Rozdział
dziesiąty
Próbując
zdefiniować przyszłość
Osiemnasty
sierpnia 2003 roku.
Parę
tygodni przed swoim własnym ślubem, Michael kupił nowoczesny dom.
Duży, piętrowy, w zamożnym mieście położonym w metropolii Los
Angeles, z dużym ogrodem, w którym Anna widziała miejsce na
grządki z kwiatkami, drzewa i huśtawki dla przyszłych dzieci. Z
balkonów i okien roztaczał się widok na wzgórza, lasy i posesje
sławnych osobistości znanych ze szklanego ekranu, przetykane
strzelistymi palmami, uginającymi się do roztapiającego się w
skwarze asfaltu. Z zachodniego tarasu zaś, można było obserwować
pieniący się ocean, który, gdy wokół panowała ciemność i
cisza, szumiał spokojnie. Ten widok czasami przypominał
Mike'owi wakacje w Santa Cruz, które spędził z panną Jones, a o
których już prawie nie
pamiętał zacierając je innymi,
ważniejszymi chwilami, jak chociażby tymi, które wypełnił po
brzegi czasem spędzanym z kobietą swojego życia.
Miłość
Anny i Michaela była jak przypływ. Gdy spotkał ją po raz pierwszy
pięć lat temu, owładnęło nim tak silne uczucie, że zaczął
kwestionować prawdziwość każdego innego doświadczenia,
intensywności każdej emocji, jakiej kiedykolwiek doświadczył
względem innej dziewczyny. Oszalał na jej punkcie i nawet dystans
paru tysięcy mil nie zniwelował jego zapału. Kochał i pożądał.
Tęsknił i czekał. Pierwszy raz w życiu oddał komuś na
przechowanie swoje serce.
Shinoda
po wyprowadzeniu z domu rodzinnego, wcale nie dziwiąc się dlaczego
zrobił to tak późno, ostatnie dni przed najważniejszą
uroczystością w życiu spędził w swoim nowym azylu, nadzorując
prace fachowców. Wszytko miało wyglądać jak najlepiej i
najpiękniej. Mężczyzna włożył w ten dom wszystkie pieniądze,
jakie zarobił przez ostatnie lata.
Z
mieszkania przy Stocker Street, oprócz masy niepotrzebnych
szpargałów, Michael chciał zabrać jeszcze jedną rzecz. Było to
jego pianino, na którym uczył się grać w dzieciństwie i które
swego czasu było mu bliskie jak przyjaciel – to on był świadkiem
wielu najważniejszych wydarzeń w życiu mężczyzny. Wybitego w
furii klawisza nigdy nie zreperował. Pamiątek nie wymienia się na
nowe.
Przedmiotu tak wielkich gabarytów nie było
łatwo przenieść. Michael drżał o niego, bał się, aby się nie
roztroił, gdy masa nieoględnych pracowników firmy przewozowej
nieumiejętnie przenosiła go po schodach. Po drodze parę razy
instrument otarł się o ścianę. Przez te szturchnięcia,
kasztanowy lakier odpryskiwał, przez co przedmiot jeszcze bardziej
wyglądał na zniszczony i stary. Mike chciał postawić pianino w
salonie, lecz Anna nie zgodziła się. Dla niej bardziej liczy się
wystrój, niż sentymenty mężczyzny. Tak oto instrument trafił do
piwnicy i będzie w niej stać, dopóki najstarszy syn Mike'a i Anny
nie odkryje w nim jego piękna.
Dwudziesty
drugi sierpnia 2003 roku.
Homewood
było małym miasteczkiem, w którym nowe wieści rozchodziły się
szybciej niż ciepłe bułeczki w sklepiku pani Beaker na
skrzyżowaniu. Pędziły po wybrukowanymi kocimi łbami drogach i
wdrapywały się na usta miejscowych plotkar. Niedziwne było więc
to, że gdy Anthony pojawił się w tym miejscu wzbudził sensację.
Był nowością, powiewem świeżego powietrza. Oto w tym wesoło,
wyglądającym domu zamieszkał młody, przystojny lekarz. Dziewczyny
w college'ach nadrabiały drogi, by spojrzeć na niego, gdy malował
płot i powzdychać; trochę starsze zaś pociągała jego
inteligencja i błyskotliwość, a te inne, głupsze – grubość
jego portfela. Wszytko jednak ucięło się w momencie, w którym w
okolicy pojawiła się Laura.
