Rozdział
siódmy
Ne
me quitter pas*
Dziesiąty
lipca 2002 roku.
Zanim
się zorientował, kolejny raz ktoś kopnął go w brzuch, a on na
oślep oddał cios. Nos napastnika szczęknął pod wpływem
uderzenia, spowitą przez mrok ulicę przecięło głośne
przekleństwo. Mała strużka krwi płynęła z rozcięcia na jego
wardze. Wszystko go bolało i piekło, ale nie mógł pozwolić sobie
na odpoczynek.
Zaklął
siarczyście odbierając mocne uderzenie w klatkę piersiową, przez
co upadł na plecy i przeciągle jęknął. Miał wrażenie, że już
się nie podniesie, w chwili gdy jeden z kolesi pochylił się nad
nim i walnął go w twarz. Mimo to znalazł w sobie uncję siły, aby
dźwignąć się i na chwiejnych nogach, popchnąć go do tyłu.
Kątem oka zauważył, że pozostała dwójka idzie w jego stronę. W
tym momencie dostał potężnego zastrzyku adrenaliny, aby móc
odreagować złość.
Ale
ktoś im przerwał:
–
PRZESTAŃCIE!
Otarł
oczy i rozmazał krew na twarzy, rozpoznając przed sobą jakąś
wątłą postać.
–
Nie broń tego pieprzonego kutasa! – Wrzasnął jeden z
napastników, a reszta się zatrzymała.
–
Trzech na jednego?
Zmarszczył
brwi, rozpoznając ten wyprany z emocji głos, lecz nie dopuścił go
do swojej świadomości.
–
Wypad, bo będziecie mieli przesrane w tej budzie! - krzyknęła.
Pięć
minut trwało jak pięć godzin, ale gdy poczuł perfumy Marilyn obok
siebie, wiedział, że minęło dopiero pięć sekund.
~*~
Czuł
jej elektryzujący dotyk, gdy ciągnęła go za nadgarstek przed
siebie. Nic nie mówiła, uważała jedynie, aby nie upadł. Nie był
tym faktem zbyt zrażony, ponieważ nic nie miał na swoją obronę;
wdał się w bójkę, a na dodatek ani trochę tego nie żałował.
Marilyn bardzo delikatnie posadziła go na jednej z huśtawek.
Każda
część ciała go bolała, ale na szczęście nie miał nic
złamanego. W tym momencie przypomniał sobie, jak w szóstej klasie
pobił się z przyjacielem o dziewczynę, która ostatecznie wybrała
innego chłopaka. Zabawne wspomnienie.
–
Dasz radę iść? – Zapytała ona, a jej głos był o wiele
bardziej słabszy niż wtedy, gdy próbowała rozdzielić mężczyzn.
Przez głowę Roba Bourdona przebiegła absurdalna myśl, że ta
cudowna blondynka się o niego martwi.
Pokiwał
głową.
Powoli
odzyskiwał świadomość, ale wciąż był lekko zamroczony. Robert
pozwolił Marilyn ponownie złapać się za ramię i pokierować w
nieznanym kierunku. Krew zasychała na jego twarzy, czuł jej cierpki
posmak gdy oblizał wargi. Przeklął w myślach swoją głupotę,
ale z drugiej strony wiedział, że pozbył się złości po
nieudanym spotkaniu z Markley. To ona wyciągnęła z niego to, co
chciała wiedzieć, a miało być zupełnie odwrotnie.
Po
kilku minutach dziewczyna puściła Roberta. Chłopak bystrze
spostrzegł, że zatrzymali się przed domem jej rodziców, o ironio,
nie pod drzwiami Marilyn. Dziewczyna posiadała swoje własne
mieszkanie, ale w zupełnie innym mieście. Zarobiła dużo pieniędzy
na występowaniu w serialach i reklamach. Powoli, tak jak szatyn,
zyskiwała sławę. Aktualnie mieszkała z rodzicami, próbując
urządzić swoje własne cztery ściany.
–
Musisz być naprawdę cicho – powiedziała dziewczyna, a Robert
wzdrygnął się, przypominając sobie o jej niemej obecności.
Marilyn
poprowadziła go do tylnego wejścia. Przekręciła klucz w zamku.
Rob
niechcący wpadł na ścianę.
–
Ciii... - syknęła
–
Nic nie widzę – odpowiedział zirytowany tym, że kazała mu
zachowywać się bezszelestnie, mimo że wszędzie panowały egipskie
ciemności.
–
Wiesz co? Mam to gdzieś.
Marilyn
mocniej ścisnęła rękę chłopaka, w chwili, gdy szybko biegli po
schodach na górę. On złapał ją w talii, gdy ślizgała się ku
szczytowi. Weszli do pokoju dziewczyny; blondynka zapaliła światło
i puściła Roberta.
–
Już – powiadomiła go, od razu zdejmując z siebie bluzę. Rzuciła
ją na wielkie łóżko w rogu. – Wyglądasz okropnie.
–
Dzięki.
–
Chodź.
Zaprowadziła
go do łazienki i kazała usiąść na koszu do prania. Następnie
wyjęła z szafeczki jakiś mały flakonik i waciki.
Cisza
była niemalże obezwładniająca.
–
Ładnie dziś wyglądasz – wychrypiał.
Nie
podziękowała za komplement, a mu to nie przeszkadzało. Musiałby
być zapewne Leonardo DiCaprio, aby wywołać u niej jakąkolwiek
pozytywną reakcję. Kiedy umówili się pierwszy raz na randkę, nie
mógł w to uwierzyć. Wtedy jeszcze nie wiedział, że Marilyn Jean
Markley jest łaską i puszką pandory w jednym. Przeżyli wspólnie
burzliwy romans, który zakończył się szybciej niż zaczął.
