Delnoda
How
we end up here? |część
pierwsza.
Mieszkanie
Kiedy
Bogowie chcą nas ukarać,
spełniają
nasze prośby.
Samuel
Taylor Coleridge
Rok
1996
Światła klubu tańczyły wokół mnie, migotały zachęcająco miedzy rozpalonymi ciałami nastolatków. Ktoś ocierał się o moje plecy, kładąc ręce niekoniecznie tam, gdzie powinien. A ja tylko kołysałem się w rytm zdecydowanie zbyt głośnej muzyki, zachęcając nieznajomą do wykonywania śmielszych gestów.
Nieznajoma
nie przestała się przybliżać, wręcz przeciwnie, jej twarz
znalazła się przy mojej szyi, muskając spocone ciało wargami.
Podniosłem rękę i zanurzyłem palce we włosach dziewczyny,
przyciskając ją do siebie. Usłyszałem, jak z jej gardła wydobywa
się cichy pomruk przyjemności. Śmieszna marionetka.
Gdy
piosenka się zmieniła, odskoczyłem do niej, nawet nie spoglądając
za siebie, nie pytając o jej imię. Zacząłem przeciskać się
przez tłum do baru, przy którym nie było w tym momencie niemal
nikogo – oprócz mojej flirtującej z barmanem przyjaciółki,
Meryem. Wdrapałem się na metalowe, wysokie krzesło. Jedna z
dziewczyn tańczących nieopodal posłała mi słodki uśmiech.
Odwzajemniłem go, jednak nie tego szukałem dzisiejszego wieczoru.
Odwróciłem się w kierunku blondynki, która teraz próbowała
skraść barmanowi całusa. Otarłem spocone ręce o spodnie; w
klubie temperatura była zdecydowanie zbyt wysoka, a poczucie
duszności wzmocnione neurotycznym tańcem potęgowało to uczucie.
–
Tamta dziewczyna była naprawdę ładna – zaszczebiotała Meryem,
odwracając głowę od omamionego jej urokiem barmana. – Nie
powinieneś jej był zostawiać.
Skinąłem
głową do Nicka, drugiego barmana, żeby podał mi mojego
ulubionego, kolorowego drinka. Byłem w tym miejscu tyle razy, że
nikt nawet nie prosił mnie o okazanie dowodu, ani o preferencje co
do alkoholu.
–
Nie ona pierwsza, nie ona ostatnia – zaśmiałem się, biorąc w
rękę kolorową słomkę i obracając ją w palcach. – Nie to mnie
dzisiaj interesuje.
Meryem
popatrzyła na mnie pytająco, mimo że dobrze wiedziała, że nie
przyszedłem tego wieczoru żeby po prostu potańczyć – dzisiaj
miałem upolować ofiarę na resztę nocy. Szczerze mówiąc,
brakowało mi takich jednorazowych przygód; ten dreszcz emocji, bo
nigdy nie wiesz, na kogo trafisz, ekscytacja, kiedy wybranek albo
wybranka okaże się całkiem przyzwoitym kochankiem.
Przyjaciółka
wskazała mało dyskretnie palcem na jakąś blondynkę, opierającą
się o ścianę.
–
Co powiesz na tą?
–
Proszę cię, wygląda jakby zgubiła klucze od biblioteki. Dziewica
– mruknąłem.
–
A tamta? – Meryem wskazała na szatynkę, która wyraźnie kleiła
się do wszystkiego, co się ruszało. Skrzywiłem się, kręcąc
głową.
–
Nie. Przed chwilą widziałem jak wychodziła z łazienki z jakimś
blondynem, wykorzystany towar, chociaż nie zaprzeczę, dobra partia
– odparłem, sącząc koktajl. – Następnym razem.
–
Brad, zmień standardy, bo zaczynasz wydziwiać – jęknęła
Meryem. Zlustrowała wzrokiem tłum, ale cmoknęła tylko
niezadowolona, nie znajdując niczego, albo nikogo. – Może
zmienimy miejscówkę?
–
Nie – powiedziałem cicho. – Mam to co chciałem.
Meryem
rozszerzyła oczy, pytająco, ale mnie już tam nie było. Zacząłem
się przesuwać między tańczącymi w kierunku barku po drugiej
stronie pomieszczenia, starając się nie stracić z oczu chłopaka,
który mnie zainteresował. Myśliwy znalazł swoją zwierzynę.
Widziałem,
jak wchodził do klubu, zwracając na siebie uwagę kilku dziewczyn,
teraz szepczących między sobą podekscytowanych. Nikt go nigdy tu
nie widział, był tajemnicą, zagadką, której potrzebowałem.
Uśmiechnął się do mnie kiedy zauważył, że zmierzam w jego
kierunku, co przyjąłem z wyraźną ulgą. On chyba dzisiaj też
potrzebował innej odskoczni. Nie zakręciło mi się w głowie w
tamtym momencie, nie dostałem tandetnych motylków w brzuchu. Jednak
coś w nim było, magnetycznego, pociągającego i niebezpiecznego,
co sprawiało, że nogi same mnie do niego kierowały.
