Rozdział
szósty
Srebrny
motyl
Czternasty
lutego 2001 roku.
Wygładziła
jasną sukienkę w kwieciste wzory, kupioną specjalnie na tę
okazję. Wydała na nią połowę pensji zarobionej w kwieciarni;
przez całe wakacje układała kwiatki i wiązała jej kolorową
wstążką. Przeczesała jeszcze palcami włosy opadające kaskadą
na jej plecy i przejrzała się w jednej z witryn sklepowych.
Jej
eleganckie, nie wygodne buty na obcasie wystukiwały miarowe staccato
na kafelkach. Oblizała nerwowo wargi i otworzyła drzwi do
nieprzytomnie drogiej restauracji. Mała Laura, gdy przechodziła
obok niej z mamą zawsze przyklejała nosek do zimnej szyby i
obserwowała sławne osoby.
Powitały
ją surowe, metaliczne barwy. Nie było to za przytulne miejsce, z
głośników leciał tani pop, którego ostatnio wiele było w
stacjach radiowych. Na szczęście właściciele lokalu nie pokusili
się na puszczanie Mariah Carey.
Spostrzegła
go, gdy siedział przy stole i bawił się serwetką. Na tę okazję
założył koszulę i marynarkę. Gdzie podziały się te wygniecione
koszulki, zakładane piąty raz z rzędu i pachnące nieświeżo?
Podniósł
do góry wzrok, a gdy spotkał jej niebiesko-szarymi
oczami,
uśmiechnął się szelmowsko i wstał od stołu, niemalże wylewając
wino z kieliszka. Wtedy zobaczył ją w całej okazałości i na
chwilę na jego twarzy wymalowało się nieme zaskoczenie. Usta
rozchylił w oniemieniu i zachwycie. Wyglądała naprawdę ładnie,
inaczej niż ją zapamiętał. Wreszcie schowała do szafy za dużą,
jeansową kurtkę, która wyszła z mody w ubiegłym stuleciu. Cienka
granica między wiekiem nastoletnim a dorosłością zatarła się
całkowicie. Michael spostrzegł to w tym momencie, w wielkim blasku
zaskoczenia. Laura była już kobietą.
Jones
podeszła do niego i przez chwilę nie wiedziała, jak ma się
zachować. W końcu Mike objął ją niepewnie, ale jakby inaczej,
nijak. To już nie był ten sam dotyk. Czekoladowe oczy też jakieś
różne się być zdawały. Kruczoczarne włosy, z niektórymi
czerwonymi kosmykami również, nie były już takie miękkie, gdy
zmierzwiła je czule. Imię także się nie zgadzało. Już nie
mówiono na niego Michael. Teraz to był Mike. Tylko Mike. Nawet nie
mieszkał przy Stoocker Street; miał ładniejszy, piętrowy dom z
ogródkiem. A gdy pocałował w policzek, to nie tak ciepło jak
kiedyś. Na dokładkę po kuł ją zarostem, który miał dodać mu
parę lat.
Był
jakiś dziwny... Jakby wymieniony na gorszy model - marna podróbka,
która miała zadowolić głupią dziewczynkę; czasami nawet cień
przyjaciela wystarczy, aby uczynić człowieka szczęśliwym.
Usiedli
obok siebie na miękkich fotelach i dopiero w tym momencie Laura
poczuła od niego wyraźnie bijącą woń alkoholu i drogich perfum.
Dlaczego,
kiedy zawsze wszystko sobie poukładała, oraz posklejała, kiedy
wszystko wracało do normy, a dni już nie bywały takie nużące,
kiedy zaczynała rozumieć, że tak ma być, to nagle się pojawiał?
Wracał z trasy roześmiany, i jeszcze tego samego dnia, zanim zdążył
się rozpakować, dzwonił i przezabawnie pytał, czy się z nim
spotka. Zawsze zjawiał się w najmniej odpowiednim momencie...
Ostatni raz Laura widziała Mike'a niecałe cztery miesiące temu,
gdy w przypływie impulsu ją pocałował, jeszcze w tej samej chwili
rozumiejąc, że to był błąd; iluzja
uczuć nagle przybierających na sile w jego za słabym sercu.
–
Wszystkiego najlepszego – wypaliła Laura.
