środa, 25 listopada 2015

How we end up here? |część pierwsza

Delnoda
How we end up here? |część pierwsza.
Mieszkanie

Kiedy Bogowie chcą nas ukarać,
spełniają nasze prośby.
Samuel Taylor Coleridge

Rok 1996

Światła klubu tańczyły wokół mnie, migotały zachęcająco miedzy rozpalonymi ciałami nastolatków. Ktoś ocierał się o moje plecy, kładąc ręce niekoniecznie tam, gdzie powinien. A ja tylko kołysałem się w rytm zdecydowanie zbyt głośnej muzyki, zachęcając nieznajomą do wykonywania śmielszych gestów.
Nieznajoma nie przestała się przybliżać, wręcz przeciwnie, jej twarz znalazła się przy mojej szyi, muskając spocone ciało wargami. Podniosłem rękę i zanurzyłem palce we włosach dziewczyny, przyciskając ją do siebie. Usłyszałem, jak z jej gardła wydobywa się cichy pomruk przyjemności. Śmieszna marionetka.
Gdy piosenka się zmieniła, odskoczyłem do niej, nawet nie spoglądając za siebie, nie pytając o jej imię. Zacząłem przeciskać się przez tłum do baru, przy którym nie było w tym momencie niemal nikogo – oprócz mojej flirtującej z barmanem przyjaciółki, Meryem. Wdrapałem się na metalowe, wysokie krzesło. Jedna z dziewczyn tańczących nieopodal posłała mi słodki uśmiech. Odwzajemniłem go, jednak nie tego szukałem dzisiejszego wieczoru. Odwróciłem się w kierunku blondynki, która teraz próbowała skraść barmanowi całusa. Otarłem spocone ręce o spodnie; w klubie temperatura była zdecydowanie zbyt wysoka, a poczucie duszności wzmocnione neurotycznym tańcem potęgowało to uczucie.
– Tamta dziewczyna była naprawdę ładna – zaszczebiotała Meryem, odwracając głowę od omamionego jej urokiem barmana. – Nie powinieneś jej był zostawiać.
Skinąłem głową do Nicka, drugiego barmana, żeby podał mi mojego ulubionego, kolorowego drinka. Byłem w tym miejscu tyle razy, że nikt nawet nie prosił mnie o okazanie dowodu, ani o preferencje co do alkoholu.
– Nie ona pierwsza, nie ona ostatnia – zaśmiałem się, biorąc w rękę kolorową słomkę i obracając ją w palcach. – Nie to mnie dzisiaj interesuje.
Meryem popatrzyła na mnie pytająco, mimo że dobrze wiedziała, że nie przyszedłem tego wieczoru żeby po prostu potańczyć – dzisiaj miałem upolować ofiarę na resztę nocy. Szczerze mówiąc, brakowało mi takich jednorazowych przygód; ten dreszcz emocji, bo nigdy nie wiesz, na kogo trafisz, ekscytacja, kiedy wybranek albo wybranka okaże się całkiem przyzwoitym kochankiem.
Przyjaciółka wskazała mało dyskretnie palcem na jakąś blondynkę, opierającą się o ścianę.
– Co powiesz na tą?
– Proszę cię, wygląda jakby zgubiła klucze od biblioteki. Dziewica – mruknąłem.
– A tamta? – Meryem wskazała na szatynkę, która wyraźnie kleiła się do wszystkiego, co się ruszało. Skrzywiłem się, kręcąc głową.
– Nie. Przed chwilą widziałem jak wychodziła z łazienki z jakimś blondynem, wykorzystany towar, chociaż nie zaprzeczę, dobra partia – odparłem, sącząc koktajl. – Następnym razem.
– Brad, zmień standardy, bo zaczynasz wydziwiać – jęknęła Meryem. Zlustrowała wzrokiem tłum, ale cmoknęła tylko niezadowolona, nie znajdując niczego, albo nikogo. – Może zmienimy miejscówkę?
– Nie – powiedziałem cicho. – Mam to co chciałem.
Meryem rozszerzyła oczy, pytająco, ale mnie już tam nie było. Zacząłem się przesuwać między tańczącymi w kierunku barku po drugiej stronie pomieszczenia, starając się nie stracić z oczu chłopaka, który mnie zainteresował. Myśliwy znalazł swoją zwierzynę.
Widziałem, jak wchodził do klubu, zwracając na siebie uwagę kilku dziewczyn, teraz szepczących między sobą podekscytowanych. Nikt go nigdy tu nie widział, był tajemnicą, zagadką, której potrzebowałem. Uśmiechnął się do mnie kiedy zauważył, że zmierzam w jego kierunku, co przyjąłem z wyraźną ulgą. On chyba dzisiaj też potrzebował innej odskoczni. Nie zakręciło mi się w głowie w tamtym momencie, nie dostałem tandetnych motylków w brzuchu. Jednak coś w nim było, magnetycznego, pociągającego i niebezpiecznego, co sprawiało, że nogi same mnie do niego kierowały.
– Fajna koszulka – powiedziałem do niego, nie robiąc zbędnych wstępów. Z doświadczenia wiedziałem, że nikt nie lubił tandetnych gadek, prowadzących donikąd. Tak czy siak mieliśmy skończyć przyciśnięci do ściany w łazience, wiec co za różnica, w jaki sposób będę z nim flirtował? To tylko zajmuje niepotrzebnie czas, który przecież można tak… kreatywnie wykorzystać.
Chłopak popatrzył na mnie, uśmiechając się pobłażliwie. Potrząsnął ciemnymi włosami, które zawijały się lekko na końcach; opadły mu teraz na oczy, o kolorze, który trudno było zidentyfikować.
– Szukasz kłopotów? – zapytał, mrużąc oczy. Cień jego rzęs padał na policzki, kiedy mrugał. Pokręciłem głową, robiąc niewinną minę. – Wiesz chociaż co ona oznacza?
– Oczywiście – prychnąłem, przysuwając się bliżej niego. Czułem delikatny zapach unoszący się w powietrzu, mieszaninę tytoniu i taniego dezodorantu. Zaciągnąłem się tym aromatem. – Kurt Cobain, wokalista Nirvany, popełnił samobójstwo w dziewięćdziesiątym czwartym.