Niedawno jednak postanowili znów się spotkać. Niestety rozmowa nie
potoczyła się tak, jak chciał Rob. Był wściekły z tego powodu,
toteż, aby wyładować złość, wdał się dzisiaj w bójkę.
Dziewczyna
nalała trochę płynu na wacik i przycisnęła go do łuku brwiowego
szatyna. Syknął.
–
Nieźle cię urządzili – oceniła.
–
Było ich trzech – bronił się, aby nie wyjść na mięczaka.
–
Wiem – uniosła jeden kącik ust do góry. Rob musiał się
przyzwyczaić do tego, że nigdy nie zobaczy pełnego uśmiechu w jej
wykonaniu. To była kolejna rzecz, która ją wyróżniała; Marilyn
nigdy się nie uśmiechała. – Nie martw się. Nie myślę, że
jesteś fajtłapą.
–
Tyle wygrać – zażartował, próbując rozładować atmosferę.
–
Więc, co się stało? – zapytała, oczyszczając jego wargę z
krwi. Na umywalce utworzyła się krzywa piramidka dowodów bójki.
–
Dałem im fory.
–
To jasne – zakpiła. – A tak serio?
–
Różne poglądy – wzruszył ramionami, a ona pokręciła tylko
głową, wiedząc, że kłamał. Nie była zła; Rob widział to
głęboko w jej bursztynowych oczach.
Nerwowo
poprawi się na koszu.
–
Nieważne – skwitowała, przejeżdżając jeszcze raz wacikiem po
twarzy szatyna. – Wstań i zdejmij koszulkę.
–
Striptiz? Nie jesteś za młoda?
–
Nie jesteś za młody, aby trafić do kicia pod pozorem bijatyki? –
odgryzła się, a on uniósł brew w geście uznania, wstał i
przeciągnął bluzkę przez głowę. Próbował ukryć jęki bólu,
ale niezbyt mu się to udało. Brudną, zmiętą w kulkę koszulkę
rzucił na kafelki, aby mogła pochłonąć sztuczne światło z
żarówki.
Robert
miał ładnie wyrzeźbiony tors. Musiał mieć siłę w ramionach,
aby móc grać długie godziny koncert na perkusji. Nie robiło to
jednak jakiegokolwiek wrażenia na Marilyn, co jeszcze bardziej
uświadomiło go w tym, że jest zupełnie inna, różni się od
dziewczyn w jej wieku.
Swoimi
bladymi i szczupłymi palcami dotykała jego brzucha, a on miał
wrażenie, że zostawia w tych miejscach palące znaki. Badała
fakturę skóry i ściskała ją parę razy.
–
Nie masz złamanych żeber – oceniła. – Będziesz miał
cholernie dużo siniaków.
Opuścił
głowę, spoglądając na swoją klatkę piersiową. Zauważył już
lekko fioletowe ślady.
–
Czyli właściwie nie będę w stanie oddychać – powiedział.
–
Tak. Właściwie to tak. Zastanowisz się dwa razy, zanim znów dasz
się sprowokować – Wzruszyła beztrosko ramionami. Cały czas
miała postawę zimnej królowej. Rob zaczął się zastanawiać, czy
znów będzie mu dane spojrzeć za tę skorupkę. – Przyniosę ci
coś na zmianę.
Dziewczyna
wyszła z łazienki, a on jęknął z bólu, stawiając niemrawe
kroki.
Marilyn
miała duży pokój o białych ścianach. Przy oszklonych drzwiach
prowadzących na balkon stało jasne biurko, a na ścianie
naprzeciwko zawieszona była korkowa tablica, do której były
przyszpilone różne zdjęcia. Zachowały się nawet te, które
robili wspólnie, jeszcze paręnaście miesięcy temu. Chyba byli
wtedy szczęśliwi.
Bourdon
usiadł na łóżku, na samym skrawku materaca, mając wrażenie, że
jeśli posunąłby się dalej, przekroczyłby granicę prywatności
Markley.
–
Fanie, że się rozgościłeś.
Drgnął.
–
Jezu, przestraszyłaś mnie.
–
Mięczak – skwitowała. – Trzymaj.
Podała
mu ubrania: czerwone spodenki koszykarskie i białą koszulkę z logo
Yale. Zmarszczył brwi.
–
Yale? – zapytał.
–
Yale.
Po
chwili blondynka wyjęła coś z szafy i zamknęła się w łazience.
Rob w tym momencie przebrał się, uważając, by nie wywierać zbyt
dużego nacisku na siniaki. W końcu dziewczyna wróciła z
pomieszczenia, w szarych dresach i za dużej o parę rozmiarów
bluzce. Burdon nie spodziewał się zobaczyć jej w takim wydaniu;
uważał, że pójdzie spać w pełnym, pasującym do siebie zestawie
i nienagannym makijażu, aby nie zepsuć swojego wizerunku w jego
oczach. Kolejna niespodzianka.
Zauważyła,
że na nią patrzył, ale nic sobie z tego nie robiła. Jej każdy
ruch był spokojny i opanowany, a Rob setny raz przeklął się w
myślach za to, że kiedyś ją stracił.
–
Mógłbyś… wpuścić mi krople do oczu? – zapytała nagle.
–
Myślę, że tak.
