Rozdział
dziewiąty
Więc
teraz, jesteśmy wolni
Jesień
2002
roku.
–
A
więc wyjeżdżasz?
Trzynastoletnia
Emily oparła się ramieniem o framugę i założyła ręce na
piersi. Laura natomiast właśnie
kończyła składać żółtą bluzkę.
– Wiesz
przecież, że to jedyne rozwiązanie – odparła spokojnie.
Dziewczyna
parsknęła.
–
U c i e c z k a nie jest rozwiązaniem.
Laura
cisnęła bluzką w torbę podróżniczą, poirytowana.
– Na
miłość boską! Czy musisz mnie teraz denerwować?!
Spojrzała
na siostrę
i napotkała te same oczy, jakie
widywała codziennie rano w lustrze. Niebieska
szarość nadal była buńczucznie wzburzona.
–
Przepraszam – mruknęła
Emily i wyciągnęła ku niej
ręce.
Pokój był
mały, toteż po chwili wpadły sobie w ramiona.
– Wyślij
mi pocztówkę – szepnęła w szary sweter swojej siostry, który
pachniał inaczej. Dziewczyna chciała zapamiętać ten zapach,
moment, Laurę, jakby już wtedy wiedziała, że długo się z nią
nie zobaczy. – I pozdrów Anthony'ego.
Laura
pokiwała głową i pogłaskała ją po włosach.
W
tamtej chwili Emily przypomniała sobie jedno, bardzo ważne zdanie:
Nigdy,
ale to przenigdy, nie bierz przykładu ze starszej siostry.
„Czasami
początki nie są takie proste.
Czasami
pożegnanie jest jedyną drogą.”
~*~
Dworce od
zawsze kojarzyły się Laurze z nieograniczoną przestrzenią,
wolnością i wiatrem niosącym nowe przygody. Teraz z tego
wyobrażenia zostało tylko poczucie wolność. I doszedł strach.
Nigdy
nie doceniała tego zatłoczonego miejsca,
w
którym przypadkowo spotkali się różnorodni ludzie z tymi samymi
emocjami, nadziejami i marzeniami.
Tak
jak przez
życie, kiedy
ktoś pojawi się nagle, zaistnieje, a potem wsiądzie w swój pociąg
i zniknie.
Dzieci
biegały tam i z powrotem, starszy pan stał zestresowany. Nerwowa
kobieta w różowym kapeluszu przebiegała palcami po barierce, młody
chłopak pukał zniecierpliwiony w oparcie krzeseł. Tanie opakowania
bombonierek gniotły się w niezdarnych rękach, traciły formę, ale
właściwą osobę i tak wkrótce miały ucieszyć, niczym
szwajcarskie czekoladki.
Laura
stała oparta o barierkę, wpatrując się uparcie w rozkład jazdy.
Chciała uciec z tego miasta, porzucić wszystko za sobą, zagubić
drogę powrotną. Wiedziała, że właśnie nadszedł czas wzięcia
swojego życia we własne ręce, dorośnięcia i poniesienia
odpowiedzialności za swe czyny. Ale usilnie próbowała jeszcze od
tego spierzchnąć.
Pociąg,
świecąc się dwoma żółtymi reflektorami, wyjechał z tunelu.
Przystanął, parsknął i na chwilę zastygł. Pozwolił podróżnym
zająć miejsca.
Laura
weszła po kratkowanych schodkach i pociągnęła za sobą wypchaną
torbę podróżną. Przez jej głowę mignęła myśl, wyobrażenie,
że w tamtym momencie zawartość tej walizki mogłaby się wysypać.
Wtedy Jones miałaby jeszcze czas na zatrzymanie się, a może nawet,
zmienienie zdania, zawrócenie. Nic takiego jednak się nie stało. W
drugiej ręce ściskała kawałek kartki dla pewności, by go nie
zgubić. I tak samo jak parę lat temu, ktoś zapisał na nim adres,
pod który musiała się udać.
W
wagonie było duszno i tłoczno. Wcisnęła się na siedzenie przy
oknie, obok dziesięcioletniego chłopca, słuchającego za głośno
muzyki – melodie przeciekały przez tanie słuchawki. Oparła głowę
na łokciu, z obrzydzeniem zamknęła mały pojemniczek
przytwierdzony do ściany, który pełnił rolę śmietnika.
Wpatrywała się w krajobraz za oknem.