–
Fajna koszulka – powiedziałem do niego, nie robiąc zbędnych
wstępów. Z doświadczenia wiedziałem, że nikt nie lubił
tandetnych gadek, prowadzących donikąd. Tak czy siak mieliśmy
skończyć przyciśnięci do ściany w łazience, wiec co za różnica,
w jaki sposób będę z nim flirtował? To tylko zajmuje
niepotrzebnie czas, który przecież można tak… kreatywnie
wykorzystać.
Chłopak
popatrzył na mnie, uśmiechając się pobłażliwie. Potrząsnął
ciemnymi włosami, które zawijały się lekko na końcach; opadły
mu teraz na oczy, o kolorze, który trudno było zidentyfikować.
–
Szukasz kłopotów? – zapytał, mrużąc oczy. Cień jego rzęs
padał na policzki, kiedy mrugał. Pokręciłem głową, robiąc
niewinną minę. – Wiesz chociaż co ona oznacza?
–
Oczywiście – prychnąłem, przysuwając się bliżej niego. Czułem
delikatny zapach unoszący się w powietrzu, mieszaninę tytoniu i
taniego dezodorantu. Zaciągnąłem się tym aromatem. – Kurt
Cobain, wokalista Nirvany, popełnił samobójstwo w
dziewięćdziesiątym czwartym.
Chłopak
uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. Podniósł kufel z piwem do ust
i wychylił go, upijając kilka łyków bursztynowego płynu. Przez
cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku; zaintrygowałem go w ten
sam sposób, w jaki on złapał mnie, więc wyrównałem rachunki.
Usiadłem wygodniej pewny swojej pozycji.
–
Sugerowałem bardziej, że próżno szukać w tym miejscu kogoś, kto
słucha tego typu muzyki – powiedział w końcu brunet. Popatrzyłem
na jego podarte w kolanach spodnie, zastanawiając się, czy bardzo
byłby zły gdybym przez przypadek zniszczył je jeszcze bardziej.
–
Ludzie tylko kreują siebie na idiotów, żeby wpasować się w
otoczenie – odparłem, marszcząc nos i wzruszając ramionami. –
Ale pewnie masz rację, jedna na dziesięć z dziewczyn, które
właśnie gapią się na ciebie jak na ciasto czekoladowe,
potrafiłaby wymienić kilka piosenek Nirvany, a dziewięć
pozostałych zapytałoby, czy Cobain śpiewał Livin’ on a Prayer.
Chłopak
parsknął śmiechem i odstawił piwo na blat baru. Przekręcił
krzesło w moją stronę, tak byśmy siedzieli twarzą w twarz. Jego
ciemne oczy – bo z pewnością były ciemne – błyszczały
dziwnie.
–
A ty potrafiłbyś wymienić chociaż dwie?
–
A czy patrzę na ciebie jak na wyrób cukierniczy? – sapnąłem. –
I czy jestem dziewczyną?
–
Nie, zdecydowanie nie. – Wypił jednym haustem resztki alkoholu i
wstał. Podniosłem brwi pytająco, kiedy ten podał mi rękę.
Pomachał mi nią ponaglająco, kiedy zawahałem się. – No dalej,
oboje wiemy, że nie przyszliśmy tutaj na pogaduszki o muzyce.
Zaśmiałem
się cicho. Podobał mi się ten chłopak, jego zdecydowanie było po
prostu pociągające. Utwierdziłem się w przekonaniu, że dokonałem
dobrego wyboru. Splotłem palce z jego i zsunąłem się z krzesła.
Pociągnął mnie w głąb klubu, ku wyjściu, w międzyczasie
szepcząc mi do ucha, co chciałby ze mną zrobić, kiedy zostaniemy
sami. Bawił się mną, kusił, a jednocześnie nie obiecywał
gruszek na wierzbie, co jeszcze bardziej podniecało mnie w jego
osobie.
Nie
szliśmy do łazienki, ani na zaplecze, nie mieliśmy nawet zamiaru
zostawać w klubie. Prowadził mnie przez uliczki, ciemne, ledwo
oświetlone oraz te duże, ruchliwe, cały czas ściskając moją
dłoń. Nie dotykał mnie nigdzie indziej, ku mojej rozpaczy; ale
może to i dobrze, bo jego ignorancja podsycała mój głód. Nigdy
nie byłem mistrzem w tej głodowej zabawie, a on sprawił, że znów
stałem się kukiełką jego teatru.
Otworzył
drzwi do mieszkania pewnie, ciągnąc mnie za sobą. Zamknął je i
oparł się o framugę, zakładając ręce na piersi.
–
Co dalej? – zapytał przyciągając mnie do siebie. Nasze ciała
stykały się, oddzielone tylko cienkim materiałem naszych ubrań.
Uśmiechnąłem się do niego kradnąc jednego całusa. Potem
drugiego, trzeciego, czwartego… W jego oczach płonął głód, na
którego zaspokojenie nie mogłem mu pozwolić. Kiedy przysuwał się
po kolejny pocałunek, ja odsunąłem się ze śmiechem i pobiegłem
w głąb mieszkania, słysząc jak zaklął zirytowany moim
zachowaniem.