Życzenia
udało jej się złożyć jedynie przez telefon. Choć i tak nie była
pewna, czy do końca je usłyszał – w pomieszczeniu, w którym
aktualnie się znajdował panował harmider, muzyka głośno grała.
Przecież tylko raz w życiu kończy się dwadzieścia cztery lata.
–
Dziękuję jeszcze raz. –
zaśmiał się. –
Chciałbym również podziękować ci, że znalazłaś
czas na spotkanie ze mną. Wiem, że ostatnio masz wiele na głowie.
– dodał, spoglądając w jej oczy.
– Nie dziękuj mi Michaelu –
odpowiedziała cicho, spuszczając wzrok.
Nagle wszystko w niej przygasło.
Miała nie miłe uczucie, że jej słowa odbiły się od
przezroczystej bariery i upadły na zimną, białą posadzkę w
postaci malutkich i mieniących się w świetle drobinek kryształu.
Przez
chwilę ich rozmowa toczyła się na luźne tematy, przewijając w
trakcie opowieści z ich dotychczasowego życia, które nie było już
takie samo jak kiedyś.
Dla
niego teraz nadszedł wreszcie czas beztroski i zabawy. Otaczało go
wiele przyjaznych osób, jego zespół zyskiwał sławę, częściej
pojawiał się na ważnych imprezach. Robił to, co jego dusza
zapragnęła. Bardziej towarzyska część jego osobowości dawała o
sobie znać. Uważał, że właśnie w tym momencie powinien czerpać
z życia garściami i to właśnie czynił.
W
porównaniu do pełnego rozbłysków i efektów specjalnych życia
Mike'a, trwanie Laury wypadało blado. Nie dokonała czegoś
nadzwyczajnego, jeszcze nie skończyła nawet college'u. W wolne dni
pracowała dorywczo jako kwiaciarka.
Po
paru minutach Mike przeprosił ją i odszedł w stronę toalet.
Laura
rozsiadła się wygodniej i przeczesała palcami włosy. Poświęciła
godzinę na ujarzmienie ich i doprowadzenie do stanu normalności.
Mimo to fryzura napuszyła się i zrujnowała.
W
głowie analizowała ich rozmowę. To było aż zastraszające.
Wcześniej nie było to możliwe, aby dialog między nimi był aż
tak bardzo suchy, a w ich wypowiedzi nie było żadnych uczuć. Te
miesiące rozłąki coś w nich zmieniły. Powstała między nimi
przepaść ciemna i głęboka jak spojrzenie Michaela. Nie było już
radości czy ekscytacji.
Nie
było niczego.
Laura
wiedziała, że teraz dostanie za swoje. Szykując się na dzisiejsze
spotkanie, powtarzała w głowie jedną myśl jak mantrę: teraz
postaram się wszystko pokładać, znów będzie tak, jak dawniej.
Narobiła sobie nadziei i zaraz cholernie się rozczaruje. Znów
spojrzy mu w oczy, a on bezgłośnie wypowie kilka niepotrzebnych
słów. Nie chciała tego. Bała się.
Wyciągnęła
telefon komórkowy, na który zakup namówił ją Brad. Miała kilka
nieodebranych połączeń od Phila, jej chłopaka, który pracował w
firmie obok jej kwieciarni i roznosił paczki. Marzył o karierze
komika, ale nie potrafił opowiadać żartów, wszystkie palił na
panewce.
Laura
uważała, że jak zacznie się spotykać z innymi, to Mike magicznym
sposobem wyparuje z jej życia. Ale tak się jednak nie stało, a ona
dała się tylko wplątać w bezsensowny związek z człowiekiem,
którego nie kochała.
Po
parunastu długich minutach Mike pojawił się na horyzoncie.
Przybijał piątki ze znajomymi, pokazywał „strzałki”, stawał
się coraz bardziej rozrywkowy przez alkohol. Zakręcił się kilka
razy i z szerokim uśmiechem opadł obok niej na kanapę.
–
Lauro, co się z tobą stało? – od razu zadał nurtujące go
pytanie.
Zauważył
istotną zmianę, która w niej zaszła. Nie była już tą samą
dziewczyną, jaką zdawało mu się znać wcześniej.
–
Co się ze mną stało? – powtórzyła, czując przypływ złości.
– Michaelu, to nie ja się zmieniłam, tylko ty.