Pociąg
ruszył, zostawiając za sobą brudną i ozdobioną graffiti,
poczekalnię. Przyspieszał coraz bardziej, zmierzał po prostych
torach równolegle ze słońcem, które ciepło i opiekuńczo
grzejąc, chowało się za linią oceanu. Zasłaniał swoim cieniem
fragmenty zimnych, niemych, obitych w szkło wieżowców. Uciekał,
pędził, nie zwracał uwagi na stare bloki z odchodzącym tynkiem i
billboardy. Markley nadal uśmiechała się i patrzyła na miasto z
wyższością, jakby tylko ona się nie zmieniła.
Gdzieś
w oddali wielkie i odbijające ostatnie promienie słońca miasto Los
Angeles, chowając się pod cienką otoczką z dymów z fabryk
wyglądało jak rozłożony, japoński wachlarz, pełen kolorów. Ale
Jones już nie dostrzegła tego obrazka. Nie oglądała się wstecz.
Wreszcie była wolna.
~*~
Podróż
była długa i męcząca. Laura wysiadła na, wydawałoby
się, opuszczonej stacji,
która oferowała tylko ławkę, rozkład jazdy i
tabliczkę z napisem „Homewood”. Jakaś
namiastka uśmiechu szybko spełzła z jej twarzy. Rozejrzała się
wokoło. Był to teren nizinny, jaki po części mogła obserwować
zza szyby. Gdzieś w oddali, jak fatamorgana majaczyło największe
miasto stanu – Brimingham. Z lekcji geografii wiedziała, że ten
obszar był ograniczony wyżyną Cumberland,
zaś
od
północnego wschodu
górami
Appalachy.
Odetchnęła
głęboko świeżym i rześkim powietrzem, diametralnie różniącym
się tym, w jakim się wychowała.
Stare
drewno skrzypiało
pod jej ciężarem. Na początku ubiegłego stulecia pewien bogaty
właściciel
ziemski, którego przodkowie wzbogacili
się podczas wielkiej gorączki złota, postanowił wybudować tę
stację, aby jego czarnoskórzy niewolnicy mogli rozładowywać
towary z odległych zakątków kraju, a nawet świata. Jeszcze w
latach sześćdziesiątych
w tym miejscu praktykowano
nierówne traktowanie Murzynów.
Teraz
w tym samym
miejscu
stała Laura ściskając pożółkłą kartkę w garści. Postawiła
kolejny krok, drewno z głośnym trzaskiem pękło, noga u
tchnęła
jej w szczelinie. Zaczęła
się śmiać przez chwilę podtrzymując to
uczucie rozbawienia w sobie, które powoli przemieniło się w
rozpacz. Ale było już za późno, by wrócić.
I
tak znalazła się w odległej krainie z „Zabić drozda” i
„Smażonych, zielonych pomidorów”. Słodki dom zwany
Alabamą otworzył przed nią swe podwoje.
~*~
Jak
w pierwszej chwili mogłoby się wydawać, odnalezienie adresu nie
było takie trudne. Wszyscy doskonale wiedzieli gdzie znajduje się
dom z dwoma pawiami. Laura zadarła głowę do góry i wpatrywała
się w niego bacznie przez dłuższą chwilę.
Wolno
stojący, ekscentryczny dom przy Westbound Road 11, wyróżniał się
zarówno dzięki swojemu położeniu jak i wyglądowi.
Siedemdziesiąt lat temu zmęczona życiem ciotka Anthony'ego
wybudowała trzy piętra, z których roztaczały się bezkresne
widoki wiejskiego krajobrazu Homewood. Żeby w pełni cieszyć się
tą sielanką, zaleciła wykonanie werandy z kutego żelaza,
oplatającej cały parter.
Kobieta
zdecydowała się udekorować fasadę domu płytkami w żywych
kolorach, przywiezionymi z pchlich targów i bazarów z całego
świata. Kolory łączyły się, przenikały, błyszczały w świetle
słońca. Po obu stronach drzwi wejściowych widniały barwne, bogato
zdobione wizerunki pawi, ułożone z płytek ceramicznych. Rozkładały
pióra, nadawały dumy mieszkańcom.
Jeszcze
bardziej intrygująco dom wyglądał wieczorem, o czym przekona się
Jones. Rozświetlony światłami od wewnątrz, przypominać jej
będzie szklaną lampę, która zwisała w jej pokoju, gdy była małą
dziewczynką. Żyrandol miał kształt grzyba z wyciętymi drzwiami,
oknami i maleńkimi figurkami, znajdującymi się w środku. Mała
Laura często wyobrażała sobie, że jest mieszkanką tego ciepłego
i przytulnego wnętrza, które kojarzyło się z bezpieczną kryjówką
przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Teraz, patrząc na ten dom,
miała dokładnie to samo odczucie. Witrażowe szyby, ozdobne płytki,
wiszące lampiony, spadzisty dach i gipsowe lwy z ukruszonymi noskami
sprawiały takie wrażenie.