Sypialnia,
kuchnia, salon i jeszcze jeden pokój, który był zwalony
zdecydowanie niepotrzebnymi gratami, zbieranymi przez lata. Usiadłem
na kanapie, zdejmując buty. On stał teraz w drzwiach, patrząc na
mnie z mieszaniną irytacji i rozbawienia. Ile takich jak ja spotkał
na swojej drodze? Ile z nich skończyło w jego łóżku, a ile na
blacie w kuchni?
Tym
razem nie pozwolił mi na gierki. Podszedł do mnie i przyciągnął
do siebie, łącząc wargi, jakby były idealnie do siebie
dopasowane. To było śmieszne, bo poczułem się przy nim tak, jak
jeszcze nie czułem przy nikim. W jakiś niewyjaśniony sposób
przypadkowy koleś z baru potrafi doprowadzić mnie do stanu, w
którym moja własna dziewczyna mnie nie widziała.
To
było ciekawe. Podniecające. Nietypowe.
Nie
zajęło mu długo pozbycie się koszulki, moje spodnie szybko
znalazły się na podłodze. Był delikatny, ale stanowczy, jakby
doskonale wyczuwał, czego chcę, na co może sobie pozwolić, co ja
mogę mu dać.
Nasze
ciała pulsowały w magicznym tańcu, przerywane mniej lub bardziej
cichymi westchnieniami. Chociaż chciałem, by trwało to dłużej,
skończyło się zanim zdążyłem nacieszyć się jego nagim torsem.
Opadliśmy, dysząc ciężko.
–
Mike.
–
Brad.
–
Jak my tutaj skończyliśmy?
–
To wszystko wina Cobaina.
Kiedy
obudziłem się rano, bruneta nie było koło mnie Nie było go w
ogóle w mieszkaniu. Ubierając się, znalazłem na blacie w kuchni
tylko małą karteczkę, zapisaną ładnym charakterem pisma.
Przyjrzałem się jej zdziwiony, sprawdzając, czy aby na pewno była
adresowana dla mnie.
Gdy
tylko zatęsknisz za kłopotami, głosiła
jedna strona. Z drugiej znajdował się numer telefonu, zapisany tym
samym rodzajem pisma. Uśmiechnąłem się do siebie.
–
Nikt cię nie nauczył, kolego, że jedno nocna przygoda nie powinna
się powtórzyć, bo przestaje być przygodą? – zaśmiałem się,
ale po chwili zastanowienia schowałem notatkę do kieszeni. Ot, na
wszelki wypadek.
~*~
Cztery
lata później, rok 2000
Dosłownie
nic nie szło tak, jak powinno. Całe moje życie w jednej minucie
stało się jednym wielkim żartem, którego sprawcą stałem się
ja. Byłem sam sobie winny: jak wiele rzeczy w moim życiu
schrzaniłem, ile z nich z własnej, nieprzymuszonej woli rzuciłem w
kąt. Bo przecież to wszystko wokół mnie, było od zawsze niczym
innym, jak niewinną zabawą. Po co miałabym traktować je poważnie?
To, że o mały włos nie zrobiłem dzieciaka jakiejś dziewczynie, w
wieku dziewiętnastu lat, nic nie znaczy. Prawda?
Otworzyłem
zrezygnowany gazetę, kupioną wcześniej tego ranka. Tusz na szarym
papierze jeszcze się rozmazywał, przez co moje palce momentalnie
zrobiły się szarawe. Zdegustowany wyjąłem chusteczkę z plecaka i
otarłem o nią ręce. Właśnie dlatego wolałem korzystać z
Internetu, był wygodniejszy, bezpieczniejszy i szybszy. I
zdecydowanie znajdowało się w nim za mało ofert co do wynajmu
mieszkania.
Jakie
to śmieszne, niespełna cztery lata temu bawiłem się w najlepsze w
klubach, na prywatkach, a dzisiaj przewracam kolejne strony nudnej
prasy w poszukiwaniu lokum na najbliższe miesiące. Nie zawsze można
być niebieskim ptakiem i skakać z kwiatka na kwiatek. Nie, nie
dorosłem, ha, bez przesady, dalej jestem tym samym lekkomyślnym
dzieciakiem, który mógłby wskoczyć byle komu do łóżka.
Zacząłem po prostu stawiać w pewnym momencie wymagania, kiedy
zauważyłem, że bzykanie się z nie daje mi już satysfakcji jak
kiedyś. Owszem, było fajne – ale chyba boleśnie uderzyłem o
ścianę z napisem „co za dużo, to niezdrowo”.
Drogie.
Za małe. Dzielenie mieszkania z rodziną z dzieckiem… Nie, chyba
podziękuję. Od dużych, krzykliwych ogłoszeń, jedno odstawało
swoją prostotą i minimalizmem, jakby pisane od niechcenia przez
faceta, chcącego wynająć pokój nie z potrzeby, a dla kaprysu.
Uśmiechnąłem się do siebie – przeczucia mnie nigdy nie myliły.
To było to, czego szukałem. Zgodnie z instrukcją zamieszczoną
poniżej lakonicznego zdania o wyposażeniu mieszkania, wysłałem
sms'a pod podany numer. Nic wymyślnego, krótko i konkretnie.
Właściciel wydawał się być tego typu człowiekiem, wiec musiałem
zagrać na jego zasadach.