Polokowano,
domniemywano i próbowano podpytywać. Wymyślono, że mogła być
jego siostrą. Niestety ta teoria została podważona w momencie, w
którym nie odszukano się podobieństwa oraz gdy poznano jej
nazwisko. W końcu jednak ustalono, że Jones musiała być jego
narzeczoną. Bo przecież nikt inny mieszkać w tym domu nie miał
prawa. I tak zostało dla ogółu, lecz wewnątrz sprawy miały się
zupełnie inaczej.
Dystans
między Laurą a Antohny'm był nadal obecny. Była to zasługa
mężczyzny, który w ostatnim czasie potrzebował spokoju, a nie
kolejnego kłopotu. Jednak, kiedy powiedziało się „A”, trzeba
było i mruknąć „B”. Problem polegał na tym, że ostatnio
trudno było mu konsekwentnie dążyć do spełniana obietnic, jakich
złożył jeszcze w Los Angeles. Jones wyczuwała to, jednak nie
wniosła się z domu z dwoma pawiami, bo dobrze wiedziała, że nie
miała już dokąd uciekać. Choć w gruncie rzeczy wyparowanie z
kolejnego miejsca byłoby zbyt proste.
~*~
Deszcz
siekał o szyby, jakby chciał przeciąć zimną taflę szkła i
dostać się do przytulnego wnętrza domu Anthony'ego. Zrezygnowany
uderzał o parapet, wybijając ciągle ten sam takt. Dzień chylił
się powoli ku zachodowi. Barrow postanowił coś ugotować.
Uwielbiał przygotowywać dania; ta czynność od zawsze go
odprężała. Nabył ją od swojej byłej narzeczonej.
Kiedy
Anthony poznał Grace, nie zwrócił na nią większej uwagi. Była
wyższa od niego, miała przeciętny intelekt. Lecz najbardziej nie
podobały mu się jej lekko skośne, brązowe oczy, za które
ostatecznie oddałby życie. Na początku nie potrafili się dogadać,
a ten akcent, jaki posiadała przyprawiał go o białą gorączkę.
Jednak wystarczyło kilka spotkań w gronie znajomych, kilka
odkrytych wspólnych zainteresowań i Barrow stracił dla niej
kompletnie głowę. Wszystko toczyło się zbyt szybko, a on popadał
coraz głębiej w swojej miłości. Kochał, tak prawdziwie. I został
oszukany. Tego dnia, w którym Grace go
zostawiła, Anthony zszedł na dół i natychmiast zabrał się za
gotowanie, rozpaczliwie próbując wskrzesić zapach nieudanego
związku.
Niedługo
potem dziewczyna wyprowadziła się z ich wspólnego mieszkania, a on
dostał w spadku ten dom. Nie minęło parę miesięcy, a już powoli
urządzał się tutaj, czując jeszcze na skórze gorące,
Kalifornijskie słońce. Po prostu wszystko w Los Angeles
przypominało mu jego narzeczoną, w każdej szczelinie czyhały
wspomnienia, które atakowały go i przypominały o zdradzie, jakiej
się dopuściła.
Zaczął
ścierać na tarce seler i marchewkę. Na oleju podsmażył szalotki,
dodał szynkę, następnie wcześniej starte warzywa. Gdy pierwsze
zapachy uniosły się w powietrzu, na chwilę podniósł głowę, nie
zatrzymując fali wspomnień. Aromat szarlotek wyciskały łzy z jego
oczu. Sztuczne i jakby prawdziwe.
Muzyka
klasyczna wydobywała się z głośników. Teraz w tle rozbrzmiewała
jego ulubiona kompozycja.
Melodia
wybawiła Laurę z pokoju, a później zapachy. Zeszła na dół z
zamiarem poprowadzenia miłej rozmowy z Anthony'm, za którymi
tęskniła.
–
Strauss? – Zadała pytanie odwracając się w stronę wieży
stereo.
–
Tak. – Anthony pokiwał głową w uznaniu. – A który? –
zapytał przekornie.
Laura
usiadła przy małym stoliku i wytężyła słuch.
–
Johann. – Odparła
po krótkim namyśle. – Marsz
Radetzky'ego.
–
Nie wiedziałem, że znasz się na tego
typu muzyce – zaśmiał się cicho, wrzucając makaron do gotującej
się wody w garnku.
