wybacz, że o tym piszę, jestem podekscytowana tym co tam planuję xD*)

    OdpowiedzUsuń
  6. O rany! Tylko nie Wspaniałe Stulecie xD
    Też to na początku oglądałam, ale się zbuntowałam, za to moja mama... Szkoda słów
    Ale fakt, Biedy Mustafa :-/ Był zajebistym maluchem (kiedyś xd)
    Co do rozdziału, bo to na jego ocenę czekasz:
    DZIECKO! YAY! MOJE GRATULACJE!
    Oj, Mikey, Ty podpalaczu xD
    Otis, hmm... Chyba w jakiejś bajce krowa się tak nazywała xD
    Laura + Anthony = ?
    To mnie interesuje. Bo jej też się w końcu coś od życia należy, a z tego co pamiętam oboje sa po przejściach :-D
    I to pianino - uwielbiam takie sentymentalne teksty
    Ale czemu jego żona nie chciała zaakceptować tego przedmiotu, skoro dla Mike'a ma ono takie znaczenie?
    To mi się w niej nie spodobało >;-(
    Rozdział ogólnie ciekawy :-D
    Chester, nie ćpaj!
    Lecę do nexta :-*
    xxx

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.