Rozdział
szesnasty
Chłopiec
do bicia
Przez
te dwa lata Michael próbował odbudować zaufanie swojej żony i
zapomnieć o zdradzieckim zapachu włosów Frances, co udawało mu
się sukcesywnie. Starał się też uczestniczyć aktywnie w
początkowym rozwoju Louisa. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego,
jak trudnym zajęciem jest opieka nad dzieckiem. Otisem zajmował się
tylko chwilę, dość nieudolnie – potem zbyt bardzo był zajęty
ratowaniem swojego zespołu, kłótniami z żoną i chwilowymi, ale
burzliwymi romansami. Bardzo żałował, iż nie słyszał pierwszych
słów swojego dziecka, ani, że nie widział jego małych, koślawych
kroczków. Teraz nie chciał popełnić tego błędu.
Brada
zaś jeszcze bardziej zajęły sprawy domowe. Wpadł w rutynę, ale
była to rutyna, o jakiej zawsze marzył. Wstawał rano, witał się
z żoną, szykował śniadanie dla córek, a potem odwoził je do
szkół. Następnie zajeżdżał do swojego sklepu z płytami i
strofował pracowników. Wracał do domu po południu, a po kolacji
pomagał dzieciom w pracach domowych. W soboty i niedziele zawsze
znajdywał czas, aby spędzić wspaniałe chwile ze swoimi
najbliższymi. Wyjmował wtedy z pokrowca gitarę, ścierał z niej
cienką warstwę kurzu i grał to, czego nauczył się wieki temu.
Często wpadał też do Mike'a, będąc w roli najlepszego
przyjaciela.
O
Robercie nikt nie słyszał. Zniknął, zapadł się pod ziemię,
jakby nigdy nie istniał. Nie kontaktował się z nikim. Od
kiedy pojął, że Marilyn Jean Markley jest największą pomyłką
jego życia, a ich związek miał w sobie więcej
toksyn
niż dym z fabryk na obrzeżach Los Angeles, postanowił wymienić
swoje życie na nowe.
Na
początku wyprowadził się z rodzinnego miasta od razu po kłótni z
Marylin. Nic go już
wtedy nie trzymało: rozpad zespołu był tylko kwestią czasu. Wsiadł do samochodu, rzucając obok siebie laptop i telefon – dwa sprzęty, które później roztrzaskał o kamieniste zbocze klifu, czując, że wreszcie odciął się od wszystkiego. Zaszył się w małej rybnej mieścinie przy oceanie spokojnym, aby móc oddać się swoim innym, dwóm wielkim pasjom: serfowaniu i oglądaniu MTV. Oglądanie telewizji jednak szybko mu się znudziło – często pojawiał się tam ze swoim zespołem, czego miał dosyć, a i Britney Spears, na którą lubił tylko i wyłącznie patrzeć, pokazywano coraz mniej.
wtedy nie trzymało: rozpad zespołu był tylko kwestią czasu. Wsiadł do samochodu, rzucając obok siebie laptop i telefon – dwa sprzęty, które później roztrzaskał o kamieniste zbocze klifu, czując, że wreszcie odciął się od wszystkiego. Zaszył się w małej rybnej mieścinie przy oceanie spokojnym, aby móc oddać się swoim innym, dwóm wielkim pasjom: serfowaniu i oglądaniu MTV. Oglądanie telewizji jednak szybko mu się znudziło – często pojawiał się tam ze swoim zespołem, czego miał dosyć, a i Britney Spears, na którą lubił tylko i wyłącznie patrzeć, pokazywano coraz mniej.
Niedługo
miał zamiar powrócić na chwilę do Los Angeles, będąc jak
najbardziej niezauważalny. Wkroczyć do swojego miasta, z głową
pełną świetlistej przyszłości w Barcelonie. Jego plany jednak
się nie ziszczą, ale póki co Robert o tym nie wiedział.