Chłopak uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. Podniósł kufel z piwem do ust i wychylił go, upijając kilka łyków bursztynowego płynu. Przez cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku; zaintrygowałem go w ten sam sposób, w jaki on złapał mnie, więc wyrównałem rachunki. Usiadłem wygodniej pewny swojej pozycji.
– Sugerowałem bardziej, że próżno szukać w tym miejscu kogoś, kto słucha tego typu muzyki – powiedział w końcu brunet. Popatrzyłem na jego podarte w kolanach spodnie, zastanawiając się, czy bardzo byłby zły gdybym przez przypadek zniszczył je jeszcze bardziej.
– Ludzie tylko kreują siebie na idiotów, żeby wpasować się w otoczenie – odparłem, marszcząc nos i wzruszając ramionami. – Ale pewnie masz rację, jedna na dziesięć z dziewczyn, które właśnie gapią się na ciebie jak na ciasto czekoladowe, potrafiłaby wymienić kilka piosenek Nirvany, a dziewięć pozostałych zapytałoby, czy Cobain śpiewał Livin’ on a Prayer.
Chłopak parsknął śmiechem i odstawił piwo na blat baru. Przekręcił krzesło w moją stronę, tak byśmy siedzieli twarzą w twarz. Jego ciemne oczy – bo z pewnością były ciemne – błyszczały dziwnie.
– A ty potrafiłbyś wymienić chociaż dwie?
– A czy patrzę na ciebie jak na wyrób cukierniczy? – sapnąłem. – I czy jestem dziewczyną?
– Nie, zdecydowanie nie. – Wypił jednym haustem resztki alkoholu i wstał. Podniosłem brwi pytająco, kiedy ten podał mi rękę. Pomachał mi nią ponaglająco, kiedy zawahałem się. – No dalej, oboje wiemy, że nie przyszliśmy tutaj na pogaduszki o muzyce.
Zaśmiałem się cicho. Podobał mi się ten chłopak, jego zdecydowanie było po prostu pociągające. Utwierdziłem się w przekonaniu, że dokonałem dobrego wyboru. Splotłem palce z jego i zsunąłem się z krzesła. Pociągnął mnie w głąb klubu, ku wyjściu, w międzyczasie szepcząc mi do ucha, co chciałby ze mną zrobić, kiedy zostaniemy sami. Bawił się mną, kusił, a jednocześnie nie obiecywał gruszek na wierzbie, co jeszcze bardziej podniecało mnie w jego osobie.
Nie szliśmy do łazienki, ani na zaplecze, nie mieliśmy nawet zamiaru zostawać w klubie. Prowadził mnie przez uliczki, ciemne, ledwo oświetlone oraz te duże, ruchliwe, cały czas ściskając moją dłoń. Nie dotykał mnie nigdzie indziej, ku mojej rozpaczy; ale może to i dobrze, bo jego ignorancja podsycała mój głód. Nigdy nie byłem mistrzem w tej głodowej zabawie, a on sprawił, że znów stałem się kukiełką jego teatru.
Otworzył drzwi do mieszkania pewnie, ciągnąc mnie za sobą. Zamknął je i oparł się o framugę, zakładając ręce na piersi.
– Co dalej? – zapytał przyciągając mnie do siebie. Nasze ciała stykały się, oddzielone tylko cienkim materiałem naszych ubrań. Uśmiechnąłem się do niego kradnąc jednego całusa. Potem drugiego, trzeciego, czwartego… W jego oczach płonął głód, na którego zaspokojenie nie mogłem mu pozwolić. Kiedy przysuwał się po kolejny pocałunek, ja odsunąłem się ze śmiechem i pobiegłem w głąb mieszkania, słysząc jak zaklął zirytowany moim zachowaniem.
Sypialnia, kuchnia, salon i jeszcze jeden pokój, który był zwalony zdecydowanie niepotrzebnymi gratami, zbieranymi przez lata. Usiadłem na kanapie, zdejmując buty. On stał teraz w drzwiach, patrząc na mnie z mieszaniną irytacji i rozbawienia. Ile takich jak ja spotkał na swojej drodze? Ile z nich skończyło w jego łóżku, a ile na blacie w kuchni?
Tym razem nie pozwolił mi na gierki. Podszedł do mnie i przyciągnął do siebie, łącząc wargi, jakby były idealnie do siebie dopasowane. To było śmieszne, bo poczułem się przy nim tak, jak jeszcze nie czułem przy nikim. W jakiś niewyjaśniony sposób przypadkowy koleś z baru potrafi doprowadzić mnie do stanu, w którym moja własna dziewczyna mnie nie widziała.
To było ciekawe. Podniecające. Nietypowe.
Nie zajęło mu długo pozbycie się koszulki, moje spodnie szybko znalazły się na podłodze. Był delikatny, ale stanowczy, jakby doskonale wyczuwał, czego chcę, na co może sobie pozwolić, co ja mogę mu dać.
Nasze ciała pulsowały w magicznym tańcu, przerywane mniej lub bardziej cichymi westchnieniami. Chociaż chciałem, by trwało to dłużej, skończyło się zanim zdążyłem nacieszyć się jego nagim torsem. Opadliśmy, dysząc ciężko.
– Mike.
– Brad.
– Jak my tutaj skończyliśmy?
– To wszystko wina Cobaina.
Kiedy obudziłem się rano, bruneta nie było koło mnie Nie było go w ogóle w mieszkaniu. Ubierając się, znalazłem na blacie w kuchni tylko małą karteczkę, zapisaną ładnym charakterem pisma. Przyjrzałem się jej zdziwiony, sprawdzając, czy aby na pewno była adresowana dla mnie.
Gdy tylko zatęsknisz za kłopotami, głosiła jedna strona. Z drugiej znajdował się numer telefonu, zapisany tym samym rodzajem pisma. Uśmiechnąłem się do siebie.
– Nikt cię nie nauczył, kolego, że jedno nocna przygoda nie powinna się powtórzyć, bo przestaje być przygodą? – zaśmiałem się, ale po chwili zastanowienia schowałem notatkę do kieszeni. Ot, na wszelki wypadek.

