piątek, 3 czerwca 2016

Chrońmy rodzinę jak umiemy, bo rodzina nie ma ceny


Rozdział piętnasty
Chrońmy rodzinę jak umiemy, bo rodzina nie ma ceny


Drugi marca 2009 roku.


Laura czasami myślała o Michaelu. Stawał w kolejce jej ważnych spraw, czekał tam długie godziny, a nawet dnie. W końcu zmęczony przysiadywał na końcu sznureczka. Koczował w małym śpiworku i zjadał konserwy. Przewiązywał się grubą liną, by nie spaść, nie dając się odpędzić. Opowiadał, wabił, ale najczęściej wspominał te dawne chwile, kiedyś pełne radości – dzisiaj już tylko goryczy. Laura walczyła z nim, bo wiedziała, że pozbycie się go było ostatnią rzeczą potrzebną do uzyskania równowagi. Zdawała sobie sprawę z tego, że to tylko jej osobisty miraż, nic więcej.
Tęskniła za nim. Za tym, co sobie kiedyś wyobraziła. Był jej ideałem, choć w rzeczywistości nie potrafił nawet przeżyć jednego dnia bez złorzeczenia. Michael Shinoda był zwyczajnym człowiekiem. Irytującym, okropnie wrażliwym, bezczelnym, wybuchowym. Nikim więcej. Brak mu było boskiej cząstki.
Od dwa tysiące siódmego roku Laura Jones wpadała w wir pracy – zaczęła uczyć języka angielskiego i historii sztuki w Middle School w Homewood. Między sprawdzianami leżącymi na biurku, Michael już nie koczował zbyt często.
Praca dała jej odpowiedniej przestrzeni do oddechu. Pozwalała zapomnieć i ponieść się nowym nurtom. Przy tablicy dawała z siebie wszystko, angażowała w sprawy uczniów. Na jej lekcjach panowała przyjazna atmosfera, ale dzieciaki wiedziały, że nie mogą pozwolić sobie na zbyt wiele.
Dzisiaj kończyła już dwadzieścia osiem lat i dawno nie czuła się tak wspaniale. Wszystko powoli zdawało się składać w sensowną całość. Niektórzy na ułożenie puzzli życia potrzebują trzech dni, inni roku, a jej zajęło to parę lat. Stawała na nogi, nie musiała więcej prosić Anthony'ego, by tego miesiąca założył za nią połowę czynszu. Pieniądze jakie zarabiała, pozwalały jej na płacenie za siebie i odłożenie wystarczającej sumy. Była już mniej zależna od kogokolwiek. Powoli myślała nad przeprowadzką, szukała innego lokum.
Wydawało jej się, że się zakochała. Tak jak ona był nauczycielem. Miał syna z poprzedniego małżeństwa i francuski, rodzinny akcent. Zaczynała mu ufać, budować ważne i solidne fundamenty. Podkreślała swoje usta szminką, tuszowała rzęsy. Przestała się zamartwiać i poczuła się atrakcyjna.
Stała właśnie przed lustrem i kręciła włosy na lokówkę. Miała z nim wyjść wieczorem do restauracji, aby należycie świętować dzień swoich urodzin. Szykowało się coś większego, przeczuwała to swoją kobiecą podświadomością. Albo powie jej coś ważnego, albo może nawet jej się oświadczy. Na samą tę myśl, żołądek skurczył się i rozkurczył. Przecież to byłby kompletny obłęd.
Zeszła na parter. Przejrzała się w wielkim lustrze. Było nieźle.
– Idziesz z tym... jak mu tam było...? – zaczął Anthony, który właśnie wrócił do domu z pracy.
– Jean Pierre.
– Oryginalne imiona, nie sądzisz? – parsknął mimochodem i odłożył gazetę na stolik przed Laurą. Kątem oka śledziła ruch jego ręki z połyskującym zegarkiem i zapiętym na perłowy guzik mankietem. Zapach jego perfum kojarzący się z rozmowami o życiu, uderzył w nią.
Ich spojrzenia w lustrze okutym rzeźbioną, ciemno-bazową ramą skrzyżowały się.
Anthony, Anthony, Anthony.
Mężczyzna, który załatał w niej dziury. Mężczyzna, z którym stosunki na samym początku nie wyglądały klarownie, a dopiero później nabrały postępu. Połączyło ich zamiłowanie do sztuki. Laura lubiła ją tworzyć, a on podziwiać. Ludzi zazwyczaj splatają dziwne zamiłowania.
Kobieta przewróciła oczami i oznajmiła:
– Będzie tutaj za chwilę.
Anthony widział tego mężczyznę raz czy dwa razy, gdy bezczelnie parkował swoim nowym modelem BMW pod jego oknami i doprowadzał Laurę aż pod drzwi, kradnąc po jednym pocałunku z jej policzka i ust. Później odchodził tym swoim sprężystym krokiem, którego nie wyzbył się z wieku nastoletniego. Odganiał palcami blond włosy, a gdy siadywał na fotelu kierowcy i odwracał głowę, by spojrzeć jeszcze raz na Laurę, Anthony mógł przysiąść, że z odległości paru jardów i przez firankę spostrzegał błysk w jego błękitnych oczach. I za każdym tym razem Barrow czuł delikatne, ostre, srebrne igiełki. Wiedział, że to szpilki zazdrości.
Mężczyzna zacisnął szczękę.