Mike
posłał jej pytające spojrzenie, zaskoczenie wymalowało się na
jego twarzy, jakby przed chwilą uderzyła go w twarz.
–
O czym ty mówisz?
–
Chociażby o tym! – machnęła ręką, nie potrafiąc do końca się
wysłowić. – Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam, albo
słyszałam ciebie trzeźwego!
Wstała,
chwyciła torebkę i szybkim krokiem przemierzyła lokal w stronę
wyjścia. Mike rzucił na stół kilka banknotów i wybiegł za nią,
po drodze posyłając przepraszające uśmiechy gapiom.
Jasne
łuny od kolorowych szyldów w samym środku Los Angeles przysłaniały
wschodzące gwiazdy. Niebo nad palmami powoli spowijał granat.
Michael
złapał wściekłą Laurę za nadgarstek i zdecydowanym ruchem
odwrócił w swoją stronę.
Nie
powiedziała nic. Zamilkła, choć chciała krzyczeć.
Była na niego wściekła, nigdy
wcześniej nie wyprowadził jej z równowagi tak, jak w tamtym
momencie. Czuła się jak jedno z wielu wyrzeczeń, których trzeba
się pozbyć, aby coś osiągnąć. Jakby stała po drugiej stronie
wąwozu, a Mike spalił za sobą most, nie wiedząc, że przez to i
sam się podpalał. Tak bardzo chciała, aby z nią został, aby był
obok, lecz nie mogła na to pozwolić. Widziała, jak cieszył się z
każdego zagranego koncertu, jak jego oczy świeciły się radośnie.
Kochał tworzyć muzykę, a nią pomagał ludziom. Laura była pewna,
ze z biegiem lat, gdy zdobędzie sławę, jego teksty i rymy pozwolą
tysiącom osobom przetrwać zimne noce i deszczowe poranki. Nie mogła
zatrzymać go tylko dla siebie. On miał misję do spełnienia, a ona
byłaby niepotrzebną kulą u nogi.
–
Zawsze chciałam być blisko ciebie. – wyszeptała gorzko. –
Zawsze... – głos jej się załamał – zawsze to mi zależało
bardziej na naszej przyjaźni...
Wypowiedzenie
tego ostatniego zdania wiązało się z wielkim bólem. Laura
wreszcie pojęła, o co tu tak naprawdę się rozchodziło. To było
jak wymierzony policzek.
–
Mylisz się twierdząc, że mi nie zależało na tym uczuciu, które
wywiązało się między nami. – powiedział spokojne i zwolnił
uścisk.
–
To dlaczego nigdy nie potrafiłeś tego okazać? – zapytała,
czując, jak jej oczy robią się szklane. – Dlaczego czasami byłeś
obojętny na mnie?
–
Nigdy nie byłaś mi obojętna! – zaprzeczył.
–
Michaelu, na miłość boską, chociaż raz odpowiedź mi szczerze! –
syknęła –Kiedykolwiek zależało ci na mnie? Czy kiedykolwiek coś
dla ciebie znaczyłam?
–
Oczywiście, że tak! – oburzył się – Jesteśmy przyjaciółmi!
–
Czasami czuję jakby to była tylko iluzja tego uczucia – wyznała
gorzko.
Zmarszczył
brwi, ale nie zatrzymał kolejnej porcji słów ociekających jadem.
Prawdziwych, a jednak bolących jak tysiące sztyletów wbitych w
ciało.
–
Gdzie jest ten Michael? Ten roześmiany brunet, który zawsze miał w
zanadrzu ciętą ripostę. Nie poznaję cię, zmieniłeś się.
Tylko, cholera, nie wiem, co spowodowało tą nagłą zmianę. Nie
poznaję Pana, Panie Shinoda... – wypowiedziała ostatnie zdanie z
nieukrywanym strachem.
Michael
stał skonsternowany i zdrętwiały. Czy rzeczywiście mówiła
prawdę? Czy aż tak bardzo się zmienił? Czy w tym wszystkim
zagubił część siebie? Jedno musiał przyznać: sam nie wiedział
kiedy przekroczył tą magiczną, a jednocześnie kruchą granicę
między byciem sobą
a kimś innym.
Kiedy to mogło nastąpić? Nie
dawno, czy może już wieki temu? Kto był za to odpowiedzialny?
