środa, 5 sierpnia 2015

Konsumując, dezorientując

Rozdział czwarty
Konsumując, dezorientując


Dwudziesty drugi lipca 1998 roku.


Każdy, kto pojawia się w naszym życiu ma misję do spełnienia. On też ją miał – ponownie wzbudził w niej emocje, stworzył przepiękną, lecz smutną melodię graną w jej wnętrzu. Nigdy nie wyobrażała sobie, że potrafi aż tak kogoś docenić, nie sądziła, że ktoś aż tak szybko, rozpychając się łokciami, zajmie miejsce w jej sercu i wypełni każde włókno myśli.
Zawsze wydawało jej się, że jest silniejsza i odporniejsza.
Laura siedziała na trawie w parku, będąc w otoczeniu przyjaciół. Bawiła się źdźbłami i kolejny raz słyszała burzliwą dyskusję na temat koncertu sprzed prawie tygodnia. Chłopaki znów roztrząsali wszystkie pomyłki, wspominając je ze śmiechem.
Lubiła tak z nimi siedzieć i nic nie robić. Błądzić wzrokiem po otoczeniu, napawać się mdłym zapachem świeżo ściętych kwiatów i ciszą wolną od ulicznego zgiełku.
I wtedy pojawiła się o n a. Ta czarnowłosa dziewczyna, której imię Laura już dawno poznała. Słyszała wiele opowieści na jej temat, od Dave'a, a przede wszystkim od Michaela, który swoim wrażeniami musiał od razu podzielić się z Jones. Mówił o niej na okrągło. Słowo Anna pojawiało się ostatnio tak samo często jak zdanie chce mi się jeść. Laura chciała cieszyć się razem z Shinodą jego szczęściem, lecz nie potrafiła. Mimo to walczyła ze sobą. Zawsze gdy o niej wspominał, podnosiła do góry kąciki ust i nawet wychodziło jej coś na wzór uśmiechu.
Anna przechodziła kamienną alejką. Na jej twarzy malowało się głębokie zamyślenie. Lekki wietrzyk podwiewał jej żółtą sukienkę. Wyglądała naprawdę ładnie.
- An! - zawołał Mike, a Laura przeklęła w myślach.
Hilllenger przystanęła automatycznie, otrzepała z siebie kruche myśli i spojrzała na nich. Dave machnął do niej zachęcająco ręką, na co uśmiechnęła się szeroko. Zaczęła zmierzać w ich kierunku.
Mike poderwał się do pionu i otrzepał z trawy. Gdy dziewczyna do nich podeszła, objął ją w talii i pocałował w policzek na przywitanie.
Biła od niej niesamowita aura pogody ducha i życzliwości. Miała coś w sobie, to musiała Laura przyznać. Obrzuciła ją zazdrosnym spojrzeniem.
- Gdzie idziesz? – zapytał szybko Mike.
- Wiesz, właściwie wracam do domu.
- A może dałabyś się gdzieś zaprosić? - wyparował
Anna namyślała się chwilę, po czym odparła:
- Właściwie, czemu nie?
Laura przewróciła oczami i odprowadziła ich wzrokiem. Spojrzenie pełne zazdrości i wewnętrznej burzy, jakiegoś fragmentu powodującego bodźce bólu.
Gdy pierwsze osłupienie minęło, spostrzegła zieloną butelkę, do której była przyczepiona dłoń. Spojrzała na Brada, właściciela owej dłoni i posłała mu pytające spojrzenie.
- Mnie nie oszukasz... a to uśmierzy ból. Na jakiś czas – odparł wyrozumiale.
Westchnęła ciężko i wzięła butelkę. Upiła łyk. Brad chyba miał rację.


Lecz jakże bywa ulotne szczęście w tym okropnym świecie. Wtedy Michael i Anna widzieli się ostatni raz, zmuszeni o sobie zapomnieć na parę lat. Hilllenger wyjechała do chorej babci, która mieszkała na równoległym krańcu kraju, w Nowym Jorku. Jako jedyna ze swojej rodziny bez problemu mogła opuścić Kalifornię oraz studia i dokończyć je na Manhattanie, by opiekować się chorą staruszką, która w tym momencie potrzebowała wsparcia.
Z upływem czasu, ze zdziwieniem, zauważą, że to, o dziwo, nie rozszarpało ich znajomości, a wręcz przeciwnie – wzmocniło.
Pisywali do siebie namiętnie listy, które Mike uwielbiał trzymać w ręku, bo były kruche jak jej dłonie. Dzwonił często, rozmawiał z nią długo. Słyszał jak jej głos załamywał się po każdym stanie przed zawałowym jakie przechodziła jej babcia. Jak czasami była na skraju załamania nerwowego. A on nie mógł nic na to poradzić. Nawet potrzymać za rękę – dzieliło ich zbyt wiele mil.
Czasami wydawało mu się, że zbudowali wspólnie mały świat. Krainę z niczego, kilku słów, stosu kartek. Ale on kochał ten ich świat. I gdyby dane było mu cofnąć się w czasie i jeszcze raz podać jej dłoń na przywitanie – nie zawahałby się ani chwili. Znów wdepnął by w to, w czym teraz tkwił.
W ciemnym niczym smoła i przywierającym jak muł impas. Uczucie między dwoma silnymi kobietami; każda zmieniła jego życie na swój sposób. Był zbyt młody, aby w danym momencie określić, co jest dla niego lepsze. Więc snuł się niczym zjawa, będąc omylnym posłańcem swojego własnego serca.






