CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział
ósmy
Chmiel
na bezsenność; sen –
na
bezmiłość.
Dziesiąty marca 2002 roku.
Czasami
przeszłość nie musi być bolesna. Czasami najlepszą rzeczą nie
jest zatapianie się w morzu prawdy, poszukiwanie w głębinach
muszli z perlistymi wspomnieniami. Czasami wystarczy pobycie w
obecności samego siebie, aby wszystko poukładać, zrozumieć, że
to, co się wydarzyło, nie było winą jednej osoby, ale i naszą.
Spojrzeć obiektywnym okiem. Całość to tylko splot wydarzeń
mocnych jak ogniwa łańcucha; co raz zostało stopione, drugi raz
się nie rozerwie. Fala ukojenia i spokoju pukała mocno do drzwi.
Wystarczyło tylko im otworzyć, wziąć od nich pochodnię i spalić
ten niestabilny, drewniany most, porzucić wszystko w pieniącym się
morzu, odeprzeć od siebie całe zło.
Dlatego
przeszłość nie musi być bolesna.
Pamiętała
go jeszcze. Zresztą, trudno byłoby go wepchnąć w otchłań
niepamięci. Stał w rogu pokoju. Czasami się śmiał, czasami klął.
Ostatnio po prostu stał niewzruszony. Przywołując to wspomnienie
pojęła, że niektóre rzeczy muszą skończyć się jeszcze
szybciej niż inne. Radykalnie.
Wszelkie
węzy zostały odcięte. Miały statek dryfuje. Jest swoim własnym
sterem, żaglem i okrętem, a fale coraz usilniej niosą go na ostre
skały...
Laura
wydostała się z dusznego pomieszczenia, pełnego miotających
świateł, ostrym snopem przecinających powietrze i za zdecydowanie
za głośnej muzyki. Lekko podchmielona stawiała niemrawe kroki.
Poprawiła zdecydowanie za krótką niebieską sukienkę, którą
pożyczyła jej przyjaciółka.
Zignorowała
gwizdy mężczyzn stojących pod klubem i usiadła na wysokim
krawężniku, podkulając nogi. Zadarła do góry głowę. Niebo
zdawało się być zimne, szare, ponure. Kilka gwiazd lśniło w
oddali. Były jak nadzieja.
Na
bocznej ścianie popielatego bloku widniał wielki i podświetlany
billboard. Ładna blondynka z Hollywoodzkim uśmiechem, lecz pustym
spojrzeniem bursztynowych oczu, patrzyła na Los Angeles, reklamując
nowy serial telewizyjny. Jones, mimo że wszystkie niedoskonałości
były z retuszowane, poznała w niej Marilyn. O dziwo jej podobizna
patrząca na miasto nie irytowała jej, a była wyznacznikiem,
punktem odniesienia. Mówiła, że nadal była w tym samym miejscu.
Po
chwili poczuła delikatny uściska na ramieniu. Spojrzała
machinalnie w bok. To była Ruby – jej wieloletnia przyjaciółka,
która w jakiś niewyjaśniony sposób, wiedząc o niej wszystko,
nadal chciała się z nią przyjaźnić. Miała niemałe, naiwnie
patrzące na świat ciemne oczy, zadarty nos i wyraźnie zarysowane
kości policzkowe, przez co jej twarz nabrała wyrazu. Teraz na jej
dużych, lecz nie pełnych ustach gościła rozmazana szminka do ust.
Naturalnie proste włosy miały dzisiejszego wieczoru grać rolę
pokręconych, z marnym skutkiem.
–
Znowu nam umykasz. Coś się stało?
–
Nie – odpowiedziała jak najbardziej szczerze i pokręciła głową.
– Za gorąco tam – kiwnęła w stronę budynku.
Dziewczyna
kucnęła obok niej na za wysokich butach na obcasie, na których
niebezpiecznie kiwała się, gdy stała.
–
Yhm – pokiwała ze zrozumieniem i przetarła dłonią nos. – Coś
wydaje mi się, że wrócę później do domu.