Z
Chesterem los nie obszedł się tak delikatnie. Nie miał tyle
szczęścia, co jego koledzy z kapeli. Gdy rozpadł się zespół,
był niewzruszony. Gdy zostawiła go żona, wydawało mu się, że
pozbył się ciężaru. Gdy opuściła go Marylin, wtedy dopiero mógł
czuć się zdruzgotany i wykorzystany.
2008
rok.
–
Wiedziałem, że tutaj przyjedziesz, miałem przeczucie.
–
To było oczywiste, co nie?
–
Zważywszy na te wszystkie nagłówki gazet, tak. A więc jak się
czujesz?
Chester
ścisnął ucho od czerwonego kubka z zimną herbatą. Rozsiadł się
wygodniej, trochę bezczelnie na wiklinowym krześle. Chciał
wyciągnąć nogi, ale zaniechał tego pomysły. Balkon nie był aż
tak szeroki; ograniczała go biała barierka. Popołudniowe,
arizonowe, palące i bardzo jasne słońce świeciło im prosto w
twarz.
–
A jak myślisz? Ty powinieneś wiedzieć najlepiej. Chyba przywykłem
do tego, że jestem sam. Zawsze byłem sam... – Przygryzł na
chwilę wargę. Wziął łyk herbaty, po czym dokończył: – No,
ale teraz pojawiło się dziecko.
Po
rozprawie
rozwodowej trwającej piętnaście minut, Chester wyszedł z sali
sądowej i szarpnął za niebieski
krawat. Oparł
się o ścianę, nic go już z nikim nie
łączyło. Niedbale włożył rękę do
kieszeni, czuł chłód bijący od cegieł. Oddychał
spokojnie.
Z
pomieszczenia
wyszła Samantha – była jak zbliżające
się tsunami. Nie owijała w bawełnę, nie
przywitała się nawet, a tylko oznajmiła beznamiętnie:
–
Będziesz ojcem.
Chester
wyprostował się gwałtownie, podniósł go góry brew w
niedowierzaniu. Spojrzał na jej zaczerwienione policzki. Ciemne oczy
podkreślone czarną i oleistą kredką wpatrywały się w niego w
oczekiwaniu. Nie odpowiedział, korytarz powoli opustoszał, ktoś
zatrzasnął drzwi.
–
Aha, rozumiem – powiedziała i wyprostowała się – przecież
czego innego mogłabym się spodziewać...
Chester
poczuł się nagle przytłoczony. Do autobusu jego życia miał
wsiąść nowy pasażer i zostać w nim na sam koniec trasy, a on
musiał wybrać, czy akurat ten przystanek będzie czynny dla
wszystkich, czy może nagle zmieni trasę i zarządzi objazd.
Aktualnie Chester chciał nacisnąć stop i wysiąść na żądanie.
Kobieta
odwróciła się, chcąc odejść.
–
Zaczekaj... – powiedział szybko Chester.
Przystanęła. Wpatrywał się w jej plecy – Chcę uczestniczyć w
jego życiu.
Chester
podniósł
do góry swoje
ciemnobrązowe oczy, aby napotkać
takie same, mające ten sam odcień, obwódki, oraz
małe wyburzające wulkany, buzujące wiry
i promienie
kierujące się w
głąb ciemnej
źrenicy.
To
niesamowite, jaka nadzwyczajna więź może być między bliźniakami.
Dokonują podobnych wyborów, mają te same talenty, podobają im się
podobne do siebie dziewczyny. A co najważniejsze: rozumieją się
bez słów i na odległość.
Charlie
wyczuwał zdenerwowanie brata. Sytuacja w
której się znajdował nie była codzienna. Siłą
powstrzymywał
się od kompulsywnych drgnięć prawej strony wargi.