~*~
Cztery lata później, rok 2000
Dosłownie nic nie szło tak, jak powinno. Całe moje życie w jednej minucie stało się jednym wielkim żartem, którego sprawcą stałem się ja. Byłem sam sobie winny: jak wiele rzeczy w moim życiu schrzaniłem, ile z nich z własnej, nieprzymuszonej woli rzuciłem w kąt. Bo przecież to wszystko wokół mnie, było od zawsze niczym innym, jak niewinną zabawą. Po co miałabym traktować je poważnie? To, że o mały włos nie zrobiłem dzieciaka jakiejś dziewczynie, w wieku dziewiętnastu lat, nic nie znaczy. Prawda?
Otworzyłem zrezygnowany gazetę, kupioną wcześniej tego ranka. Tusz na szarym papierze jeszcze się rozmazywał, przez co moje palce momentalnie zrobiły się szarawe. Zdegustowany wyjąłem chusteczkę z plecaka i otarłem o nią ręce. Właśnie dlatego wolałem korzystać z Internetu, był wygodniejszy, bezpieczniejszy i szybszy. I zdecydowanie znajdowało się w nim za mało ofert co do wynajmu mieszkania.
Jakie to śmieszne, niespełna cztery lata temu bawiłem się w najlepsze w klubach, na prywatkach, a dzisiaj przewracam kolejne strony nudnej prasy w poszukiwaniu lokum na najbliższe miesiące. Nie zawsze można być niebieskim ptakiem i skakać z kwiatka na kwiatek. Nie, nie dorosłem, ha, bez przesady, dalej jestem tym samym lekkomyślnym dzieciakiem, który mógłby wskoczyć byle komu do łóżka. Zacząłem po prostu stawiać w pewnym momencie wymagania, kiedy zauważyłem, że bzykanie się z nie daje mi już satysfakcji jak kiedyś. Owszem, było fajne – ale chyba boleśnie uderzyłem o ścianę z napisem „co za dużo, to niezdrowo”.
Drogie. Za małe. Dzielenie mieszkania z rodziną z dzieckiem… Nie, chyba podziękuję. Od dużych, krzykliwych ogłoszeń, jedno odstawało swoją prostotą i minimalizmem, jakby pisane od niechcenia przez faceta, chcącego wynająć pokój nie z potrzeby, a dla kaprysu. Uśmiechnąłem się do siebie – przeczucia mnie nigdy nie myliły. To było to, czego szukałem. Zgodnie z instrukcją zamieszczoną poniżej lakonicznego zdania o wyposażeniu mieszkania, wysłałem sms'a pod podany numer. Nic wymyślnego, krótko i konkretnie. Właściciel wydawał się być tego typu człowiekiem, wiec musiałem zagrać na jego zasadach.
Witam, jestem zainteresowany wynajmem pokoju, czy moglibyśmy się spotkać w celu obejrzenia lokalu? Będę wdzięczny. B.D.
Dzisiaj nie ma mnie w domu. Oprowadzi pana moja siostra. Proszę przyjść na podany w anonsie adres o 15. M.S.
Spojrzałem na zegarek i uśmiechnąłem się do siebie. To będzie dobry dzień, mimo wszystko.