Anthony przepuścił Laurę w drzwiach i pozwolił jej pierwszej zająć miejsce przy stoliku w szpitalnym bufecie. W pomieszczeniu pachniało mięsem – dzisiejszym daniem głównym. Gwar unosił się pod sufitem. Mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko niej. Oddzielał ich tylko mosiężny stół i cerata w biało-czerwoną kratkę.
– Co chcesz mi powiedzieć? – zaświergotała wesoło, przekrzywiając lekko głowę i próbując napotkać jego oczy. Była w bardzo dobrym humorze, już niedługo miała wrócić do domu.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się smutno. Tak właściwie to tylko usta się wykrzywiły, a oczy zostały niewzruszone.
Złączył ręce na stole i zrobił z nich koszyczek.
– Kończę staż tutaj. Carmen mnie zostawiła. Nienawidzę tego miasta. Wyprowadzam się.
Cztery krótkie zdania zawisły, powoli wtopiły się w tło rozmów innych ludzi, lecz po chwili upadły na podłogę. Nie rozbiły się, ale też nie odbiły. Po prostu opadły, jak piórko.
Laura patrzyła na niego z niedowierzaniem. Mina jej zrzedła.
– Ale jeżeli chcesz, możesz mnie odwiedzić. – dodał szybko.
Dziewczyna powstrzymała się przed parsknięciem. Litował się nad nią, albo rzeczywiście ją polubił. A może jedno i drugie?

Laura wiedziała, dlaczego akurat teraz przypomniało jej się to wydarzenie. Jakie to miało większe znaczenie i jaki oddźwięk. Odwróciła się przodem do niego. Był wyprostowany, z lekko przekrzywioną dumnie głową. Słońce padało na jego prawy profil. Wydał się Laurze w tamtym momencie bardzo przystojny. Mierzyli się wzrokiem. Niebieski dywan dzielił ich jak morze.
– Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? – zapytał zbyt ostro i zaplótł ręce na piersi.
– Przecież nie muszę ci się tłumaczyć – odparła beztrosko i odrzuciła włosy do tyłu.
– Tak uważasz?
Niektórych rzeczy nie powinno się zapominać. Anthony, jak nikt inny, wiedział o ulotnej właściwości pamięci, ale nie sądził, że Jones tak po prostu potrafiła zbagatelizować wszystko to, co ich połączyło.
Parę szybszych oddechów wstecz, dokładnie dwa tygodnie. Mdlący, słodki zapach. Zbyt śmiałe spojrzenia i piękniejsze, wirujące życie.
– Kocham cię.
Blade palce zaciśnięte na ramieniu Anthony'ego pobielały jeszcze bardziej; na skórze zostały tylko krwisto czerwone ślady. Strach w oczach. Niepewność w zielni i błękicie. Brązowe włosy rozsypane na poduszce.
Kobieta wzdrygnęła się, jakby Barrow wylał na nią kubeł zimnej wody. Odwróciła twarz i usilnie próbowała zaczepić wzrok o szklany wazon ze sztucznymi kwiatami. Przypomniał jej o czymś, o czym nie powinien. Napawało ją to wstydem.
– Przynajmniej byłem szczery. We wszystkim co mówiłem i robiłem.
– To w takim razie ja kłamałam. I widocznie wino uderzyło mi do głowy. – O ile jego głos brzmiał gorzko, jej był głośną przeciwwagą. – Nie chcę tego pamiętać. – spojrzała na niego, tak, jakby pragnęła zrujnować mu życie.
– I nawet to co działo się później?
– Tak.
Laura Jones była jego odosobnieniem i złamanym sercem.
– Wiesz... – zawahał się na chwilę, kolejny już raz jego szczęka zacisnęła się, a jabłko Adama opadało i podniosło się przez nagle zawadzająca ślinę – Dzięki tobie przeżyłem jedne z najwspanialszych dni swojego życia. Czułem się wreszcie kompletny, nie odczuwałem już tego cholernego, towarzyszącego mi od dzieciństwa uczucia braku akceptacji, ja... Ja wiedziałem, że ktoś na mnie czeka. Czułem się szczęśliwy, bo wszystko, czego potrzebowałem było w zasięgu mojej ręki. Wiedziałem, że nie jestem już sam. – W końcu zakończył cichym, chrapiącym i pełnym wyrzutu: – A ty mi teraz mówisz, że nie chcesz tego pamiętać...
Wylewając z siebie paskudny potok słów miał pochylone ramiona. Wyglądał żałośnie.
– To nie tak... – zaczęła.
– Więc jak inaczej?
– Ja też... Po prostu... och, sama już nie wiem.
– To zbyt trudne?
– Tak, dokładnie tak. Jest jeszcze Jean Perre.
