niedziela, 6 września 2015

Srebrny motyl

Rozdział szósty
Srebrny motyl


Czternasty lutego 2001 roku.


Wygładziła jasną sukienkę w kwieciste wzory, kupioną specjalnie na tę okazję. Wydała na nią połowę pensji zarobionej w kwieciarni; przez całe wakacje układała kwiatki i wiązała jej kolorową wstążką. Przeczesała jeszcze palcami włosy opadające kaskadą na jej plecy i przejrzała się w jednej z witryn sklepowych.
Jej eleganckie, nie wygodne buty na obcasie wystukiwały miarowe staccato na kafelkach. Oblizała nerwowo wargi i otworzyła drzwi do nieprzytomnie drogiej restauracji. Mała Laura, gdy przechodziła obok niej z mamą zawsze przyklejała nosek do zimnej szyby i obserwowała sławne osoby.
Powitały ją surowe, metaliczne barwy. Nie było to za przytulne miejsce, z głośników leciał tani pop, którego ostatnio wiele było w stacjach radiowych. Na szczęście właściciele lokalu nie pokusili się na puszczanie Mariah Carey.
Spostrzegła go, gdy siedział przy stole i bawił się serwetką. Na tę okazję założył koszulę i marynarkę. Gdzie podziały się te wygniecione koszulki, zakładane piąty raz z rzędu i pachnące nieświeżo?
Podniósł do góry wzrok, a gdy spotkał jej niebiesko-szarymi oczami, uśmiechnął się szelmowsko i wstał od stołu, niemalże wylewając wino z kieliszka. Wtedy zobaczył ją w całej okazałości i na chwilę na jego twarzy wymalowało się nieme zaskoczenie. Usta rozchylił w oniemieniu i zachwycie. Wyglądała naprawdę ładnie, inaczej niż ją zapamiętał. Wreszcie schowała do szafy za dużą, jeansową kurtkę, która wyszła z mody w ubiegłym stuleciu. Cienka granica między wiekiem nastoletnim a dorosłością zatarła się całkowicie. Michael spostrzegł to w tym momencie, w wielkim blasku zaskoczenia. Laura była już kobietą.
Jones podeszła do niego i przez chwilę nie wiedziała, jak ma się zachować. W końcu Mike objął ją niepewnie, ale jakby inaczej, nijak. To już nie był ten sam dotyk. Czekoladowe oczy też jakieś różne się być zdawały. Kruczoczarne włosy, z niektórymi czerwonymi kosmykami również, nie były już takie miękkie, gdy zmierzwiła je czule. Imię także się nie zgadzało. Już nie mówiono na niego Michael. Teraz to był Mike. Tylko Mike. Nawet nie mieszkał przy Stoocker Street; miał ładniejszy, piętrowy dom z ogródkiem. A gdy pocałował w policzek, to nie tak ciepło jak kiedyś. Na dokładkę po kuł ją zarostem, który miał dodać mu parę lat.
Był jakiś dziwny... Jakby wymieniony na gorszy model - marna podróbka, która miała zadowolić głupią dziewczynkę; czasami nawet cień przyjaciela wystarczy, aby uczynić człowieka szczęśliwym.
Usiedli obok siebie na miękkich fotelach i dopiero w tym momencie Laura poczuła od niego wyraźnie bijącą woń alkoholu i drogich perfum.
Dlaczego, kiedy zawsze wszystko sobie poukładała, oraz posklejała, kiedy wszystko wracało do normy, a dni już nie bywały takie nużące, kiedy zaczynała rozumieć, że tak ma być, to nagle się pojawiał? Wracał z trasy roześmiany, i jeszcze tego samego dnia, zanim zdążył się rozpakować, dzwonił i przezabawnie pytał, czy się z nim spotka. Zawsze zjawiał się w najmniej odpowiednim momencie... Ostatni raz Laura widziała Mike'a niecałe cztery miesiące temu, gdy w przypływie impulsu ją pocałował, jeszcze w tej samej chwili rozumiejąc, że to był błąd; iluzja uczuć nagle przybierających na sile w jego za słabym sercu.
– Wszystkiego najlepszego – wypaliła Laura.
Życzenia udało jej się złożyć jedynie przez telefon. Choć i tak nie była pewna, czy do końca je usłyszał – w pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdował panował harmider, muzyka głośno grała. Przecież tylko raz w życiu kończy się dwadzieścia cztery lata.