–
Nie prosiłabym cię o to, ale strasznie trzęsą mi się ręce –
Wyznała, ale jej głos nie był w żadnym stopniu nieśmiały.
Podała
mu małą buteleczkę i stanęła przed nim. Była sporo niższa od
niego, dlatego zadarła głowę. Poczuł od niej delikatny zapach
alkoholu zmieszany z jej perfumami. Na początku bał się dotknąć
jej twarzy, ponieważ wydawało mu się, że to zbyt intymny ruch. Na
szczęście, dziewczyna jakby czytając mu w myślach, sama
rozszerzyła sobie oko palcem.
Jej
oczy miały kolor płynnego miodu. Dla Roba nadal wydawały się
piękne, żadna później dziewczyna napotkana na jego drodze nie
miała takich tęczówek. Były piękne, nie wzruszone, pełne
tajemnic, które Bourdon chciałby odkryć.
–
Dzięki – odezwała się, gdy oddał jej przedmiot. Zerknęła na
zegarek; dochodziła dwunasta. Przygryzła wargę, zastanawiając się
gorączkowo. W końcu dodała – jest już późno. Nie wrócisz
przecież sam do domu, na dokładkę pobity. Chcesz spać na łóżku?
Roba
wmurowało w dywan. Owszem, swego czasu spał z nią w jednym łóżku,
byli ze sobą bardzo blisko, ale teraz... no cóż. Można
powiedzieć, że zaczynali wszystko od nowa, nawet nieśmiałość z
jego strony nadal była obecna.
Dziewczyna
widząc jego reakcję, uśmiechnęła się połowicznie, a on pokiwał
głową.
Po
kilku minutach położył się na łóżku, po drugiej stronie
materaca, przy krawędzi. Nie chciał zaburzać jej przestrzeni
osobistej. Zrobiło mu się gorąco. W końcu i ona położyła się
obok, zapaliła lampkę i ciężko westchnęła. Miał ochotę zadać
jej miliony pytań. Czemu odgoniła od niego tamtych chłopaków?
Czemu zaprowadziła go do siebie i czemu opatrzyła wszystkie
zadrapania? Czemu pozwoliła mu tutaj zanocować i czemu była taka
miła? W końcu odważył się zadać jej jedno pytanie:
–
Co się stało, że znów zaczęłaś mi ufać?
Podciągnęła
się i podniosła do pozycji siedzącej. Zasępiła się przez chwilę
i zaplotła ręce na udach.
–
Byłam
na imprezie – zaczęła – Chciałam zrobić niespodziankę
Luke'owi, mojemu chłopakowi. Chyba nigdy nie zapomnę jak zobaczyłam
go całującego się z inną szmatą. Wybiegłam stamtąd. I
zobaczyłam ciebie, jak znów wpakowałeś się w kłopoty. Nie wiem
czy ci ufam, ale no cóż. Kogo jak kogo, ale ciebie nie zostawiłabym
na pastwę losu.
Jej
głos był pusty – przerażało to Roba. Nie miał pojęcia, co
odczuwała w danym momencie.
–
W sumie nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Nie czuję tego, co
powinnam. Luke udowodnił mi to, co próbował przekazać mi przez
cały czas trwania tego czegoś, co nas łączyło. A, będąc
szczerym, nie łączyło nas nic.
Lawina
słów zaskoczyła szatyna i przygniotła. Nagle zapragnął to
wszystko od niej zabrać i dać jej wieczór ukojenia – w
jakikolwiek sposób. Informacja o tym, że dziewczyna nie kocha
Luke'a, wywołała u niego nieopisaną euforię i zadowolenie.
–
Co ci udowodnił? – zapytał
–
Mówię ci to tylko dlatego, że jestem pijana.
–
Wstawiona.
–
Zamknij się.
–
Co zechcesz.
–
Przestań być uroczy.
–
Jestem uroczy?
–
Teraz wkurwiający.
–
Nie zmieniaj tematu.
–
Pieprz się.
–
Później. A teraz?
Wzięła
głęboki wdech. Zacisnęła ręce w pięści, ale po chwili je
rozluźniła i powiedziała cicho:
–
Robbie, naprawdę chciałabym być taka, jaką mnie widzisz.
–
Ale ja naprawdę wiem, jaka jesteś.
Dziewczyna
nie odpowiedziała, znów zmieniła pozycję na siad skrzyżny,
siadając naprzeciwko Roba. Ponownie tego wieczoru zagryzła wargę,
myśląc nad czymś i zrzucając płaszcz perfekcjonizmu. Przez
chwilę była taka, jak ludzie w jej wieku. Pokazała uczucia.
–
Myślałam o tym od naszego spotkania. I dzisiaj zrywając z Luke'm,
a nawet opatrując ci rany... Dajmy sobie jeszcze jedną szansę. Co
ty na to?
Serce
Roba zabiło szybciej niż powinno. Na jego ustach wykwitł szeroki
uśmiech. Zamrugał powiekami, pokiwał gorączkowo i ochoczo głową.
Wyglądał jak upity szczęściem.
–
Tylko pod jednym warunkiem – droczył się z nią.
–
Nie rozbiorę się przed tobą – wywróciła oczami.
–
Cholera, chyba nie mogę się zgodzić – zażartował. – Musisz
mi powiedzieć, co to za tomik na twojej półce.
Dziewczyna
jakby odetchnęła. Na jej twarzy pojawił się półuśmiech, a Rob
wiedział, że nie był on kpiący.
–
Myślałam, że coś gorszego mnie czeka. To tylko Duma
i Uprzedzenie.