Witam,
jestem zainteresowany wynajmem pokoju, czy moglibyśmy się spotkać
w celu obejrzenia lokalu? Będę wdzięczny. B.D.
Dzisiaj
nie ma mnie w domu. Oprowadzi pana moja siostra. Proszę przyjść na
podany w anonsie adres o 15. M.S.
Spojrzałem
na zegarek i uśmiechnąłem się do siebie. To będzie dobry dzień,
mimo wszystko.
Ulice.
Znałem
okolicę, w której znajdowała się kamienica. Co prawda nie byłem
tu wiele razy, ale w jakiś sposób kręte uliczki wydawały się
znajome, ich wspomnienie majaczyło mi gdzieś na tyłach głowy.
Chyba dlatego nie zgubiłem się w Los Angeles, tylko i wyłącznie
dlatego.
Dziewczyna,
z którą miałem się spotkać, już na mnie czekała; dość niska
szatynka, o pucułowatych policzkach, na oko szesnastoletnia, ubrana
w wyciągnięty sweter, zdecydowanie za duży i chyba po jej bracie.
Uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie.
–
Hej, ty musisz być Chrissie, prawda? Jestem Brad Delson –
wyciągnąłem do niej rękę, którą nastolatka ochoczo uścisnęła.
Wydawała się sympatyczna, aż do przesady, jakby była jedną z
tych osób, która po prostu każdy lubi za to, że żyje.
–
Tak – powiedziała dziewczyna. – Cieszę się, że ten kretyn w
końcu znalazł współlokatora, nie będę musiała go pilnować.
–
Słaba reklama powiem ci – zaśmiałem się. Z jeden strony
perspektywa niegrzecznego chłopca jako współlokatora przerażała
mnie, a z drugiej pociągała.
–
Ojej, to nie tak – zreflektowała się szatynka, wyraźnie
zmieszana, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. – Mike jest po
prostu bardzo specyficzny. No i lepiej go przypilnować od czasu do
czasu, bo wolę nie wiedzieć, co by się działo gdyby zostawiłoby
się go bez kontroli.
Mike.
Spojrzałem
na dziewczynę z ukosa, kiedy wspinałyśmy się po szarych stopniach
klatki schodowej, dokładnie takiej, jakich tysiące można zobaczyć
w tym mieście, ba, pewnie na całym świecie. Coś w Chrissie było,
w jej wyglądzie, mógłbym przysiąc, że kiedyś już spotkałem tę
dziewczynę. Dziwne.
Drzwi
do mieszkania były duże, mahoniowe od zewnątrz i białe od
wewnątrz, co w mojej opinii było trochę śmieszne, ale nie będę
skreślał nowego domu przez to, jak bardzo niegustownie dobrane
zostały drzwi wejściowe. Chrissie coś mówiła, tłumaczyła,
zachęcała najlepiej jak umiała – miałem ochotę zakneblować ją
i usadzić na kanapie, która stała po środku pokoju dziennego.
–
Sypialnia, kuchnia, salon i jeszcze jeden pokój, który kiedyś był
zwalony niepotrzebnymi rzeczami, potem przerobiony na studio
nagraniowe… - szczebiotała Chrissie, miotając się po
pomieszczeniach jak przestraszona wiewiórka. – Teraz to miejsce
jest przystosowane do zamieszkania i będzie twoje jeśli się
zdecydujesz.
Pokiwałem
głową, siadając na sofie. Zlustrowałem pomieszczenie wzrokiem,
czując się niekomfortowo. Mogę przysiąc, że to miejsce wyglądało
cholernie znajomo, kuchenny blat, rozkład pomieszczeń. Zagryzłem
wargę i opadłem głębiej w siedzeniu.
–
Opowiesz mi coś o swoim bracie? – zapytałem po chwili, widząc,
że szatynce kończą się pomysły na zachęcenie mnie do tego
miejsca.
–
A co chcesz wiedzieć? – usiadła na kanapie obok mnie z poważną
miną – a przynajmniej tak jej się wydawało.
–
No wiesz. To, że prawdopodobnie jest okropnym wrzodem na dupie
swojej siostry jest oczywiste.
–
Jest irytujący, trochę arogancki – powiedziała w zamyśleniu. –
No i częściej go nie ma w domu niż w nim jest, także praktycznie
biorąc pokój bierzesz mieszkanie na wyłączność…
–
Chrissie – przerwałem jej, znudzony. – Biorę je, na nic innego
mnie nie stać, skończ mnie zachęcać.
–
Dzięki bogu, myślałam że zaraz zwymiotuję od nadmiaru słodyczy
– zaczęłyśmy się śmiać, kiedy siostra mojego przyszłego
współlokatora odetchnęła. – Nawet sobie nie wyobrażasz, ile
takich jak ty się tędy przewinęło. Albo ja ich wyganiałam, albo
mój brat. Ale ty wydajesz się porządku.
–
Wielkiego wyboru nie mam, więc… Może jakoś przeżyję twojego
brata dupka. Z gorszymi idiotami miałem do czynienia w życiu –
parsknąłem. Z resztą, jaki miałem wybór? – Kiedy będę mógł
się wprowadzić?