Z
głębi domu, Chestera dobiegały odgłosy rozmów jego bratanków i
bratanek. Charlie miał adoptowaną
parę dzieci, jednego syna z poprzedniego
małżeństwa i kolejnego z drugą, piękną
żoną, a także dwie bliźniaczki, które jeszcze nic nie rozumiejąc
gaworzyły w
kołyskach.
Czasami
Chester myślał, że to wszystko powinno należeć do niego. Że
ktoś na górze zrobił mu okropny
żart dzieląc jego duszę na dwie cześć
i oblekając ją
osobnymi ciałami. Powinien być i dobry i zły; mieć szczęście i
nieszczęście. On zawsze
był tym gorszym – oddalił
się od Boga, za dużo przeklinał, szlajał
się po podejrzanych miejscach i pałał zamiłowaniem do tatuaży.
To Charlie był wzorowym
uczniem, więcej zdobył stopni jako skaut, ukochanym dzieckiem i
przykładnym protestantem. Niesprawiedliwe
było to, że z góry założono, iż Chester Charles Bennington nie
mógłby pomieścić w sobie tylu
sprzeczności. Jemu widocznie rozdały się
najgorsze karty w kasynie
życia. Charlie
miał asy, on tylko pluty.
–
Jak
czuje się Sam? – zapytał brat.
Chester
zacisnął powieki i odchylił głowę do tyłu.
–
Chyba dobrze – mruknął i wzruszył ramionami – Nie mogę tego
pojąć, naprawdę nie mogę tego pojąć. Będę ojcem, cholera
jasna, będę ojcem. – Otworzył gwałtownie oczy.
Niebo
było bezchmurne.
Dwudziesty
piąty
lutego
2010
roku.
Od
kiedy
Anthony wyprowadził się
z rodzinnego miasta, jego istnienie
stało się światu doskonale obojętne. Żadnych
telefonów od ojca, brak pretensji od matki. W
otulającej go ciszy czasami tęsknił za przeszłością, bo zdawał
sobie z tego sprawę, że tylko
ją utracił bezpowrotnie.
Wspominał też swoje dzieciństwo, zdarty film, prywatny mit
pamięci. I za nim
też ciągła
się nostalgia, chociaż było ono bardziej pasmem udręk niż
wiekiem niewinności. Z
tego powodu Barrow nie był
do końca pewny,
czy zaistniało. Mając
trzydzieści pięć lat dostał marmurkowy list wypełniony po krańce
pochyłym pismem jego matki. Los tym sposobem postanowił postawić
wielki, czarny, atramentowy iks na jego dziecięcych
latach, które
jednak były.
Anthony'ego
dopadło niewyobrażalne zdenerwowanie. Roztaczało
się w jego wnętrzu zimnym niepokojem, tłukło po tkankach jak
wypuszczony groch z opakowania.
Laura nic nie mogła na to
poradzić. Nie dział aksamit jej głosu uchodzący ciepłą parą,
nie pomagał prąd dotyku. Nawet herbata z uspokajającymi zielonymi
listkami wychodziła ze swojej roli.
– Nie
jestem przygotowany na to, żeby oni tutaj przyjeżdżali – wyznał
Anthony zapinając koszulę– to zbyt szybko.
– Minęło
parę lat. – odparła Laura szukając kolczyków.
– To nie
zmienia faktu, że nie chcę ich widzieć.
Błyskotki
grzechotały w szkatułce.
– Będzie
dobrze.
– Czy
jeżeli powiem, że nic mnie już z nimi nie łączy, okażę się
wyrodnym synem?
– Tak,
raczej tak.
– To w
takim razie muszę udawać, że nadal ich kocham... Ale czy mi się
nie należy zranienie ich chociaż raz?
Tamtego
dnia dwa światy stopiły się w jedno, sprzężone mroźnym
powietrzem. Laura pokonując wysokie zaspy przemoczyła buty do
rajstop i płaszcz do kolan. Coś zaczynało kręcić ją w nosie,
gdy przemierzała ostatnie fragmenty drogi z nadzieją, że ogrzeje
się w ciepłym domu.