Podeszła do niego i spróbowała napotkać jego oczy. Wzrok miał zimny i zamglony jak pierzaste, duszne obłoki za oknem. Był jak dzień słoneczny i deszczowy.
– Kochasz go?
Nie odpowiedziała.
– Zadałem pytanie.
– Jest dla mnie ważny – powiedziała w końcu.
– Rozumiem.
Przeklął pod nosem. Robił to rzadko. W tym jednym słowie ulokował wszystkie kłębiące się w nim wrogie emocje. Ruszył się. Wplótł palce w brązowe włosy. Nie widziała już jego oczu. Pewnie były mokre. Potarł ręką policzek z igiełkami trzydniowego zarostu. Obszedł ją. Kochał ją.
– Anthony... – jęknęła.
– Znaczysz dla mnie po prostu więcej niż powinnaś. Nic na to nie poradzę.
Znów przeklął.
Poszedł do kuchni. Zniknął za białą ścianą, którą wspólnie malowali, a potem okładali przy framugach granatowymi kafelkami.
Blondyn w mercedesie zniecierpliwiony nacisnął dwukrotnie klakson. Ten dźwięk zawsze kojarzył się Laurze z czymś dobrym. Przywodził wspomnienia dziecinnych prób parkowania samochodu z ojcem. Siedziała wtedy na jego kolanach i naciskała z całych sił środek od kierownicy. Wtedy się śmiała. Teraz miała ochotę się rozpłakać.
Anthony wrócił, prawdopodobnie już drugi raz przechodząc obok niej. Na usta cisnął mu się przytyk. Chciał jej powiedzieć, aby poszła już do swojego ukochanego. Nie odezwał się.
Laura przelotnie wyłapując jego wzrok zróżnicowanych oczu kolejny raz zastanawiała się, ile jeszcze razy zmieni zdanie. Który to już raz zechce go pokochać, a który zechce być zupełnie obojętna. Który to już raz będzie na jego widok za szybko łapała powietrze.
Staną przed nią, wyjął ręce z włosów. Błyskawicznym ruchem wyciągnął je w jej stronę. Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Ujął jej twarz. Klakson zatrąbił już czwarty raz.
Pocałował ją. Jego usta często dotykały jej dłoni i policzków; czasami stykały się z pogryzionymi z nerwów wargami. Ale teraz ten pocałunek był zupełnie inny. Smutny, lekki. Anthony lubił melancholię, która wypełniała go całego, ale miał już tego dosyć. Chciał jej wszystko oddać, by sobie to wzięła, na spotkanie z tym idiotą w samochodzie.
Gdy w końcu oderwał swoje usta od jej, widział zdziwioną twarz kobiety. Kilka łez za perliło się i spłynęło po policzku w kolorze piwonii, rujnując ten perfekcyjny makijaż.
Drżała. Kalkulowała. Przeliczała i ważyła. Już wiedziała, co ma zrobić.
– W takim razie... – przełknęła ślinę. – Daj mi chwilę.
Otarła wierzchem dłoni łzy, wzięła parę wdechów i poprawiła włosy. Wygładziła zmarszczki na nieskazitelnie białej koszuli. Wyszła z domu.
Anthony stał chwilę w jednym miejscu, czując, jak całe jego życie mu umyka. Podszedł do okna. Spojrzał na podjazd. Laura rozmawiała z Jeanem, tłumaczyła mu wszystko. Do jego uszu dochodziły strzępki ich rozmowy. Jeżyk francuski dawno go tak nie kuł.
Non, je ne regrette rien – to było ostatnie zdanie jakie Anthony usłyszał i zrozumiał. Zbyt dobrze znał piosenki Edith Piaf.
Odszedł, a firanka zafalowała. Była jak kurtyna dzieląca przeszłość od teraźniejszości. Cienka płachta.
Usiadł na kanapie i włączył telewizor. Wpatrywał się w przewijające się kolorowe obrazy. W głowie miał zbyt wiele scenariuszy, pomysłów, odpowiedzi i wizji swojego zachowania – to sprawiło, że w ostatecznym rozrachunku w jego umyśle panowała pustka, ale nadal czuł się nieszczęśliwy. Oglądał.
Laura wróciła. Dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że Anthony'emu serce podeszło do gardła.
Między nimi było niewyobrażalne napięcie, jak ładunki elektryczne przeskakujące w linii prądu.
Usiadła obok niego na kanapie. Miękkie poduszki załamały się. Przez chwilę bezmyślnie wpatrywała się w martwą taflę telewizora. Anthony nie mógł już dłużej znieść narastającego niepokoju gdzieś w okolicach żołądka.
Po chwili bez słowa, delikatnie wyjęła mu pilot z ręki i wyłączyła telewizor.
– Jeżeli to spieprzysz, to przysięgam, zabiję cię.
Nie spojrzała na niego.