Kiedy
Laura tak stała, będąc pod wrażeniem domu oraz trzymając za
rączkę torbę, nagle otworzyły się drwi wejściowe i w progu
ukazał się Anthony James Barrow.
Rozprostował
zagniecenie na jasnej koszuli, poprawił zsuwające się z nosa
okulary w okrągłych, czarnych oprawkach. Myślał o czymś
zawzięcie, wyszedł na chwilę na ganek, aby odetchnąć świeżym
powietrzem.
Zatrzymał
się na najniższym stopniu i zapalił papierosa. Przeczesał palcami
brązowe włosy, które w świetle zachodzącego słońca odbijały
rdzawe refleksy i zaciągnął się. Dopiero kiedy wypuścił dym
spojrzał przed siebie.
Przez
chwilę widział jej niewyraźny kontur przez powłokę z jasnego
dymu. Zerknął na nią oczami, w których było jeszcze widać
zadumę. Nie spodziewał się jej tutaj. Nie oczekiwał jej
odwiedzin, nie był na to przygotowany, choć gdy widzieli się
ostatni raz nalegał, by odwiedziła go w tym domu, jaki dostał w
spadku po ciotce. Uśmiechnął się krzywo.
–
Właśnie miałem rzucić palenie. Miło cię widzieć.
~*~
Odkąd
Laura zamieszkała na drugim piętrze domu Anthony'ego, udawało jej
się zamienić z nim tylko parę zdań. Przez dwa tygodnie codziennie
spotykali się na parterze, jedli śniadanie, popijali je zbożową
kawą, a potem rozchodzili się do swoich zajęć. Barrow do
szpitala, Jones na uczelnię; przeprowadzenie się do innego miasta
nie przeszkodziło jej zakończyć studiów pedagogicznych. W
następnym roku, jeżeli nadal mieszkałaby w Homewood, miała
nadzieję podjąć pracę nauczycielki w pobliskiej podstawówce.
Anthony zaś po sześciu latach wymęczających studiów lekarskich
wreszcie mógł rozpocząć staż z tymczasowym prawem wykonywania
zawodu w szpitalu w Brimingham, lecz przed nim była jeszcze długa
droga, by spełnić zapożyczone od ojca wymagania i marzenia o
zostaniu kardiologiem.*
Laura
nie przekraczała progu prywatności mężczyzny. Czasami późno w
nocy, gdy wracała z kuchni z kubkiem wody, przechodząc obok jego
pokoju widziała przez szklaną, przyciemnianą szybę, padającą,
sztuczną poświatę na dywan w kolorze indygo. Wiedziała, że
Anthony uczył się, albo czytał książki, jeszcze bardziej
rozwijając się intelektualnie. Zawsze zastanawiała się, czy może
zapukać do jego drzwi, wedrzeć się w tamten poukładany,
perfekcyjny świat. W końcu jednak dreptała do schodów,
prowadzących na wyższe piętro.
Lecz
i to miało się wkrótce zmienić.
Dwunasty stycznia 2003
Jasne
światło wpadłszy do pokoju przez szczelnie zamknięte, okute
zasłonami w kolorze morskich fal okna, spotykało się z białą
pościelą i odbiwszy się od niej przemieniało w złoty blask.
Drobinki kurzu błyszczały jakby w tamtym momencie były milionem
drobinek kryształu, złotym pyłem.
Anna
usiadła wzburzona na skraju łóżka, nagle zgarbiona. Kościste
plecy wygięła w nierówny łuk. Poprzez jasną koszulkę wyraźnie
zarysowały się łopatki, przywodząc Michaelowi na myśl
nierozwinięte do końca skrzydła anioła.
Dziewczyna
westchnęła.
–
Poczekajmy do końca semestru. Potem wrócę do L.A –
skapitulowała.
Uśmiechnęła
się do niego smutno przez ramię, dołeczek w lewym policzku
pogłębił się. Położyła się obok niego na ciepłym i
wygniecionym prześcieradle. Podłożyła rękę pod głowę, by móc
lepiej widzieć Michaela.