Jones
uśmiechnęła się połowicznie. Przez cały wieczór, który
poświęcili na świętowaniu zdania kolokwium, jej przyjaciółka na
oczach wszystkich ich znajomych bezczelnie flirtowała z
najprzystojniejszym chłopakiem z rocznika.
–
Boże, Ruby, czy ty kiedykolwiek dorośniesz?
–
Och, pieprz się.
Zaśmiały
się.
–
Umm... Wiesz jak stąd wrócić? – zapytała brunetka.
–
Przecież odkąd tutaj przyszłyśmy wieczorem, miasta nie
przebudowali.
–
W sumie racja.
Znowu
zachichotały. Laura zbyt perliście.
Ruby
objęła Laurę za szyję chudymi ramionami, w wielkim przypływie
niespożytej miłości. Jakaś dziewczyna nieopodal nich zgięła się
w pół i zwymiotowała. Brunetka skrzywiła się i wydała z siebie
jęk obrzydzenia. Szybko odwróciła wzrok od tego obrazka i wlepiła
spojrzenie w profil Jones.
–
Ten, jak mu tam było... Nick? Nie mógł od ciebie oderwać wzroku –
szepnęła konspiracyjnie.
Laura
wzruszyła ramionami.
–
Przecież wiesz, że nie w głowie mi teraz romanse. Chcę się
skupić na nauce, zdać te pieprzone egzaminy, a potem stąd
wyjechać. Gdzieś daleko... Najlepiej tam, gdzie będzie cisza, i
spokój, i tylko będę słyszała jak grają świerszcze –
rozmarzyła się. – Chciałabym wziąć życie we własne ręce,
chwycić byka za rogi.
–
Zawsze to mówisz, jak jesteś wstawiona.
Jones
zaśmiała się.
–
Teraz wszystko wydaje się być łatwiejsze, wiesz?
Ruby
pokiwała głową, ale tego nie wiedziała. Nie czuła tej wiary,
która nagle wstąpiła w jej przyjaciółkę.
~*~
–
To było niesamowite! – wrzasnął Chester, idąc ciemnym tunelem
będącym za sceną. Jego blond włosy postawione na żel śmiesznie
podrygiwały. – I ci ludzie, którzy bili brawo w miarowym tempie.
Dawno czegoś takiego nie widziałem...
Mike
poklepał go po ramieniu.
–
Wiesz, co Chazz? My też tam b y l i ś m y, a powiem więcej: w y s
t ę p o w a l i ś m y razem z tobą – pokiwał głową jak do
chorego na rozumie człowieka.
–
Mnie i tak najbardziej rozwala pogo. Jak ci ludzie się nawalają –
zaśmiał się Brad. – To takie bez sensu!
–
E tam pogo. Widzieliście tą ładną dziewczynę pod sceną? –
zapytał David.
–
Najgłośniej piszczała, gdy ściągałem koszulkę. – Chester
rzucił mokrym ręcznikiem w Roberta – A tobie się podobała?
–
Hmmm, jak chcesz wiedzieć to z perkusji mam widok tylko i wyłącznie
na wasze przepocone tyłki – odparował krzywiąc się i odrzucając
ścierkę.
–
Ale Chazz ma lepszy tyłek od Mike'a! – krzyknął będący z tyłu
Joe. – Spike to ma taki płaski, byle jaki…
Mike'owi
cisnęła się na usta bardzo zgrabna riposta, ale się powstrzymał.
–
No, ale ta blondynka była ładna – drążył Phoenix, z lekkim
zamyśleniem. Jakby wspominał jej falujące włosy, spocone ciało i
krótką bluzkę.
–
W sam raz dla Roberta! – krzyknął Brad.
Chłopaki
zanieśli się gromkim śmiechem.
Na
końcu korytarza pomachała im Samantha. Chester przywitał się z
kobietą, wpijając się w jej usta z wielką żarliwością, jakby
nie widzieli się od roku, a nie tylko dwie godziny. Sam nie wiedział
skąd w nim było tyle entuzjazmu. I wiary w to, że im się u d a.
–
I żyli długo i szczęśliwie – skomentował David
~*~
Mike
wskoczył na górę piętrowego łóżka. Z małych, tanich głośników
sączyła się muzyka. Sięgnął ręką po telefon komórkowy.