– powiedziała, po czym zacytowała. -
Jadę jutro tam, gdzie znajdę mężczyznę nieodznaczającego się
ani dobrymi manierami, ani rozsądkiem – jednym słowem, niczym co
by mu mogło zjednać sympatię. Głupi mężczyźni to jedyni,
jakich warto znać.**
–
Znasz to na pamięć?
–
Niektóre cytaty. Tylko musisz znać wagę konsekwencji.
–
Ile wynosi?
Marilyn
przewróciła oczami.
–
Staniesz się inteligentny przynajmniej w pozorach, a, jak
usłyszałeś, nie warto znać takich facetów.
–
Sugerujesz, że nie jestem inteligentny? – zapytał, unosząc jedną
brew do góry
–
Gdybyś był, wyciągnąłbyś to ze zdania jakie usłyszałeś,
głupi.
Pochyliła
się nad nim, by sięgnąć po książkę stojącą na półce
wiszącej nad łóżkiem. Specjalnie udała, że traci równowagę i
upadła na chłopaka. Złapał ją w biodrach i przekręcił tak, że
teraz to on nad nią wisiał. Jej skóra była gładka, niemal
porcelanowa, przez co Rob nie mógł się powstrzymać i przesunął
po niej opuszkami palców. Spostrzegł, że Marilyn przymknęła
powieki, jakby tylko na to czekała.
Nie
potrafił się powstrzymać, pomimo pewności, że powinien. Pochylił
się i złożył delikatny pocałunek na jej obojczyku. Miała zimną
skórę, a ten dotyk odczuła jak muśnięcie skrzydeł motyla –
prawie niezauważalnie i nieodczuwalnie.
Zimnymi
i gładkimi rękami objęła go za szyję.
–
Wciąż nie jestem inteligentny? – odezwał się chrapliwie.
Pokiwała
głową.
Pocałował
ją delikatnie w brodę, a jego oddech odbił się od jej podbródka.
Odsunął się na prę milimetrów. Nadal miała zamknięte oczy.
Musnął jej usta swoimi, chcą znów poczuć jej smak. Bawił się
nią, wabił.
–
Jesteś dupkiem – wymruczała.
–
Dlaczego?
Jej
dłoń zsunęła się w dół, w kierunku jego spodni.
–
Zostawię cię tak, jeśli zaraz mnie nie pocałujesz – zagroziła
z nikłym uśmiechem na ustach.
Rob
nie miał zamiaru się z nią kłócić.
Uczucie,
które go ogarnęło, gdy wreszcie ich usta się spotkały, było
niewyobrażalnie silne i piękne. Miał wrażenie, jakby w jego
żołądku wybuchły fajerwerki, a każdy oddzielny nerw palił ich
odrzutem. Przyciągnął ją do siebie za biodra i czuł się
doskonale, wiedząc, że ona też tego chce. Przekręcił się tak,
że teraz to on leżał na plecach, a ona w plątaninie ruchów
znalazła się na nim, siedząc okrakiem na brzuchu. Jej perfumy
pachniały z bliska piękniej oraz intensywniej. Rob trochę naiwnie
chciał, aby ta chwila trwała wiecznie, mimo że siniaki dawały o
sobie boleśnie znać.
Przerwali
pocałunek, a Marilyn błyszczącymi oczami wpatrywała się w jego.
Po chwili zsunęła się z niego i zgarnęła włosy za ucho. Na jej
policzkach wykwitły małe, pudrowe rumieńce.
–
Cóż, tego raczej nie było w tej książce – powiedziała.
~*~
Gdy
Rob otworzył oczy, już wiedział, że coś jest nie tak. Na
początku nie był świadomy zmiany, która zaszła, ale w sekundzie
kiedy świadomość uderzyła w niego jak rozpędzona ciężarówka
już wiedział o co chodzi. Czuł jej ciepło obok, czuł jej
perfumy, słyszał jej bijące serce mieszające się z rytmem
swojego. Czuł, jak jej plecy były ciasno przyciśnięte do jego
klatki piersiowej, choć ona była przykryta, a Rob leżał na
wierzchu. Oddziela ich kołdra, niczym miękka granica, ale miał
wrażenie, jakby nic im nie przeszkadzało.
Przez
dłuższą chwilę nie robił nic innego oprócz mrugania i
oddychania. Wsłuchiwał się w oddech Marilyn, ale było to tak
ciężkie, jak znalezienie czterolistnej koniczyny. Można było
odnieść wrażenie, że Marilyn Jean Markley nie oddycha.
Poruszył
się i pocałował dziewczynę w kawałek szyi. Poprawił jej
koszulkę, która podczas snu jej się podwinęła. Przytulił ją
jeszcze mocniej do siebie.
W
tym momencie wszystko było tak właściwie.
Trzeci
marca 2002 roku.
–
Sto lat! – krzyknął Michael, gdy Laura otworzyła drzwi od
mieszania. W jednej ręce trzymał szampana, w drugiej kwiaty, a na
głowie miał kolorową czapeczkę urodzinową, którą założył
chwilę temu.
–
Nie drzyj się tak – syknęła.
–
Chciałem ci tylko zrobić niespodziankę.
–
Spóźniłeś się dwadzieścia cztery godziny.
–
Wiem. – przyznał, a euforia się z niego ulotniła. Zmarkotniał.
- Wpuścisz mnie chociaż do środka?
Pokiwała
głową i przepuściła go w progu.
–
Przepraszam, wczoraj nie miałem jak się z tobą skontaktować, bo
zepsuł mi się telefon, a cały dzień miałem zawalony. Chciałem
ci to dzisiaj jakoś wynagrodzić. - odwrócił się w jej stronę.