Zamknęła
furtkę zauważając, że skrzynka na listy była przekrzywiona.
Poprawiła ją i domknęła, by padający śnieg nie wleciał do
środka. Nie zdziwiły ją otwarte na oścież drzwi wejściowe.
Wiedziała, że Anthony jest w domu, grafik jego dyżurów znała na
wylot, a tylko czwartek był tym dniem, w którym to on wcześniej
pojawiał się w mieszkaniu. Pomyślała, w pierwszej chwili, że
mężczyzna mógł wypakowywać zakupy z bagażnika i przenosić je
do kuchni, albo wietrzyć mieszkanie z oparów spalonej w piekarniku
pieczeni.
Cień
niepokoju spoczął na niej dopiero w momencie, w którym
przekroczyła próg zaziębionego domu. Mała, sypka górka śniegu
powstała na dywanie, rozwiała się pod wpływem wiatru, który dął
coraz silniej. W pośpiechu pokonała przedpokój, zajrzała do
kuchni, w końcu do salonu. Buty jej zaciążyły, jakby woda w nich
momentalnie zamarzła. Nie mogła postawić kolejnego kroku.
Wiatr
podrygiwał dokumenty pełzające po jasnych panelach, poganiał je
do szybszego poruszania się, zaganiał pod szafki. Bordowe zasłonki
wydymały się jak żagle. Szafka, na której kiedyś stały różne
buble, świeciła pustką – wszystko leżało na podłodze,
zmiecione w furii. Kawałki wazonu świeciły z przewróconego
fotela; kwiatki, jak talia kart, rozłożyły się na stoliku.
Na
poprzek popchniętej kanapie siedział Anthony. W prawej ręce
ściskał jakąś kartkę, zaś z drugiej, zaciśniętej dłoni,
ciekła mała stróżka krwi, jak koralowy sznur.
Laura
zakryła ręką usta. Wtedy mężczyzna podniósł głowę. Spojrzał
na nią obco. Powiedział beznamiętnie, powoli:
–
Daj mi chwilę, zaraz to posprzątam.
W
jakiś sposób to zmusiło Laurę do ruchu.
Pozamykała
drzwi, podkręciła kaloryfer. Z szafy wyjęła najgrubszy koc jaki
był w domu i okryła nim mężczyznę, który dygotał z zimna. Miał
na sobie tylko cienką koszulkę. Usiadła obok niego na kanapie i
zaczęła opatrywać mu rękę. W głowie kłębiły jej się miliony
pytań, ale czekała aż sam zacznie mówić.
Polała
ranę wodą utlenioną. Syknął.
–
Trzeba będzie szyć?
–
Nie wiem, to ty tutaj jesteś lekarzem.
–
Naprawdę nigdy nie chciałem nim być...
Spojrzała
na niego, on tylko zacisnął usta w cienką kreskę. Dokończyła
zawijać bandażem rękę. Anthony podał jej zgniecioną kulkę z
papieru. Rozprostowała kartkę i zaczęła czytać.
–
Wiesz, tutaj nawet nie chodzi o to, że chcą tu przyjechać... –
zaczął gdy skończyła – Nie o to się tak zdenerwowałem, nie
dlatego byłem w stanie roznieść ten dom w drobny pył. Chodzi mi
przede wszystkim o to, że ja już ułożyłem sobie życie. Wreszcie
znalazłem swoje miejsce na tym świecie, gdzie pasuję. – całą
ręką przetarł twarz, jakby chciał ją obmyć – To tutaj zdałem
sobie sprawę tak naprawdę jak bardzo ich nienawidzę, za zniszczone
dzieciństwo, za życie pod nich. Tutaj jestem od nich niezależny...