Ulice. Znałem okolicę, w której znajdowała się kamienica. Co prawda nie byłem tu wiele razy, ale w jakiś sposób kręte uliczki wydawały się znajome, ich wspomnienie majaczyło mi gdzieś na tyłach głowy. Chyba dlatego nie zgubiłem się w Los Angeles, tylko i wyłącznie dlatego.
Dziewczyna, z którą miałem się spotkać, już na mnie czekała; dość niska szatynka, o pucułowatych policzkach, na oko szesnastoletnia, ubrana w wyciągnięty sweter, zdecydowanie za duży i chyba po jej bracie. Uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie.
– Hej, ty musisz być Chrissie, prawda? Jestem Brad Delson – wyciągnąłem do niej rękę, którą nastolatka ochoczo uścisnęła. Wydawała się sympatyczna, aż do przesady, jakby była jedną z tych osób, która po prostu każdy lubi za to, że żyje.
– Tak – powiedziała dziewczyna. – Cieszę się, że ten kretyn w końcu znalazł współlokatora, nie będę musiała go pilnować.
– Słaba reklama powiem ci – zaśmiałem się. Z jeden strony perspektywa niegrzecznego chłopca jako współlokatora przerażała mnie, a z drugiej pociągała.
– Ojej, to nie tak – zreflektowała się szatynka, wyraźnie zmieszana, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. – Mike jest po prostu bardzo specyficzny. No i lepiej go przypilnować od czasu do czasu, bo wolę nie wiedzieć, co by się działo gdyby zostawiłoby się go bez kontroli.
Mike. Spojrzałem na dziewczynę z ukosa, kiedy wspinałyśmy się po szarych stopniach klatki schodowej, dokładnie takiej, jakich tysiące można zobaczyć w tym mieście, ba, pewnie na całym świecie. Coś w Chrissie było, w jej wyglądzie, mógłbym przysiąc, że kiedyś już spotkałem tę dziewczynę. Dziwne.
Drzwi do mieszkania były duże, mahoniowe od zewnątrz i białe od wewnątrz, co w mojej opinii było trochę śmieszne, ale nie będę skreślał nowego domu przez to, jak bardzo niegustownie dobrane zostały drzwi wejściowe. Chrissie coś mówiła, tłumaczyła, zachęcała najlepiej jak umiała – miałem ochotę zakneblować ją i usadzić na kanapie, która stała po środku pokoju dziennego.
– Sypialnia, kuchnia, salon i jeszcze jeden pokój, który kiedyś był zwalony niepotrzebnymi rzeczami, potem przerobiony na studio nagraniowe… - szczebiotała Chrissie, miotając się po pomieszczeniach jak przestraszona wiewiórka. – Teraz to miejsce jest przystosowane do zamieszkania i będzie twoje jeśli się zdecydujesz.
Pokiwałem głową, siadając na sofie. Zlustrowałem pomieszczenie wzrokiem, czując się niekomfortowo. Mogę przysiąc, że to miejsce wyglądało cholernie znajomo, kuchenny blat, rozkład pomieszczeń. Zagryzłem wargę i opadłem głębiej w siedzeniu.
– Opowiesz mi coś o swoim bracie? – zapytałem po chwili, widząc, że szatynce kończą się pomysły na zachęcenie mnie do tego miejsca.
– A co chcesz wiedzieć? – usiadła na kanapie obok mnie z poważną miną – a przynajmniej tak jej się wydawało.
– No wiesz. To, że prawdopodobnie jest okropnym wrzodem na dupie swojej siostry jest oczywiste.
– Jest irytujący, trochę arogancki – powiedziała w zamyśleniu. – No i częściej go nie ma w domu niż w nim jest, także praktycznie biorąc pokój bierzesz mieszkanie na wyłączność…
– Chrissie – przerwałem jej, znudzony. – Biorę je, na nic innego mnie nie stać, skończ mnie zachęcać.
– Dzięki bogu, myślałam że zaraz zwymiotuję od nadmiaru słodyczy – zaczęłyśmy się śmiać, kiedy siostra mojego przyszłego współlokatora odetchnęła. – Nawet sobie nie wyobrażasz, ile takich jak ty się tędy przewinęło. Albo ja ich wyganiałam, albo mój brat. Ale ty wydajesz się porządku.
– Wielkiego wyboru nie mam, więc… Może jakoś przeżyję twojego brata dupka. Z gorszymi idiotami miałem do czynienia w życiu – parsknąłem. Z resztą, jaki miałem wybór? – Kiedy będę mógł się wprowadzić?