Rozszerzył oczy ze zdziwienia, co nie uszło uwadze Dave'a.
–
Co jest?
Mike
spojrzał na kolegę.
–
Ktoś się do mnie dobijał ze znanego mi numeru. Dziwne...
–
Może to Anna?
–
Nie, na pewno nie. Wie, że gramy dzisiaj koncert. Oddzwonię.
Przyłożył
telefon do ucha. Wsłuchiwał się w głuchy sygnał, a potem słowa,
które nie miały większego sensu. Były jak kawałki artykułu
wycięte z gazety. Kiedy poprosił dziewczynę, aby się uspokoiła,
ta w końcu powiedziała mu, co wydarzyło się parę chwil temu.
Michael zamarł.
~*~
Mężczyzna
podszedł do zlewu, by napełnić kubek lodowatą wodą. Naczynie
jednak wyślizgnęło mu się z drżącej ręki i rozbiło. Zaklął
przez zaciśnięte zęby, zrezygnowany usiadł przy stole.
Brad
spojrzał z żalem na Shinodę oraz bez słowa podszedł do zlewu,
nalał wodę do kubka i postawił go przed Michaelem.
–
Dziękuję – mruknął.
Brad
popatrzył na niego przez chwilę, a potem objął po męsku. Znali
się od lat. Potrafił wyczytać prawie wszystko z jego twarzy.
Martwił się o niego.
–
Zaraz będziemy ruszać. Godzina, półtorej i dojedziemy do Los
Angeles – powiedział, ale Mike nawet nie drgnął . Brad
kontynuował. – Dzwoniłem do naszego managera i poprosiłem o
odwołanie dwóch koncertów, które mieliśmy zagrać przed powrotem
do domu. Wściekł się, ale jak mu wytłumaczyłem, na czym polega
problem, zrozumiał... Uważam, że musisz zadzwonić do Ann. Powinna
wiedzieć.
Delson,
choć zawsze nosił ze sobą pełny zestaw empatii i zrozumienia, nie
bardzo wiedział, co ma powiedzieć zdenerwowanemu i pełnemu
niepokoju Shinodzie, być może dlatego, że sam czuł się podobnie.
Poklepał go tylko po ramieniu i odszedł.
Mike
kręcił kubkiem i obijał o ścianki przezroczysty napój. W głowie
miał miliony myśli, zataczające koło bez jakiegokolwiek ujścia.
Urywki zdań, rozmowy, rzeczy, które mogły do tego doprowadzić,
sytuacje nie do odtworzenia, analizowane po raz kolejny, kolory –
to teraz zaśmiecało jego umysł. W sercu miał niemoc, czystą
niemoc. Wszystko się ze sobą przenikało. Już nawet nie wiedział,
które uczucie bolało bardziej.
Dźwignął
się z krzesła i sięgnął po telefon. Wybrał numer do Anny.
–
Halo? – mruknęła zaspana.
–
Cześć, tutaj Mike.
–
Miło, że dzwonisz, ale wiesz, która jest godzina? – zwróciła
mu uwagę lekko rozdrażnionym tonem.
Michael
dopiero teraz spojrzał na zegarek. Dochodziła druga w nocy.
–
Przepraszam, ale muszę ci o czymś powiedzieć – westchnął. –
Wydaje mi się, że nie dam rady przylecieć do ciebie, do Nowego
Jorku, bo Laura…
W
Annie zebrała się wściekłość.
–
Co Laura?! – zagrzmiała. – Co Laura?! Całe życie tylko ona!
Laura to, Laura tamto, Laura siamto! Ja rozumiem, kolegujecie się,
znacie się już parę lat, ale ty nie powinieneś być na każde jej
zawołanie!
Odczekał
chwilę, aż Anna się uspokoi. Nadął policzki i wypuścił wolno
powietrze.
–
Chciałem tylko powiedzieć, że Laura miała wypadek.
~*~
W
tamtej chwili powinno wszystko dziać się, jak w zwolnionym tempie
i, o zgrozo, tak właśnie było. Czas się dłużył, wskazówki
zawierając niemy pakt, poruszały się wolniej. Jego delikatny
zmysł powonienia odczuwał nieprzyjemny zapach chemikaliów – od
zawsze miał do niego wstręt. Obijał się niemalże o ściany,
biegnąc, potykając się i czując jeszcze większy niepokój.