Dziękuję jeszcze raz. zaśmiał się. Chciałbym również podziękować ci, że znalazłaś czas na spotkanie ze mną. Wiem, że ostatnio masz wiele na głowie. – dodał, spoglądając w jej oczy.
– Nie dziękuj mi Michaelu – odpowiedziała cicho, spuszczając wzrok.
Nagle wszystko w niej przygasło. Miała nie miłe uczucie, że jej słowa odbiły się od przezroczystej bariery i upadły na zimną, białą posadzkę w postaci malutkich i mieniących się w świetle drobinek kryształu.
Przez chwilę ich rozmowa toczyła się na luźne tematy, przewijając w trakcie opowieści z ich dotychczasowego życia, które nie było już takie samo jak kiedyś.
Dla niego teraz nadszedł wreszcie czas beztroski i zabawy. Otaczało go wiele przyjaznych osób, jego zespół zyskiwał sławę, częściej pojawiał się na ważnych imprezach. Robił to, co jego dusza zapragnęła. Bardziej towarzyska część jego osobowości dawała o sobie znać. Uważał, że właśnie w tym momencie powinien czerpać z życia garściami i to właśnie czynił.
W porównaniu do pełnego rozbłysków i efektów specjalnych życia Mike'a, trwanie Laury wypadało blado. Nie dokonała czegoś nadzwyczajnego, jeszcze nie skończyła nawet college'u. W wolne dni pracowała dorywczo jako kwiaciarka.
Po paru minutach Mike przeprosił ją i odszedł w stronę toalet.
Laura rozsiadła się wygodniej i przeczesała palcami włosy. Poświęciła godzinę na ujarzmienie ich i doprowadzenie do stanu normalności. Mimo to fryzura napuszyła się i zrujnowała.
W głowie analizowała ich rozmowę. To było aż zastraszające. Wcześniej nie było to możliwe, aby dialog między nimi był aż tak bardzo suchy, a w ich wypowiedzi nie było żadnych uczuć. Te miesiące rozłąki coś w nich zmieniły. Powstała między nimi przepaść ciemna i głęboka jak spojrzenie Michaela. Nie było już radości czy ekscytacji.
Nie było niczego.
Laura wiedziała, że teraz dostanie za swoje. Szykując się na dzisiejsze spotkanie, powtarzała w głowie jedną myśl jak mantrę: teraz postaram się wszystko pokładać, znów będzie tak, jak dawniej. Narobiła sobie nadziei i zaraz cholernie się rozczaruje. Znów spojrzy mu w oczy, a on bezgłośnie wypowie kilka niepotrzebnych słów. Nie chciała tego. Bała się.
Wyciągnęła telefon komórkowy, na który zakup namówił ją Brad. Miała kilka nieodebranych połączeń od Phila, jej chłopaka, który pracował w firmie obok jej kwieciarni i roznosił paczki. Marzył o karierze komika, ale nie potrafił opowiadać żartów, wszystkie palił na panewce.
Laura uważała, że jak zacznie się spotykać z innymi, to Mike magicznym sposobem wyparuje z jej życia. Ale tak się jednak nie stało, a ona dała się tylko wplątać w bezsensowny związek z człowiekiem, którego nie kochała.
Po parunastu długich minutach Mike pojawił się na horyzoncie. Przybijał piątki ze znajomymi, pokazywał „strzałki”, stawał się coraz bardziej rozrywkowy przez alkohol. Zakręcił się kilka razy i z szerokim uśmiechem opadł obok niej na kanapę.
– Lauro, co się z tobą stało? – od razu zadał nurtujące go pytanie.
Zauważył istotną zmianę, która w niej zaszła. Nie była już tą samą dziewczyną, jaką zdawało mu się znać wcześniej.
– Co się ze mną stało? – powtórzyła, czując przypływ złości. – Michaelu, to nie ja się zmieniłam, tylko ty.
Mike posłał jej pytające spojrzenie, zaskoczenie wymalowało się na jego twarzy, jakby przed chwilą uderzyła go w twarz.
– O czym ty mówisz?
– Chociażby o tym! – machnęła ręką, nie potrafiąc do końca się wysłowić. – Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam, albo słyszałam ciebie trzeźwego!