Ich
spojrzenia się przecięły. Jej wzrok był pełny wściekłości jak
i żalu. Coś w nim zadrżało, dziewczyna kolejny raz pobudziła w
nim skrajne emocje.
Popatrzyła
tak chwilę na niego, jakby chciała zakomunikować mu, co zrobił,
wyperswadować całą winę płaczem i krzykiem, lecz obróciła się
i odeszła.
–
Lauro! – zawołał za nią automatycznie. Nie zareagowała. –
Panno Jones! – wezwał ją stanowczo. Bez nuty rozpaczy.
Przystanęła.
Nigdy
nie mała silnej woli, co już zauważył w trakcie trwania ich
przyjaźni.
Okropny
dźwięk telefonu stacjonarnego rozszedł się po mieszkaniu
podrywając do góry Jones. Odłożyła książkę uprzednio
zaznaczając odpowiednią stronę zakładką i wstała z puchowego
fotela. Poczłapała niepewnie do urządzenia i podniosła słuchawkę.
–
Halo?
–
Hej, tutaj Mike z tej strony, mam sprawę.
Dziewczyna
przewróciła oczami.
–
Co się stało?
–
Na dzisiejszy wieczór, uwaga, mam dwa zaproszenia na premierę
Titanica*
w Hollywood...
–
Super – weszła mu w zdanie.
–
Cicho. Nie przerywaj! – zbeształ ją udając przez chwilę
urażonego – i... - powrócił do poprzedniej tonacji głosu –
nie mam z kim iść. Anna się rozchorowała, a z Bradem raczej się
tam nie pokażę.
–
Och, bardzo mi przykro – rzuciła sarkastycznie. Była pewna, że w
tym momencie, gdyby stał obok, spojrzałby na nią z ukosa.
–
I tutaj jest kwestia odnośnie ciebie. Czy poszłabyś ze mną?
–
Nie. - powiedziała twardo.
Nie
mogła mu ulec. Zawsze mu ulegała. Ale nie tym razem.
–
Proszę cię! Będzie Kate Whinslet... – wyjął jedno działo
–
Nie.
–
I Leonardo DiCaprio... – drugie działo mignęło pod oknem.
Laura
swego czasu bardzo lubiła tego przystojnego aktora. W sumie... wtedy
też go bardzo lubiła.
Zacisnęła
powieki i ścisnęła mocniej słuchawkę.
–
Dobra. – skapitulowała. Dwa działa wystrzeliły, burząc usilnie
postawiony mur. Na twarzy Michaela zakwitł szeroki uśmiech. – Ale
idę tam ze względu na Leonarda, nie ciebie.
–
Okej, przyjadę po ciebie o szóstej. Uwielbiam cię! – krzyknął
uradowany.
–
A ja ciebie nie. – mruknęła, czując swąd prochu wiszący w
powietrzu po wystrzale.
Odwróciła
się wolno i podbiega w jego stronę. Naiwnie, jakby znów miała
piętnaście lat. Stukot jej obcasów odbił się głuchym echem.
Laura wiedziała, że to mężczyzna jej życia, który nauczy ją
bytu. Nawet jeśli w końcu złamie jej serce.
Przylgnęła
do niego, nie zostawiając miejsca na powietrze między ich ciałami
i objęła go za szyję. Położyła brodę na jego ramieniu, a on
przyłożył swoje ręce do jej pleców.
–
Kocham cię Michaelu – szepnęła – ale już cię nie lubię...
Jak
wyglądają pożegnania pomiędzy dwóją ludzi, którzy bojąc się
być blisko siebie, oglądają się nawzajem przez szybę, aby się
nie zranić? Czy tak właśnie mało się to wszystko zakończyć?
Tutaj,
w zimnym i szarym zaułku przy drogiej restauracji?
Zachowaj
mnie w swej pamięci,
pomyślała nagle
Laura, ot, nic
zwyczajnego.
I
pomiń całą resztę,
dopełnił Mike.
Trzydziesty
listopada 2001 roku.
Sięgająca
do kolan czarna sukienka zafalowała
delikatnie, kiedy Anna Hilllenger rozprostowała dłonią
jedno z zagięć na przodzie. Zagryzając
wargę, westchnęła.