–
Nie tłumacz się. - rzekła cierpko i zaplotła ręce na piesi.
Mimo
to chłopak uściskał ją szybko, uśmiechnął się szelmowsko i
wypowiedział życzenia, które zdążył sobie ułożyć w głowie
idąc do jej kamienicy. Wręczył jej bukiet kolorowych kwiatów.
Podziękowała
i uśmiechnęła się nawet, ale jakoś tak inaczej. Mike zmarszczył
brwi, widząc, że jego przyjaciółka nie miała dobrego humoru. Cóż
miał jej powiedzieć, czego jeszcze nie usłyszała? Spojrzał na
nią z ukosa, a ona zrobiła najbardziej neutralną minę, na jaką
było ją stać.
Poczłapała
do kuchni po wazon, a Mike zdjął buty i poszedł do jej pokoju.
–
Nie mam już tortu, bo wczoraj goście wszystko zjedli.
–
Nie ma sprawy – odpowiedział. - Nie ma nikogo w domu? -
zainteresował się.
–
Nie ma. Emily poszła na nocowanie do koleżanki, a mama ma dzisiaj
dyżur.
–
Mhm.
Jones
weszła do pokoju z talerzem ciastek i kieliszkami.
–
W końcu jesteś już dorosła w świetle prawa. - zaśmiał się.
–
Nie czuję żadnej różnicy – powiedziała szczerze.
Laura
nie spodziewała się, że Mike przyjdzie do niej z wizytą. Od
spotkania w restauracji minęło wiele czasu, który spędzili
osobno. Cieszyła się, że ją odwiedził, jednak miała
nieprzyjemne wrażenie, że zrobił to, bo tak wypadało, a nie
dlatego, że chciał.
Wznieśli
toast, porozmawiali jeszcze chwilę. Jednak rozmowa nie kleiła się,
a wszystko co wypłynęło z ich ust było wymuszone. Wiele spraw
mieli na końcu języka, które w końcu musiały wyjść na światło
dzienne. Karmili się tak dobrze znanymi kłamstwami. W końcu Mike
zaproponował dziewczynie pomoc w poskładaniu góry prania.
Zgodziła się machinalnie.
Pracę
odbywali w ciszy. Mike co chwila zerkał na Jones, lecz ta zdawała
się go nie zauważać. Próbował jakoś zagadywać, ale dziewczyna
zbywała go krótkimi odpowiedziami.
Gdy
z ubrań, które przydzieliła mu Laura, powstała lekko krzywa
wieża, uśmiechną się triumfalnie.
Dziewczyna
spojrzała na nią i zmierzła krytycznym wzrokiem.
–
Krzywo jest – skomentowała.
–
No jak? Gdzie?
–
Druga i czwarta od dołu.
Zrezygnowany
na nie spojrzał i rzeczywiście: kanty nie zbiegały się w
odpowiednich miejscach.
–
Jesteś chrzanioną perfekcjonistką, a przesadzony perfekcjonizm
jest złyyyyy – rzucił wesoło.
–
Ja? To ty siedzisz całymi dniami i nocami w studio, poprawiając
piosenki, aż uzyskasz satysfakcjonujący cię efekt.
Mimo
wszystko dziewczyna nie była w humorze i było to po niej widać.
Mike w tym momencie powinien wyjść i najwyżej wrócić jutro. Ale
on był zbyt uparty, aby tak postąpić.
–
Ja po prostu chcę, by wszystko było idealne i nie chcę nikomu
wciskać kitu. - odpowiedział naturalnie.
–
Więc ja chcę mieć porządnie poskładane ubrania.
Spojrzała
krzywo na te feralne bluzki i westchnęła ciężko, jakby Michael
był aż tak beznadziejnym przypadkiem.
Kilka
myśli przebiegło przez jej głowę. Dlaczego się go czepiała?
Dlaczego po postu z nim nie porozmawiała? Przyjechał do niej,
przecież chciał dobrze.
I w tym momencie desperacja
zaćmiła jej umysł. Teraz wszystko sobie uświadomiła. Gdy za
każdym razem ją obejmował, jak prosił, by mu zaufała, jak się
nią opiekował, i jak ona odprężyła się pod wpływem jego
dotyku, nieświadomie przywiązywała się do niego.
Co ona najlepszego zrobiła...
To
wszystko nie miało prawa się zdarzyć! Nie chciała się do niego
aż tak zbliżyć! Jak mogła utrzymać swoje sekrety w tajemnicy,
skoro na nim polegała? Jak miała być na baczności, skoro ją tak
osłabiał? Kiedy sprawił, że znalazła w nim oparcie, że
całkowicie mu zaufała? To oparcie, które nigdy nie było jego
priorytetem. On po prostu był, a ona za wiele wyczytywała z jego
naturalnych gestów. Zbyt wiele.
Jak
mogła dopuścić, by trwało to tak długo? Przecież wiedziała, że
ryzykuje nie tylko swoje szczęście, ale również jego przyszłość.
Dlaczego nie powstrzymała go na długo za nim zbyt mocno się
zbliżył?
– To nie miało tak wyglądać
– wyszeptała nieświadomie.
– Co wyglądać? – zdumiał
się. Czy obiecał, że nie będzie jej odwiedzał? Nie potrafił
sobie przypomnieć takiej rozmowy. Wyrzut w jej głosie i wyrazie
twarzy przyprawił go o zdenerwowanie, tak jakby popełnił jakąś
niewybaczalną zbrodnię i nawet tego nie zauważył.