–
To przez mojego ojca. Przy tworzeniu swojej „sztuki” jak to
nazywał, lubił posłuchać muzyki symfonicznej i klasycznej:
Straussa, Bacha, Chopina. Zawsze puszczał ich na przekór mamie.
–
Musiało być u was głośno.
Zaśmiała
się.
–
I to jak. W jednej części mieszkania królował Elvis Presley, a w
drugiej Strauss. A ja tylko stałam z siostrą i zastanawiałam się
co lepsze.
Anthony
wyciągnął drugą patelnię i zaczął smażyć mięso mielone.
–
Powinnaś zadzwonić do Emily.
Rzucił
nagle, niby mimochodem. Laura automatycznie wyprostowała się i
poczuła, jakby mężczyzna tym jednym zdaniem nagle przyciągnął
ją na ziemię. Zawsze tak robił w najmniej oczekiwanym momencie.
–
Wiem – powiedziała szybko.
Anthony
wytarł blat, po czym oparł się o niego.
–
Na pewno się o ciebie martwi.
W
tamtym momencie Laura poczuła pełzające wyrzuty sumienia.
Wiedziała, że dziewczyna opierała się na niej, jak na nikim
innym. Przez ostatnie miesiące udało im się zakopać tę przepaść,
którą wykopała Jones, gdy myślała tylko o sobie, a młodszą
siostrę traktowała jak intruza.
–
To nie jest takie proste.
–
No, domyślam się.
Laura
zastawiała się, czy zawsze taki był; lekko kąśliwy i lakoniczny.
Mając na myśli słowo „zawsze” myślała o momencie, gdy
poznała go w szpitalu. Kiedy był zabawny, trochę szalony. Grace
zabrała najlepsze fragmenty jego serca i jestestwa ze sobą. Musi
minąć trochę więcej czasu, który miał za zadanie zabliźnić
rany, zregenerować komórki. Okazało się, że okres prawie roku
nie był wystarczający.
W
powietrzu czuć było woń wina, które Barrow dodał do mięsa,
Marsz Radetzky'ego trafił
właśnie na kulminacyjny moment swojej drogi. Spaghetti Bolognese
było gotowe. Mężczyzna podał je z suszonymi pomidorami, bazylią
i tartym parmezanem.
–
Smacznego.
–
Smacznego – odpowiedziała cicho. – Pojutrze pojadę do L.A.
Może, gdy będę miała trochę szczęścia, spotkam się z Em. Ale
nie jestem pewna.
Mówiąc
to, nerwowo zaczęła pocierać serdeczny palec. Dopiero potem
sięgnęła po sztuczce.
–
Znów to robisz. Jak wtedy.
Posłała
mu pytające spojrzenie.
–
Zawsze jak się denerwujesz masz ten trik z palcem... – Mężczyzna
zdjął okulary i położył je na stole. – Dużo masz spraw do
załatwienia w L.A? – zapytał i zaczął jeść.
–
Właściwie to... – westchnęła. – Właściwie to chciałabym
pojechać do swojej kuzynki i... Wiesz, po prostu myślałam nad tym
o wiele za długo i uznałam, ze to co zrobiłam względem nich
jest niewybaczalne. Nie mogą płacić
za moje błędy.
–
Cieszę się, że to zrozumiałaś.
–
Ale mam prośbę. Czy mogłabym tutaj zostać jeszcze parę miesięcy,
dopóki nie stanę w pełni na nogi?
–
Oczywiście – odpowiedział uśmiechając się szczerze. – Jest
trochę żywiej tutaj.
W
tamtym momencie, gdy lampa oświetlała jego prawy profil, Laura
przyjrzała mu się przez chwilę uważniej. Anthony miał wyraźnie
zarysowane kości policzkowe oraz linię szczęki. Orli nos
umieszczony był powyżej górnej, cienkiej wargi i tej drugiej,
dolnej, pełniejszej. Policzków doczepiły się igiełki zarostu
trzydniowego. Miał bystre spojrzenie dwojga pozornie identycznych
oczu. Dopiero po chwili dostrzegła, że jedno miał jasno brązowe,
a drugie zielone.
Zauważył
je wzrok.
–
Heterochromia – wyjaśnił – rzadka choroba genetyczna.
–
To wygląda... ciekawie. Wcześniej tego nie zauważyłam.