Dwunasty czerwca 2009 roku.


Emily stała w oknie i obserwowała Connora, jej sąsiada, oddalającego się do pracy. Chłopak szedł sprężystym krokiem, charakterystycznym dla nastolatków w trampkach. Ciemne włosy miał przygładzone żelem, a jeansy zwisały mu nieco poniżej pasa, ale nie przekraczały linii pośladków. Chłopak był przystojny, proporcjonalnej budowy, z olśniewającymi oczami w kolorze indygo oraz czystą skórą. Ale Emily Jones nie uważała go za atrakcyjnego – dla niej nie liczyli się młodsi mężczyźni. Wolała tych starszych, już nieco zużytych, lekko pomarszczonych, jak książki z drugiego obiegu. Lubiła przyglądać się dojrzałemu mężczyźnie i wyobrażać sobie młodego chłopaka, którym niegdyś był, w ten sam sposób, w jaki patrzy się na twarz dziecka i zastawia, jak będzie ono wyglądało, gdy dorośnie.
– W co się tak wparujesz?
Emily obejrzała się za siebie i uśmiechnęła do mężczyzny w łóżku. Peter Walce – jej lekko pomarszczony, trzydziestopięcioletni kochanek.
– Nic szczególnego – odpowiedziała, mrużąc oczy.
Usiadła na brzegu łóżka. Stopa Petera wystawała spod kołdry. Uszczypnęła ją.
Mężczyzna jęknął i szybko wciągnął nogę.
– A to za co?
– To kara – odpowiedziała – za ignorowanie mnie wczoraj wieczorem.
– Co? – zmarszczył brwi.
– Dobrze wiesz: co. Kiedy pojawiła się Lizzie, nagle zacząłeś się zachowywać, jakbyś w ogóle mnie nie znał.
– O Boże, Em. Przecież to moja dziewczyna!
– Przecież wiem – mruknęła – Ale mimo wszystko, to niezbyt miłe, prawda?
Związek Emily i Petera od zawsze był nieformalną mieszaniną sporadycznych interesów i nieskrępowanej przyjemności. Spotykali się raz czy dwa razy w tygodniu na drinka lub seks, albo na jedno i na drugie, a on wypłacał jej żartobliwie nazywaną przez siebie „pensję”; okrągłą co miesięczną sumkę na życie, opłacenie studiów i wódkę. Robił tak, bo po pierwsze, stać go było na ten wydatek, a po drugie, bo taki miał kaprys. Ten wygodny, niekrępujący układ z odrobiną zabawy odpowiadał obojgu od roku. Emily póki co nie oczekiwała czegoś więcej od Petera, choć odczuwała pewne rozczarowanie, że przez te dwa lata ich znajomości, Walce nie zdołał się w niej zakochać, a kiedy cztery miesięce temu Peter zadłużył się w trzydziestodwuletniej kobiecie, uosobieniu macierzyństwa, z dwójką dzieci, własną firmą i winnicą w Toskanii, miała wrażenie, że została po prostu oszukana.
– Słuchaj – westchnął Peter, siadając na łóżku. – Nie miałem pojęcia, że Lizzie pojawi się wczoraj wieczorem. Wcześniej mówiła, że nie znajdzie opiekunki...
– Słucham?
– Miała przyjść do mnie, ale zadzwoniła, że nawaliła jej opiekunka i...
– I zaprosiłeś mnie zamiast niej. – Weszła mu w zdanie.
– No tak.
– Kurewsko czarujące.
– Jezu, Emily....
– Jezu, Emily, co? Mam tego cholernie dosyć. Ta cała sytuacja jest popierdzielona.
– Em, daj spokój.
– Nie, nie dam spokoju. Ty i ja. Kiedyś byliśmy równi, byliśmy tacy sami. Ale odkąd poznałeś Lizzie, to czuję się, jakbym była jakimś śmieciem, który szwenda się za tobą i łata dziury w twoim życiu.
– To kompletny odjazd.
– I przestań mówić w ten sposób. Jak jakiś nastolatek. Masz trzydzieścipięć lat. To brzmi śmiesznie – warknęła
Emily wzdrygnęła się w duchu, kiedy tylko te słowa wyleciały z jej ust. Zachowywała się perfidnie, ale nie mogła się opanować.
Odwróciła twarz, a jej wzrok padł na jej odbicie w lustrze. Miała pełne wyobrażenie na temat swojego wyglądu, w które głęboko wierzyła. Szatynka o jasnych oczach z kremową skórą. Z reguły jej sobowtór w tafli lustrzanej przedstawiało dokładnie to, czego oczekiwała. Ale zdarzały się też i gorsze chwile, jak dzisiejszy ranek.
Pod oczami miała rozmyty makijaż. Czasami z rozmazanym make upem wyglądała seksownie i drapieżnie, dzisiaj zaś zdawała się być zmęczona i jakby obłąkana. Na głowie nastroszyły się włosy koloru platynowego blondu, wyciśnięte z tubki numer 6 (nadal nie przyzwyczaiła się do tego koloru), z rdzawymi, wyraźnie widocznymi odrostami, na dokładkę przetłuszczone, a na brodzie straszył duży pryszcz. Zastanawiała się jak Lizzie wyglądała zaraz po przebudzeniu, ale po chwili zdała sobie sprawę, że nie ma to żadnego znaczenia, bo przecież Peter jest w niej zakochany i choćby nie wiadomo co, w jego oczach i tak wyglądała najpiękniej na świecie.
Rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i zawiązała szlafrok.
– Emily, to ja, Augustus.
Westchnęła i otworzyła drzwi.
– Cześć. Przepraszam, chciałem tylko... o, cześć Peter. – Mężczyzna wyjrzał zza jej ramienia i przesłał Walce'owi blady uśmiech.
Peter wyciągnął rękę i wykrzywił usta w równie bladym uśmiechu.
Wyglądał głupkowato, usadowiony między poduszkami z dromaderami na różowej i spranej narzucie, z tą swoją szeroką i owłosioną klatką piersiową i siwiejącymi skroniami. Wyglądał, z czego Emily zdała sobie nagle z przerażeniem sprawę, jak głupi przystojny facet mający głupi romans. Przełknęła ślinę.
– Chciałem tylko przypomnieć ci o czynszu. Pomyślałem sobie, że może dziś mogłabyś dać mi czek. Trzeba uregulować rachunki i jeśli nie zapłacę do końca tygodnia, to, no cóż, nie będzie ciepłej wody. Albo ogrzewania. To tyle.
– Dobrze – westchnęła – dobrze. Dam ci ten czek wieczorem.
– Tak, tyle, że to samo mówiłaś w zeszłym tygodniu. Nie dostałem od ciebie żadnych pieniędzy od końca kwietnia, a nawet wtedy nie zapłaciłaś całej kwoty i...
– Gus, dam ci ten czek. Wieczorem. Okey? – przerwała mu zbyt ostro.
– Dobrze. Okey. Obiecujesz?
– Obiecuję.
– No dobra, w takim razie to wszystko. Do zobaczenia. Do zobaczenia, Peter.
– Do zobaczenia, Augustus.
Emily zamknęła drzwi, odwróciła się i uśmiechnęła do Petera. Odkrył kołdrę zapraszająco.
– Przykro mi, stary.
Zrzuciła kołdrę z powrotem na jego nagie ciało i sięgnęła po frotkę, którą związała włosy w kitkę.
– Nie jestem w nastroju.
– Nawet na szybki numerek? – zapytał
– Nawet na szybki numerek.
Puściła do niego oczko, by złagodzić nieco odmowę. Nie miała ochoty na kolejną awanturę. Zdawała sobie sprawę, że czekała ich poważna rozmowa, ale teraz wolała jej nie zaczynać. Pragnęła jedynie wejść pod prysznic. Tak bardzo chciała być czysta.

Trzydziesty pierwszy sierpnia 2009 roku.