Zacisnęła na
chwilę oczy. Czuła
się pusta, wyprana ze wszelkich emocji, opuszczona i zostawiona sama
sobie. Dwa tygodnie temu
jej przyjaciółka, powierniczka i najukochańsza krewna, opuściła
ją.
Nie
wiedziała co ma powiedzieć, stojąc nad jej grobem. Wszystkie słowa
ugrzęzły jej w gardle. Chciała się z nią pożegnać. Jutro już
wracała do Los Angeles.
Stan
babci Anny, odkąd u niej zamieszkała, nigdy nie należał do
najlepszych. Bywały wzloty i jeszcze boleśniejsze upadki. Niedawno
jednak zdawało się, że choroba przestaje postępować, lecz był
to tylko kamuflaż. Szesnastego listopada czując się wręcz
znakomicie, kobieta odeszła. We śnie.
Najgorszy
do przetrawia, był bowiem pogrzeb. Anna unikała spojrzeń rodziny,
chcąc uciec od przykrego obowiązku przeżywania jeszcze raz swojej
tragedii. Pogrzeby nie są dla zmarłych, są dla żywych,
przypomina sobie słowa Michaela, które wypowiedział do niej
wieczorem przez telefon. Wiedziała, że miał rację, ale wiedziała
też, że nie pogodzi się z tym wszystkim, tak po prostu. Potrzeba
było czegoś więcej, niż magicznego pyłu, by zmyć łzy, które
co chwila spływały po jej policzkach. Największy żal jednak nie
był skierowany do Boga, tylko do jej własnych rodziców, którzy
zjawili się na uroczystości, powiedzieli jej kilka dennych słów
współczucia i jeszcze tego samego dnia wrócili samolotem do
Kalifornii. Wtedy też jeszcze raz utwierdziła się w przekonaniu,
że to babcia zawsze była jej matką. Z chwilą jej odejścia,
straciła prawie wszystko, łącznie z matczyną opieką.
Przed
nagrobkiem położyła kwiaty. Wpatrywała się przez chwilę w zimne
litery.
Czyjaś
ręka nagle odnalazła jej drobne palce i ścisnęła w mocnym i
ciepłym uścisku. Anna odwróciła się momentalnie, z wyraźnym
strachem wymalowanym na twarzy, który po chwili zniknął, gdy
spostrzegła ciepłe oczy Michaela. Chłopak uśmiechnął się
blado. Nie pytała go jak się tu znalazł i jak dojechał. Czy miał
problemy w podróży i na ile postanowił zostać. Nie obchodziło ją
to w tym momencie. Zamiast tego zaczęła błądzić po jego twarzy,
której obraz w jej pamięci był lekko zdeformowany przez czas. Do
je nozdrzy dobiegł uwodzicielski zapach jego perfum. Trochę inaczej
go zapamiętała. Ale to nic. Ważne, że był z nią teraz.
Dziewczyna
odwróciła się i oparła głowę o klatkę piersiową wyższego od
niej chłopaka. Zaczęła oddychać wolniej, powoli się uspokajając.
Przestali
tak chwilę w refleksyjnej ciszy. Jedynymi odgłosami, jakie dało
się usłyszeć, był uliczny gwar Manhattanu – dzielnicy Nowego
Jorku, która nigdy nie mała zamiaru być cicho. Michaelowi nagle
coś błysnęło w oczy. Była to srebrna broszka w kształcie
motyla, którą Anna przypięła do swojego jesiennego płaszcza.
Dostała ją od Mike'a trzy lata temu, podczas ich ostatniego
spotkania. Wielokrotnie podczas ich rozłąki, Shinoda pragnął
przeistoczyć się w tego owada i spocząć na jej ubraniu; czasami
po prostu chciał dotknąć ją i umrzeć. To, że za nią tęsknił,
nie było tajemnicą. Czasami jednak wydawało mu się, że tęskni
za jej imaginacją. Czymś, co ją idealizowało i tym, co
zapamiętał. Niejednokrotnie powracał do ich wspólnych chwil,
które w swoim czasie wydawały mu się prozaiczne i nic nieznaczące.
Teraz jednak nabrały głębszego znaczenia.
Michael
pozwolił sobie na przytulenie jej. Trochę w geście pocieszenia,
trochę w przypływie swojego własnego egoizmu. Obejmował
ją silnymi ramionami, a jej to
nie przeszkadzało.