Chrissie popatrzyła na mnie w zamyśleniu, a potem jej twarz rozjaśniła się, jakby wpadła na jakiś genialny pomysł. Klapnęła się ręką w czoło i zaczęła szukać czegoś w swojej czerwonej torebce.
Notatka.
- Michael zostawił notatkę dla ciebie, gdybyś się zdecydował wynająć pokój – powiedziała szatynka, podając mi wyciągnięty z książki zgnieciony kawałek papieru. Złapałem go dwoma palcami i spojrzałem na tekst z ciekawością. Treść wpisana ładnym, kształtnym charakterem pisma, zwierająca wszystkie potrzebne informacje, na początku nie wzbudziła we mnie żadnych większych emocji. A potem zobaczyłem ten podpis, dwie małe literki inicjału; to śmiesznie wykręcone M i delikatnie zakrzywione S. Nie. To kurwa niemożliwe.
Zamrugałem kilka razy, starając się zrozumieć, co się stało. Wszystkie puzzle nagle zaczęły pasować do siebie, układanka nareszcie przestała być plątaniną rozrzuconych fragmentów.
Drzwi wejściowe, o które oboje się opieraliśmy, kradnąc pocałunki.
Obrzydliwie pomarańczowa sofa, na której nasze ciała stały się jednym.
Zasłony, kiedyś mocno fioletowe, dzisiaj w kolorze wyblakłej lilii.
Blat stołu w kuchni, na którym znalazłem pożegnanie od niego.
Życie to taka śmieszna zabawa, w której raz wygrywasz, a raz przegrywasz. Czasami z własnej woli dajesz się ograć, a czasami zostajesz zaskoczony ruchem przeciwnika. A innym razem, tak jak ja, wyrzucasz szóstkę i wpadasz w głęboką pułapkę. Wtedy albo cofasz się o kilka pól, albo słono płacisz na rzecz naprawienia szkody. Tylko bywa też tak, że ani jedna, ani druga opcja nie nadaje się do wykorzystania, dlatego stoisz w miejscu.
– Chrissie, mógłbym prosić o szklankę wody? – zapytałem drżącym głosem. – Trochę mi słabo…
Dziewczyna popatrzyła na mnie zaskoczona, ale pokiwała głową i wyszła do kuchni, zostawiając mnie samego na kanapie. Od razu wstałem i zacząłem nerwowo przechadzać się po pokoju, przypominając każdy moment, w którym o mały włos nie wykręciłbym numeru chłopaka. Wtedy, kiedy Mary mnie rzuciła. Wtedy, kiedy rodzice prawie się nie rozwiedli, lub kiedy mój brat będąc w ciężkim stanie zdrowia wylądował w szpitalu, bo jakiś idiota wjechał w jego samochód na skrzyżowaniu. Kiedy oblałem egzaminy i musiałem powtarzać rok. Albo wtedy, gdy pokłóciłem się tak straszliwie z Meryem, że do tej pory nie mam z nią kontaktu. Każdy moment, w którym działo się coś tak złego, nie potrafiłem opanować emocji, kończył się wybraniem tych kilku głupich cyfr na telefonie. Ale nigdy nie nacisnąłem zielonej słuchawki, nie miałem odwagi. Z jakiegoś powodu wiedziałem, że próba kontaktu z nim byłaby… Po prostu nieodpowiednia.
Nie musiałem wyciągać z portfela ciasno zgniecionego kawałka papieru, żeby mieć pewność.
W przedpokoju usłyszałem szczęk zamka, ktoś wszedł do mieszkania. Z impetem rzucił coś na stojący w przedpokoju szklany stolik, klucze odbiły się od niego z brzękiem. Przełknąłem ślinę, modląc się, żeby to był sąsiad, albo chłopak Chrissie, albo ktokolwiek, byle nie mój przyszły współlokator. Usiadłem znowu na kanapie, umieszczając dłonie na kolanach i patrząc nieprzytomnie przed siebie.
– Chrissie? – usłyszałem, jak męski głos przybliża się, zmierzając chyba do kuchni. – Dzieciaku, mówiłem ci, że masz się stąd zmyć przed moim przyjściem.
Szklanka stuknęła donośnie, odstawiona na marmurowy blat. Mogłem sobie niemal wyobrazić, jak Chrissie staje przed swoim bratem z założonymi rękami, zirytowana jego zachowaniem.
