sobota, 16 stycznia 2016

Więc teraz, jesteśmy wolni


Rozdział dziewiąty
Więc teraz, jesteśmy wolni

Jesień 2002 roku.


A więc wyjeżdżasz?
Trzynastoletnia Emily oparła się ramieniem o framugę i założyła ręce na piersi. Laura natomiast właśnie kończyła składać żółtą bluzkę.
– Wiesz przecież, że to jedyne rozwiązanie – odparła spokojnie.
Dziewczyna parsknęła.
– U c i e c z k a nie jest rozwiązaniem.
Laura cisnęła bluzką w torbę podróżniczą, poirytowana.
– Na miłość boską! Czy musisz mnie teraz denerwować?!
Spojrzała na siostrę i napotkała te same oczy, jakie widywała codziennie rano w lustrze. Niebieska szarość nadal była buńczucznie wzburzona.
– Przepraszam – mruknęła Emily i wyciągnęła ku niej ręce.
Pokój był mały, toteż po chwili wpadły sobie w ramiona.
– Wyślij mi pocztówkę – szepnęła w szary sweter swojej siostry, który pachniał inaczej. Dziewczyna chciała zapamiętać ten zapach, moment, Laurę, jakby już wtedy wiedziała, że długo się z nią nie zobaczy. – I pozdrów Anthony'ego.
Laura pokiwała głową i pogłaskała ją po włosach.
W tamtej chwili Emily przypomniała sobie jedno, bardzo ważne zdanie:
Nigdy, ale to przenigdy, nie bierz przykładu ze starszej siostry.

Czasami początki nie są takie proste.
Czasami pożegnanie jest jedyną drogą.”

~*~

Dworce od zawsze kojarzyły się Laurze z nieograniczoną przestrzenią, wolnością i wiatrem niosącym nowe przygody. Teraz z tego wyobrażenia zostało tylko poczucie wolność. I doszedł strach.
Nigdy nie doceniała tego zatłoczonego miejsca, w którym przypadkowo spotkali się różnorodni ludzie z tymi samymi emocjami, nadziejami i marzeniami. Tak jak przez życie, kiedy ktoś pojawi się nagle, zaistnieje, a potem wsiądzie w swój pociąg i zniknie.
Dzieci biegały tam i z powrotem, starszy pan stał zestresowany. Nerwowa kobieta w różowym kapeluszu przebiegała palcami po barierce, młody chłopak pukał zniecierpliwiony w oparcie krzeseł. Tanie opakowania bombonierek gniotły się w niezdarnych rękach, traciły formę, ale właściwą osobę i tak wkrótce miały ucieszyć, niczym szwajcarskie czekoladki.
Laura stała oparta o barierkę, wpatrując się uparcie w rozkład jazdy. Chciała uciec z tego miasta, porzucić wszystko za sobą, zagubić drogę powrotną. Wiedziała, że właśnie nadszedł czas wzięcia swojego życia we własne ręce, dorośnięcia i poniesienia odpowiedzialności za swe czyny. Ale usilnie  próbowała jeszcze od tego spierzchnąć.


Pociąg, świecąc się dwoma żółtymi reflektorami, wyjechał z tunelu. 
Przystanął, parsknął i na chwilę zastygł. Pozwolił podróżnym zająć miejsca.
Laura weszła po kratkowanych schodkach i pociągnęła za sobą wypchaną torbę podróżną. Przez jej głowę mignęła myśl, wyobrażenie, że w tamtym momencie zawartość tej walizki mogłaby się wysypać. Wtedy Jones miałaby jeszcze czas na zatrzymanie się, a może nawet, zmienienie zdania, zawrócenie. Nic takiego jednak się nie stało. W drugiej ręce ściskała kawałek kartki dla pewności, by go nie zgubić. I tak samo jak parę lat temu, ktoś zapisał na nim adres, pod który musiała się udać.
W wagonie było duszno i tłoczno. Wcisnęła się na siedzenie przy oknie, obok dziesięcioletniego chłopca, słuchającego za głośno muzyki – melodie przeciekały przez tanie słuchawki. Oparła głowę na łokciu, z obrzydzeniem zamknęła mały pojemniczek przytwierdzony do ściany, który pełnił rolę śmietnika. Wpatrywała się w krajobraz za oknem.
Pociąg ruszył, zostawiając za sobą brudną i ozdobioną graffiti, poczekalnię. Przyspieszał coraz bardziej, zmierzał po prostych torach równolegle ze słońcem, które ciepło i opiekuńczo grzejąc, chowało się za linią oceanu. Zasłaniał swoim cieniem fragmenty zimnych, niemych, obitych w szkło wieżowców. Uciekał, pędził, nie zwracał uwagi na stare bloki z odchodzącym tynkiem i billboardy. Markley nadal uśmiechała się i patrzyła na miasto z wyższością, jakby tylko ona się nie zmieniła.
Gdzieś w oddali wielkie i odbijające ostatnie promienie słońca miasto Los Angeles, chowając się pod cienką otoczką z dymów z fabryk wyglądało jak rozłożony, japoński wachlarz, pełen kolorów. Ale Jones już nie dostrzegła tego obrazka. Nie oglądała się wstecz. Wreszcie była wolna.