–
W takim razie wrócę do siebie, żebyś była spokojna – podjął,
wyważając każde słowo.
Pogłaskała
go po policzku wierzchem dłoni.
–
Czasami mam wrażenie... – zaczęła niepewnie. – Czasami myślę,
że... nie zrozum mnie źle. Czasami po prostu wydaje mi się, że
nie jest nam pisana wieczność. Że ten nasz fragment życia nie
jest dla n a s. W dosłownym sensie...
Michael
nie spał całą noc, przewracał się z boku na bok, co jakiś czas
uderzając nogami o lekko szarawą ścianę. Jego głowę zaprzątały
myśli, rozważał każde za i przeciw. W umyśle miał całkowity
chaos. Nie był do końca pewny czym było to spowodowane –
wyjazdem czy obawą przed odrzuceniem.
Myślał
jeszcze o tym, jedząc rano śniadanie. I wybierając się do
fryzjera. A nawet przechodząc przez pasy. I zbywając kolegę z
college'u napotkanego w sklepie. Wchodząc na pokład samolotu, jego
nogi uginały się, jakby myśli były jak cegła położona na
głowie, która z każdym krokiem stawała się cięższa.
Ale
nie bał się. Postanowienie o wejście w dorosłość, o postawieniu
grubej kreski przedzielającą przeszłość od przyszłości nie
powinna wiązać się ze strachem. Powinna być ekscytująca. Żołądek
mógł być ściśnięty. Ale Michael nie mógł się bać.
Już
o tym nie myślał.
Długo
ze sobą walczył, spierał się ze swoim własnym sumieniem.
Zmierzył się z własnymi uczuciami, z rzeczywistością, która nie
mogła skryć się za płótnem i grubo nałożoną farbą. Ostatnie
momenty jego życia mógł uznać za porażkę. Był one nie tyle
nieudane, co przeraźliwie niezrozumiane. Nie wiedział, dlaczego
postępował tak a nie inaczej. Dlaczego niespełna rok temu wyszedł
z pokoju Laury i dlaczego ostatnio, gdy cały świat świętował
wejście w Nowy Rok, pokłócił się z Anną. Czy była to zasługa
przeznaczenia czy jego głupoty?
Dostał
się pod jej mieszkanie pierwszym lepszym autobusem. A potem czekał.
Nie znał planu zajęć na jej uczelni. Ale był zdeterminowany.
Chciał
ją przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie. I robić coś
jeszcze. Coś, co nie dawało mu spokoju.
Chciał
wreszcie zacząć nowe życie.
Wróciła
wieczorem. Zdziwiła się widząc go w tym mieście o tej porze. Miał
zimne i skostniałe ręce, chłodny policzek. A słowa, które miały
na celu ją przeprosić, płynnie ślizgały się po jego oziębłych
ustach. Wargi wygięły się nagle ciepło do góry, gdy przyjęła
usprawiedliwienie. Różowe i czerwone róże w bukiecie przyprószył
śnieg, który od czasu do czasu przez wiatr zostawał strącony z
dachów. Kwiaty wyglądały, jakby były obsypane srebrnym pyłem.
Klęknął
przed nią.
Czy
wyjdziesz za mnie?
Zasłoniła
dłonią usta.
Oboje
płakali.
Powiedziała:
tak.
Michael
chciał zacząć nowe życie u boku Anny Hilllenger.
„Słońce zajdzie dla ciebie,
cień dnia spowije świat w szarości.
A
słońce zajdzie dla ciebie.”
*
Pisząc o studiach Anthony'ego, opisywałam system jaki obowiązuje w
Polsce. Nie dogrzebałam się do informacji jak to przebiega w USA, a
nawet jeśli, to po poprostu nic nie ogarnęłam, oprócz tego, że
jest on bardzo podobny do naszego. Myślę, że to nie jest aż tak
wielki błąd, bo nie to jest najważniejsze w tej historii.
Betowała:
Mercedes Skyfallgirl
Tak,
Anthony wyskoczył nagle, jak Filip z konopi, ale tak ma być,
wszytko jest pod kontrolą. Był drugą albo trzecią postacią, jaką
zaplanowałam na to opowiadanie. Teraz to jego moment wyjścia na
scenę i zabłyśnięcie. Wszystko względem niego i panny Jones się
wyjaśni, jest na to czas. Zapewne w następnym rozdziale. O ile
nauczę się pisać dialogi
Dziękuję
wszystkim, którzy cokolwiek tutaj zostawili. Uwielbiam was, jestem
dumna z Klaudii K, Mała Bennodziara mnie w pewną nieprzespaną noc
rozbawiła do łez swoimi komentarzami, Bennoda - wreszcie coś jej
się tutaj zaczęło podobać. ;)
Dzięki
i do następnego.