On tylko trochę koślawo
poskładał ubrania...
– Nie miałeś chuchać nade
mną. Nie miałeś się zbliżyć i nie miałeś się o mnie
troszczyć w TEN sposób.
Mike ze zdziwionym wyrazem
twarzy odchylił głowę do tyłu. Patrzył tak chwilę na nią, na
jej nieuzasadniony przypływ gniewu. Nagle coś go olśniło,
westchnął zirytowany i spróbował do niej podejść. Jej oczy
śledziły jego ruchy w niemym ostrzeżeniu, by się nie zbliżał.
– Czekaj, czekaj, bo się
pogubiłem... – powiedział wolno, przeciągając sylaby – Czy
chcesz mi powiedzieć, że to wszystko dotyczy mojego zachowania? –
zapytał z niedowierzaniem w głosie. – Że w jakiś sposób
zatroszczyłem się o ciebie? Że się o ciebie martwiłem i że
potraktowałem cię jak istotę ludzką, a nie jak rzecz?
Przecież nie mogła mówić
poważnie, pomyślał. On się nad nią nie litował, on tylko
robił wszystko, co było w jego mocy, by ją uratować, bo nie
mógłby bez niej żyć. W pewnym sensie była to najbardziej
instynktowna i samolubna rzecz jaką robił w swoim życiu.
– Lepiej byłoby gdybyś
traktował mnie jak rzecz, Mike – odpowiedziała gorzko. – Lepsze
to niż traktowanie w ten sposób, leprze niż litowanie się nade
mną.
– Na miłość boską,
kobieto, tu nie chodzi o litość! – zagrzmiał w końcu, gdyż
skończyła się jego cierpliwość a i z charakteru był wybuchowy –
Tu chodzi o dawanie ci tego, czego potrzebujesz i pilnowanie, byś
się nie załamała!
– Niczego od ciebie nie
potrzebuję!
– Nie bądź śmieszna, wiem
lepiej – wysyczał z niebezpiecznie zwężonymi oczyma.
– Nieprawda! – krzyknęła.
– Nie masz pojęcia jak to jest, to całe czekanie na ciebie, tylko
po to, by przekonać się, że to nic nie jest warte! – zbladł
słysząc te słowa. Laura nie wiedziała czy to na skutek szoku, czy
ze wzbierającej wściekłości. Dziewczyna nakręciła się teraz
zbyt mocno, by ją to obchodziło. – Wszystko było w porządku,
zanim się zjawiłeś! – krzyczała, nie przejmując się, że jej
głos się łamał i brzmiał histerycznie. – Byłam zrobiona ze
skały i stali, a moje prawdziwe „ja” było ukryte głęboko we
mnie. Już nic nie czułam! - zapadła cisza, przez którą znów
przebiła się dziewczyna - I taki ktoś jak ty, nigdy tego nie
zrozumie. Jesteś szczęśliwym człowiekiem, nie wiesz, czego chcesz
od życia!
– Ja nie wiem, czego chcę od
życia? - ta uwaga bardzo go zabolała – to ty nie wiesz, czego
chcesz! Kobieto, masz dwadzieścia jeden lat, a ciągle zachowujesz
się jak piętnastolatka,
którą kiedyś poznałem! Tyle, że jesteś jej gorszą, zgorzkniałą
wersją. I nie mów mi, że wtedy czułaś się lepiej, niż gdy ktoś
się o ciebie troszczył, bo nie uwierzę w to! -
górował nad nią, niebezpiecznie machając rękami.
– Tak było lepiej! – wciąż
krzyczała, a w jej oczach lśnił gniew. – Zaakceptowałam to,
poddałam się. A wtedy pojawiłeś się ty i zwróciłeś mi to
wszystko, co sprawia, że warto żyć, i troszczyłeś się i …
pomagałeś – gdy mówiła jej głos stał się szeptem i tylko
dzięki wyćwiczonemu słuchowi mógł ją zrozumieć. – A teraz
znów mam rzeczy dla których warto istnieć. Teraz jest radość i
szacunek dla samej siebie i ... nadzieja.
I nagle, w oślepiającym błysku
bólu i smutku, zrozumiał.
Przypomniał
sobie niegdyś jej oczy, jak głębokie tunele, w
których nie było życia, człowieczeństwa, strachu. Nie było
niczego. Wyglądała jak królowa z lodu i diamentów, jak martwa
rzecz, zbyt piękna i twarda, by być żywą. W tej postaci nikt nie
mógł jej tknąć
Wytworzyła wokół siebie barierę ochronną. A on ją burzył.
Kawałek po kawałku, aż powoli i jemu brakło sił. Codziennie
patrzył, jakie robi postępy i chociaż ona spadała coraz głębiej,
dzięki niemu, nie stoczyła się do końca.
Tylko
jemu udało się wejrzeć w głąb jej duszy.
– Zasługujesz na to wszystko,
Lauro – wyszeptał. – Nie musisz siebie karać za niepowodzenia
innych. Nie jesteś rzeczą!
– Nie masz pojęcia czym
jestem, Shinoda!
Sposób w jaki wymówiła jego
nazwisko bolał bardziej niż jakakolwiek obelga.
– Musimy o tym porozmawiać,
Lauro – powiedział, starając się brzmieć, jakby panował nad
sytuacją. Jednak przypomniało to bardziej rozpaczliwe błagania. –
Nie możemy tego wszystkiego tak zostawić. Musimy to przedyskutować!