Mężczyzna
uśmiechnął się tylko. Wewnątrz siebie cieszył się, że Laura
wreszcie postanowiła naprawić niektóre błędy. Czuł też, że
jeżeli coś w przyszłości miałoby wskazywać na to, iż byłby
wciągnięty w jej osobisty wir życia, na pewno jej pomoże.
Przecież obiecał jej to kiedyś niepotrzebnie, a był człowiekiem
słownym.
24
grudnia 2004 roku.
Na
Boże Narodzenie dom świecił się tysiącami światełek. Wewnątrz
unosił się zapach świątecznych specjałów, choinka dumnie
błyszczała w kącie salonu, a ozdobne skarpety przyszpilone do
kominka czekały tylko na to, aż Święty Mikołaj powtyka w nie
upominki. Do tego obrazka wyciętego rodem z pocztówki nie pasował
tylko siwy dym, umykający spod szpary między drzwiami a podłogą.
Michael chciał pomóc Annie w przygotowaniach. Wstawił pieczeń i
kompletnie o niej zapomniał. O tym, że coś było nie tak
powiadomił go zapach spalenizny. Zerwał się z fotela i wbiegł do
kuchni, machając ręką przed nosem. Zakręcił gaz, uchylił okno,
otworzył piekarnik, a para buchnęła mu prosto w twarz. Skrzywił
się, okulary, jakie zakładał do czytania zaparowały mu. Przeklął
siarczyście. W takich warunkach rozpoczęła się akcja porodowa.
Shinoda
nie miał już czasu na ratowanie pieczeni. Na początku zwariował,
złapał się za głowę, nie wiedząc co ma robić. Wszystkie
rzeczy, jakich nauczył się w szkole rodzenia, wyleciały my z
umysłu. Anna stała w progu, opierając się ręką o framugę z tym
wielkim i okrągłym brzuchem, krzywiąc się z bólu z każdym
skurczem. Po paru sekundach Mike ochłonął, gdy świeże powietrze
dostało się do pomieszczenia i ochłodziło atmosferę. Pojechali
do szpitala nowym samochodem mężczyzny.
Michael
myślał czasami jak to będzie wszytko przebiegać. Chciał być
przy porodzie i Anna zapewne wolałaby, aby tak było, ale gdy
przyszło do kulminacyjnego momentu –
stchórzył. Siedząc na plastikowym krzesełku z nerwów przed nową,
życiową rolą, bawił się palcami, wyginał je niebezpiecznie. W
głębi serca w tamtym momencie pragnął dwóch rzeczy: by dziecko
było zdrowe i żeby była to dziewczynka. Odkąd dowiedział się,
że będzie ojcem i później, gdy przytulał Annę do siebie i
całował ją w czoło, pragnął mieć córkę z
zadartym noskiem po mamie i ciemnymi oczami.
Mimo
to, wyłamując się z jego marzeń, urodził mu się syn. Była to
najbardziej podniosła i warta zapamiętania chwila w jego życiu.
Gdy
wreszcie wszedł do sali szpitalnej, wachlarz uczuć odbił się na
jego twarzy. Równocześnie kąciki ust podniosły się do góry, a
oczy zabłysnęły. Anna trzymała zawiniątko w ramionach. Mike
podszedł do nich, przywitał się z żoną pocałunkiem, a chłopca
pogłaskał po główce. Porozmawiał chwilę z kobietą, zapytał
jak się czuje, po czym wziął dziecko na ręce bardzo ostrożnie,
starając się, nie zrobić mu krzywdy. Był taki mały, delikatny.
Oczy miał zamknięte. Mike sam nie mógł ocenić do kogo jest
bardziej podobny.
W
tamtym momencie postawił sobie za punk honoru parę spaw. Obiecywał
mu, że będzie dla niego wzorem do naśladowania. Będzie miał w
sobie wielkie pokłady cierpliwości i spokoju. Nauczy go jak
umiejętnie łowić ryby i smażyć naleśniki, a także grać na
pianinie. Nie będzie przeklinał, pił, palił, nie skrzyczy go za
złą ocenę w szkole albo za zdarcie lakieru z samochodu.
Duma
rozpierała go, gdy czynił te postanowienia.
Oddał syna Ann, a ją objął ramieniem. Był
naprawdę szczęśliwy.