Była jak pasujący element Mike'owej układanki, taki,
którego szuka się całe życie, a potem przez przypadek znajduje w
ciemnym zaułku. Życie to taka głupia niespodzianka.
Raz grasz, raz rozdajesz karty.
Raz po jednej stronie stołu, raz po drugiej. I Bóg jeden wie, kiedy
wygrasz. Ona sprawiała, że miał ochotę rzucić wszystko i
siedzieć tylko z nią, w ciszy, śmiać się z głupich żartów,
oglądać beznadziejne filmy. Już wtedy wiedział, że jego relacje
z Laurą i Anną różniły się od siebie diametralnie.
Mike spojrzał na dziewczynę i
podążył za jej wzrokiem. Oczy nadal miała wlepione w płytę
nagrobkową. Nie pospieszał jej, dał jej czas. Sam na nią spojrzał
i dostrzegł coś, co wcześniej przeoczył. Cytat.
Odchodząc - nie wie się, że się
odchodzi
Nie na serio Drzwi za sobą przymykamy
Los - tymczasem - zatrzaskuje rygle
Bezpowrotnie - za naszymi plecami**
Nie na serio Drzwi za sobą przymykamy
Los - tymczasem - zatrzaskuje rygle
Bezpowrotnie - za naszymi plecami**
–
Wydaje mi się, że
doskonale wiemy, gdy
odchodzimy. – odezwała
się cicho Anna. – Nawet
jeśli zbliża się zapomnienie, doskonale o tym w i e m y. Sami o
tym decydujemy, może nie całkiem świadomie, ale jednak. A nawet
jeśli wciąż żyjemy i kogoś zostawimy, uważam, że już nigdy
nie wrócimy do niego n a p r a w d ę. Tak, jakbyśmy zgubili samego
siebie w momencie, gdy
zgubiliśmy tamtą osobę.
Mike spuścił wzrok,
uświadamiając sobie, jak bardzo inteligentną osobą była Anna.
Nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
Po kilku minutach, które dla
Mike'a wydawały się tylko paroma chwilami, Anna westchnęła
ciężko, i pociągnęła
Michaela w stronę wyjścia ze cmentarza; on nadal trzymał ją za
rękę. Wsiedli do
metra, najlepszego miejsca lokomocji w zatłoczonym mieście.
Michael
podczas ich rozłąki bał się o nią. Jego strach nasilił się
szczególnie po ataku terrorystycznym, który miał
miejsce we wrześniu. Pamiętał ten dzień dokładnie. Był wtedy w
trasie. Na początku,
gdy zobaczył dwa walące się wieżowce w
telewizji, pomyślał,
że to reklama nowego filmu akcji. Oczekiwał, że zaraz przyleci
Superman i wszystkich uratuje. Jednak to się nie wydarzyło. Potem
czekał na innego superbohatera, lecz on także nie przybywał.
Zmarszczył brwi, czując, że coś jest nie tak. Wybuch, dym, po
chwili z dwóch majestatycznych, bliźniaczych
wieżowców
World Trade Center
pozostały tylko gruzy. Zamarł.
Ręka z kanapką zawisła w drodze do ust. Reporterka
mówiła o jakimś zamachu.
Ale to nie było ważne. Wyłapał tylko dwa słowa
– Nowy Jork. Zerwał
się jak oparzony
do telefonu i zadzwonił do niej. Nie odbierała za pierwszym
sygnałem. Oblał go gorący pot. A jeśli... Jeśli ona była wtedy
w pobliżu? Jeżeli coś jej się stało? Gdy wreszcie podniosła
słuchawkę nieświadoma niczego, Mike poczuł ulgę. Wtedy
zrozumiał, że ich znajomość była czymś jeszcze bardziej
głębszym.
Wysiedli
na jednej ze stacji, a Michael zaniemówił. Jego oczy automatycznie
dostały oczopląsu. Znajdowali się w sercu najbardziej
rozpoznawalnego miejsca Wielkiego Jabłka oraz najliczniej
odwiedzanej atrakcji turystycznej.
Na
każdym ze szklanym wieżowcu ogromnym kontrastem świeciły wielkie
reklamy najróżniejszych marek od odzieżowej po produkty spożywcze.