Wstała, chwyciła torebkę i szybkim krokiem przemierzyła lokal w stronę wyjścia. Mike rzucił na stół kilka banknotów i wybiegł za nią, po drodze posyłając przepraszające uśmiechy gapiom.
Jasne łuny od kolorowych szyldów w samym środku Los Angeles przysłaniały wschodzące gwiazdy. Niebo nad palmami powoli spowijał granat.
Michael złapał wściekłą Laurę za nadgarstek i zdecydowanym ruchem odwrócił w swoją stronę.
Nie powiedziała nic. Zamilkła, choć chciała krzyczeć.
Była na niego wściekła, nigdy wcześniej nie wyprowadził jej z równowagi tak, jak w tamtym momencie. Czuła się jak jedno z wielu wyrzeczeń, których trzeba się pozbyć, aby coś osiągnąć. Jakby stała po drugiej stronie wąwozu, a Mike spalił za sobą most, nie wiedząc, że przez to i sam się podpalał. Tak bardzo chciała, aby z nią został, aby był obok, lecz nie mogła na to pozwolić. Widziała, jak cieszył się z każdego zagranego koncertu, jak jego oczy świeciły się radośnie. Kochał tworzyć muzykę, a nią pomagał ludziom. Laura była pewna, ze z biegiem lat, gdy zdobędzie sławę, jego teksty i rymy pozwolą tysiącom osobom przetrwać zimne noce i deszczowe poranki. Nie mogła zatrzymać go tylko dla siebie. On miał misję do spełnienia, a ona byłaby niepotrzebną kulą u nogi.
– Zawsze chciałam być blisko ciebie. – wyszeptała gorzko. – Zawsze... – głos jej się załamał – zawsze to mi zależało bardziej na naszej przyjaźni...
Wypowiedzenie tego ostatniego zdania wiązało się z wielkim bólem. Laura wreszcie pojęła, o co tu tak naprawdę się rozchodziło. To było jak wymierzony policzek.
– Mylisz się twierdząc, że mi nie zależało na tym uczuciu, które wywiązało się między nami. – powiedział spokojne i zwolnił uścisk.
– To dlaczego nigdy nie potrafiłeś tego okazać? – zapytała, czując, jak jej oczy robią się szklane. – Dlaczego czasami byłeś obojętny na mnie?
– Nigdy nie byłaś mi obojętna! – zaprzeczył.
– Michaelu, na miłość boską, chociaż raz odpowiedź mi szczerze! – syknęła –Kiedykolwiek zależało ci na mnie? Czy kiedykolwiek coś dla ciebie znaczyłam?
– Oczywiście, że tak! – oburzył się – Jesteśmy przyjaciółmi!
– Czasami czuję jakby to była tylko iluzja tego uczucia – wyznała gorzko.
Zmarszczył brwi, ale nie zatrzymał kolejnej porcji słów ociekających jadem. Prawdziwych, a jednak bolących jak tysiące sztyletów wbitych w ciało.
– Gdzie jest ten Michael? Ten roześmiany brunet, który zawsze miał w zanadrzu ciętą ripostę. Nie poznaję cię, zmieniłeś się. Tylko, cholera, nie wiem, co spowodowało tą nagłą zmianę. Nie poznaję Pana, Panie Shinoda... – wypowiedziała ostatnie zdanie z nieukrywanym strachem.
Michael stał skonsternowany i zdrętwiały. Czy rzeczywiście mówiła prawdę? Czy aż tak bardzo się zmienił? Czy w tym wszystkim zagubił część siebie? Jedno musiał przyznać: sam nie wiedział kiedy przekroczył tą magiczną, a jednocześnie kruchą granicę między byciem sobą a kimś innym. Kiedy to mogło nastąpić? Nie dawno, czy może już wieki temu? Kto był za to odpowiedzialny?
Ich spojrzenia się przecięły. Jej wzrok był pełny wściekłości jak i żalu. Coś w nim zadrżało, dziewczyna kolejny raz pobudziła w nim skrajne emocje.
Popatrzyła tak chwilę na niego, jakby chciała zakomunikować mu, co zrobił, wyperswadować całą winę płaczem i krzykiem, lecz obróciła się i odeszła.
– Lauro! – zawołał za nią automatycznie. Nie zareagowała. – Panno Jones! – wezwał ją stanowczo. Bez nuty rozpaczy.
Przystanęła.
Nigdy nie mała silnej woli, co już zauważył w trakcie trwania ich przyjaźni.