–
Jak chciałabyś dać mu na imię? – zapytał cicho, prawie
szeptem, by nie zgłuszyć tych pierwszych chwil ze swoją rodziną.
Rozmawiali już parę razy o tym wcześniej, ale nigdy nie doszli do
porozumienia. – Może William?
–
William... nie pasuje mi do Shanon.
–
Chcesz dać mu na imię Shanon? – Zdziwił się. Nie wspominała o
tym wcześniej.
–
Tak, na drugie.
–
No to fakt, William Shanon nie komponuje się. – Pokiwał głową.
– A może Rick? – dodał, po krótkim namyśle.
–
Nie podoba mi się. Jest takie... zwyczajne.
Zrobił
dziwną minę.
–
To niech będzie Michael. Po tacie.
Spojrzała
na niego w ten rozbrajający sposób. Ale nie uległ jej.
–
Nie zgodzę się na kolejnego narwańca w domu – powiedział ze
śmiechem.
Spojrzał
na nią i ona zaczęła się śmiać.
–
No dobrze, jak nie Michael, to może po
dziadku?
–
Po moim tacie?
–
Myślałam bardziej o moim...
–
Otis?
Podniosła
głowę do góry i pokiwała.
–
O t i s – przeliterował, smakując każdą sylabę. – Podoba mi
się. Otis Shanon Shinoda.
Kiedy
Mike wyszedł na korytarz, spotkał Chestera, który z Samanthą
przyjechał w odwiedziny. Kobieta zostawiła mężczyzn i weszła do
sali szpitalnej. Do ich uszu dobiegły odgłosy podekscytowania,
śmiechy. Benningon rozczulała się nad dzieckiem, a potem zaczęła
rozmawiać wesoło z Anną. Kobiety pałały do siebie wielką
sympatią.
Chester
zaś prowadził z Shinodą luźną rozmowę. Do niczego go nie
nakłaniał, nie sugerował. Mówił jedynie co on by zrobił na jego
miejscu. Mike poszedł do łazienki wypalić papierosa i się
rozluźnić, łamiąc już jedną z obietnic.
Ostatnią
życiową filozofią Chestera było chwytanie dnia, bezmyślne
postępowanie i nie przejmowanie się konsekwencjami. Nazywał to
epikureizmem, Mike natomiast nazwałby to epikureizmem przygniecionym
dwudziestym pierwszym wiekiem i charakterem Benningtona, bowiem
Chester ostatnimi czasy coraz bardziej lubił manipulować ludźmi,
patrzeć jak ktoś się pogrąża, tak, jakby chciał na swój chory
sposób się dowartościować.
Gdy
tylko smuga wydobyła się z papierosa, czujniki dymu które były
zainstalowane w łazience, a o których Mike nie pomyślał, zaczęły
pryskać wodą. Alarm włączył się w całym oddziale.
Mike'a
ze szpitala wyprowadziła policja pod zarzutem wzniecenia pożaru.
Shinoda jeszcze widział spojrzenie swojej żony. Patrzyła na niego
zawiedziona, znów zachował się jak dzieciak, który nie dorósł
do roli ojca. To była najgorsza kara. Ostatnie godziny Bożego
Narodzenia spędził na komisariacie tłumacząc się i zapewniając,
że nie chciał „podpalić tego cholernego papieru”.
Bycie
rodzicem oznacza brać odpowiedzialność za swoje czyny, być
konsekwentnym i w niektórych kwestiach o wiele dojrzalszym.
~*~
Anna
po wyjściu ze szpitala jeszcze czasami potrafiła rozpamiętywać
wydarzenie zaistniałe po pierwszym spotkaniu Mike'a z synem. Po
jakimś czasie stało się to śmieszną anegdotą, ale też
utwierdziło kobietę w przekonaniu, że Shinodę przerosła obecna
sytuacja, pomimo tego, że bardzo się starał.
Wstawał
w nocy do płaczącego dziecka, uczył się jak gotować mleko,
zmieniać pieluchy, jak je karmić a potem nosić tak, żeby nie
nabawiło się kolki. W tym trudnym czasie, w którym nie czuła się
zbytnio atrakcyjna, był dla niej oparciem. Dziecko w jakiś sposób
jeszcze bardziej zacieśniło ich więzi.