Nadal
czuł się przecież jak mały chłopiec zamknięty w ciasnym pokoju
bez możliwości wydostania. Dusił się swoimi kłamstwami,
zwodzeniami i tymi momentami, w których naprawdę nie wiedział
czego chce od życia. Jego jedynym drogowskazem był czerwony,
neonowy napis: „wyjście”. Przystanął na chwilę, na ułamek
sekundy, ponieważ zaatakowały go dziwne i sprzeczne uczucia, jakby
zaczaiły się na niego w tych beżowych kątach korytarza i pod
białymi krzesełkami. Zaczął błądzić w ciemności wspomnień.
Po
tamtym, feralnym i niezrozumianym wydarzeniu, widział ją tylko
jeden raz: na strzelnicy. Chciał do niej podejść, powiedzieć coś,
ale od czego miał zacząć? Żadne słowa nie obmyłyby go winy i
scaliły jej pękniętego serca. Stała, jak zawsze majestatyczna z
bronią w ręku i celnie strzelała do konturów ludzkich z papieru.
Mógł być wtedy na ich miejscu.
Pomrugał powiekami, ruszył dalej. Poprosił straszą pielęgniarkę, zmęczoną pracą jak i życiem kobietę, aby pozwoliła mu tu wejść. Skłamał, że jest narzeczonym Laury – na oddział wpuszcza się tylko rodzinę. Starsza pani uśmiechnęła się wtedy do niego dobrodusznie, jak do wnuka i chwilę mu się przypatrywała jakby znała go skądś. W końcu jednak dała mu miętowy fartuch, jakby rzeczywiście miał zatrzymać zarazki na Michaelu, i wpuściła go do sali szpitalnej.
Pomrugał powiekami, ruszył dalej. Poprosił straszą pielęgniarkę, zmęczoną pracą jak i życiem kobietę, aby pozwoliła mu tu wejść. Skłamał, że jest narzeczonym Laury – na oddział wpuszcza się tylko rodzinę. Starsza pani uśmiechnęła się wtedy do niego dobrodusznie, jak do wnuka i chwilę mu się przypatrywała jakby znała go skądś. W końcu jednak dała mu miętowy fartuch, jakby rzeczywiście miał zatrzymać zarazki na Michaelu, i wpuściła go do sali szpitalnej.
Nie mógł powiedzieć, że gdy ją
zobaczył, rzeczywiście zamarł, choć jego serce zadrżało i
przełknął głośno ślinę. Stał w drzwiach, gdzieś za sobą
słyszał krzyki, głośne rozmowy, elektryczny dźwięk telefonu
stacjonarnego. To wszystko się zlewało w jedno, a szybsze bicie
serca, które wyrywało się spod dyktatury strachu i trwogi, nie
było słyszalne w tym całym szumie.
– Przepraszam.
Słowo
zostało wypowiedziane, ale to nic nie zmieniło. To tylko fale
cząsteczek poruszyły powietrze, nic więcej, choć Michael stojąc
przed stalowym progiem starał się włożyć w to, jak najwięcej
emocji. Nie przepraszał wyłącznie za bycie okropnym w stosunku do
niej. Chciał przeprosić za wszystko, co przez niego musiała
wycierpieć. Za złość, za nieuzasadnione uczucie, o którym
doskonale wiedział. Za to, że nie pamiętał i za to, że nie
chciał przyznać, że była dla niego kimś więcej niż tylko
głupią koleżanką z warsztatów. Nie usprawiedliwiał się, całą
winę brał na siebie.
Mike
chciał być dobry, nie pragnął nikomu wyrządzać krzywdy. Coraz
częściej, przez wzbierające w nim wyrzuty sumienia, nocami
spowiadał się Bogu. Gdyby wiedział, że tamta chwila była
ostatnią...
Nagle
zrozumiał, że to nie ma sensu.