Okropny dźwięk telefonu stacjonarnego rozszedł się po mieszkaniu podrywając do góry Jones. Odłożyła książkę uprzednio zaznaczając odpowiednią stronę zakładką i wstała z puchowego fotela. Poczłapała niepewnie do urządzenia i podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Hej, tutaj Mike z tej strony, mam sprawę.
Dziewczyna przewróciła oczami.
– Co się stało?
– Na dzisiejszy wieczór, uwaga, mam dwa zaproszenia na premierę Titanica* w Hollywood...
– Super – weszła mu w zdanie.
– Cicho. Nie przerywaj! – zbeształ ją udając przez chwilę urażonego – i... - powrócił do poprzedniej tonacji głosu – nie mam z kim iść. Anna się rozchorowała, a z Bradem raczej się tam nie pokażę.
– Och, bardzo mi przykro – rzuciła sarkastycznie. Była pewna, że w tym momencie, gdyby stał obok, spojrzałby na nią z ukosa.
– I tutaj jest kwestia odnośnie ciebie. Czy poszłabyś ze mną?
– Nie. - powiedziała twardo.
Nie mogła mu ulec. Zawsze mu ulegała. Ale nie tym razem.
– Proszę cię! Będzie Kate Whinslet... – wyjął jedno działo
– Nie.
– I Leonardo DiCaprio... – drugie działo mignęło pod oknem.
Laura swego czasu bardzo lubiła tego przystojnego aktora. W sumie... wtedy też go bardzo lubiła.
Zacisnęła powieki i ścisnęła mocniej słuchawkę.
– Dobra. – skapitulowała. Dwa działa wystrzeliły, burząc usilnie postawiony mur. Na twarzy Michaela zakwitł szeroki uśmiech. – Ale idę tam ze względu na Leonarda, nie ciebie.
– Okej, przyjadę po ciebie o szóstej. Uwielbiam cię! – krzyknął uradowany.
– A ja ciebie nie. – mruknęła, czując swąd prochu wiszący w powietrzu po wystrzale.