~*~

Podróż była długa i męcząca. Laura wysiadła na, wydawałoby się, opuszczonej stacji, która oferowała tylko ławkę, rozkład jazdy i tabliczkę z napisem „Homewood”. Jakaś namiastka uśmiechu szybko spełzła z jej twarzy. Rozejrzała się wokoło. Był to teren nizinny, jaki po części mogła obserwować zza szyby. Gdzieś w oddali, jak fatamorgana majaczyło największe miasto stanu – Brimingham. Z lekcji geografii wiedziała, że ten obszar był ograniczony wyżyną Cumberland, zaś od północnego wschodu górami Appalachy.
Odetchnęła głęboko świeżym i rześkim powietrzem, diametralnie różniącym się tym, w jakim się wychowała.
Stare drewno skrzypiało pod jej ciężarem. Na początku ubiegłego stulecia pewien bogaty właściciel ziemski, którego przodkowie wzbogacili się podczas wielkiej gorączki złota, postanowił wybudować tę stację, aby jego czarnoskórzy niewolnicy mogli rozładowywać towary z odległych zakątków kraju, a nawet świata. Jeszcze w latach sześćdziesiątych w tym miejscu praktykowano nierówne traktowanie Murzynów.
Teraz w tym samym miejscu stała Laura ściskając pożółkłą kartkę w garści. Postawiła kolejny krok, drewno z głośnym trzaskiem pękło, noga u tchnęła jej w szczelinie. Zaczęła się śmiać przez chwilę podtrzymując to uczucie rozbawienia w sobie, które powoli przemieniło się w rozpacz. Ale było już za późno, by wrócić.
I tak znalazła się w odległej krainie z „Zabić drozda” i „Smażonych, zielonych pomidorów”. Słodki dom zwany Alabamą otworzył przed nią swe podwoje.

~*~

Jak w pierwszej chwili mogłoby się wydawać, odnalezienie adresu nie było takie trudne. Wszyscy doskonale wiedzieli gdzie znajduje się dom z dwoma pawiami. Laura zadarła głowę do góry i wpatrywała się w niego bacznie przez dłuższą chwilę.
Wolno stojący, ekscentryczny dom przy Westbound Road 11, wyróżniał się zarówno dzięki swojemu położeniu jak i wyglądowi. Siedemdziesiąt lat temu zmęczona życiem ciotka Anthony'ego wybudowała trzy piętra, z których roztaczały się bezkresne widoki wiejskiego krajobrazu Homewood. Żeby w pełni cieszyć się tą sielanką, zaleciła wykonanie werandy z kutego żelaza, oplatającej cały parter.
Kobieta zdecydowała się udekorować fasadę domu płytkami w żywych kolorach, przywiezionymi z pchlich targów i bazarów z całego świata. Kolory łączyły się, przenikały, błyszczały w świetle słońca. Po obu stronach drzwi wejściowych widniały barwne, bogato zdobione wizerunki pawi, ułożone z płytek ceramicznych. Rozkładały pióra, nadawały dumy mieszkańcom.
Jeszcze bardziej intrygująco dom wyglądał wieczorem, o czym przekona się Jones. Rozświetlony światłami od wewnątrz, przypominać jej będzie szklaną lampę, która zwisała w jej pokoju, gdy była małą dziewczynką. Żyrandol miał kształt grzyba z wyciętymi drzwiami, oknami i maleńkimi figurkami, znajdującymi się w środku. Mała Laura często wyobrażała sobie, że jest mieszkanką tego ciepłego i przytulnego wnętrza, które kojarzyło się z bezpieczną kryjówką przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Teraz, patrząc na ten dom, miała dokładnie to samo odczucie. Witrażowe szyby, ozdobne płytki, wiszące lampiony, spadzisty dach i gipsowe lwy z ukruszonymi noskami sprawiały takie wrażenie.
Kiedy Laura tak stała, będąc pod wrażeniem domu oraz trzymając za rączkę torbę, nagle otworzyły się drwi wejściowe i w progu ukazał się Anthony James Barrow.
Rozprostował zagniecenie na jasnej koszuli, poprawił zsuwające się z nosa okulary w okrągłych, czarnych oprawkach. Myślał o czymś zawzięcie, wyszedł na chwilę na ganek, aby odetchnąć świeżym powietrzem.
Zatrzymał się na najniższym stopniu i zapalił papierosa. Przeczesał palcami brązowe włosy, które w świetle zachodzącego słońca odbijały rdzawe refleksy i zaciągnął się. Dopiero kiedy wypuścił dym spojrzał przed siebie.
Przez chwilę widział jej niewyraźny kontur przez powłokę z jasnego dymu. Zerknął na nią oczami, w których było jeszcze widać zadumę. Nie spodziewał się jej tutaj. Nie oczekiwał jej odwiedzin, nie był na to przygotowany, choć gdy widzieli się ostatni raz nalegał, by odwiedziła go w tym domu, jaki dostał w spadku po ciotce. Uśmiechnął się krzywo.
– Właśnie miałem rzucić palenie. Miło cię widzieć.