Coś
pękło, ale nic nie złamało, nie poluzowało. Po prostu zamieniło
się w pustkę, jakby wszystkie uczucia, jakie przed chwilą
odczuwał, były tylko chwilową słabością człowieka oglądającego
film w kinie. Przetarł twarz dłonią, ostatni raz ją wykrzywił w
grymasie nie do zidentyfikowania, nie czując już żalu, złości,
czy rozgoryczenia.
Odwrócił
się i odszedł nie patrząc na symbol jego własnego upadku i
słabości.
Pewien początkujący lekarz widział
cały ten wachlarz uczuć wymalowujący się na twarzy Mike'a.
Potrafił odgadnąć co stało się z tym człowiekiem, który
miękkim krokiem, zwijając fartuch w rulon, zmierzał ku białym
drzwiom prowadzącym do wyjścia. I choć był inteligentny, nie mógł
zrozumieć, dlaczego tak postąpił.
Betowała: Mercedes Skyfallgirl
Co Ty mi narobiłaś z tą playlistą? ;-; Nie ogarniałam co z tym zrobić, bo pierwszy raz otworzyłam to na laptopie, a nie telefonie. xD
OdpowiedzUsuńTen cytat wDeepa jest bardzo fajny. Pewnie był tu bardzo długo, a ja, zacofana, nic nie wiem.
Co do rozdziału:
Teksty Linkinów o pogo i przepoconych tyłkach były super. O jeny, ale tęsknię za pogo... A akurat u mnie w mieście The Analogs i Farben Lehre, czyli największy rozpieprz co do pogo, a ja nie pójdę, bo na Farbenach już w tym roku byłam...
Przepraszam, musiałam. Jak wspominasz o pogo, to licz się z pogową sraczką w komentarzu.
To, jak Mike'owi wypadł z ręki kubek było takie... Nie umiem napisać jakie, ale zwróciłam na to uwagę. Drżące dłonie są fajne. Znaczy nie wtedy, gdy trzymam w ręku mikrofon, bo wtedy publiczność się na to gapi...
To, jak Mike wyjaśnił, że Laura miała wypadek. Takie jakby uderzenie, jakaś fala współczucia itd. Zakończyłaś to tym tekstem i podobało mi się to, ale do tego zauważyłam, że to w moim stylu. O rany, podobało mi się coś, co uznałam, że jest w moim stylu... Sukces z mojej strony.
Zapach szpitala. Nie. Nienawidzę tego. Nie mów mi. Znaczy nie pisz. Nie.
Ale beżowe ściany. Chociaż tyle. W szpitalach zawsze są takie zielonkawo-niebieskie, okropne, nie.
Przepraszam, po prostu nienawidzę przebywać w szpitalach. ;-;
Tak idealnie opisałaś moment, w którym Mike wchodził do sali Laury, że czułam się praktycznie tak, jak to o nim opisałaś. Dokładnie tak samo.
Ten moment, jak wyszedł, był taki... Też taki, jak opisałaś jego uczucia. Opisałaś pustkę. Dokładnie ją poczułam, gdy to przeczytałam.
Jeny, jak bardzo bym chciała pisać tak dobrze, jak Ty...
Życzę weny, pozdrawiam i... Podziwiam.
Cześć. Jakiś czas temu (w styczniu) skomentowałaś mojego (porzuconego na jakiś czas) bloga :) Dlatego teraz serdecznie Cię zapraszam na kontynuację bennody. Jak znajdę trochę czasu chętnie przejrzę Twoje opowiadanie. Pozdrawiam i zapraszam :))
OdpowiedzUsuńhttp://bennodaforeverinourhearts.blogspot.com/
Yay. To jest idealne. Ja nawet nie wiem jaki moment ci tu wypisac. A nie chce dokadne opisywac kazdego zdana z tego rozdzialu bo ten komentarz ne mialby sensu.
OdpowiedzUsuńTp tak jak zawsze... uwielbiam to jak pszesz. Tak profesjonalnie. Tka sto razy lepiej ode mnie, ze az ide miec depresje z tego powodu. Pozazdroszcze talentu, aw.
Trzymaj sie! I wybacz za beznadziejny komentarz. Wesolych swiat czy cos. XD
/Klaudia K
Hej! Przypełzłam, bo nie chce mi się jeszcze spać, a zaległości w blogach mam... No cóż... Duże.