– Mogę robić, co mi się
podoba! – warknęła i dla podkreślenia swoich słów weszła na
łóżko, aby poczuć jakąś wyższość. Po chwili zmieniła wyraz
twarzy na obojętny, maska,
której już dawno nie używała w jego obecności, wślizgiwała się
na miejsce.
- Pójdę teraz do łazienki, a ty, grzecznie wyjdziesz
z mojego pokoju, założysz kurtkę, opuścisz moje mieszkanie,
zejdziesz po schodach, weźmiesz głęboki wdech i nigdy tutaj nie
wrócisz...
Mike po części chciał jej
usłuchać, odejść i nigdy już nie nadużywać jej zaufania.
Jednak wiedział również, że jeżeli opuści jej życie, Laura na
zawsze utraci jakąś część swojego jestestwa. Już nigdy nie
pozwoli nikomu zbliżyć się do siebie.
A on nie mógł na to pozwolić.
Gorączkowo myślał nad
sposobem zatrzymania jej. I może to własne te myśli go do tego
popchały, może to zasługa impulsu.
Ich twarze były blisko siebie,
jej oczy przeszywały go na wskroś.
Pocałował ją.
W pierwszej chwili Laura miała
ochotę go odepchnąć, spoliczkować, wytrzeć usta wierzchem dłoni
i wyjść stamtąd, trzaskając drzwiami.
Ale tego nie zrobiła.
Poczuła, jak wraz z powietrzem
uchodzącym z jej płuc, odchodzi także cała frustracja i
zdenerwowanie. Zarzuciła mu ręce na kark i przyciągnęła bliżej
siebie, pozwalając mu zatopić opuszki palców we włosach.
Czuła się dziwnie, to wszystko
nie powinno tak wyglądać. Przecież to Mike, zwykły Mike, jej
przyjaciel.
Lecz wszystkie wątpliwości
odpłynęły, gdy pogładził ją po plecach, powodując u niej
drżenie. Objął ją w pasie i okręcając o 90 stopni, postawił na
podłodze.
Niewiele myśląc, pchnęła go
na łóżko.
Och,
Boże, ona pragnęła tylko szczęścia. Czy to naprawdę tak wiele?
*Ne me quitter
pas (fr.) - Nie opuszczaj mnie.
**Jane
Austen Duma i Uprzedzenie
Mike, co ty...?
Don't matter.
Moje usprawiedliwienie, niekoniecznie podrobione, wygląda tak, iż straciłam wszystkie pliki na laptopie. Tak, wszystkie. Mimo, że nie miałam w całej formie skondensowanego następnego rozdziału, zawsze miałam coś napisane w kawałku, chociaż fragment. Tak było do każdego rozdziału, no ale teraz i tego nie mam. Nie wiem ile będzie trwało pisanie tych momentów z życia Michaela i Laury. I czy w ogóle ich przeznaczenie się dopełni.
Wiele rzeczy pozostawiłam niezałatwionych, w powijakach. Ten blog miał być czymś wreszcie dokończonym, kompletnym. Nie wiem, czy te zamiary się udadzą.
Tutaj nigdy nie chodziło o Mike'a czy o Laurę. Walka zawsze toczyła się o Emily.
Do Waszych blogów powrócę, zawitam jeszcze nie raz. Ale potrzebuję czasu.
Dużo czasu.
EDIT/ Zapomniałam. To był właśnie koniec części pierwszej.
To jest takie piękne. Gdy to czytałam byłam jakby pod wpływem jakiegoś uroku, czułam się w jakiś sposób zahipnotyzowana.
OdpowiedzUsuńW drugiej części, tej o Mike'u i Laurze, zrobiło mi się w pewnym momencie tak,... dziwnie. Nie wiem czemu, po prostu ten cały nastrój, to napięcie pomiedzy nimi udzieliło mi się odrobinę.
No i nie wspomnę już o genialnej scenie z Robem i Marylin! To było cudne, tak.
Przepraszam, że nie komentowałam tamtego rozdziału i w ogóle milczałam, ale naprawdę ostatnio brak mi czasu i dużo rzeczy zapominam a przypominam sobie gdy już jest za późno...
No nie ważne.
Weny, czekolady, czego tam chcesz!
Wow.
OdpowiedzUsuńKocham takiego Roberta, uwielbiam takie opisy, ubóstwiam tak go przedstawionego. No i Marilyn dała mu szansę. Oby żyli długo i szczęśliwie, tak.
Rozbroił mnie Mike w czapce, wyobraziłam go sobie z lekko przekrzywioną czapeczką i wielkim uśmiechem. To było słodkie.
I teraz, żeby nie wyjść na wszystko wiedzącą, ale jak Mike i Laura się kłócili to czułam, że na końcu będzie pocałunek. Czułam to. Prawdopodobnie dlatego iż sama bym tak zrobiła. To ma sens.
Gdy jesteśmy przy Mike'u. Co się stało z Anną i nim? Czy źle doczytała poprzednie rozdziały? Zapomniała lub może jest z nią, tylko zrobił to bo coś zrozumiał?
A więc, więcej Robby'ego i Marilyn, plus ciekawe co teraz będzie się działo z Laurą i Mike'iem.
Pozdrawiam i więcej weny.
PS. Czekam na drugą część.
PS2. Dawaj mi znać o rozdziale na FB, bo inaczej troszku minie, zanim przeczytam rozdział ;-;
Na Recenzowisku pojawiła się już recenzja Twojego bloga.