Odwróciła się wolno i podbiega w jego stronę. Naiwnie, jakby znów miała piętnaście lat. Stukot jej obcasów odbił się głuchym echem. Laura wiedziała, że to mężczyzna jej życia, który nauczy ją bytu. Nawet jeśli w końcu złamie jej serce.
Przylgnęła do niego, nie zostawiając miejsca na powietrze między ich ciałami i objęła go za szyję. Położyła brodę na jego ramieniu, a on przyłożył swoje ręce do jej pleców.
– Kocham cię Michaelu – szepnęła – ale już cię nie lubię...
Jak wyglądają pożegnania pomiędzy dwóją ludzi, którzy bojąc się być blisko siebie, oglądają się nawzajem przez szybę, aby się nie zranić? Czy tak właśnie mało się to wszystko zakończyć? Tutaj, w zimnym i szarym zaułku przy drogiej restauracji?
Zachowaj mnie w swej pamięci, pomyślała nagle Laura, ot, nic zwyczajnego.
I pomiń całą resztę, dopełnił Mike.





Trzydziesty listopada 2001 roku.


Sięgająca do kolan czarna sukienka zafalowała delikatnie, kiedy Anna Hilllenger rozprostowała dłonią jedno z zagięć na przodzie. Zagryzając wargę, westchnęła. Zacisnęła na chwilę oczy. Czuła się pusta, wyprana ze wszelkich emocji, opuszczona i zostawiona sama sobie. Dwa tygodnie temu jej przyjaciółka, powierniczka i najukochańsza krewna, opuściła ją.
Nie wiedziała co ma powiedzieć, stojąc nad jej grobem. Wszystkie słowa ugrzęzły jej w gardle. Chciała się z nią pożegnać. Jutro już wracała do Los Angeles.
Stan babci Anny, odkąd u niej zamieszkała, nigdy nie należał do najlepszych. Bywały wzloty i jeszcze boleśniejsze upadki. Niedawno jednak zdawało się, że choroba przestaje postępować, lecz był to tylko kamuflaż. Szesnastego listopada czując się wręcz znakomicie, kobieta odeszła. We śnie.
Najgorszy do przetrawia, był bowiem pogrzeb. Anna unikała spojrzeń rodziny, chcąc uciec od przykrego obowiązku przeżywania jeszcze raz swojej tragedii. Pogrzeby nie są dla zmarłych, są dla żywych, przypomina sobie słowa Michaela, które wypowiedział do niej wieczorem przez telefon. Wiedziała, że miał rację, ale wiedziała też, że nie pogodzi się z tym wszystkim, tak po prostu. Potrzeba było czegoś więcej, niż magicznego pyłu, by zmyć łzy, które co chwila spływały po jej policzkach. Największy żal jednak nie był skierowany do Boga, tylko do jej własnych rodziców, którzy zjawili się na uroczystości, powiedzieli jej kilka dennych słów współczucia i jeszcze tego samego dnia wrócili samolotem do Kalifornii. Wtedy też jeszcze raz utwierdziła się w przekonaniu, że to babcia zawsze była jej matką. Z chwilą jej odejścia, straciła prawie wszystko, łącznie z matczyną opieką.
Przed nagrobkiem położyła kwiaty. Wpatrywała się przez chwilę w zimne litery.
Czyjaś ręka nagle odnalazła jej drobne palce i ścisnęła w mocnym i ciepłym uścisku. Anna odwróciła się momentalnie, z wyraźnym strachem wymalowanym na twarzy, który po chwili zniknął, gdy spostrzegła ciepłe oczy Michaela. Chłopak uśmiechnął się blado. Nie pytała go jak się tu znalazł i jak dojechał. Czy miał problemy w podróży i na ile postanowił zostać. Nie obchodziło ją to w tym momencie. Zamiast tego zaczęła błądzić po jego twarzy, której obraz w jej pamięci był lekko zdeformowany przez czas. Do je nozdrzy dobiegł uwodzicielski zapach jego perfum. Trochę inaczej go zapamiętała. Ale to nic. Ważne, że był z nią teraz.
Dziewczyna odwróciła się i oparła głowę o klatkę piersiową wyższego od niej chłopaka. Zaczęła oddychać wolniej, powoli się uspokajając.
Przestali tak chwilę w refleksyjnej ciszy. Jedynymi odgłosami, jakie dało się usłyszeć, był uliczny gwar Manhattanu – dzielnicy Nowego Jorku, która nigdy nie mała zamiaru być cicho. Michaelowi nagle coś błysnęło w oczy. Była to srebrna broszka w kształcie motyla, którą Anna przypięła do swojego jesiennego płaszcza. Dostała ją od Mike'a trzy lata temu, podczas ich ostatniego spotkania. Wielokrotnie podczas ich rozłąki, Shinoda pragnął przeistoczyć się w tego owada i spocząć na jej ubraniu; czasami po prostu chciał dotknąć ją i umrzeć. To, że za nią tęsknił, nie było tajemnicą. Czasami jednak wydawało mu się, że tęskni za jej imaginacją. Czymś, co ją idealizowało i tym, co zapamiętał. Niejednokrotnie powracał do ich wspólnych chwil, które w swoim czasie wydawały mu się prozaiczne i nic nieznaczące. Teraz jednak nabrały głębszego znaczenia.
Michael pozwolił sobie na przytulenie jej. Trochę w geście pocieszenia, trochę w przypływie swojego własnego egoizmu. Obejmował ją silnymi ramionami, a jej to nie przeszkadzało. Była jak pasujący element Mike'owej układanki, taki, którego szuka się całe życie, a potem przez przypadek znajduje w ciemnym zaułku. Życie to taka głupia niespodzianka.
Raz grasz, raz rozdajesz karty. Raz po jednej stronie stołu, raz po drugiej. I Bóg jeden wie, kiedy wygrasz. Ona sprawiała, że miał ochotę rzucić wszystko i siedzieć tylko z nią, w ciszy, śmiać się z głupich żartów, oglądać beznadziejne filmy. Już wtedy wiedział, że jego relacje z Laurą i Anną różniły się od siebie diametralnie.
Mike spojrzał na dziewczynę i podążył za jej wzrokiem. Oczy nadal miała wlepione w płytę nagrobkową. Nie pospieszał jej, dał jej czas. Sam na nią spojrzał i dostrzegł coś, co wcześniej przeoczył. Cytat.