Chrissie
popatrzyła na mnie w zamyśleniu, a potem jej twarz rozjaśniła
się, jakby wpadła na jakiś genialny pomysł. Klapnęła się ręką
w czoło i zaczęła szukać czegoś w swojej czerwonej torebce.
Notatka.
-
Michael zostawił notatkę dla ciebie, gdybyś się zdecydował
wynająć pokój – powiedziała szatynka, podając mi wyciągnięty
z książki zgnieciony kawałek papieru. Złapałem go dwoma palcami
i spojrzałem na tekst z ciekawością. Treść wpisana ładnym,
kształtnym charakterem pisma, zwierająca wszystkie potrzebne
informacje, na początku nie wzbudziła we mnie żadnych większych
emocji. A potem zobaczyłem ten podpis, dwie małe literki inicjału;
to śmiesznie wykręcone M i delikatnie zakrzywione S. Nie.
To kurwa niemożliwe.
Zamrugałem
kilka razy, starając się zrozumieć, co się stało. Wszystkie
puzzle nagle zaczęły pasować do siebie, układanka nareszcie
przestała być plątaniną rozrzuconych fragmentów.
Drzwi
wejściowe, o które oboje się opieraliśmy, kradnąc pocałunki.
Obrzydliwie
pomarańczowa sofa, na której nasze ciała stały się jednym.
Zasłony,
kiedyś mocno fioletowe, dzisiaj w kolorze wyblakłej lilii.
Blat
stołu w kuchni, na którym znalazłem pożegnanie od niego.
Życie
to taka śmieszna zabawa, w której raz wygrywasz, a raz przegrywasz.
Czasami z własnej woli dajesz się ograć, a czasami zostajesz
zaskoczony ruchem przeciwnika. A innym razem, tak jak ja, wyrzucasz
szóstkę i wpadasz w głęboką pułapkę. Wtedy albo cofasz się o
kilka pól, albo słono płacisz na rzecz naprawienia szkody. Tylko
bywa też tak, że ani jedna, ani druga opcja nie nadaje się do
wykorzystania, dlatego stoisz w miejscu.
–
Chrissie, mógłbym prosić o szklankę wody? – zapytałem drżącym
głosem. – Trochę mi słabo…
Dziewczyna
popatrzyła na mnie zaskoczona, ale pokiwała głową i wyszła do
kuchni, zostawiając mnie samego na kanapie. Od razu wstałem i
zacząłem nerwowo przechadzać się po pokoju, przypominając każdy
moment, w którym o mały włos nie wykręciłbym numeru chłopaka.
Wtedy, kiedy Mary mnie rzuciła. Wtedy, kiedy rodzice prawie się nie
rozwiedli, lub kiedy mój brat będąc w ciężkim stanie zdrowia
wylądował w szpitalu, bo jakiś idiota wjechał w jego samochód na
skrzyżowaniu. Kiedy oblałem egzaminy i musiałem powtarzać rok.
Albo wtedy, gdy pokłóciłem się tak straszliwie z Meryem, że do
tej pory nie mam z nią kontaktu. Każdy moment, w którym działo
się coś tak złego, nie potrafiłem opanować emocji, kończył się
wybraniem tych kilku głupich cyfr na telefonie. Ale nigdy nie
nacisnąłem zielonej słuchawki, nie miałem odwagi. Z jakiegoś
powodu wiedziałem, że próba kontaktu z nim byłaby… Po prostu
nieodpowiednia.
Nie
musiałem wyciągać z portfela ciasno zgniecionego kawałka papieru,
żeby mieć pewność.
W
przedpokoju usłyszałem szczęk zamka, ktoś wszedł do mieszkania.
Z impetem rzucił coś na stojący w przedpokoju szklany stolik,
klucze odbiły się od niego z brzękiem. Przełknąłem ślinę,
modląc się, żeby to był sąsiad, albo chłopak Chrissie, albo
ktokolwiek, byle nie mój przyszły współlokator. Usiadłem znowu
na kanapie, umieszczając dłonie na kolanach i patrząc
nieprzytomnie przed siebie.
–
Chrissie? – usłyszałem, jak męski głos przybliża się,
zmierzając chyba do kuchni. – Dzieciaku, mówiłem ci, że masz
się stąd zmyć przed moim przyjściem.
Szklanka
stuknęła donośnie, odstawiona na marmurowy blat. Mogłem sobie
niemal wyobrazić, jak Chrissie staje przed swoim bratem z założonymi
rękami, zirytowana jego zachowaniem.
–
Mógłbyś okazać trochę wdzięczności, że zamiast latać po
sklepach, ja zajmuję się wynajmem twojego zasranego pokoju –
warknęła szatynka. Uśmiechnąłem się do siebie. – Brad siedzi
w salonie, mógłbyś się pofatygować i go poznać, debilu.
–
Brad?
– jego wypowiedź, mimo że miała być oznajmująca, zabrzmiała
pytająco. Był zaskoczony.
Zapadła
cisza, przerywana tylko szumem wiatru za oknem. Chwilę później w
drzwiach salonu pojawił się on, trzymający szklankę wody, o którą
chwile wcześniej prosiłem jego siostrę. Przełknąłem ślinę,
podnosząc wzrok na niego.