I
ten, zostawcie coś od siebie.
MIAŁAM SKOMENTOWAĆ JUTRO, ALE WZBURZYŁO MNIE TO, ŻE NIBY NIC MI SIĘ TU NIE PODOBA. NO TY SOBIE CHYBA KPISZ. JAKBY MI SIĘ NIE PODOBAŁO TO BYM NIE CZYTAŁA. NO PFFF.
OdpowiedzUsuńJak to się stało, że nie zostawiłam nic po sobie w wcześniejszym rozdziale. Zdawało mi się, że jestem na bieżąco, no nic. Jak jebło to jebło, po co roztrząsać :D
OdpowiedzUsuńOboje wyjechali, oboje są wolni, oboje zaczęli nowe życie. Ale czy będzie tak, jak chcieli? Na pewno nie. Coś się stanie z Anthonym, na bank. No i małżeństwo (lub nawet do tego nie dojdzie) Shinody pewnie się rozsypie albo będzie pełne kłótni. Takie moje podejrzenia... e.e
Ja bym to chciała poczytać o Robbym i Marilyn. Spodobała mi się ta parka ^^
No to... ten. Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :)
A teraz sobie trochę ponrzekam. Prawda że mogę. Okey i tak bym nie pytała o zdanie.
OdpowiedzUsuńDobra a więc tak.
Nie wiem czy ze mną dziś jest coś nie tak czy ten rozdział jest tak bardzo nudny. Ale wiem jedno. Przez cały rozdział czekałam na koniec. Sorry ale chyba naprawdę coś dziś ze mną nie tak.. Ale żeby nie było że cały rozdział mo się nie podobał to za cytaty to cie uwielbiam.
Nie wiem co jeszcze napisać
To że sobie idę
Ściskam mocno i życzę dużo weny.
M.S.
Przepraszam, za drobne kłamstewko i delikatne spóźnienie. Musisz wziąć pod uwagę moje możliwości (a są zaskakująco niskie, uwierz mi) i fakt, że i tak przybywam dość szybko jak na mnie :B
OdpowiedzUsuńLet's begin. Najważniejsza rzecz, jaka mam ci do zakomunikowania: jestem absolutnie zakochana w Anthony'm. W jego papieroskach, przeczesywaniu włosów palcami, doktoracie, przepięknym domu i czytaniu do późna. Ach, a jak mi się marzy spędzenie w samotności weekendu w takiej posiadłości jak jego. Z klasą i duszą, ciepłem, książkami. Boję się, że głupia Laura jeszcze bardziej zeświruje przy kimś tak omg jak Anthony. Pewnie któreś z nich zacznie smalić do drugiego cholewki, co mnie prawdopodobnie zabije, bo Anthony zasługuje na kogoś lepszego niż rozhisteryzowana Laura.
Laura i tak będzie z Michaelem, choć w sumie pasują do siebie z Anną. "Anna usiadła wzburzona na skraju łóżka, nagle zgarbiona. Kościste plecy wygięła w nierówny łuk. Poprzez jasną koszulkę wyraźnie zarysowały się łopatki, przywodząc Michaelowi na myśl nierozwinięte do końca skrzydła anioła."
A to wyjątkowo ładny, zgrabny fragment. Dużo ci się ich tu napisało, tak w ogóle. Nie zgadzam się z Miką i uważam jej komentarz za wyjątkowo płytki i hmmm... niewymiarowy (?), lecz jeśli dobrze interpretuję "za cytaty ciE uwielbiam) to się z nią zgadzam. Wyjątkowo.
Oliwia B za to odniosła się do tytułu rozdziału. Dla mnie osobiście brzmi on jak swego rodzaju ironia, hm? Nie ma wolności, skoro się od czegoś ucieka. A i Laura, i Mike uciekli.
Pomimo tego, że średnio rozumiem to, co się dzieje w opowiadaniu, nie mogę doczekać się następnego tekstu. Może nieco mi on rozjaśni w głowie. Po cichu liczę też na Anthony'ego. Niechże on się pojawi i pobędzie charyzmatyczny.
O właśnie, trochę zdziwiło mnie to, że przyjął Laurę do siebie i za bardzo z nią nie gada. No dodatkowa lasia w domu to jednak trochę zobowiązanie/zmieszanie/cokolwiek. A on nic. No Antek no.