– zacisnął palce po obydwu stronach nosa i zaczął mówić
dalej, tłumaczącym się tonem. – Ojciec potrafił mnie bić tak,
że nie zostawiał śladów. Zazdrościłem kolegom w szkole, że u
nich czasami coś było widać. Wzbudzali tym litość, nade mną
nikt się nie litował. Pręgi automatycznie pojawiały się u mnie
na psychice. Teraz jest ich tam za wiele. Ojciec biciem chciał mnie
wychować na porządnego człowieka. I może trochę mu się to
udało, kończyłem szkoły z dobrymi ocenami. Późnej przelał we
mnie rodzinne tradycje. Jeden z najlepszych dyplomów na
uniwersytecie medycznym, wyobrażasz sobie? – parsknął. –
Najgorsze jest to, że przez ten cały czas powtarzałem sobie, że
nie chcę być taki jak on... A jestem. Nawet zęby myję jak on,
porządnie, do krwi...
–
Nigdy mi o tym nie wspominałeś – szepnęła.
–
W końcu dostałem w spadku ten dom i mogłem się wreszcie wyrwać,
odciąć się od nich. Zabolało to ich, jestem tego pewien...
Relacje z ludźmi też budowałem pod rodziców. Grace była moim
osobistym buntem, ale na niej się przejechałem... To, że robiłem
te uniki względem ciebie, Lauro, też nie było do końca moim
osobistym wyborem. Ciągle bałem się czy cię zaakceptują, w końcu
uznałem, że tutaj ich nie ma, ale teraz oni chcą się tu dostać.
Zburzyć to wszystko. Nie chcę tego.
–
Nic nie zburzą... Wydaje mi się, że te fundamenty są za mocne...
– Przybliżyła swoje czoło do jego i pogłaskała go po policzku
– może to ostatni zakręt. Potem już tylko prosta.
Anthony
zawsze myślał, że jeżeli komuś opowie o swoim dzieciństwie, to
wszystko z niego ujdzie, tak przecież zawsze bywało w książkach,
w tym świecie, do którego uciekał. Nie poczuł jednak ulgi, a
kiwnął tylko wątpliwie głową.
Laura już
kiedyś znajdywała się w takiej sytuacji. Miała wtedy
siedemnaście, może osiemnaście lat. To rodzice Wakefelda się
uparli, by ją poznać. Byli mili, sympatyczni, i ona uśmiechała
się do nich tak samo promieniście, pomimo tego, że Mark pod stołem
próbował dobrać się do jej majtek. Dzisiejsze spotkanie z
rodzicami Barrowa przypominało jej trochę zaciśniętą w żelazny
uścisk dłoń Wakefielda na jej udzie.
Siedzieli
przy świątecznie zastawionym stole. Z indyka unosiła się para,
Bordowa serwetka znów odgięła się i opadła na biały obrus.
Kilka kurtuazyjnych uśmiechów, perłowe kolczyki matki Anthony'ego
zadygotały. Naszyjnik od kompletu uniósł się na jej obojczykach,
kiedy kobieta uśmiechnęła się trochę wymuszenie. Jej mąż
siedział obok posępny.
Beatrice i
Thomas Barrowowie, największa bolączka ich dziecka.
Dźwięk
przeżuwania jedzenia i krojenia posiłku był o tyle znośny o ile
nie trzeba było angażować się w większą rozmowę. Laurze
zdawało się, że cokolwiek by nie powiedziała, odpowiedź nie
brzmiałaby tak, jakby oczekiwali tego rodzice mężczyzny. Po jakimś
czasie przestała w ogóle się odzywać, by nie zrobić z siebie
kretynki. Najbardziej przeszkadzał jej ten rejestrujący każdy jej
gest wzrok Beatrice.