OdpowiedzUsuńI wiesz, trochę mi głupio, bo ósmy rozdział, nie ogarniam co się dzieje, jak i dlaczego, ale hm, boli mnie, że tutaj są tylko dwa komentarze. Nie ma tu nawet tej wieśniackiej Bennody, no nie mogę.
Także ja sobie twór przeczytałam. I podobał mi się, był przyjemny. To znaczy, przyjemnie napisany. Ładnie piszesz. Już zapomniałam, jak ty piszesz.
Mam tylko trochę mindfuck, bo ostatnio jak czytałam o Majkelu i Lorze to spotkali się oni w rozbitym samolocie, jako jedyni przeżyli czy coś. Już nie pamiętam. No i potem był z tego big love. No nie? A nie wiem. W każdym razie to jest moje jedyne porównanie, bo reszty albo nie czytałam, albo też już nie pamiętam. Wstyd się przyznać.
Hmm.. Głupawe żarciki Linkinów.. Gromki śmiech.. Jakaś foczka z giętkim ciałkiem... Och, jak dawno nie czytałam linkinowych śmieszków! Aż się łezka w oku zakręci.
No to.. ja.. trochę nie wiem co komentować, bo tak średnio rozumiem akcję, no i.. Hm.
Podobał mi się opis wnętrza Michaela pod koniec. Był super. Był bardzo ładny. To znaczy, jest bardzo ładny. Taki.. Pełen emocji. Lubię takie, bardzo lubię. Ogólnie emocje lubię. A tu dużo emocji, więc ja daję okejkę.
A ostatni akapit to mój mistrz. Ten młody lekarz to bóg. Nie wiem, czemu, naprawdę. Ale widział Majka i jest inteligentny. Matko moja, strasznie na niego lecę.
No to jak lecę, to wypadałoby spadać. Życzę miłej nocy, dużo weny (jesteś pierwszą, której tego życzę od.. kurczę, od kupy czasu) i zawitam tu, naturalnie, jakoś niedługo. Bo przecież muszę nadrobić, jako przykładna powracająca blogerka.
Nie to co ta wieśniara, Bennoda. Aktywna na blogach a i tak jej nie widać. Wstydziłaby się.
On? W takim razie okropnie ubolewam, że nie mam pojęcia o co chodzi z tym sekretem :<<<<<
OdpowiedzUsuńNo i przepraszam cię bardzo, ale zbyt zasiedziałam się na twoim blogu i nawet nie zauważyłam, że zostawiłaś swoją odpowiedź u mnie. Hm..
Coś czuję, że jutro szykuje się gruba lektura. Tymczasem zbieram się spać, no bo siły trzeba regenerować, a wciągające blogi czasami opuszczać. Dobranoc!
(Biegam z tymi komentarzami po całym twoim blogu, żeby nikt się niczego nie domyślał. Bo przecież tylko ja znam tajemnicę Antosia. Jeszcze jej nie rozumiem, ale zrozumiem. Hihi.)
Aha, i jeszcze jedno. No przestań, przecież ten samolot to klasyk. Był super. Mówię ci. Znacznie lepszy niż "amnezja" wyciągnięta z dupska. Iks de.
OdpowiedzUsuńBennodziaro, ty tłusta pierożyco, przez ciebie nie mogę tego teraz nie skomentować.
OdpowiedzUsuńDla jasności- przeczytałam ten rozdział dawno temu. Nie będę przedłużać i biorę się za komentowanie.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że twoje tytuły są świetne. A ten to już szczególnie. (właśnie przez pięć minut patrzyłam się w ekran komputera i zdałam sobie sprawę z tego, że nie wiem, o czym mam pisać.)