– Mógłbyś okazać trochę wdzięczności, że zamiast latać po sklepach, ja zajmuję się wynajmem twojego zasranego pokoju – warknęła szatynka. Uśmiechnąłem się do siebie. – Brad siedzi w salonie, mógłbyś się pofatygować i go poznać, debilu.
Brad? – jego wypowiedź, mimo że miała być oznajmująca, zabrzmiała pytająco. Był zaskoczony.
Zapadła cisza, przerywana tylko szumem wiatru za oknem. Chwilę później w drzwiach salonu pojawił się on, trzymający szklankę wody, o którą chwile wcześniej prosiłem jego siostrę. Przełknąłem ślinę, podnosząc wzrok na niego.
Nie jestem pewny, czy pomyliłabym go z kimkolwiek innym. Takich twarzy się nie zapomina – po prostu możesz iść ulicą, w pośpiechu poruszać się w tłumie, a kogoś takiego zwyczajnie zauważysz. Oczywiście, zmienił się, jak mógłby nie dorosnąć? Już nie był podlotkiem, uroczym nastolatkiem o chłopięcych rysach, trochę niebezpiecznych, ale nadal nastoletnich. Dzisiaj był już mężczyzną, na oko dwudziestotrzyletnim, o ostrym spojrzeniu, lekkim zaroście i z tym dziwnym stylem bycia, który bił od niego, rozświetlając cały pokój. Chyba tylko włosy mu się nie zmieniły – dalej były trochę za długie, niefrasobliwie rozrzucone na głowie, zawijające się lekko na końcach.
Zastanawiałem się, czy mnie poznał; nawet jeśli, to nie dał po sobie tego poznać. Podał mi szklankę wody, którą przyjąłem i od razu, ciesząc się, że mogę czymś zająć ręce.
– Michael Shinoda – odezwał się w końcu. Jego ciemne oczy wpatrywały się we mnie intensywnie, jakby próbował zgadnąć moje myśli.
– Brad Delson – odparłem, wkładając całą silę woli, by nie brzmieć dziwnie. Michael uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, starając się chyba stopić barierę między nami, która wyraźnie się pojawiła.
– Znałem jednego Brada – powiedział w zamyśleniu i podrapał się po głowie. Otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale szybko je zamknął.
Nabrałem powietrze w płuca. No to jest naprawdę jakiś żart, w dodatku kiepski. Czy ja jestem w ukrytej kamerze?
– Fajnie – mruknąłem, upijając łyk wody. – Co do mieszkania…
– Tak, Chrissie już mi mówiła, że się zdecydowałaś – przerwał mi, przestając się uśmiechać. – Muszę cię uprzedzić, że jeśli chodzi o płacenie czynszu, nie toleruję opóźnień, inaczej w tydzień zabierzesz swoje manatki z tego miejsca.
– Jasne – parsknąłem, trochę zirytowany. Nikt mi nigdy nie stawiał warunków, a nawet jeśli, to nie takim aroganckim tonem. – Chcę się wprowadzić w tym tygodniu.
– Jak dla mnie możesz zostać nawet i od dzisiaj, będziesz musiał sobie tylko zmienić pościel, bo ostatnio spała tam Chrissie – Michael wzruszył ramionami i usiadł obok mnie na kanapie. – Klucze ci dorobię jakoś w tym tygodniu, jak znajdę czas. Albo może powiem Meryem żeby oddała swoje, suka, nie potrzebuje ich i tak.
Sączyłem powoli wodę, słuchając co brunet ma mi do powiedzenia. Trochę za dużo na mój gust mówił, wolałem zdecydowanie jego lakoniczne oblicze. Ale powiedzmy, że dowiedziałem się dokładnie tego, czego chciałem. Czegoś, co uspokoiło mnie i sprawiło, ze serce przestało bić z szybkością, która spokojnie mogłaby przyprawić normalnego człowieka o zawał.
Michael Shinoda nie miał bladego pojęcia, że trzy lata temu, na tej samej, obrzydliwie pomarańczowej kanapie uprawialiśmy seks.
Uśmiechnąłem się do niego odkładając długopis i wstałem, dając do zrozumienia, że chcę jak najszybciej wyjść. Wyciągnąłem rękę przed siebie, a on uścisnął ją ochoczo, przypieczętowując umowę, którą chwilę wcześniej podpisałem.
– To będą interesujące miesiące, Brad – zaśmiał się, potrząsając naszymi dłońmi.
– Nie wątpię, Mike. Nie wątpię.
I w tamtym momencie moje kłopoty się rozpoczęły.