Miałam spadać, ale przypomniałam sobie o oświadczynach. Poruszające. Oby tak dalej, świetnie to opisałaś.
Teraz lecę z czystym sumieniem. Branoc.
PS- wpadaj do mnie, wrzuciłam coś
No i już przywłaszczasz sobie Anthonego? Ani się waż. Byłam pierwsza.
Usuńa polizałaś?
Usuńpolizane-zaklepane.
/niezalogowana Bennoda
Lesie, nie wiem o co kruszycie kopie. Ja byłam pierwsza. Spadówa-pierdziówa.
Usuń:<
Usuńno jak tak można.
UsuńKobieto, trzymaj mnie gdy zobaczę człowieka, który montował dzisiaj u mnie nowe wifi. Piszę Ci ten komentarz czwarty raz i zawsze internet wyłącza mi się wtedy, gdy chcę wstawić.
OdpowiedzUsuńGdybyś widziała przed chwilą moją rozpaczliwą próbę skopiowania poprzedniego komentarza zanim strona zniknie to byś się naprawdę uśmiała.
Pisałam o tym, że tak jak moja młodsza siostra Oliwia podejrzewam, że Laura i Mike się i tak zejdą. No bo zejdą, tak. I fajnie.
I mimo wszystko podobała mi się bardzo końcówka rozdziału, była taka klimatyczna, niemal magiczna. Szkoda tylko, że nie pamiętam swojego nastroju gdy to czytałam, bo jestem wściekła.
Przepraszam za tak beznadziejny komentarz, chciałam po prostu dać nim znać, że czytałam, doceniam i podoba mi się. I tak mnie dziwi, że dałam radę to napisać z takim nerwem, obecnie mam ochotę rzucić to wszystko i wywalić laptopa przez okno.
I chciałam życzyć dużo czasu na pisanie, sprawnego komputera i weny.
Pisałam, teraz postanowiłam to skomentować, czytając to raz jeszcze. I wiesz co? W jakis posób ogarnęło mnie jakieś takie spokojne uczucie.
OdpowiedzUsuńNastrój tego bloga jest zawsze taki spokojny, nawet jeśli wszystko się komplikuje. Nie wiem jak to robisz, ale wychodzi ci to świetnie.
To wszystko jest jak zwykle świetnie opisane i, omójboże, po prostu jak zwykle ogaręło mną jakieś przedziwne uczucie, przez które nie wiem co pisać i jak komentować. A to dobrze.
Bo jak się tak dzieje, to jest bardzo dobrze, bo to znaczy, że jest dobrze i..
Co ja w ogóle napisałam?
Orany, co ja mam ci pisać. Jest super po prostu, jak zwykle. I wybacz moje opóźnienie, po postu miałam to skomentować, ale potem zapomniałam i teraz jest sobota i sobie przypomniałam i komentuję. :D
Uwielbiam cię i to jak piszesz.
Dziękuję, do widzenia, weny, czekolady, ciepła!
no heloł, u mnie nowa rzecz, zapraszam serdecznie
OdpowiedzUsuńps- dopiero teraz dodałaś szablon na komórki, czy jestem ułomna?
Ja też przeczytałam to x czasu temu. Właściwie to chyba pierwsza. No. Bo potem powiedziałam Bennodzie, a ona skomentowała pierwsza. No. Więc cię nie ignoruję.
OdpowiedzUsuńNo i przyjszłam tu bo szwendam się tu i ówdzie, wypełniam komentarzowe luki i hm. No ale blog.
I wiesz, nie rozumiem. Nie siedzę w temacie. Jakaś przeszłość, ucieczki, czy coś. Kolejna część przeszłości chyba. Na to wskazuje. Nie wiem. Nie twoja wina, oczywiście, to tylko ja, bo nie siedzę.
No i ten, hm. To w następnym chyba już ładnie skomentuję. No.
To co? Udało mi się nadrobić?
OdpowiedzUsuńJa już myślałam, z on się Laurze oświadczył!
Tak myślę - no najwyższy czas, chłopie! w końcu coś do Ciebie dotarło! A tu dupa!
Rany, ten Anthony to musi być inteligentny...
Ja się strasznie nie lubię uczyć... No chyba że coś lubię, ale ogólnie nie przepadam za tą czynnością :-/
Ok, to czekam na next - komentarz pojawi się expresowo - I promise :-*
xxx
psssst, u mnie znowu coś
OdpowiedzUsuń