Emily musiała przyznać, że decyzję swojej siostry przyjęła z dezaprobatą. Nie podobał jej się ten pomysł, zdawał się być nie realny, zważywszy na wydarzenia, których niewyraźny kontur znała. Wtedy, gdy stała w oknie i przyglądała się jak jej siostra odchodzi z domu rodzinnego, czuła rozżalenie. Gardło zacisnęło się. Już wiedziała, że raczej Laura się nie odezwie.
Miała wtedy lat trzynaście i zachowywała się jak każda nastolatka; zaczytywała się w książkach Sparks'a, słuchała popularnych piosenek z dennymi tekstami, eksperymentowała z kosmetykami i zakochiwała się niefortunnie. I odkąd skończyła lat piętnaście, szukała zawsze kogoś, kto potrafiłby się nią zająć.
Czuła, że w momentach, w których łapała okruchy dzieciństwa, nie potrafiła się odnaleźć w rzeczywistości. Czasami żyła przeszłością, co było też częścią jej jestestwa i wrażliwości. Do pewnych spraw dorastała wolnej, a gdy osiągnęła pełną dojrzałość, wrażenia życia dorosłego uderzył w nią jak rozpędzony pociąg.
Jedną taką rzeczą był związek Peterem Walcem, teraz, wymykający jej się z rąk od dłuższego czasu.
Mężczyzna opuścił jej pokój w mieszkaniu zamieszkiwanym przez jeszcze paru innych lokatorów. Powietrze pachniało jego drogimi i ciężkimi perfumami Dolce & Gabbana. Wzdrygnęła się. Szczerze nie znosiła tego zapachu.
Wrzuciła do torebki kilka najpotrzebniejszych rzeczy, papierową kopertę, bilety i książkę z pozaginanymi rogami. Wyszła z pomieszczenia, zamknęła drzwi na klucz, nadal nie będąc pewna, czy podróż do Alabamy jest słuszna.

~*~

Nie szukała Laury na siłę. Przez te całe lata miała wrażenie, że to był osobisty wybór jej siostry i widocznie miała ku temu powody. Ale wystarczył tylko jeden, rzeczowy telefon i smutne okoliczności, o których nie da się mówić przez papier ani fale radiowe.
Emily musiała przyznać, że Domek Pawia sprawiał wrażenie przytulnego i przestronnego. Był naprawdę piękny, świeżo wyremontowany, z zadbanym ogródkiem. Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę i wtedy dopiero zwątpiła. Nie wiedziała, czy tak po prostu bez zgody siostry może wtargnąć w jej najwidoczniej poukładany świat. Mogła go zburzyć, albo przypomnieć o sobie i zostawić wyrwę. Emily wiedziała też, że łamie swoją dumę, a to w pewnej sposób ją osobiście ubodło najbardziej.
Chciała stąd zawrócić, oddalić się i nie mieć z Laurą nic wspólnego.
I właśnie dlatego weszła po małych schodkach, stanęła na ugiętych nogach przed drzwiami z kolorowym witrażem i nacisnęła dzwonek. Czekała.
Dziewczynę dobiegły śmiechy. Za klamkę szarpnięto, otworzono drzwi zamaszyście i przyjaźnie, jakby spodziewano się przyjaciela, albo serdecznego sąsiada. Kobieta stanęła przed nią i nagle jej twarz stała się kamienna i bez wyrazu. Wpatrywały się w siebie; Emily nie mogła uwierzyć, jak bardzo jest podobna do siostry, Laura natomiast nie mogła się nadziwić jej odwiedzinami. Przez chwile były jak odbicia lustrzane. Gdzie jedna podążała, tam i druga zmierzała, by w końcu spotkać się mogły w niebiesko-szarych oczach.
– Cześć – powiedziała młodsza.
– Wejdź – odpowiedziała starsza.
Nic więcej na przywitanie.

~*~

Emily usiadła naprzeciwko siostry. Dębowy stół i haftowany obrus dzielił je od siebie. Zimny, wypolerowany, ciepły, wzorzysty.
Gorąca kawa kipiąca emocjami wypuszczała parę. Trzeba było uważać, aby się nie sparzyć.
– Przyjechałam tutaj... – zaczęła dziewczyna niepewnie. Spojrzała na Anthony'ego, szukając w nim podpory. W jego poprzednim uścisku dłoni było jakieś pokrzepienie. Gdy znów rzuciła na niego okiem, mężczyzny już nie było. – Tak właściwie to... Słuchaj, nie mam żalu – Kobieta odchyliła głowę – Naprawdę, nie złoszczę się. Przyjechałam tutaj, bo chciałam ci coś dać.
Ze swojej bordowej torebki wyjęła grubą kopertę w jasnobrązowym kolorze. Laura spojrzała na siostrę, próbując dostać odpowiedź. Wyciągnęła rękę po przedmiot. Powiało chłodem. Emily poczuła się niechciana w tym miejscu. Skurczyła się w sobie. Kobieta zajrzała do środka. Banknoty w środku zaszeleściły.
– To pieniądze z nasze mieszkanie. Sprzedałam je, to jest połowa kwoty, jaką otrzymałam – wyjaśniła.
– Nie chcę pieniędzy – zaoponowała Laura – Tobie są bardziej potrzebne. W ogóle... dlaczego sprzedałaś n a s z e mieszkanie? Co na to nasza matka? – Pytanie zabrzmiało zbyt ostro.
Emily wyprostowała się jakby chciała dodać sobie siły. Łzy napłynęły do jej oczu.
– Naszej matki już nie ma. Odeszła.
Laurą wstrząsnęło. Odwróciła na chwilę twarz, a gdy znów spojrzała na siostrę, była blada jak kartka papieru.
– Słucham? Kiedy? Co się stało?
Pierwsze stadium: niedowierzanie.
– Miała raka. Nie mówiła ci o tym, gdy się widziałyście?
– Nie, nie mówiła.
Widocznie nie tylko Laura kłamała.
Drugie stadium: niepogodzenie się z faktem.
– To nie jest prawda – szepnęła i zakryła usta dłonią. Łzy zapiekły jej oczy. – To nie jest prawda...
Emily wypłakała już połowę swojej żałoby i chciała dodać otuchy siostrze. Dotknęła jej dłoni leżącej na stole. Kobieta wyślizgnęła jej się.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? Mogłabym się z nią pożegnać, porozmawiać, przeprosić, cokolwiek...
– Nie mogłam ciebie znaleźć.
– A jednak jesteś tutaj! – krzyknęła.
Trzecie stadium: złość.
Przepraszam...
– Kiedy... kiedy odeszła?
– Pół roku temu.
– Pół roku temu – powtórzyła i zaśmiała się gorzko
– Gdybym nie poszła na badania i w ręce nie wpadłaby mi broszura z sukcesami operacji kardiologicznych Anthony'ego, gdyby nie było tam jego numeru telefonu... Nie dowiedziałabyś się nigdy.
– Czyli to wszystko moja wina?
– Nie to wszystko... Ale to, że się od nas odcięłaś, bo coś się wydarzyło. Czy przypadkiem nie była to wina Michaela?
Emily, kiedy jeszcze była młodsza, wyobrażała sobie spotkanie z siostrą. Widziała ją i siebie w ich mieszkaniu, w kawiarniach, na ulicach, a później na przystankach, w przypadkowych spotkaniach. Wiedziała co chciałaby jej powiedzieć, jakie słowa skolekcjonować i jakim tonem je wypowiedzieć. Chciała jej opowiadać o ważnych wydarzeniach z życia, jak ukończenie szkoły, albo pierwsze poważniejsze randki, podenerwować się na nauczyciela od matematyki. Pragnęła posłuchać historii, a co ważniejsze, drogich rad starszej siostry. Przegadałyby wiele godzin, w przyjacielskiej serdeczniej atmosferze.
Tak się jednak nie odbyło ich spotkanie po latach. Emily miała w sobie za dużo żalu, a jej temperament nie pozwolił na stłumienie go.
Laura wyprostowała dłoń i odwróciła twarz, jakby dziewczyna wymierzyła jej policzek.
– Dosyć – syknęła – Dosyć.
Przesunęła kopertę w kierunku Emily; obrus zafalował, powstały białe fałdy na zimnym stole.
– Nie przyjmę ich.
Laura wstała i nie patrząc na siostrę odeszła. Zaczęło się przed ostatnie stadium – smutek.