Ciąg dalszy nastąpi...



To był istny eksperyment. Coś lżejszego, luźniejszego, ale to nie znaczy, że spokojniejszego.
Pomysł wpadł nagle, więc go zrealizowałam. Mam nadzieję, że przyjmiecie ciepło ów "wynalazek" (na polskich blogach nie spotkałam się jeszcze z czymś takim). Jeżeli się spodoba, wstawię część drugą, jeżeli nie... no cóż.
Delnoda rządzi. xD

PS. Wiecie, że ten blogasek ma już ponad rok? Ach, ten czas szybko leci!
PS2. Niedawno dostałam recenzję mojego bloga, która jest pod TYM adresem.
PS3. Coś mi czcionka w tym poście zaczęła wariować. Przepraszam.


14 komentarzy:

  1. To jest genialne! Pierwszy raz mam styczność z Delnodą i... to jest pierwsze coś takiego i jest idealne. Ten przeskok w czasie i towszystko, to mieszkanie, Brad, Mike. Rany, tak dużo w jednym poście.
    I oczywiście, tradycyjnie, mam depresję po tym tutaj. Nie, to nic złego, po prostu znów czytajac to zaczęłam narzekać, że ja tak nie umiem, że jesteś genialna itd. xD
    Ale nie o tym.
    Rany, pisz następną część, błagam. ;-;
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem, iż nie jestem fanką paringów kogokolwiek z zespołów, ale mi nie przeszkadzają, a że uwielbiam Twój styl pisania, to mi się podoba.
    Poza tym, to jest bardzo wyjątkowe. Wcześniej widziałam tylko Bennodę i Bournodę, także to dla mnie coś nowego. Tak w ogóle, to nie spodziewałam się tego po Tobie. Nie że akurat Delnoda, ale że w ogóle coś w tym stylu.
    Jeżeli dalej chce Ci się to pisać i chcesz w to brnąć, to ja myślę, że to całkiem fajnie, bo możesz z tego zrobić coś oryginalnego i wiesz, mieć taką jakby "markę".
    Jedyna i pierwsza Emily Jones napisała Delnodę. Wiesz, mogłabyś być akurat z tego znana.
    Fajna wizja.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. DELNODA? O nie. Muszę to przeczytać. Jak najszybciej. Chyba zrobię sobie kawę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Autobus do mnie nie dojechał, jestem rozbudzona i wściekła. Wiesz, co to znaczy?
    DELNODA, PRZYBYWAM!

    OdpowiedzUsuń
  5. O cholera, jakie to było fajne!
    Przyznam ci się, że w połowie czytania miałam w głowie zwyczajne, znużone "meh, znowu ta sama historia", no bo wiadomo ile było już jednonocnych przygód chłopców a potem spotkanie po latach i miłoś uons ygen. To takie schematyczne. Temat przerobiony.
    Aczkolwiek poprowadziłaś to bardzo ładnie, ciekawie, trochę inaczej. Zacznę od negatywów: niezliczoną ilość razy twój Brad przybrał rodzaj żeński. Pewnie pokopało ci się z Lorą, spoko, da się wybaczyć. Ale to jednak błędy.
    I to chyba jedyny negatyw. Oprócz tego, że rażące wydało się dla mnie, że dwójka chłopaków tak ochoczo poszła się pieprzyć. Zwłaszcza że nie wiem, dla kogo owcza fryzura Brada jest na pierwszy rzut oka pociągająca. Cóż. Kwestia subiektywna.
    Dla mnie jednak najlepszą częścią opowiadań jest moment zakochiwania się. No a taki hetero Majk i hetero Brad się spotkają i idą na seks. No nie wiem. Rzadko tak. Oczywiście nie wykluczam, że są biseksualni czy coś, ale to jednak było zbyt naturalne. Jeszcze nie żyjemy w tak naturalnych dla homosiów czasach. A w 1996 to już nawet nie ma co mówić.
    Och, a wracając do początku, to początek był super super. Ładnie poprowadzony, fajna rozmowa z Hurrem. Aż byłam wkurzona, że aż przez trzy długie akapity nie wiedziałam, czy tym cudnym podrywaczem jest Majkel czy Bradzicho.
    A znów wracając, tym razem do fabuły, to owszem, znudziłam się, ale potem nagle ożywiłam. Wątek z tym, że Mike też ma coś wspólnego z Hurrem i fakt, że Mike nie pamięta Bradziocha mnie podbuzowały. Superowe. Takie nie zamykające tekstu na jeden krótki oneshot. Aż chce się czytać kontynuację już teraz. No ja chcę bardzo, już teraz.
    Jestem strasznie ciekawa, czy Hurrem ma tutaj duże znaczenie i co zrobi. No bo jak pokłóciła się z Bradem i jednocześnie jest w kontakcie z Majkelem to to coś znaczy. Jak nic.
    Czekam na drugą część niecierpliwie, także pisz szybko. I tak, wiem, że miałam być półtora tygodnia temu. Nie pykło. Na mnie nie można liczyć. Już mówiłam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha, czas na mnie.
    Miałam to skomentować dawno temu, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze. Doczekałam się jednak szablonu na komórki i jest mi zajebiście wygodnie, więc Delnodo, przybywam.
    Okej, pierwsza refleksja: omg, dlaczego Brad? Nigdy nie spojrzałam na niego pod takim kątem... ugh, gej-podrywacz? O nie. O nie. O nieee. Nawet jeśli pomyślę o czasach, w których rozgrywała się historia; początkach '00 i ogólnie okresie świetności Linkin Park, to na moje usta wpełza niekontrolowany grymas obrzydzenia. Brad jest w moim odczuciu postacią, której rolą jest bycie trzecim z kolei najbardziej ogarniętym członkiem zespołu (po Michaelu i Chesterze, of kors) i ewentualnie pocieszycielem któregoś z chłopaków z Bennody, gdy miłosne podboje nie idą po jego myśli. No rozumiesz. A tutaj Brad kogoś zauroczył, w dodatku kogoś takiego jak Shinoda, a młody Shinoda no to uhuhu, już nie byle kto. Młody Shinoda to młody Shinoda. I teraz zgodzę się z Bennodziarką w stu procentach; wełna Delsona nie może być pociągająca.
    Dlaczego to nie jest Bennoda? :<
    Michael jako chamski flirciarz jakoś mnie odpycha, nawet pomimo tego, że byłam dość zmęczona jego wiecznym blogowym spokojem i uwielbiam bedbojuf. I ta Ma(coś z r)yem jakaś taka wredna.
    Jednorazowe przygody jako temat bardzo mi się podobają, to ciekawe i emocjonujące i omg. Jeśli rzecz jasna dobrze się to poprowadzi, a tobie się udało. Oprócz paru wpadek językowych wszystko było udane. Możesz być z siebie dumna. Czekam na więcej, bo mnie zaciekawiłaś. Nie mogę doczekać się pojawienia się Chestera, chociaż pewnie będzie miał na całą akcję mały wpływ. Spóźnił się biedaczek na Majkelowe popychanie na ściany i obcałowywanie torsu. Smutek i ból.