Anthony
trzymał się dobrze. Nie bolały go uszczypliwości matki na temat
tego, Thomas mając tyle lat co on dokonał więcej. Nie interesowało
go, że powinien już dać rodzicom wnuki. Laura jako obserwator z
boku mogła stwierdzić, że za każdą uszczypliwością Anthony
odpowiadał bardziej sarkastycznie oraz cynicznie. Beatrice
akceptowała takie odpowiedzi, bo wiedziała, że jej syn był taki
od zawsze; ojciec nie mógł tego znieść w sobie, bo miał
wrażenie, że obserwuje siebie.
Anthony
zmierzał się z Bogiem Ojcem za każdym razem gdy na szpitalnym
stole umierał mu pacjent. Bóg miał różne oblicza: karzące,
uczące, posępne i
wszechwiedzące, władcze i niedostępne, nieporuszone, niewidzialne,
zakazujące, nakazujące. Był stwórcą i niszczycielem. Mężczyzna
potrafił go pojąć, a pomimo tego nie mógł zrozumieć
swojego własnego ojca, jaki w swoim zachowaniu miał takie same
motywy. Nie mógł też na niego patrzeć – niegdyś bardziej z
wyglądu przypominający matkę, dzisiaj idący w ślad Thomasa.
Obiad,
chociaż smaczny, stawał kołkiem w gardle. Prawie doszło do kłótni
między Barrowem a jego matką. Ojciec wtrącał coś pół słówkami,
a Laura czuła się nie potrzebna. Każde jej próby złagodzenia
sytuacji kończyły się wrogim i zimnym spojrzeniem kobiety. Raczej
jej nie polubiła, a nawet mogła stwierdzić, że coś jej nie
pasowało w tym, jak Jones posługiwała się sztućcami.
Po
półtorej godziny cyniczności Anthony'ego, jego rodzice postanowili
wrócić do Kaliforini, o wiele cieplejszej i przyjaźniejszej,
kłamiąc, że oczywiście jeszcze kiedyś przyjadą w odwiedziny.
Tak naprawdę wiedzieli, że ich syn już nie należy do nich.
Anthony też to pojmował i bolało go to gdzieś w sercu, ale tylko
kuło w małym fragmencie, prawie nie zauważalnie, aż w końcu po
czasie zniknęło.
Od tamtej
pory stał się dla świata znowu doskonale obojętny.
Trzynasty maja 2010
roku.
Zakręciło się
Laurze w głowie. Oparła się o różowe płytki łazienkowe,
przyjemnie chłodne, by nie stracić równowagi. Zakryła sobie ręką
usta, żeby zbyt głośno nie pisnąć. Albo krzyknąć. W pierwszej
chwili zrobiłaby to z radości, bo oto test ciążowy jaki trzymała
w ręku pokazał wynik pozytywny. Chciała mieć dziecko, naprawdę
już od dawna tego pragnęła.
Coś musiało pójść
nie tak. Jakieś zabezpieczenie nie podziałało. Tak, to na pewno
jej wina, przypomniała sobie, że dzień wcześniej nie wzięła
tabletki. A Tony tak bardzo nalegał... Zaryzykowali.
Ale to nie ważne.
Naprawdę, to mało ważne. To najmniejszy problem. Będzie miała d
z i e c k o.
Musi o tym jak
najszybciej powiedzieć Anthony'emu. Nie wytrzyma do jego powrotu z
pracy, chyba zadzwoni do niego w przerwie na lunch.
Właśnie,
Anthony...
Laura momentalnie
pobladła. O ile wcześniej jej policzki miały kolor kafelków, w
tym momencie stały się kredowo białe.
Jak znając jego
przeszłość, miała mu powiedzieć, że zostanie ojcem?
On tak bardzo się
tego bał, jak niczego innego...
Chyba
powracam, czuję mrowienie w palcach, dostosowuję rozłożenie rąk
do klawiatury. Miłość do pisania we mnie ponownie została
tchnięta. Mam nadzieję, że to nie zauroczenie, a prawdziwe
uczucie. W przeciwnym razie, nie zakończę tego opowiadania.