~*~

Wieczorem kobieta wyszła na ganek. Było chłodno, słońce z każdym dniem przeistaczało się w wrześniowy, czerwono - złoty blask. Otuliła się szczelniej szarym swetrem.
Przy barierce stał mężczyzna jej życia.
– Miałeś już nie palić, Tony. – rzekła z troską.
Odwrócił się. Miał na sobie cienki, beżowy płaszcz. Z wielkiej kieszeni wystawał dramat Szekspira.
Podeszła do niego i ułożyła głowę na jego ramieniu. W powietrzu wirował gryzący zapach mentolowych papierosów.
– Bardzo mi przykro.
Trzy słowa szczepione ze sobą jak w walce, padły do stóp Laury. Rozległy się gdy Anthony nie potrafiła już dłużej zdzierżyć ich ciężaru. Przycupnęły na drewnianych panelach wielkie, ciężkie, głośne i niezdarne.
Otoczył ją silnymi ramionami, a niedopałek wrzucił do popielniczki ustawionej w kącie barierki.
– Wiedziałeś, prawda? Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej?
– Nie mogłem zagrać roli twojej siostry. Ona powinna cię o tym powiadomić. – odparł i położył brodę na jej ramieniu.
– Nie byłabym dla niej taka oschła.
– Na pewno zrozumie.
– Zostanie tutaj do czwartku, dobrze?
– To świetny pomysł. Musicie jakoś naprawić swoje relacje. Oprócz ciebie nie ma chyba nikogo innego.
– Brakowało mi jej. Naprawdę bardzo mi jej brakowało.

Dwudziesty piąty października 2009 roku.

– Powtórz jeszcze raz: „Miłość”.
– Milosć – odpowiedziała. Mężczyzna zaśmiał się serdecznie.
– Jeszcze raz. Mi-ło-ść. To nie jest trudne. – patrząc w jej oczy oraz pomagając sobie ręką próbował wyraźnie wymówić słowo, aby je dobrze powtórzyła.
– Milosć. Och! Nie umiem! – żachnęła się.
Złapał ja za ramiona.
– Spróbuj ostatni raz. Nie z francuska. Okrągłe.
Dziewczyna westchnęła.
Tym razem wymawiając słowo dotknęła językiem podniebienia, a usta ułożyła w dzióbek. Mężczyzna musiał przyznać, ze wyglądało to bardzo figlarne.
– Miłość – wytoczyło się z jej ust.
Michael uśmiechnął się usatysfakcjonowany. Potarł swoim nosem jej nos wiedząc, w tamtej chwili, czując, że to było najpiękniejsze wyznanie miłosne, jakie słyszał w życiu. Jej oczy mówiły wszystko.

– O czym myślisz?
Anna położyła ręce na ramionach męża. Mike mrugając po raz pierwszy – zmył pierwszy ślad – drugi raz pozostał już nie wyraźny kontur. Odgonił od siebie wspomnienia. Odłożył obok laptop z otwartym programem muzycznym. Odchylił głowę do tyłu, by mógł patrzeć na kobietę.
– Ciągle chodzi mi po głowie jedna melodia, ale nie mogę tego uchwycić... brakuje w tym czegoś. – skłamał tylko połowicznie.
– To do tego tekstu, który mi wczoraj pokazywałeś?
– Yhm – pokiwał głową
Po chwili z góry dobiegł ich płacz dziecka.
Spojrzeli w tamtym kierunku, a Mike westchnął zrezygnowany.
– Dzisiaj twoja kolej – powiedziała Anna i klepnęła go dla otuchy w ramię.
– Rzućmy monetą.
– Chciałbyś... – odpowiedziała