Ogromny korek uliczny ciągnął się w nieskończoność, świecąc
żółtymi taksówkami. Postacie ze świata kreskówek wkraczały w
świat żywych i machały radośnie. Fale ludzi zalewały ich ze
wszystkich stron, każdy się przepychał, gdzieś pędził, a
sygnalizacja na Times Square nie była nikomu potrzebna.
Mike spojrzał na wielki zegar. Robiło się już późno, a on miał
zabukowane bilety do domu. Zlał go zimny pot. Otworzył usta, ale po
chwili je zamknął, jak ryba po wnurzeniu z wody. Nie wiedział co
ma powiedzieć. Nie wiedział nic. Otworzył jeszcze raz usta, ale
ponownie je zamknął. Nigdy nie był dobry w pożegnaniach.
Anna
widząc to, zmarszczyła brwi i posłała mu pytające spojrzenie.
–
An... - zaczął w końcu pieszczotliwie. – Ja.. – drugą, wolną
ręką sięgnął za kark – Ja muszę już wracać.
W
tamtym momencie zobaczył w jej oczach wielki zawód. Małe iskierki,
które dzisiaj się narodziły, szybko zgasły, niczym gwiazdy na
porannym niebie.
Mike
nie chciał na to patrzeć. Ten widok przygwożdżał do jego serca
odważniki z toną rozżalenia i kilogramem goryczy. Odwrócił się
i już chciał ją puścić oraz odejść, lecz ona z całej swojej
siły i w akcie rozpaczy przyciągnęła go do siebie. Ich ciała
zatchnęły się ze sobą, przywarły do siebie.
–
Zostań ze mną. – wyszeptała, patrząc mu w oczy. – Proszę.
Klaksony
od taksówek trąbiły, ktoś krzyczał, jakieś dziecko przebiegło
obok nich. Teraz oboje siedzieli po jednej stronie stołu. Po drugiej
zaś los rozdawał im karty.
*
Premiera Titanica
miała miejsce w
Londynie w 1997 roku. W tym momencie zgięłam czasoprzestrzeń. Ale
no cóż, to fanfick, w fanfickach dzieją się różne rzeczy...
***Emily
Dickinson - We never know we go
Przepraszam za podkreślenie w
poprzednim poście. Miałam problemy z bloggerem(okazało się, że
mój profil google+ miał awarię), toteż wyglądało to tak, jak
wyglądało i nic nie mogłam z tym zrobić.
Więc... następny rozdział
pojawi się w październiku, ponieważ dopadł mnie brak weny i od
dwóch miesięcy nie napisałam niczego sensownego. Mam jeszcze
rozdział w zanadrzu i One – Shota, którego tematyka będzie
raczej niespodzianką.
Hi hi, planuję sobie wszystko.
No i jeszcze coś, a mianowicie
szkoła. Liceum się kłania, więc to chyba poważna sprawa.
Chciałabym podziękować Mice,
bez której ten rozdział po prostu by nie powstał. Pomogła mi to
wszystko poukładać w sensowną całość.
Od dłuższego czasu jestem bez
bety. Ktoś jest chętny?
Ściskam ciepło w tą deszczową
aurę!
PS. Gif z Mike'm znalazłam kiedyś gdzieś i uznałam, że idealnie tutaj pasuje.
Moja opinie juz znasz.
OdpowiedzUsuńTo byla czysta przyjembosc pomoc ci.
Najbardziej podoba mi się moment, w którym Laura i Mike rozmawiają przez telefon, to porównanie z działami i murem.
OdpowiedzUsuńOstatnio czytam książkę o bliźniętach, jest opisywana z perspektywy raz siostry, raz brata. Noah (brat) ma takie powalające porównania, że aż muszę Ci o nich wspomnieć. Na przykład, gdy się kłócą, on opisuje, że jego siostra jest szerszeniem, a gdy nadchodzi apogeum jej złości, on stwierdza, że ona wybucha. Potem jest zdanie typu "Tata przechyla pytająco głowę, tak, jakby widział walające się po podłodze owadzie odnóża i flaki".
Twoje porównanie skojarzyło mi się z tym bohaterem książki, a że uwielbiam Noaha, to możesz przyznać sobie sukces.
Te Twoje opowiadania zawsze są takie bardzo artystyczne, z pomysłem. Opisujesz raczej zwykłe rzeczy, a czyta się je niezwykle interesująco.