Michael
wrócił wcześniej do domu. Wyszedł na chwilę do studia, ale długo
tam nie zabawił: Chester pod wpływem narkotyków narozrabiał, a do
Roberta małymi, haczykowatymi pazurkami przyczepiła się
melancholia. Przypałętała się po kolejnym z rzędu rozstaniem z
Markley. Mike nie rozumiał ich relacji. Co chwila się kłócili,
rozchodzili, wyprowadzali ze wspólnego mieszkania, czasami nawet je
sprzedawali, by później, mogli go odkupić od nabywcy. Byli od
siebie uzależnieni tym najgorszym rodzajem miłości. Gdy byli
razem, nie mogli się znieść, a gdy się rozstawali, nie potrafili
bez siebie żyć. Ich związek był pełen namiętności i
sprzeczności.
Anna
usiadła przy wysepce w kuchni. Rozejrzała się po pomieszczeniu –
wszystko było tak, jak być powinno, jak sobie wymarzyła. Szafki
były w kolorze kremowej bieli, wyrzeźbione w stylu kolonialnym.
Czuła się tutaj bezpieczna.
Mike
trzymał na ręku ich dziecko i karmił je butelką. Słowa Anny, jej
upomnienia były zbędne, bo wiedział do jakiej temperatury ma
nagrzać mleko i jak je potem sprawdzić, czy nie jest aby za gorące.
Pomimo wielu wad, jeżeli chodziło o troskę, Michael był dobrym
ojcem.
Betowała: Mercedes Skyfallgirl
Hej,
hej!
Nawet
nie wiedziałam, że tego opowiadania zostało mniej niż więcej.
Przynajmniej mniej ja mam jeszcze do napisania. Nic kompletnie nie
idzie tak, jak sobie zaplanowałam, oprócz paru "najważniejszych"
wątków. Ale tylko paru.
Wreszcie
dobijam do momentów, które tak bardzo chciałam pisać jeszcze na
początku tego opowiadania (i które napisałam, ale mój dysk
postanowił popełnić harakiri). Więc teraz zacznie się zabawa.
Paczajcie,
to moje. :D
Więc
życzę miłego czytania, a ja idę w kąt płakać za Mustafą.
Oj moja kochana co by tu napisac.
OdpowiedzUsuńHmm fragment z gotowaniem od razu przypomniala mi się twoja pierwsza historia gdzie Mike też nie umiala gotwaoc.
Dobra gadam jakieś piedoly.
No to mamy szczęśliwych rodziców no i nie wiem co dalej pisać.
Ale rozwalila mnie akcja ze szpitalem i alarmem.
No i mialam coś napisać ale oczywiście zapomnialam.
Zdarza się.
Chester w swoim obyciu jest arogacki. Szczerze nie przepadam za nim.
Co do Roba i Markley niszą się nawzajem gdy są razem a miimo wszystko wciąż do siebie wracają to takie chory związek.
Dobra ja spadam się uczyć.
Bardzo mocno ściskam
M.S.
Uhu, jeśli pośpieszę się z komentarzem, mogę być pierwsza. Ależ zastrzyk adrenaliny! No dobra, postaram się mówić rzeczowo i takie tam.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał, taki ciepły i przyjemny, a także wyjaśniający. Alleluja, nareszcie zaczynam ogarniać. Laura miała wypadek, przyszedł do niej nasz lowelas Michael, ale stchórzył, bo coś tam. A obserwował go nasz ukochany Anthony! Ohoho, dzieje się. Tylko w sumie nadal nie wiemy, dlaczego Laura od tak sobie do niego przyjechała. Złożył jej jakieś obietnice. Coś w stylu "jak oboje nie chajtniemy się do czterdziestki, to weźmiemy ślub"? A może zwyczajnie takie symboliczne "możesz na mnie liczyć". To byłoby jednak strasznie głupie. Faceci gadają różne rzeczy, Lauro. Jak ci walną taką piękną sentencję to nie znaczy, że można u nich zamieszkać.
Och, no i jeszcze przed czym to ucieka panna Jones? Skoro miała wypadek, to pewnie zżera ją jakaś deprecha pourazowa czy coś. No i w dodatku wyczuwam wielki zawód na Shinodzie, no bo ej, poszedł sobie. W sumie na jego miejscu też bym tak zrobiła, ale jestem na blogach i mogę fantazjować o własnej romantyczności. Awh.
Lećmy dalej.