Po południu zadzwonił telefon. Mike akurat rysował obrazki z pięcioletnim synem. Zostawił na chwilę chłopca i odebrał.
– Cześć, tutaj Frances Soeur, z gazety „Teraz my”. Czy zechciałbyś...
Oblał go zimny pot.
– Wydaje mi się, że to nie jest odpowiedni moment. – Przerwał jej. Chciał zabrzmieć grzecznie, ale chyba nic z tego nie wyszło.
Zapadła cisza.
– Chciałam tylko zrobić z tobą wywiad, móc wreszcie wybić się i przestać pisać dla tych beznadziejnych, grafomańskich pisemek. – W jej tonie było słychać nutę złości. Albo żałości i zdesperowana.
– Rozumiem. Ale to nie jest najlepszy moment. Ja... – Ścisnął słuchawkę, obejrzał się za siebie, czy w pobliżu nie ma Anny i syknął – próbuję uratować swoje małżeństwo. Nie dzwoń. Zapomnij.
Oui, Monsieur Michel. – rzuciła gorzko. – Ale... To nie jest takie proste...
– Nic nie jest proste. To... to co między nami się wydarzyło, także nie było proste.
Mike usłyszał kroki. Otis przydreptał do ojca i patrzył na niego zainteresowany. Shinoda gdy tylko go zauważył, spróbował się uśmiechnąć.
– Wydaje mi się, że to nie jest możliwe. – powiedział rzeczowym tonem do telefonu, maskując swoje zdenerwowanie – Nie udzielam wywiadów na temat mojego zespołu. Linkin Park to przeszłość. Do widzenia.
Odłożył słuchawkę, nie czekając na odpowiedź. Nie chciał. Nie potrafił. Zapomniał już.
– Kto to był? – zapytał chłopiec.
Mężczyzna klęknął, aby jego oczy były na poziomie oczu dziecka.
– Dziewczyna ze stażu – odpowiedział zgodnie z prawdą – chciała przeprowadzić ze mną wywiad. Nie zgodziłem się – wzruszył ramionami. Po chili zauważył, że chłopiec trzyma coś za plecami – Co tam masz?
Dziecko uśmiechnęło się tajemniczo i pokazało Mike'owi obrazek. Cztery okrągłe kulki z kończynami. Nieproporcjonalnie duży domek, krzywe drzewo, słoneczko świecące z rogu kartki i pies, który wyglądał jak skrzyżowanie konia i owcy z wymalowanym, szerokim, czerwonym uśmiechem.
– Ojej, jaki ładny – skłamał mężczyzna i przylepił sobie uśmiech – Tak, to naprawdę piękny obrazek.

~*~

Kiedy siedem lat później Michael będzie udzielać swojego pierwszego wywiadu po rozpadzie zespołu, wtopi się wygodnie w miękki, skórzany fotel. Spiker radia BBC powie:
– Ostatnie już pytanie. Co sprawiło, że nie zwariowałeś? Mówiłeś, że rozpad zespołu był dla ciebie wielkim ciosem.
Shinoda spojrzy przez szybę tłumiącą dźwięki na nastoletniego, naburmuszonego Otisa, Louisa naśladującego brata w każdym jego geście i Annę. Pomyśli o rodzicach i siostrze. Uśmiechnie się lekko i odpowie:
– Moja rodzina.



Powiem szczerze, że miałam mały problem z tym rozdziałem. (moja rozcięta ręka, tak, rozcięta, niewątpliwie przyspieszyła ten proces). Próbowałam wygładzić niektóre niedokończone sprawy i zupełnie nie potrafiłam się za niego wziąć. Przez poprzednie dwa rozdziały skupiłam się wyłącznie na Michaelu, w końcu musiałam przestać zaniedbywać resztę bohaterów. Wygląda tak i myślę, że jest nieźle. Długo. Musi być długo. Chyba powstanie jeszcze jeden, nad programowy rozdział. Zobaczy się jeszcze.
Teraz przyszedł ten czas, kiedy muszę się wam przyznać do czegoś wstydliwego. Jak zapewne się domyślacie, w postaci Emily Jones chciałam ulokować siebie. To miałam być ja. Ha, to śmieszne, ale naprawdę tak myślałam, dwa lata temu, próbując tworzyć tę historię. Nie wyszło. Nie wypaliło. Ona jest inna i będzie inna. Ma inną przeszłość, osobowość. Więc proszę jej nie utożsamiać ze mną.
Wyobrażam sobie właśnie, że kręcicie nosem do ekranu, albo właśnie go opluwacie, parskając śmiechem.
Można. Nie obrażę się.
Papapapa.

5 komentarzy:

  1. Obiecałam ci ze przeczytam wieczorem ale przestałam wcześniej
    Muszę cię uprzedzić wcześniej jakoś nie mam dziś weny komentować i ten komentarz będzie trochę oklepany. Musisz mi wybaczyć.
    Powiem tak rozdział nie należy do moich ulubionych ale mi się podoba. Miło było przeczytać o Laurze bo trochę mi jej brakowało.
    Cieszę się że między Anthony'm i Laura doszło do zbliżenia. Widzę że mu na niej zależy.
    Co do Emily to nie wiem jak mam się odnieść. Sądzę że po mimo żalu do siostry powinna powiadomić ją o śmierć matki. A co do sprzedaży przez nią domu to nie jestem pekonana czy był to dobre posunięcie.
    W sumie to wszystko co chciałbym Ci napisać.
    Czekam na kolejny.
    Ściskam gorąco