Wypadkiem Laury się zbytnio nie przejmuję, bo albo przeżyje i dojdzie do satysfakcjonującego rozwiązania akcji (satysfakcjonujące), albo zwyczajnie umrze, a Mike wyruszy w świat z całym swym dobytkiem w małym plecaczku i poświęci się rozmyślaniom nad bezsensem życia (jeszcze bardziej satysfakcjonujące). Ostatnio zafascynował mnie motyw głównego bohatera jako udręczonego bohatera greckiej tragedii, który nie ma szans na życie długo i szczęśliwie, a tym bardziej motyw takiegoż bohatera pojmującego beznadziejność swojej sytuacji, pieprzącego wszystko i zaczynającego długą wędrówkę ku niczemu. Michael z jakichś powodów przypomina mi kogoś takiego. W takim razie jakbyś kiedyś rozważała wysłanie go na Syberię czy coś, no to fajnie, zawsze cię poprę.
Linkinowe śmieszki kiedyś pisałam na potęgę, więc dziś unikam ich jak ognia. Może to błąd, bo przez to moje opowiadanie od zawsze brzmi jak mowa pogrzebowa. Ale zawsze lubiłam sobie z nich pochichotać z tą wieśniaczką Bennodziarą. Jednakże u ciebie to wszystko jest jakoś magicznie wyważone, także nie doznałam ani zgorszenia, ani głupawki. Dzięki ci, poczciwa kobiecino.
(ależ masz fajną pioseneczkę w playliście, aż zaczęłam wyć do NEWYR KERD FO ŁOT DEJ NOOOO OOO OOOUŁOŁ)
Ta foczka spod sceny odegra tu jakąś większą rolę? Bo zaczęłam darzyć ją sympatią. Aż mogłabym ją zszipować. Hm. Z Shinodą, bo jest najnormalniejszy. Albo nie. Jedyny słuszny szip to Majkel i Majkel. Tego jestem pewna.
(aczkolwiek sceny łóżkowe w przypadku tego mojego paringu byłyby mocno słabe)
(dżisyskrajstłocsaprytyfejs)
Ja też polubiłam doktorka z końcówki. Jakiś taki przyjemny. W sumie mógłby pojawić się w moim szipie Majkel&Majkel. No i ogólnie cała końcówka jest śliczna.
Wydaje mi się, że to koniec. Muszę się jednak jeszcze dowalić do Bennodziary, bo przecież jej MÓWIŁAM, ŻE EMILY JONES MA NOWE, DZIWNE OPOWIADANIE, BO IMIONA BOHATERÓW SĄ TAKIE SAME JAK W POPRZEDNIM.
Bennodziara mnie nie słucha. I kto tu jest wieśniarą?
Dobra, czas na mnie. Mam chęć na odwiedzenie kłinanny, bo nigdy nie zapoznawałam się głębiej z jej opowiadaniem, a teraz wszyscy piszczą, bo wróciła, a ja nie mam pojęcia, o co chodzi. Okej. That's all folks. Do zobaczenia na ajłontlaju, majtajmtufejdsie albo tutaj.
(omg, masz tu też kings of leon, omggggggg)
Weź spadówa
Usuńcieszę mordę jak szczerbaty do sera
UsuńO,o,o! Jeszcze ten fragment jest przecudowny i zapomniałam o nim kompletnie:
OdpowiedzUsuń"Pamiętała go jeszcze. Zresztą, trudno byłoby go wepchnąć w otchłań niepamięci. Stał w rogu pokoju. Czasami się śmiał, czasami klął. Ostatnio po prostu stał niewzruszony. Przywołując to wspomnienie pojęła, że niektóre rzeczy muszą skończyć się jeszcze szybciej niż inne."
/znowu Bennoda
Dziękuję ślicznie za zaproszenie :)
OdpowiedzUsuńLinkin Park to totalnie nie moje klimaty, ale może czas się z nimi troszkę zapoznać? :D Z chęcią w wolnej chwili sobie poczytam. Poza tym wchodzę, słyszę Kurta i ahhhhh już się rozpływam xd
No i to mi się podoba :-D
OdpowiedzUsuńTen rozdział przypadł mi do gustu jak chyba jeszcze żaden <3
Co jej się stało? Potrącił ją samochód? Ktoś ją zaatakował? Uderzyła się w głowę?
UGH... Nie cierpię, kiedy nie wiem!!!
Oj Mike, Mike...
ATy Ann zamknij twarz kobieto!
Ok, lecę dalej :-)
xxx