    Wiem, że piszesz drugą część, bo w najnowszym rozdziale KMIYM raz pomyliłaś czyjeś imię i napisałaś chyba te Macośzryem, nie pamiętam dokładnie. No. Ale twórz i wrzucaj. Tylko nie rozwódź się nad loczkami Brada, bo rzygnę. Rzygnę i to ostro.

    Miłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem szczerze, że mi też Bradziu nie pasuje wizerunkiem do wielkiego podrywacza. Jak to mówi moja przyjciółka: "Bradziu to taki duży miś, którego przytula się i głaszcze po brodzie". Zgadzam się z nią w stu procentach, ale wiesz, kilka zdjęć i gifów z tumblr'a (nie, nie takich zdjęć) mnie zainspirowało.
      W ogóle skąd ty wytrzasnęłaś tutaj Chestera? Czy ja coś o nim wspominałam? Zdziwiłam się trochę. I się boję, że mój misterny plan poszedł... :/

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Nie, po prostu studio nagraniowe, oboje są w wieku, kiedy powstawał zespół i no Chestera należy się spodziewać. Em aj rajt? Of kors ajem. Poza tym jestem ostatnio wyczulona na Bennodę, moja droga. Jakbyś wrzuciła tu swoją listę zakupów, to też szukałabym w niej wątków majkelowoczesterowych. hihi.

      Usuń
    4. Coś nakopałam z komentarzem, sory ogromne. To przez to, że jest to zatwierdzanie komentarzy :<

      Usuń
    5. Nic się nie stało. :)
      Zdaję sobie sprawę, że to moderowanie jest irytujące, bo ja np. lubię sobie przeczytać to, co komuś napisałam po opublikowaniu, a czasami nie mogę, jednak jest wygodne dla mnie, jeżeli ktoś mi wbija na bloga i komentuje parę pierwszych postów. Nawet by mi się nie chciało narcystycznie co jakiś czas wszystkich postów przyglądać, czy ktoś aby niczego nie zostawił.
      Co do Delnody - żeby za dużo nie zdradzać powiem, ż akcja miała się zawężać tylko w obrębie trzech bohaterów. Majka, Brada i Merjem. No i zespół niby jest, ale nie robi to większego znaczenia, choć powiem, że myślałam nad niektórymi aspektami ostatnio i może Czester się pojawi, ale bardzo epizodycznie, ba, pewnie w tylko paru zdaniach. Ale zobaczymy.
      Dzięki dziewczyny. :D

      Usuń
  7. Geje - serio?!
    To mnie TOTALNIE zaskoczyło.
    Twoja wyobraźnia najwyraźniej daje Ci popalić...
    Nie będę oceniać parringu, więc skomentuję sam tekst.
    Ogólnie fajne opisy i ogólnie sytuacja, że spotykają się po latach xD
    Jednak często, zapewne instynktownie, zamiast np. miałbym pisałaś miałabym. Chyba z pięć takich błędów na oko wypaczyłam ;-)
    Ok, to idę przeczytać drugą część.
    xxx

    OdpowiedzUsuń
  8. OMG Meryem Uzerli! <3 Uwielbiam ją! Nie wiem o kim dokładnie jest ten blog, trafiłam na niego przypadkiem, weszłam w spis treści i zobaczyłam Meryem! Zaczęłam czytać. Bardzo mi się podobało to jest naprawdę dobre. Jestem ciekawa co wydarzy się dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Cieszę się, że ci się podobało i oczywiście zapraszam serdecznie na kolejną część, ale poczuwam się w obowiązku powiedzieć, iż Meryem, tudzież jej wygląd i imię są tylko zapożyczone. Zwykły przypadek.

      Usuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.