Nie jestem pewny, czy pomyliłabym go z kimkolwiek innym. Takich twarzy się nie zapomina – po prostu możesz iść ulicą, w pośpiechu poruszać się w tłumie, a kogoś takiego zwyczajnie zauważysz. Oczywiście, zmienił się, jak mógłby nie dorosnąć? Już nie był podlotkiem, uroczym nastolatkiem o chłopięcych rysach, trochę niebezpiecznych, ale nadal nastoletnich. Dzisiaj był już mężczyzną, na oko dwudziestotrzyletnim, o ostrym spojrzeniu, lekkim zaroście i z tym dziwnym stylem bycia, który bił od niego, rozświetlając cały pokój. Chyba tylko włosy mu się nie zmieniły – dalej były trochę za długie, niefrasobliwie rozrzucone na głowie, zawijające się lekko na końcach.
Nie jestem pewny, czy pomyliłabym go z kimkolwiek innym. Takich twarzy się nie zapomina – po prostu możesz iść ulicą, w pośpiechu poruszać się w tłumie, a kogoś takiego zwyczajnie zauważysz. Oczywiście, zmienił się, jak mógłby nie dorosnąć? Już nie był podlotkiem, uroczym nastolatkiem o chłopięcych rysach, trochę niebezpiecznych, ale nadal nastoletnich. Dzisiaj był już mężczyzną, na oko dwudziestotrzyletnim, o ostrym spojrzeniu, lekkim zaroście i z tym dziwnym stylem bycia, który bił od niego, rozświetlając cały pokój. Chyba tylko włosy mu się nie zmieniły – dalej były trochę za długie, niefrasobliwie rozrzucone na głowie, zawijające się lekko na końcach.
Zastanawiałem
się, czy mnie poznał; nawet jeśli, to nie dał po sobie tego
poznać. Podał mi szklankę wody, którą przyjąłem i od razu,
ciesząc się, że mogę czymś zająć ręce.
–
Michael Shinoda – odezwał się w końcu. Jego ciemne oczy
wpatrywały się we mnie intensywnie, jakby próbował zgadnąć moje
myśli.
–
Brad Delson – odparłem, wkładając całą silę woli, by nie
brzmieć dziwnie. Michael uśmiechnął się do mnie przyjaźnie,
starając się chyba stopić barierę między nami, która wyraźnie
się pojawiła.
–
Znałem jednego Brada – powiedział w zamyśleniu i podrapał się
po głowie. Otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale
szybko je zamknął.
Nabrałem
powietrze w płuca. No to jest naprawdę jakiś żart, w dodatku
kiepski. Czy ja jestem w ukrytej kamerze?
–
Fajnie – mruknąłem, upijając łyk wody. – Co do mieszkania…
–
Tak, Chrissie już mi mówiła, że się zdecydowałaś – przerwał
mi, przestając się uśmiechać. – Muszę cię uprzedzić, że
jeśli chodzi o płacenie czynszu, nie toleruję opóźnień, inaczej
w tydzień zabierzesz swoje manatki z tego miejsca.
–
Jasne – parsknąłem, trochę zirytowany. Nikt mi nigdy nie stawiał
warunków, a nawet jeśli, to nie takim aroganckim tonem. – Chcę
się wprowadzić w tym tygodniu.
–
Jak dla mnie możesz zostać nawet i od dzisiaj, będziesz musiał
sobie tylko zmienić pościel, bo ostatnio spała tam Chrissie –
Michael wzruszył ramionami i usiadł obok mnie na kanapie. –
Klucze ci dorobię jakoś w tym tygodniu, jak znajdę czas. Albo może
powiem Meryem żeby oddała swoje, suka, nie potrzebuje ich i tak.
Sączyłem
powoli wodę, słuchając co brunet ma mi do powiedzenia. Trochę za
dużo na mój gust mówił, wolałem zdecydowanie jego lakoniczne
oblicze. Ale powiedzmy, że dowiedziałem się dokładnie tego, czego
chciałem. Czegoś, co uspokoiło mnie i sprawiło, ze serce
przestało bić z szybkością, która spokojnie mogłaby przyprawić
normalnego człowieka o zawał.
Michael
Shinoda nie miał bladego pojęcia, że trzy lata temu, na tej samej,
obrzydliwie pomarańczowej kanapie uprawialiśmy seks.
Uśmiechnąłem
się do niego odkładając długopis i wstałem, dając do
zrozumienia, że chcę jak najszybciej wyjść. Wyciągnąłem rękę
przed siebie, a on uścisnął ją ochoczo, przypieczętowując
umowę, którą chwilę wcześniej podpisałem.
–
To będą interesujące miesiące, Brad – zaśmiał się,
potrząsając naszymi dłońmi.
–
Nie wątpię, Mike. Nie wątpię.
I
w tamtym momencie moje kłopoty się rozpoczęły.
Ciąg
dalszy nastąpi...
To
był istny eksperyment. Coś lżejszego, luźniejszego, ale to nie
znaczy, że spokojniejszego.
Pomysł
wpadł nagle, więc go zrealizowałam. Mam nadzieję, że przyjmiecie
ciepło ów "wynalazek" (na polskich blogach nie spotkałam
się jeszcze z czymś takim). Jeżeli się spodoba, wstawię część
drugą, jeżeli nie... no cóż.