~*~

Odkąd Laura zamieszkała na drugim piętrze domu Anthony'ego, udawało jej się zamienić z nim tylko parę zdań. Przez dwa tygodnie codziennie spotykali się na parterze, jedli śniadanie, popijali je zbożową kawą, a potem rozchodzili się do swoich zajęć. Barrow do szpitala, Jones na uczelnię; przeprowadzenie się do innego miasta nie przeszkodziło jej zakończyć studiów pedagogicznych. W następnym roku, jeżeli nadal mieszkałaby w Homewood, miała nadzieję podjąć pracę nauczycielki w pobliskiej podstawówce. Anthony zaś po sześciu latach wymęczających studiów lekarskich wreszcie mógł rozpocząć staż z tymczasowym prawem wykonywania zawodu w szpitalu w Brimingham, lecz przed nim była jeszcze długa droga, by spełnić zapożyczone od ojca wymagania i marzenia o zostaniu kardiologiem.*
Laura nie przekraczała progu prywatności mężczyzny. Czasami późno w nocy, gdy wracała z kuchni z kubkiem wody, przechodząc obok jego pokoju widziała przez szklaną, przyciemnianą szybę, padającą, sztuczną poświatę na dywan w kolorze indygo. Wiedziała, że Anthony uczył się, albo czytał książki, jeszcze bardziej rozwijając się intelektualnie. Zawsze zastanawiała się, czy może zapukać do jego drzwi, wedrzeć się w tamten poukładany, perfekcyjny świat. W końcu jednak dreptała do schodów, prowadzących na wyższe piętro.
Lecz i to miało się wkrótce zmienić.


Dwunasty stycznia 2003


Jasne światło wpadłszy do pokoju przez szczelnie zamknięte, okute zasłonami w kolorze morskich fal okna, spotykało się z białą pościelą i odbiwszy się od niej przemieniało w złoty blask. Drobinki kurzu błyszczały jakby w tamtym momencie były milionem drobinek kryształu, złotym pyłem.
Anna usiadła wzburzona na skraju łóżka, nagle zgarbiona. Kościste plecy wygięła w nierówny łuk. Poprzez jasną koszulkę wyraźnie zarysowały się łopatki, przywodząc Michaelowi na myśl nierozwinięte do końca skrzydła anioła.
Dziewczyna westchnęła.
– Poczekajmy do końca semestru. Potem wrócę do L.A – skapitulowała.
Uśmiechnęła się do niego smutno przez ramię, dołeczek w lewym policzku pogłębił się. Położyła się obok niego na ciepłym i wygniecionym prześcieradle. Podłożyła rękę pod głowę, by móc lepiej widzieć Michaela.
– W takim razie wrócę do siebie, żebyś była spokojna – podjął, wyważając każde słowo.
Pogłaskała go po policzku wierzchem dłoni.
– Czasami mam wrażenie... – zaczęła niepewnie. – Czasami myślę, że... nie zrozum mnie źle. Czasami po prostu wydaje mi się, że nie jest nam pisana wieczność. Że ten nasz fragment życia nie jest dla n a s. W dosłownym sensie...