Trudno
mi było przebrnąć przez ten aspekt w tym opowiadaniu, ale wreszcie
się udało. Teraz już będzie z górki. Rozdział pisany trochę na
rozgrzewkę.
Doszły
do mnie słuchy, że na naszej blogosferze wieje pustkami. To
przykre.
Moja ciekawość wzięła nade mną górę i musiałam zajrzeć i przeczytać pomimo że źle się czuję (ale to nie ważne) muszę skomentować.
OdpowiedzUsuńWiesz jak bardzo mnie ucieszyła że pojawił się rozdział niezmiernie mnie tym uszczęśliwiłaś. Dobrze wiesz jak bardzo uwielbiam twoje opowiadania.
Dobrze ale xo do rozdziału. Jest naprawdę bardzo fajny.
Kwestia chłopaków no cóż spodziewam się po tobie że tak to odpiszesz. Cały czas się powstrzymuje by tego nie powiedzieć.
Mike ojcem idealnym nie jest wręcz beznadziejnym. Ale chce zmiany.
Wreszcie wyjaśniłaś co się stało z Rob'm cały czas zastanawiał mnie ten fakt.
Rodzinne spotkanie nie udane ale to było do przewidzenia.
Laura jest w ciąży. Super. Ale z tego co pamiętam to ona ma już bliźniaczki. Tego nie jestem pewna
Dobra kończę bo pisze nie pokolei i jak nie ja.
Idę się odpoczywać.
I cieszę się że postanowiłaś na nowo pisać i że wreszcie wróciła ci wena i byłaś w stanie coś napisać. Będę czekać z niecierpliwością na kolejny.
I co do bloggera jest aktywny raz na jakiś czas jakieś pojedyncze osoby. W sumie ci o tym wspominałam.
Ściskam mocno i czekam na next
Hejka, sprawa z dziećmi Laury wygląda tak, że owszem, był taki plan, ale jednak z niego zrezygnowałam, mam teraz mały mętlik, ale jestem pewna na 90 procent że nigdzie nie pisałam wcześniej o jej żadnych dzieciach, w tym rozdziale jest pierwszy taki raz.
UsuńMuszę to sprawdzić, dziękuję za komentarz :))))
AAAAAAAA! Jestem. Trochę zniknęłam, no. Geez, ja już nawet maila nie sprawdzam. Dzisiaj zakładałam twittera, więc byłam zmuszona. No i wchodzę a tam powiadomienie o komentarzu od ciebie. Ach! Blog uciekł mi trochę z głowy; tho pisałam dużo, bardzo dużo iiiii widzę, że ty też. Bo kurczę, mam wrażenie, że ten tekst jest na milion procent wyższym poziomie niż poprzednie rozdziały. Porównania są bardzo trafne, metafory wyjątkowo ciekawe; świetnie "nazywają nienazwane" no i coś, co pewnie kiedyś ci pisałam: świetne obserwacje. Perły unoszące się na obojczykach, zaciskanie palców na uchu kubka. Świetne. Każdy z nas tego doświadcza każdego dnia, ale z jakiegoś powodu to przegapiamy. Co dziwne, bo hej, to dzięki tym malutkim elementom rzeczywistość jest taka, jaka jest. Anyway: wow. Jestem trochę nie w temacie - jak zwykle - bo średnio pamiętam, o co chodziło i dlaczego sprawy mają się teraz tak, a nie inaczej. Może mogłabyś mi tak szybciutko wyjaśnić??? Jeśli chcesz.
OdpowiedzUsuńMmmmm... co by tu jeszcze... Na pewno informuj mnie, jeśli coś się tu pojawi. Wpadnę. A co do mojego bloga... Nowy rozdział jest prawie skończony, wiesz? Akcja przemyślana. Ale ostatnio siedziałam nad nim w grudniu. Tak czy inaczej natchnęłaś mnie do zmartwychwstania. Życz mi powodzenia! Może jeszcze na dniach coś tam dodam.