Michael zdaje się być szczęśliwy. I po części na pewno jest. Dziecko i w ogóle. No i Anna fajna. Domek, palmy, pieniążki. Niedługo pewnie coś mu strzeli i przypomni sobie o Laurze, a wtedy omg.
Scena u Anthony'ego wyjątkowo klimatyczna. Aż nabrałam ochoty na jakieś jedzonko. No i Strauss, mmmm. Anthony ty absolutnie cudowny przystojniaczku. Też bym popatrzyła jak malujesz płot.A Laura to taka trochę wieśniara. Nie wiem. Takie mam wrażenie gdy ją porównuję z Barrow'em. (jak to się odmienia .-.)
Ooo, no i Chazy. Chazy rozrabia. Ależ to bedboj z niego. No wycałowałabym. To niedojrzałe, ale ciiicho. Nie da się zaprzeczyć, że Chester to magnes na wszystko. U niego też będzie niedługo źle, prawda? I bardzo dobrze. Sielankowy Chester to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Najlepszy jest niewątpliwie Chaz rozpaczający, pijący, wciągający, ładujący w żyłę albo przygryzający nerwowo kolczyk.
Teraz czas na nudniejszą część komentarza.
Otóż naliczyłam kilkanaście wpadek. Nielogiczne lub zbyt wymyślne zdania, troszkę literówek. Twoja beta chyba nie daje z siebie wszystkiego, hm. Warto byłoby chwilkę poświęcić na wczytanie się w tekst.
O, "Orli nos umieszczony był powyżej górnej, cienkiej wargi i tej drugiej, dolnej, pełniejszej."
Bo czy można mieć nos poniżej ust? Przepraszam, ale musiałam.
Okej. Czas na mnie. Powodzenia w sklejaniu złamanego serca. Swoją drogą musiałam wyguglować tego Mustafę, bo w pierwszym momencie pomyślałam o ukochanym Mufasie, jakoż disney to jest to, co w mej duszy gra. No ale już rozumiem, rozumiem. Wspaniałe stulecie.
Trzymam kciuki i czekam na 11. Papapapapa.
Król Lew, hę? Znam ten ból, ale należę do osób, którzy nie płaczą na filmach XD Za to moja mama potrafi płakać na reklamach e.e mniejsza...
OdpowiedzUsuńSpaghetti, o jezu.Kocham te danie - trafiłaś w dziesiątkę.
Mój rozdział może być nieskładny (jakby kiedykolwiek był), ale byłam dzisiaj w kinie na Deadpoolu i nadal przeżywam film głęboko w sobie, więc wybacz XD
Anthony, młody lekarz i świetny kucharz. Ojeju, jeju. Ideał.
Ale i tak nadal kocham Roberta. Niech znajdzie sobie jakąś Olivię, będą szczęśliwi, tak e.e
Mike ojcem! Ojeju, chcę więcej tatę Mike'a XD słodkie wpadki.
Chester! Nie ćpaj, ty durny deklu! No ;^;
Podoba mi się, szkoda, że za chwilę koniec (bo w końcu wszystko się kończy). Pozdrawiam!
Drugi akapit pierwszej części rozdziału jest bardzo ładny. Jest taki... Poetycki, taki EmilyJonesowy, i utrzymuje... Haa, klimat! Musiałam użyć tego słowa, dawno nie robiłam klimatycznej sraczki.
OdpowiedzUsuńJak można porzucić pianino? Przepraszam bardzo, to jest skandal i protestuję. Moje pianino ma dziewięć lat i mam jedno pianino marzeń, ale chyba nigdy go nie kupię, bo nie rozstanę się z tym moim, mimo, że zajmuje mi pół pokoju. Jest moje, kochane i już. I Mike powinien o swoje zawalczyć.
Przepraszam za te bulwersy, ale Roland (moje pianino) to jedna z miłości mojego życia no i... Rozumiesz, prawda?
Młody, przystojny lekarz? Nie ufam takim. O nienienie. I to nie dlatego, że sugerowałam się Anthonym, że bił Laurę i w ogóle (stare opowiadanie, tak, wiem, może nawet coś pokręciłam; nie pamiętam), ale po prostu tak mam co do młodych przystojnych lekarzy. Moja mama ogląda "M jak miłość" i ja od niej też, i lubię jednego bohatera, który ma brata, który jest właśnie takim młodym przystojnym lekarzem. I mu nie ufam.