    Mika Shinoda

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra, przeczytałam wczoraj, ale nie miałam siły napisać komentarzu.
    Długo, nie wiem czy to dobrze, czy nie.
    Laura i Emily spotkały się, no okej. Niby wcześniej były tak zżyte, a teraz... nie ważne.
    Anthony i Laura - wiedziałam, że oni będą w końcu ze sobą. To było do przewidzenia.
    Chociaż tyle, że Mike'owi się układa.
    Nie wiem co napisać. Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Usunęły mi się tu dwa komentarze i myślałam, że jak tu wrócę i zacznę pisać trzeci, to dam radę, ale jednak nie. Wybacz, nie jestem w formie.
    Najbardziej podoba mi się ten tekst na samym początku, o Mike'u w kolejce ważnych spraw. Uwielbiam ten styl, w jakim to piszesz, to takie EmilyJonesowe.
    Moment z Anthonym jest bardzo klimatyczny, łatwo mi było to sobie wyobrazić. Widziałam to jak film w głowie. Obejrzałabym film na podstawie Twojego bloga.
    Gdy czytałam fragment z Emily i Peterem, jakoś dziwnie nałożył mi się klimat z Twojej Delnody. Nie że widzę jakieś powiązania między tymi opowiadaniami. Po prostu klimat był ten sam, a tak mi się przynajmniej wydawało.
    Tylko gdy przeczytałam, że Peter ma owłosioną klatkę piersiową i siwiejące skronie, zobaczyłam Tima, bo to dwie cechy jego wyglądu... Meh. Nadal nie mogę wyrzucić tego z głowy. xD
    No i jeszcze podobało mi się jak Mike zobaczył rysunek Otisa. To było takie... Gorzkosłodkie. Rozumiesz? Nie, nikt nie rozumie bo to logika Ulix której nikt nie ogarnie. Ale najlepszy był opis psa, zdecydowanie. O tak.
    Przepraszam za tak beznadziejny komentarz. Musisz wiedzieć, że rozdział podobał mi się strasznie i zrobiłabym klimatyczną sraczkę gdybym miała wenę. Tak bardzo nie umiem teraz nic pisać, że zacięłam się nawet z WOK.
    Życzę weny o sto razy większej niż moja...

    OdpowiedzUsuń
  4. Okej, dotarło do mnie, że chyba coś schrzaniłam, bo mija jakoś tydzień, odkąd napisałam komentarz, a wciąż go tu nie widzę. To najgorszy minus tego zatwierdzania. Yngh! Jestem wściekła, bo wydawało mi się, że byłam wtedy ostrożna i że wszystko będzie okej. Takiego chuja.
    Spróbuję skomentować jeszcze raz. Szybko, bo mam 16% baterii i psującą się ładowarkę. Let's go.
    Anthony pojawia się po raz kolejny, więc chyba mnie oszukałaś, bo kiedyś tam wspomniałaś, że to już jego koniec i blabla, a ja byłam rozczarowana. A jednak! Anthony wraca i to wraca nie bez powodu. On i Laura? Nie jestem szczęśliwa; Jones powinna wrócić do Mike'a. Inaczej całe to jej biadolenie trwające kilka pierwszych rozdziałów okaże się bezsensowne. Mimo wszystko czuję, że tak nie będzie. A już zwłaszcza dlatego, że fragment "(...) dla niej nie liczyli się młodsi mężczyźni. Wolała tych starszych, już nieco zużytych, lekko pomarszczonych (...)" wręcz razi mnie w oczy kolorowymi, migającymi diodami wskazującymi napis "Emily&Michael". Tak jednak wcale nie musi być, bo blogi rządzą się własnymi prawami, a ja zdążyłam się do tego przyzwyczaić i nawet to polubić. Czemu nie. Samą Emily zaś polubiłam. Kiedyś napisałaś, że to tak naprawdę ona jest najważniejsza i trochę mnie to martwi, bo jest z nami bardzo krótko i jej postać nie jest na tyle wiarygodna i silna, by być dla czytelnika punktem zaczepienia dla tej historii. Ma dziewczyna trochę problemów i jakoś przypomina mi Heather, bo taka z niej trochę zmarnowana lala. Ja jednak do zmarnowanych lal pałam sympatią.
    (Zerknęłam właśnie wyżej, żeby sprawdzić, o czym napisały moje poprzedniczki, ale były tak cholernie mało odkrywcze, że aż jęknęłam z bólu)
    Lecę dalej, bo chcę skomentować jakoś scenę, w której Emily gada z Laurą. No cholera no. Tak mnie rozsierdziło. Mało wiarygodne, by siostry - nawet pokłócone na wieki - nie informowały się o sprawach w rodzaju ŚMIERĆ MATKI. I Anthony, ty też nie jesteś bez winy, bo twoje tłumaczenie jest marne. Ukrywanie prawdy przed laską, z którą chciałoby się tenteges, jest totalnie głupie. No yngh. Laura też nie zareagowała tak, jak według mnie powinna, ale nie mam się tu raczej prawa czepiać, bo po moim Michaelu śmierć ojca spłynęła jak po kaczce (co miało jakieś swoje uzasadnienie, ale to teraz nieważne).
    Och, a Mike z kolei wplątał się w jakąś francuską miłostkę? Czy to ta dziennikarzyna z trasy? Frances? Imię chyba się zgadza, ale nie pamiętam dokładnie. Z tego co pamiętam, szybko zerwał kontakt z tą panią, więc dziwne, że teraz zareagował tak emocjonalnie. Zresztą ona też nie wiadomo po co zadzwoniła - ni to w interesach, ni to w sprawach prywatnych. Mały Otis troszeczkę wszedł tu w paradę, bo jakaś cząstka duszy Mike'a chyba nie chciała kończyć tamtej rozmowy z Frances. Takie mam przynajmniej wrażenie.
    Nagle mnie olśniło, że bardzo spodobało mi się wspomnienie z Anthonym i Laurą, to ze szpitala. Klimatyczne i w ogóle. A to chyba klimat jest dla mnie najważniejszy. I w książkach, i w opowiadaniach, i w filmach, i w ludziach, i w miejscach. Rlly.
    Cóż, to wszystko na tę chwilę. Gdybym nie skopała sprawy i mój wcześniejszy komentarz by tu był, pewnie przeczytałabyś o czymś jeszcze. Teraz mało pamiętam.

    Do później. Och, no i jeszcze raz przypominam o nowym u siebie.

    /Bennoda

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, hej! U mnie nowa rzecz.
    http://my-own-paranoia.blogspot.com/2016/07/27id-starve-up-my-body-id-break-down-my.html

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.