Michael nie spał całą noc, przewracał się z boku na bok, co jakiś czas uderzając nogami o lekko szarawą ścianę. Jego głowę zaprzątały myśli, rozważał każde za i przeciw. W umyśle miał całkowity chaos. Nie był do końca pewny czym było to spowodowane – wyjazdem czy obawą przed odrzuceniem.
Myślał jeszcze o tym, jedząc rano śniadanie. I wybierając się do fryzjera. A nawet przechodząc przez pasy. I zbywając kolegę z college'u napotkanego w sklepie. Wchodząc na pokład samolotu, jego nogi uginały się, jakby myśli były jak cegła położona na głowie, która z każdym krokiem stawała się cięższa.
Ale nie bał się. Postanowienie o wejście w dorosłość, o postawieniu grubej kreski przedzielającą przeszłość od przyszłości nie powinna wiązać się ze strachem. Powinna być ekscytująca. Żołądek mógł być ściśnięty. Ale Michael nie mógł się bać.
Mężczyzna poprosił stewardessę o szklankę zimnej wody.
Już o tym nie myślał.
Długo ze sobą walczył, spierał się ze swoim własnym sumieniem. Zmierzył się z własnymi uczuciami, z rzeczywistością, która nie mogła skryć się za płótnem i grubo nałożoną farbą. Ostatnie momenty jego życia mógł uznać za porażkę. Był one nie tyle nieudane, co przeraźliwie niezrozumiane. Nie wiedział, dlaczego postępował tak a nie inaczej. Dlaczego niespełna rok temu wyszedł z pokoju Laury i dlaczego ostatnio, gdy cały świat świętował wejście w Nowy Rok, pokłócił się z Anną. Czy była to zasługa przeznaczenia czy jego głupoty?
Dostał się pod jej mieszkanie pierwszym lepszym autobusem. A potem czekał. Nie znał planu zajęć na jej uczelni. Ale był zdeterminowany.
Chciał ją przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie. I robić coś jeszcze. Coś, co nie dawało mu spokoju.
Chciał wreszcie zacząć nowe życie.
Wróciła wieczorem. Zdziwiła się widząc go w tym mieście o tej porze. Miał zimne i skostniałe ręce, chłodny policzek. A słowa, które miały na celu ją przeprosić, płynnie ślizgały się po jego oziębłych ustach. Wargi wygięły się nagle ciepło do góry, gdy przyjęła usprawiedliwienie. Różowe i czerwone róże w bukiecie przyprószył śnieg, który od czasu do czasu przez wiatr zostawał strącony z dachów. Kwiaty wyglądały, jakby były obsypane srebrnym pyłem.
Klęknął przed nią.
Czy wyjdziesz za mnie?
Zasłoniła dłonią usta.
Oboje płakali.
Powiedziała: tak.
Michael chciał zacząć nowe życie u boku Anny Hilllenger.   

Słońce zajdzie dla ciebie,
cień dnia spowije świat w szarości.
A słońce zajdzie dla ciebie.”




* Pisząc o studiach Anthony'ego, opisywałam system jaki obowiązuje w Polsce. Nie dogrzebałam się do informacji jak to przebiega w USA, a nawet jeśli, to po poprostu nic nie ogarnęłam, oprócz tego, że jest on bardzo podobny do naszego. Myślę, że to nie jest aż tak wielki błąd, bo nie to jest najważniejsze w tej historii.


Betowała: Mercedes Skyfallgirl




Tak, Anthony wyskoczył nagle, jak Filip z konopi, ale tak ma być, wszytko jest pod kontrolą. Był drugą albo trzecią postacią, jaką zaplanowałam na to opowiadanie. Teraz to jego moment wyjścia na scenę i zabłyśnięcie. Wszystko względem niego i panny Jones się wyjaśni, jest na to czas. Zapewne w następnym rozdziale. O ile nauczę się pisać dialogi
Dziękuję wszystkim, którzy cokolwiek tutaj zostawili. Uwielbiam was, jestem dumna z Klaudii K, Mała Bennodziara mnie w pewną nieprzespaną noc rozbawiła do łez swoimi komentarzami, Bennoda - wreszcie coś jej się tutaj zaczęło podobać. ;)
Dzięki i do następnego.
I ten, zostawcie coś od siebie.