Odchodząc - nie wie się, że się odchodzi
Nie na serio Drzwi za sobą przymykamy
Los - tymczasem - zatrzaskuje rygle
Bezpowrotnie - za naszymi plecami**

Wydaje mi się, że doskonale wiemy, gdy odchodzimy. – odezwała się cicho Anna. – Nawet jeśli zbliża się zapomnienie, doskonale o tym w i e m y. Sami o tym decydujemy, może nie całkiem świadomie, ale jednak. A nawet jeśli wciąż żyjemy i kogoś zostawimy, uważam, że już nigdy nie wrócimy do niego n a p r a w d ę. Tak, jakbyśmy zgubili samego siebie w momencie, gdy zgubiliśmy tamtą osobę.
Mike spuścił wzrok, uświadamiając sobie, jak bardzo inteligentną osobą była Anna. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
Po kilku minutach, które dla Mike'a wydawały się tylko paroma chwilami, Anna westchnęła ciężko, i pociągnęła Michaela w stronę wyjścia ze cmentarza; on nadal trzymał ją za rękę. Wsiedli do metra, najlepszego miejsca lokomocji w zatłoczonym mieście.
Michael podczas ich rozłąki bał się o nią. Jego strach nasilił się szczególnie po ataku terrorystycznym, który mi miejsce we wrześniu. Pamiętał ten dzień dokładnie. Był wtedy w trasie. Na początku, gdy zobaczył dwa walące się wieżowce w telewizji, pomyślał, że to reklama nowego filmu akcji. Oczekiwał, że zaraz przyleci Superman i wszystkich uratuje. Jednak to się nie wydarzyło. Potem czekał na innego superbohatera, lecz on także nie przybywał. Zmarszczył brwi, czując, że coś jest nie tak. Wybuch, dym, po chwili z dwóch majestatycznych, bliźniaczych wieżowców World Trade Center pozostały tylko gruzy. Zamarł. Ręka z kanapką zawisła w drodze do ust. Reporterka mówiła o jakimś zamachu. Ale to nie było ważne. Wyłapał tylko dwa słowa – Nowy Jork. Zerwał się jak oparzony do telefonu i zadzwonił do niej. Nie odbierała za pierwszym sygnałem. Oblał go gorący pot. A jeśli... Jeśli ona była wtedy w pobliżu? Jeżeli coś jej się stało? Gdy wreszcie podniosła słuchawkę nieświadoma niczego, Mike poczuł ulgę. Wtedy zrozumiał, że ich znajomość była czymś jeszcze bardziej głębszym.
Wysiedli na jednej ze stacji, a Michael zaniemówił. Jego oczy automatycznie dostały oczopląsu. Znajdowali się w sercu najbardziej rozpoznawalnego miejsca Wielkiego Jabłka oraz najliczniej odwiedzanej atrakcji turystycznej.
Na każdym ze szklanym wieżowcu ogromnym kontrastem świeciły wielkie reklamy najróżniejszych marek od odzieżowej po produkty spożywcze. Ogromny korek uliczny ciągnął się w nieskończoność, świecąc żółtymi taksówkami. Postacie ze świata kreskówek wkraczały w świat żywych i machały radośnie. Fale ludzi zalewały ich ze wszystkich stron, każdy się przepychał, gdzieś pędził, a sygnalizacja na Times Square nie była nikomu potrzebna.
Mike spojrzał na wielki zegar. Robiło się już późno, a on miał zabukowane bilety do domu. Zlał go zimny pot. Otworzył usta, ale po chwili je zamknął, jak ryba po wnurzeniu z wody. Nie wiedział co ma powiedzieć. Nie wiedział nic. Otworzył jeszcze raz usta, ale ponownie je zamknął. Nigdy nie był dobry w pożegnaniach.
Anna widząc to, zmarszczyła brwi i posłała mu pytające spojrzenie.
– An... - zaczął w końcu pieszczotliwie. – Ja.. – drugą, wolną ręką sięgnął za kark – Ja muszę już wracać.
W tamtym momencie zobaczył w jej oczach wielki zawód. Małe iskierki, które dzisiaj się narodziły, szybko zgasły, niczym gwiazdy na porannym niebie.
Mike nie chciał na to patrzeć. Ten widok przygwożdżał do jego serca odważniki z toną rozżalenia i kilogramem goryczy. Odwrócił się i już chciał ją puścić oraz odejść, lecz ona z całej swojej siły i w akcie rozpaczy przyciągnęła go do siebie. Ich ciała zatchnęły się ze sobą, przywarły do siebie.
– Zostań ze mną. – wyszeptała, patrząc mu w oczy. – Proszę.
Klaksony od taksówek trąbiły, ktoś krzyczał, jakieś dziecko przebiegło obok nich. Teraz oboje siedzieli po jednej stronie stołu. Po drugiej zaś los rozdawał im karty.
Michael został.