Na pierwszy rzut oka widać, że pisze to osoba mądra...
Zazdroszczę Ci trochę tego, ale nie zmienię się, poza tym Emily Jones jest tylko jedna.
Nie wiem jak ładnie zakończyć ten komentarz, dlatego już pozdrawiam i życzę weny.
W końcu dotarłam, przeczytałam.
OdpowiedzUsuńRozdział ten nie należy do moich ulubionych, nie wiem czemu. Może dlatego, że jest troszku smutny, a a ja aktualnie mam zajebisty humor. Który pojawił się wraz z jednym wydarzeniem, ale nie będę tu pisać o mnie, tu mam pisać o Tobie i Twoim dziele.
To, że rozdział nie należy do moich ulubieńców, nie twierdzę, że mi się nie podoba. Bo się podoba. Ma swój klimat trzymający się przez cały utwór.
Najlepszy moment, kiedy Laura i Mike się żegnali. Nie wiem, ale to miało swój... urok. Te myśli - genialne. A w ogóle to tytuł Bloga - jeszcze lepiej!
W tym opowiadaniu jestem jak najbardziej pomiędzy dwoma potencjalnymi kandydatkami na miłość życia Shinody. Nie potrafię wybrać, a może to i lepiej? Dostrzegam obie strony tak samo?
Mikey, teraz ty. Ty masz ładnie przeprosić Laurę i być przyjaciółmi, albo na dobre zerwać kontakt. To bolesne co jej robisz. Sprawiasz jej ból. A Anna... no mówiłam, nie potrafię wybrać ;-; Ale bądź przy niej w trudnych chwilach.
Tak będzie dobrze.
Pozdrawiam i więcej takich rozdziałów, a nawet lepszych.
Wow wow wow
OdpowiedzUsuńTo ja się już nastawiłam, że między Mike'iem i Laurą coś będzie, a tu dupa!
Nic
Nothing
:-(
I co ja mam teraz zrobić ze swoim życiem?!?!
Cholera, ta historia jest taka skomplikowana...
Kiedy już myślę, że udaje mi się ją rozszyfrować, znów dzieje się coś, co kompletnie wyprowadza mnie z równowagi!
No ale coż... Taki urok historii miłosnych... Których by the way nie cierpię.
Ale twoją czytam i przeżywam
No i czekam na następny rozdział.
Teraz już powinnam skomentować od razu po wstawieniu, bo nadszedł czas ogarnięcia :-D
Zapraszam do mnie i dziękuję za komentarz i miłe słowa ;-*
xxx
PS. Zauważyłam, że kiedyś czytałaś, więc zapraszam ponownie :-)
Usuńhttp://cheat-destiny-fanfiction.blogspot.com/
Kisses
xxx
Ja to przeczytałam dwa dni po tym, jak opublikowałaś. Nie mam pojęcia, dlaczego nie ma tu mojego komentarza. Nie pamiętam właściwie żebym go pisała, ale i tak jbdnzmmwjs, Bennoda, ogarnij się. Meh. No dobra.
OdpowiedzUsuńOdwiedziłam parę blogów i jesteś jedną z dwóch dziewczyn, które piszą sensownie i nie przerwały opowiadań. Stwierdziłam więc, że jeśli brać się do roboty, to brać na pewno. Skomentować trzeba, bo szkoda twojego potencjału.Trzeba pamiętać o dobrych autorach.
Okej. Koniec gadania. Komentarz właściwy będzie dość krótki: tym razem rozdział wypadł ciut słabiej. Naliczyłam parę potknięć językowych, poza tym dialogi są tak strasznie sztywne, że parę razy wywróciłam oczami. Rozumiem, że to w pewnym stopniu był pewnie celowy zabieg mający podkreślić chłód wkradający się w relacje Mike'a i Laury, jednakże chyba przedobrzyłaś.
Anna... nigdy nie polubię jej w jakimkolwiek opowiadaniu. Po prostu nie i koniec. Nie spotkałam się jeszcze z jej w miarę "ludzkim" przedstawieniem. Z tego powodu czekam niecierpliwie na rozwój wypadków. Możliwe, że wreszcie A. zacznę tolerować.
ok, teraz lecę czytać pozostałe dwa rozdziały, których dziś już nie zdążę ocenić, lecz postaram się zrobić to jutro. trzymaj się :-)