Delnoda
rządzi. xD
PS.
Wiecie, że ten blogasek ma już ponad rok? Ach, ten czas szybko
leci!
PS2.
Niedawno dostałam recenzję mojego bloga, która jest pod TYM
adresem.
PS3. Coś mi czcionka w tym poście zaczęła wariować. Przepraszam.
To jest genialne! Pierwszy raz mam styczność z Delnodą i... to jest pierwsze coś takiego i jest idealne. Ten przeskok w czasie i towszystko, to mieszkanie, Brad, Mike. Rany, tak dużo w jednym poście.
OdpowiedzUsuńI oczywiście, tradycyjnie, mam depresję po tym tutaj. Nie, to nic złego, po prostu znów czytajac to zaczęłam narzekać, że ja tak nie umiem, że jesteś genialna itd. xD
Ale nie o tym.
Rany, pisz następną część, błagam. ;-;
Weny!
Powiem, iż nie jestem fanką paringów kogokolwiek z zespołów, ale mi nie przeszkadzają, a że uwielbiam Twój styl pisania, to mi się podoba.
OdpowiedzUsuńPoza tym, to jest bardzo wyjątkowe. Wcześniej widziałam tylko Bennodę i Bournodę, także to dla mnie coś nowego. Tak w ogóle, to nie spodziewałam się tego po Tobie. Nie że akurat Delnoda, ale że w ogóle coś w tym stylu.
Jeżeli dalej chce Ci się to pisać i chcesz w to brnąć, to ja myślę, że to całkiem fajnie, bo możesz z tego zrobić coś oryginalnego i wiesz, mieć taką jakby "markę".
Jedyna i pierwsza Emily Jones napisała Delnodę. Wiesz, mogłabyś być akurat z tego znana.
Fajna wizja.
Pozdrawiam i życzę weny.
DELNODA? O nie. Muszę to przeczytać. Jak najszybciej. Chyba zrobię sobie kawę.
OdpowiedzUsuńAutobus do mnie nie dojechał, jestem rozbudzona i wściekła. Wiesz, co to znaczy?
OdpowiedzUsuńDELNODA, PRZYBYWAM!
O cholera, jakie to było fajne!
OdpowiedzUsuńPrzyznam ci się, że w połowie czytania miałam w głowie zwyczajne, znużone "meh, znowu ta sama historia", no bo wiadomo ile było już jednonocnych przygód chłopców a potem spotkanie po latach i miłoś uons ygen. To takie schematyczne. Temat przerobiony.
Aczkolwiek poprowadziłaś to bardzo ładnie, ciekawie, trochę inaczej. Zacznę od negatywów: niezliczoną ilość razy twój Brad przybrał rodzaj żeński. Pewnie pokopało ci się z Lorą, spoko, da się wybaczyć. Ale to jednak błędy.
I to chyba jedyny negatyw. Oprócz tego, że rażące wydało się dla mnie, że dwójka chłopaków tak ochoczo poszła się pieprzyć. Zwłaszcza że nie wiem, dla kogo owcza fryzura Brada jest na pierwszy rzut oka pociągająca. Cóż. Kwestia subiektywna.
Dla mnie jednak najlepszą częścią opowiadań jest moment zakochiwania się. No a taki hetero Majk i hetero Brad się spotkają i idą na seks. No nie wiem. Rzadko tak. Oczywiście nie wykluczam, że są biseksualni czy coś, ale to jednak było zbyt naturalne. Jeszcze nie żyjemy w tak naturalnych dla homosiów czasach. A w 1996 to już nawet nie ma co mówić.
Och, a wracając do początku, to początek był super super. Ładnie poprowadzony, fajna rozmowa z Hurrem. Aż byłam wkurzona, że aż przez trzy długie akapity nie wiedziałam, czy tym cudnym podrywaczem jest Majkel czy Bradzicho.
A znów wracając, tym razem do fabuły, to owszem, znudziłam się, ale potem nagle ożywiłam. Wątek z tym, że Mike też ma coś wspólnego z Hurrem i fakt, że Mike nie pamięta Bradziocha mnie podbuzowały. Superowe. Takie nie zamykające tekstu na jeden krótki oneshot. Aż chce się czytać kontynuację już teraz. No ja chcę bardzo, już teraz.
Jestem strasznie ciekawa, czy Hurrem ma tutaj duże znaczenie i co zrobi. No bo jak pokłóciła się z Bradem i jednocześnie jest w kontakcie z Majkelem to to coś znaczy. Jak nic.
Czekam na drugą część niecierpliwie, także pisz szybko. I tak, wiem, że miałam być półtora tygodnia temu. Nie pykło. Na mnie nie można liczyć. Już mówiłam.
Ha, czas na mnie.
OdpowiedzUsuńMiałam to skomentować dawno temu, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze. Doczekałam się jednak szablonu na komórki i jest mi zajebiście wygodnie, więc Delnodo, przybywam.