15 komentarzy:

  1. MIAŁAM SKOMENTOWAĆ JUTRO, ALE WZBURZYŁO MNIE TO, ŻE NIBY NIC MI SIĘ TU NIE PODOBA. NO TY SOBIE CHYBA KPISZ. JAKBY MI SIĘ NIE PODOBAŁO TO BYM NIE CZYTAŁA. NO PFFF.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to się stało, że nie zostawiłam nic po sobie w wcześniejszym rozdziale. Zdawało mi się, że jestem na bieżąco, no nic. Jak jebło to jebło, po co roztrząsać :D
    Oboje wyjechali, oboje są wolni, oboje zaczęli nowe życie. Ale czy będzie tak, jak chcieli? Na pewno nie. Coś się stanie z Anthonym, na bank. No i małżeństwo (lub nawet do tego nie dojdzie) Shinody pewnie się rozsypie albo będzie pełne kłótni. Takie moje podejrzenia... e.e
    Ja bym to chciała poczytać o Robbym i Marilyn. Spodobała mi się ta parka ^^
    No to... ten. Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A teraz sobie trochę ponrzekam. Prawda że mogę. Okey i tak bym nie pytała o zdanie.
    Dobra a więc tak.
    Nie wiem czy ze mną dziś jest coś nie tak czy ten rozdział jest tak bardzo nudny. Ale wiem jedno. Przez cały rozdział czekałam na koniec. Sorry ale chyba naprawdę coś dziś ze mną nie tak.. Ale żeby nie było że cały rozdział mo się nie podobał to za cytaty to cie uwielbiam.
    Nie wiem co jeszcze napisać
    To że sobie idę
    Ściskam mocno i życzę dużo weny.

    M.S.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam, za drobne kłamstewko i delikatne spóźnienie. Musisz wziąć pod uwagę moje możliwości (a są zaskakująco niskie, uwierz mi) i fakt, że i tak przybywam dość szybko jak na mnie :B

    Let's begin. Najważniejsza rzecz, jaka mam ci do zakomunikowania: jestem absolutnie zakochana w Anthony'm. W jego papieroskach, przeczesywaniu włosów palcami, doktoracie, przepięknym domu i czytaniu do późna. Ach, a jak mi się marzy spędzenie w samotności weekendu w takiej posiadłości jak jego. Z klasą i duszą, ciepłem, książkami. Boję się, że głupia Laura jeszcze bardziej zeświruje przy kimś tak omg jak Anthony. Pewnie któreś z nich zacznie smalić do drugiego cholewki, co mnie prawdopodobnie zabije, bo Anthony zasługuje na kogoś lepszego niż rozhisteryzowana Laura.
    Laura i tak będzie z Michaelem, choć w sumie pasują do siebie z Anną. "Anna usiadła wzburzona na skraju łóżka, nagle zgarbiona. Kościste plecy wygięła w nierówny łuk. Poprzez jasną koszulkę wyraźnie zarysowały się łopatki, przywodząc Michaelowi na myśl nierozwinięte do końca skrzydła anioła."
    A to wyjątkowo ładny, zgrabny fragment. Dużo ci się ich tu napisało, tak w ogóle. Nie zgadzam się z Miką i uważam jej komentarz za wyjątkowo płytki i hmmm... niewymiarowy (?), lecz jeśli dobrze interpretuję "za cytaty ciE uwielbiam) to się z nią zgadzam. Wyjątkowo.
    Oliwia B za to odniosła się do tytułu rozdziału. Dla mnie osobiście brzmi on jak swego rodzaju ironia, hm? Nie ma wolności, skoro się od czegoś ucieka. A i Laura, i Mike uciekli.
    Pomimo tego, że średnio rozumiem to, co się dzieje w opowiadaniu, nie mogę doczekać się następnego tekstu. Może nieco mi on rozjaśni w głowie. Po cichu liczę też na Anthony'ego. Niechże on się pojawi i pobędzie charyzmatyczny.
    O właśnie, trochę zdziwiło mnie to, że przyjął Laurę do siebie i za bardzo z nią nie gada. No dodatkowa lasia w domu to jednak trochę zobowiązanie/zmieszanie/cokolwiek. A on nic. No Antek no.
    Miałam spadać, ale przypomniałam sobie o oświadczynach. Poruszające. Oby tak dalej, świetnie to opisałaś.