Moja droga, mów mi co ci mam wytłumaczyć i podaj mi koniecznie twittera :D
OdpowiedzUsuńchester był z marylin? jak się dokładnie rozpadło lp i małżeństwo mike'a? co z tą siostrą emily? ona była z michaelem czy mi się wydaje? kiedy mike i emily ostatnio się kontaktowali? i jeszcze jakieś istotne zależności, jeśli są.
Usuńno i, ziom, ten twitter został założony tylko dlatego, że moja znajoma na bieżąco tweetuje o sesji RPG w uniwersum High School Musical, w której biorę udział także i ja. Więc z mojej strony tweetów nie oczekuj. Anyway jestem m_zurka. A ta znajoma to dearHadrian. Jeśli HSM to twój guilty pleasure to zapraszam na hasztag #HSMRPG :>>>
OMG, dobra, od początku: Chester kręcił z Marylin, właściwie to razem zażywali różne specyfiki i to ich łączyło najbardziej. Małżeństwo i zespół rozpadł się przez to, że Mike wrzucił się w wir pracy nad Fort Minor, dodatkowo każdy z chłopaków miał swoje problemy, ponad to Mike'a małżeństwo trochę nudziło.
UsuńEmily nie była z Michaelem i nigdy nie było takiego zamiaru :)
Odpisuję w skrócie i trochę późno,tak czy siak ta odpowiedź uświadomiła mi tylko jak wielką operę mydlaną naprodukowałam. Ale już zaraz będzie koniec. :)
Czy to już koniec tego ff? Tak po prostu się urwało? Albo jest jakiś rozdział, który przeoczyłam, tylko dlaczego nie ma odnośnika do nowszego posta?
OdpowiedzUsuńI tak mi się podobało, było piękne.
Są takie książki i fanfiki, które na długo pozostają w pamięci.
Opowiadanie mojej koleżanki Meg, "Najpierw było słowo...", fanfiction o Slashu z Nightrain To Sunset Strip... Nawet po latach pamiętam.
W piątek minie sześć lat, od kiedy z buciorami wdarto się na grunt mojej twórczości, gdy odebrano mi zapiski. To brzmi poetycko, wybacz.
Teraz, po takim upływie czasu, już nie drżę na to wspomnienie aż tak, ale tamtą noc pamiętam, jak dziś.
Stałam w pokoju i zastanawiałam się, co zrobić, bo chwilowo byłam tak cholernie zagubiona w moim trzynastoletnim wtedy życiu, że to było niepojęte.
A wszystko z winy jednego zespołu z Los Angeles.
I wtedy postanowiłam, że nie mogę tego zostawić. Ta muzyka, ich teksty, to wszystko naprawdę mi pomagało, kochałam ich.
Napisałaś w którymś rozdziale, że zespół Mike'a pomoże wielu przetrwać takie właśnie noce... Mogę to odnieść do siebie, to prawda.
Tylko nie zawsze pamiętam, że to zespół Mike'a.
I, cholera, moja faza na kindermetal, nu metalowy styl, lata dwutysięczne wróciła. I nie narzekam.
Dziękuję za to fanfiction, gdyby miało się tu urwać, a jak zatwierdzisz komentarz, to sobie go przeczytasz. Jak nie - trudno. Mówią, że w internecie i tak nic nie ginie.
Gdzie kolejny rozdział? Kiedy można się spodziwać?
OdpowiedzUsuńMyślę o powrocie, także stay tuned!
UsuńBędzie coś dalej? Bo tak czytam, a tu nagle się urwało, nie odzywałam się wcześniej bo widzę że z tego roku to wogóle komentarza chyba nie ma. Jak to tak tytuły są a gdzie reszta?
OdpowiedzUsuńZbieram się w sobie już od jakiegoś czasu do dalszego pisania. Zaglądaj co jakiś czas, może jeszcze cię zaskoczę czymś nowym.
Usuń