Opis deszczu jest ładny.
Heterochromia. Anthony którego nie lubię i heterochromia którą kocham i sama mam (ten narcyzm, oczy to jedyne we mnie co lubię). Ale jeny, dwukolorowe oczy kojarzą mi się z Timem, jak Ty mogłaś dać coś Timowego Anthony'emu? No nie, zawiodłam się...
Żarcik. Ja tu nie bulwers (za dużo pisania z przyjacielem który używa takich zrozumiałych zdań).
Mike w okularach które mu zaparowały! O, to takie zabawne.
Mike chcący mieć córkę? To ciekawe. U mnie na WOK będzie chciał syna, bo... No to będzie śmieszne dlaczego. xD
"- Jest takie zwyczajne
- To niech będzie Michael".
No błagam, czy są jakieś bardziej zwyczajne imiona od Michael i William? xD Może Alex. Tak. To jest zwyczajne. Już lepiej Rick.
Otis. Ja całe życie myślę, że Mike pewnie wszedł na ruchome schody, spojrzał w dół i nadał imię swojemu synowi. xD
Pomysł z tym papierosem był super. Myślę, że dużo ludzi nie chce czegoś spieprzyć i wtedy właśnie przydarza się coś takiego. Dobrze to zobrazowałaś. Podoba mi się.
Dobijasz do momentów, które tak bardzo chciałaś pisać na początku opowiadania? Cieszy mnie to bardzo. Też tak będę miała za jakieś cztery rozdziały na WOK. To miłe uczucie.
Pozdrawiam i weny!
Spóźniona mocno, ale jestem.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że to tak dług trwało, czuję się winna.
Ale do rzeczy.
Takiego rozdziału mi brakowało. Znaczy, coś takiego właśnie chciałam przeczytać. Coś takiego twojego i coś, co jest takie no... Nie potrafię znaleźć mądrego słowa, by to opisać. Ja w ogóle nie potrafię używać jakiś super słów, jak ty to robisz w opowiadaniu, gdzie często muszę wyguglować ich znaczenie, żeby nie czuć się głupsza.
Podoba mi się bardzo scena z tym pianinem. Tak bardzo. I to jak to pianino zostało opisane. Chciałabym ci tu przytoczyć fragment, który mnie urzekł, ale nie mam czasu zbytnio, więc komentuję na szybko, by zdążyć to opublikować. xD
Oh oh oh. Muszę się spieszyć.
Lubię Chestera tutaj teraz. Mimo iż ćpa i w ogóle, Chester jest super.
I podoba mi się mega postać Anthony'ego.
Za Laurą, nie wiem czemu, ale nie przepadam. Proszę, nie zabijaj mnie za to. Nie to, ze jej nie lubię, po prostu jest i niech będzie, nie przeszkadza mi, jest w porządku, ale... No nie wiem czy rozumiesz. No po prostu jest mi tak trochę obojętna czy coś.
No mogę kogoś lubić bardziej, a kogoś mniej, hm?
Dobrze, to na tyle. :D
Weny życzę i czekolady!
(Oh oh, widziałaś może co się u mnie na www-s-o-l-d-i-e-r-s.blogspot.com podziało? *wybacz, że o tym piszę, jestem podekscytowana tym co tam planuję xD*)
O rany! Tylko nie Wspaniałe Stulecie xD
OdpowiedzUsuńTeż to na początku oglądałam, ale się zbuntowałam, za to moja mama... Szkoda słów
Ale fakt, Biedy Mustafa :-/ Był zajebistym maluchem (kiedyś xd)
Co do rozdziału, bo to na jego ocenę czekasz:
DZIECKO! YAY! MOJE GRATULACJE!
Oj, Mikey, Ty podpalaczu xD
Otis, hmm... Chyba w jakiejś bajce krowa się tak nazywała xD
Laura + Anthony = ?
To mnie interesuje. Bo jej też się w końcu coś od życia należy, a z tego co pamiętam oboje sa po przejściach :-D
I to pianino - uwielbiam takie sentymentalne teksty
Ale czemu jego żona nie chciała zaakceptować tego przedmiotu, skoro dla Mike'a ma ono takie znaczenie?
To mi się w niej nie spodobało >;-(
Rozdział ogólnie ciekawy :-D
Chester, nie ćpaj!
Lecę do nexta :-*
xxx