    Teraz lecę z czystym sumieniem. Branoc.

    PS- wpadaj do mnie, wrzuciłam coś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i już przywłaszczasz sobie Anthonego? Ani się waż. Byłam pierwsza.

      Usuń
    2. a polizałaś?
      polizane-zaklepane.

      /niezalogowana Bennoda

      Usuń
    3. Lesie, nie wiem o co kruszycie kopie. Ja byłam pierwsza. Spadówa-pierdziówa.

      Usuń
  5. Kobieto, trzymaj mnie gdy zobaczę człowieka, który montował dzisiaj u mnie nowe wifi. Piszę Ci ten komentarz czwarty raz i zawsze internet wyłącza mi się wtedy, gdy chcę wstawić.
    Gdybyś widziała przed chwilą moją rozpaczliwą próbę skopiowania poprzedniego komentarza zanim strona zniknie to byś się naprawdę uśmiała.
    Pisałam o tym, że tak jak moja młodsza siostra Oliwia podejrzewam, że Laura i Mike się i tak zejdą. No bo zejdą, tak. I fajnie.
    I mimo wszystko podobała mi się bardzo końcówka rozdziału, była taka klimatyczna, niemal magiczna. Szkoda tylko, że nie pamiętam swojego nastroju gdy to czytałam, bo jestem wściekła.
    Przepraszam za tak beznadziejny komentarz, chciałam po prostu dać nim znać, że czytałam, doceniam i podoba mi się. I tak mnie dziwi, że dałam radę to napisać z takim nerwem, obecnie mam ochotę rzucić to wszystko i wywalić laptopa przez okno.
    I chciałam życzyć dużo czasu na pisanie, sprawnego komputera i weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pisałam, teraz postanowiłam to skomentować, czytając to raz jeszcze. I wiesz co? W jakis posób ogarnęło mnie jakieś takie spokojne uczucie.
    Nastrój tego bloga jest zawsze taki spokojny, nawet jeśli wszystko się komplikuje. Nie wiem jak to robisz, ale wychodzi ci to świetnie.
    To wszystko jest jak zwykle świetnie opisane i, omójboże, po prostu jak zwykle ogaręło mną jakieś przedziwne uczucie, przez które nie wiem co pisać i jak komentować. A to dobrze.
    Bo jak się tak dzieje, to jest bardzo dobrze, bo to znaczy, że jest dobrze i..
    Co ja w ogóle napisałam?
    Orany, co ja mam ci pisać. Jest super po prostu, jak zwykle. I wybacz moje opóźnienie, po postu miałam to skomentować, ale potem zapomniałam i teraz jest sobota i sobie przypomniałam i komentuję. :D
    Uwielbiam cię i to jak piszesz.
    Dziękuję, do widzenia, weny, czekolady, ciepła!

    OdpowiedzUsuń
  7. no heloł, u mnie nowa rzecz, zapraszam serdecznie

    ps- dopiero teraz dodałaś szablon na komórki, czy jestem ułomna?

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też przeczytałam to x czasu temu. Właściwie to chyba pierwsza. No. Bo potem powiedziałam Bennodzie, a ona skomentowała pierwsza. No. Więc cię nie ignoruję.
    No i przyjszłam tu bo szwendam się tu i ówdzie, wypełniam komentarzowe luki i hm. No ale blog.
    I wiesz, nie rozumiem. Nie siedzę w temacie. Jakaś przeszłość, ucieczki, czy coś. Kolejna część przeszłości chyba. Na to wskazuje. Nie wiem. Nie twoja wina, oczywiście, to tylko ja, bo nie siedzę.
    No i ten, hm. To w następnym chyba już ładnie skomentuję. No.

    OdpowiedzUsuń
  9. To co? Udało mi się nadrobić?
    Ja już myślałam, z on się Laurze oświadczył!
    Tak myślę - no najwyższy czas, chłopie! w końcu coś do Ciebie dotarło! A tu dupa!
    Rany, ten Anthony to musi być inteligentny...
    Ja się strasznie nie lubię uczyć... No chyba że coś lubię, ale ogólnie nie przepadam za tą czynnością :-/
    Ok, to czekam na next - komentarz pojawi się expresowo - I promise :-*
    xxx

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.