* Premiera Titanica miała miejsce w Londynie w 1997 roku. W tym momencie zgięłam czasoprzestrzeń. Ale no cóż, to fanfick, w fanfickach dzieją się różne rzeczy...

***Emily Dickinson - We never know we go



Przepraszam za podkreślenie w poprzednim poście. Miałam problemy z bloggerem(okazało się, że mój profil google+ miał awarię), toteż wyglądało to tak, jak wyglądało i nic nie mogłam z tym zrobić.
Więc... następny rozdział pojawi się w październiku, ponieważ dopadł mnie brak weny i od dwóch miesięcy nie napisałam niczego sensownego. Mam jeszcze rozdział w zanadrzu i One – Shota, którego tematyka będzie raczej niespodzianką.
Hi hi, planuję sobie wszystko.
No i jeszcze coś, a mianowicie szkoła. Liceum się kłania, więc to chyba poważna sprawa.
Chciałabym podziękować Mice, bez której ten rozdział po prostu by nie powstał. Pomogła mi to wszystko poukładać w sensowną całość.
Od dłuższego czasu jestem bez bety. Ktoś jest chętny?

Ściskam ciepło w tą deszczową aurę!

PS. Gif z Mike'm znalazłam kiedyś gdzieś i uznałam, że idealnie tutaj pasuje. 

6 komentarzy:

  1. Moja opinie juz znasz.
    To byla czysta przyjembosc pomoc ci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najbardziej podoba mi się moment, w którym Laura i Mike rozmawiają przez telefon, to porównanie z działami i murem.
    Ostatnio czytam książkę o bliźniętach, jest opisywana z perspektywy raz siostry, raz brata. Noah (brat) ma takie powalające porównania, że aż muszę Ci o nich wspomnieć. Na przykład, gdy się kłócą, on opisuje, że jego siostra jest szerszeniem, a gdy nadchodzi apogeum jej złości, on stwierdza, że ona wybucha. Potem jest zdanie typu "Tata przechyla pytająco głowę, tak, jakby widział walające się po podłodze owadzie odnóża i flaki".
    Twoje porównanie skojarzyło mi się z tym bohaterem książki, a że uwielbiam Noaha, to możesz przyznać sobie sukces.
    Te Twoje opowiadania zawsze są takie bardzo artystyczne, z pomysłem. Opisujesz raczej zwykłe rzeczy, a czyta się je niezwykle interesująco.
    Na pierwszy rzut oka widać, że pisze to osoba mądra...
    Zazdroszczę Ci trochę tego, ale nie zmienię się, poza tym Emily Jones jest tylko jedna.
    Nie wiem jak ładnie zakończyć ten komentarz, dlatego już pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu dotarłam, przeczytałam.
    Rozdział ten nie należy do moich ulubionych, nie wiem czemu. Może dlatego, że jest troszku smutny, a a ja aktualnie mam zajebisty humor. Który pojawił się wraz z jednym wydarzeniem, ale nie będę tu pisać o mnie, tu mam pisać o Tobie i Twoim dziele.
    To, że rozdział nie należy do moich ulubieńców, nie twierdzę, że mi się nie podoba. Bo się podoba. Ma swój klimat trzymający się przez cały utwór.
    Najlepszy moment, kiedy Laura i Mike się żegnali. Nie wiem, ale to miało swój... urok. Te myśli - genialne. A w ogóle to tytuł Bloga - jeszcze lepiej!
    W tym opowiadaniu jestem jak najbardziej pomiędzy dwoma potencjalnymi kandydatkami na miłość życia Shinody. Nie potrafię wybrać, a może to i lepiej? Dostrzegam obie strony tak samo?
    Mikey, teraz ty. Ty masz ładnie przeprosić Laurę i być przyjaciółmi, albo na dobre zerwać kontakt. To bolesne co jej robisz. Sprawiasz jej ból. A Anna... no mówiłam, nie potrafię wybrać ;-; Ale bądź przy niej w trudnych chwilach.
    Tak będzie dobrze.
    Pozdrawiam i więcej takich rozdziałów, a nawet lepszych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow wow wow
    To ja się już nastawiłam, że między Mike'iem i Laurą coś będzie, a tu dupa!
    Nic
    Nothing
    :-(
    I co ja mam teraz zrobić ze swoim życiem?!?!
    Cholera, ta historia jest taka skomplikowana...
    Kiedy już myślę, że udaje mi się ją rozszyfrować, znów dzieje się coś, co kompletnie wyprowadza mnie z równowagi!
    No ale coż... Taki urok historii miłosnych... Których by the way nie cierpię.
    Ale twoją czytam i przeżywam
    No i czekam na następny rozdział.
    Teraz już powinnam skomentować od razu po wstawieniu, bo nadszedł czas ogarnięcia :-D
    Zapraszam do mnie i dziękuję za komentarz i miłe słowa ;-*
    xxx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Zauważyłam, że kiedyś czytałaś, więc zapraszam ponownie :-)
      http://cheat-destiny-fanfiction.blogspot.com/
      Kisses
      xxx

      Usuń
  5. Ja to przeczytałam dwa dni po tym, jak opublikowałaś. Nie mam pojęcia, dlaczego nie ma tu mojego komentarza. Nie pamiętam właściwie żebym go pisała, ale i tak jbdnzmmwjs, Bennoda, ogarnij się. Meh. No dobra.

    Odwiedziłam parę blogów i jesteś jedną z dwóch dziewczyn, które piszą sensownie i nie przerwały opowiadań. Stwierdziłam więc, że jeśli brać się do roboty, to brać na pewno. Skomentować trzeba, bo szkoda twojego potencjału.Trzeba pamiętać o dobrych autorach.
    Okej. Koniec gadania. Komentarz właściwy będzie dość krótki: tym razem rozdział wypadł ciut słabiej. Naliczyłam parę potknięć językowych, poza tym dialogi są tak strasznie sztywne, że parę razy wywróciłam oczami. Rozumiem, że to w pewnym stopniu był pewnie celowy zabieg mający podkreślić chłód wkradający się w relacje Mike'a i Laury, jednakże chyba przedobrzyłaś.
    Anna... nigdy nie polubię jej w jakimkolwiek opowiadaniu. Po prostu nie i koniec. Nie spotkałam się jeszcze z jej w miarę "ludzkim" przedstawieniem. Z tego powodu czekam niecierpliwie na rozwój wypadków. Możliwe, że wreszcie A. zacznę tolerować.

    ok, teraz lecę czytać pozostałe dwa rozdziały, których dziś już nie zdążę ocenić, lecz postaram się zrobić to jutro. trzymaj się :-)

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.