Okej, pierwsza refleksja: omg, dlaczego Brad? Nigdy nie spojrzałam na niego pod takim kątem... ugh, gej-podrywacz? O nie. O nie. O nieee. Nawet jeśli pomyślę o czasach, w których rozgrywała się historia; początkach '00 i ogólnie okresie świetności Linkin Park, to na moje usta wpełza niekontrolowany grymas obrzydzenia. Brad jest w moim odczuciu postacią, której rolą jest bycie trzecim z kolei najbardziej ogarniętym członkiem zespołu (po Michaelu i Chesterze, of kors) i ewentualnie pocieszycielem któregoś z chłopaków z Bennody, gdy miłosne podboje nie idą po jego myśli. No rozumiesz. A tutaj Brad kogoś zauroczył, w dodatku kogoś takiego jak Shinoda, a młody Shinoda no to uhuhu, już nie byle kto. Młody Shinoda to młody Shinoda. I teraz zgodzę się z Bennodziarką w stu procentach; wełna Delsona nie może być pociągająca.
Dlaczego to nie jest Bennoda? :<
Michael jako chamski flirciarz jakoś mnie odpycha, nawet pomimo tego, że byłam dość zmęczona jego wiecznym blogowym spokojem i uwielbiam bedbojuf. I ta Ma(coś z r)yem jakaś taka wredna.
Jednorazowe przygody jako temat bardzo mi się podobają, to ciekawe i emocjonujące i omg. Jeśli rzecz jasna dobrze się to poprowadzi, a tobie się udało. Oprócz paru wpadek językowych wszystko było udane. Możesz być z siebie dumna. Czekam na więcej, bo mnie zaciekawiłaś. Nie mogę doczekać się pojawienia się Chestera, chociaż pewnie będzie miał na całą akcję mały wpływ. Spóźnił się biedaczek na Majkelowe popychanie na ściany i obcałowywanie torsu. Smutek i ból.
Wiem, że piszesz drugą część, bo w najnowszym rozdziale KMIYM raz pomyliłaś czyjeś imię i napisałaś chyba te Macośzryem, nie pamiętam dokładnie. No. Ale twórz i wrzucaj. Tylko nie rozwódź się nad loczkami Brada, bo rzygnę. Rzygnę i to ostro.
Miłość.
Powiem szczerze, że mi też Bradziu nie pasuje wizerunkiem do wielkiego podrywacza. Jak to mówi moja przyjciółka: "Bradziu to taki duży miś, którego przytula się i głaszcze po brodzie". Zgadzam się z nią w stu procentach, ale wiesz, kilka zdjęć i gifów z tumblr'a (nie, nie takich zdjęć) mnie zainspirowało.
UsuńW ogóle skąd ty wytrzasnęłaś tutaj Chestera? Czy ja coś o nim wspominałam? Zdziwiłam się trochę. I się boję, że mój misterny plan poszedł... :/
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNie, po prostu studio nagraniowe, oboje są w wieku, kiedy powstawał zespół i no Chestera należy się spodziewać. Em aj rajt? Of kors ajem. Poza tym jestem ostatnio wyczulona na Bennodę, moja droga. Jakbyś wrzuciła tu swoją listę zakupów, to też szukałabym w niej wątków majkelowoczesterowych. hihi.
UsuńCoś nakopałam z komentarzem, sory ogromne. To przez to, że jest to zatwierdzanie komentarzy :<
UsuńNic się nie stało. :)
UsuńZdaję sobie sprawę, że to moderowanie jest irytujące, bo ja np. lubię sobie przeczytać to, co komuś napisałam po opublikowaniu, a czasami nie mogę, jednak jest wygodne dla mnie, jeżeli ktoś mi wbija na bloga i komentuje parę pierwszych postów. Nawet by mi się nie chciało narcystycznie co jakiś czas wszystkich postów przyglądać, czy ktoś aby niczego nie zostawił.
Co do Delnody - żeby za dużo nie zdradzać powiem, ż akcja miała się zawężać tylko w obrębie trzech bohaterów. Majka, Brada i Merjem. No i zespół niby jest, ale nie robi to większego znaczenia, choć powiem, że myślałam nad niektórymi aspektami ostatnio i może Czester się pojawi, ale bardzo epizodycznie, ba, pewnie w tylko paru zdaniach. Ale zobaczymy.
Dzięki dziewczyny. :D
Geje - serio?!
OdpowiedzUsuńTo mnie TOTALNIE zaskoczyło.
Twoja wyobraźnia najwyraźniej daje Ci popalić...
Nie będę oceniać parringu, więc skomentuję sam tekst.
Ogólnie fajne opisy i ogólnie sytuacja, że spotykają się po latach xD
Jednak często, zapewne instynktownie, zamiast np. miałbym pisałaś miałabym. Chyba z pięć takich błędów na oko wypaczyłam ;-)
Ok, to idę przeczytać drugą część.
xxx
OMG Meryem Uzerli! <3 Uwielbiam ją! Nie wiem o kim dokładnie jest ten blog, trafiłam na niego przypadkiem, weszłam w spis treści i zobaczyłam Meryem! Zaczęłam czytać. Bardzo mi się podobało to jest naprawdę dobre. Jestem ciekawa co wydarzy się dalej.
OdpowiedzUsuńHej!
UsuńCieszę się, że ci się podobało i oczywiście zapraszam serdecznie na kolejną część, ale poczuwam się w obowiązku powiedzieć, iż Meryem, tudzież jej wygląd i imię są tylko zapożyczone. Zwykły przypadek.