OdpowiedzUsuńPrzypominam, że dobrze by było, gdybyś skomentowała moją pracę:)
May
Byłam w szale komentowania, a gdy już doszłam do Twojego rozdziału, coś mi przerwało, dlatego jestem dopiero teraz i bardzo przepraszam.
OdpowiedzUsuńBicie, opatrywanie. Och jeny, czytałam to parę razy, tak mi się podoba. Po prostu we wszystko wplatasz ten swój klimat i w ogóle mam ochotę czytać cokolwiek co napiszesz, byleby było w tym stylu. Strasznie mi się to podobało, choć jednocześnie trochę mnie zdemotywowało, bo Ty już nawet moją "specjalność" piszesz lepiej niż ja (tu nie chodzi o pretensje, ich nie mam).
Co do Mike'a i Laury... Jaki "zwykły Mike"? To Shinoda Mike, nie zwykły Mike, ja się jej tam nie dziwię, że się "odobraziła".
W sumie to bardzo ładnie to wymyśliłaś, podoba mi się.
Czy ja właśnie napisałam trzeci raz, że mi się podoba?
;-;
W każdym razie to jest idealne, to całe zastanawianie się, a potem działanie impulsywne. Ja działam impulsywnie. Na przykład zawsze za szybko odbijam piłeczkę do ping ponga, bo gdy ona leci, ja już jestem gotowa do działania.
Mam nadzieję, że tych dwóch zdań nie weźmiesz na serio, bo jeżeli weźmiesz, to przepraszam za nerwy. ;-;
No i tak w ogóle, to ten rozdział dał mi pewną inspirację, ale nie martw się, to nie będzie plagiat, tylko po prostu wreszcie uda mi się napisać jakąś normalną scenkę na WOK, dzięki. Chyba nawet się nie zorientujesz, że to podłapane, jak przeczytasz. xD
Także no... Dziękuję za rozdział, przepraszam za komentarz, pozdrawiam i życzę weny.
JESTEM!
OdpowiedzUsuńWerble proszę xD
Nie no - zaskakujące
Pocałował ją!
No i Robert z tą laską...
Kurcze, miłosna historyjka leci pełną parą xD
Mimo wszystko szkoda mi Laury - tej wcześniejszej, z pustką w oczach, maską na twarzy, samotną...
Teraz tak spojrzałam w lewo i zobaczyłam:
'leave out all the rest'
Kocham <333
xxx
Przykro mi, że nie przypełzłam tutaj, żeby skomentować któreś z twoich dzieł. Powieki bardzo mi się kleją.
OdpowiedzUsuńAle jestem tutaj, żeby skromnie powiadomić cię, że wrzuciłam coś do siebie. Nagle, jakoś tak.
Zapraszam serdecznie.
Hej, dzisiaj wróciła moja wiara w ludzkość i Małą Bennodziarę, a poza tym mam mnóstwo rzeczy do zrobienia, więc to dobry moment na dołożenie sobie pracy i rzucenie się w wir komentowania zaległości.
OdpowiedzUsuńOkej. Na początku dam ci ogromnego plusa za "Dumę i uprzedzenie", bo to jest piękne i awwwwwklaaslksnk i dobrze, że ktoś to czyta i awawmmkekv, omg.
Poza tym cóż... Nie przepadam za wielowątkowością w opowiadaniach, chyba, że wszystko się w jakiś sposób zazębia (jak w "Love Actually", omg, mam wielką ochotę fangirlować) i tworzy samonapędzającą się maszynę. U ciebie nie jestem jeszcze w stanie wyczuć sytuacji, nie wiem, czy podoba mi się to, że znikąd wlazła tu jakaś Marilyn (Marlin śródziemnomorski-(Tetrapturus belone) – gatunek ryby z rodziny żaglicowatych (Istiophoridae).), której jedyną pozytywną cechą jest znajomość wyżej wspomnianej, wychwalonej jakże poważnymi "omgggg" i zawsze uwielbianej "Dumy i uprzedzenia".
Jeśli zaś chodzi o Laurę- no cholera jasna, kolejna rozgoryczona histeryczka. Nie wiem, co nią kierowało, gdy wrzeszczała na Michaela, pomimo tego, że przecież wcześniej była w nim zakochana (może schizofrenia?). No popieprzona jakaś. Mam nadzieję, że jakoś się ogarnie, bo no ej, coś tu jest nie tak.
No i w ogóle fajne to sortowanie prania. Ja też lubię składać ubrania. Działa to na mnie uspokajająco i łagodzi wszelkie problemy natury psychicznej. Tak trzymaj, Lauro, może jest dla ciebie jakaś nadzieja.
Emgh, wydaje mi się, że napisałam już całkiem dużo, ale jednak nie zawarłam w tym godnym pożałowania komentarzu niczego sensownego. Odniosłabym się do twojego stylu, ale robię to za każdym razem i to chyba jest już nudnawe. Bo bardzo lubię sposób, w jaki opisujesz wykreowaną przez siebie rzeczywistość. Wszystko jest tu takie plastyczne, miękkie. Wystrzegaj się tylko zbytniej pompatyczności, bo gdy próbuje się być "ponad blogi", łatwo o zahaczenie o śmieszność (niestety mówię to w oparciu o osobiste doświadczenia .-.). Okej. To by było na tyle, nie mam pojęcia, co napisałam wyżej i nie chce mi się tego sprawdzać. Przepraszam cię najserdeczniej. Poza tym użyłam "omggg" w ilości zdecydowanie kompromitującej. Za to też przepraszam.
Trzymaj się. Pożegnam cię ginekologicznie:
"Jeszcze do pani zajrzę!"
Hehs.