Jedenasty marca 1999 roku.

Śmierdziało.
Jak zwykle w tej części miasta śmierdziało brudem, błotem, bezdomnymi i tanim jedzeniem. Michael nie rozumiał, jak Rob mógł mieszkać w tym miejscu tyle lat. On sam zamieszkiwał okolicę jak z obrazka, z domkami jednorodzinnymi i równo ściętymi trawnikami. I na pewno nie bał się wyjść z domu w nocy.
Shinoda przeszedł szybko przez ulicę potrącając jakiegoś mężczyznę, który rzucił w zamian przepiękną wiązanką przekleństw. Puścił to mimo uszu nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, szedł po prostu dalej, starając się przyspieszyć tą nieszczęsna podróż. Rodzice Shinody gościli w domu dalekich członków rodziny i oczywistym było, iż Xero nie mogło w tym dniu zrobić próby. Dlatego wrócili do punku wyjścia, czyli mieszkania Roba i postanowili tam coś stworzyć.
Mike pchnął wątłą bramkę, która zaczęła skrzypieć niemiłosiernie. Skrzywił się i zamknął ją za sobą. Bourdon nie potrzebował dzwonka, ta bramka skutecznie informowała domowników o nadchodzących gościach. Wszedł do budynku, podbiegł truchtem po schodach. Znalazł się przed drzwiami wejściowymi i uderzył w nie kilka razy pięścią, dla lepszego efektu. Po kilku minutach w szparze między drzwiami a futryną ukazał się Joe, a jego mina mówiła jak bardzo ma już dosyć.
- Nareszcie – jęknął z ulgą na widok bruneta i otworzył zamek, wpuszczając go do środka.
Uścisnęli sobie dłonie i skinęli głowami w milczeniu. W pokoju Wakefield wydzierał się na Dave'a, tak dla odmiany, rozluźnienia nerwów i pewnie dla zasady. Mike wkroczył do pomieszczenia z zamiarem interwencji.
- Mark, zamknij ryj. – warknął zamiast powitania. Oczy jego przyjaciół zwróciły się ku niemu. Zamilkli momentalnie. Dave wyraźnie się rozluźnił, z kolei Mark wykrzywił usta w fałszywym uśmiechu. Podszedł do Shinody.
- Dobrze, że jesteś. – stał chwilę z ręką wyciągniętą ku niemu, jednak kiedy brwi Mike'a powędrowały do góry, a wargi wygięły kpiąco, chłopak zrezygnował i wrócił do bycia normalny, irytującym sobą.
- Też się cieszę, że nie pozabijaliście się jeszcze nawzajem. – powiedział Mike, opadając na fotel i biorąc do ręki nieotwarte piwo. – Jakie plany na dziś?
- Musimy napisać piosenkę. – mruknął Brad zanim ziewnął szeroko. To się nazywa duch pracy.
– Ewentualnie przegłosować wyjebanie Wakefielda z zespołu, bo działa mi na nerwy swoją szpetną mordą. - dorzucił Joe.
- Sam masz szpetną mordę, kutasie. – warknął Mark spijają piankę z kufla, który trzymał.
Michael patrzył na nich w milczeniu, aż przestali rzucać w siebie wyzwiskami.
- Myślę, że na następny raz będę coś miał. – poinformował ich w końcu, na co zamilkli. Dave spojrzał na niego zdziwiony.
- Przecież mówiłeś, że ty nigdy nic nie napiszesz.
- Bo nie przeżyłem wcześniej nic, o czym można by było napisać przyzwoitą piosenkę – wzruszył ramionami.
- Czyli ty i Jones...
- Nie. – uciął.
Po padnięciu tej szybkiej odpowiedzi, wręcz za szybkiej, Brad zmrużył oczy i mruknął coś o tym, że on wie lepiej. Rob mu zawtórował, a Mike z kolei zacisnął szczęki, omal nie przygryzając sobie języka.
- Nie czuję nic do Jones i nie poczuję, chyba że piekło zamarznie – oświadczył bezbarwnie. Za plecami usłyszał Dave'a, który wypluł na siebie piwo. - Zachowujecie się jak baby. O co wam do cholery chodzi?
- Po prostu nie mamy ochoty słuchać, jaki jesteś obojętny. - zaczął Mark - Wyzywasz nas od debili, idiotów, a wiesz co? Sam kurwa lepszy nie jesteś. Jedyna osoba, która widzi w tobie coś więcej niż kutasa, nie zasługuje na takie traktowanie. I wiesz co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? – przerwał, łapiąc oddech i zrywając się na równe nogi. Jego policzki stawały się bardziej czerwone z każdym słowem, jakie z siebie wyrzucał, a Mike z kolei bladł, nie rozumiejąc, co właśnie się działo. – Że sam darzysz ją czymś więcej niż przyjaźnią.
Przez chwilę Shinoda milczał, a potem wybuchnął śmiechem, najbardziej szczerym od kilku tygodni. Co za dzieciak.
- Mark, nie wiem, co ty ćpałeś. – pokręcił głową i otarł kąciki oczu, z których popłynęły łzy. – Skąd ty takie rzeczy bierzesz, chłopie?
Wakefield zrobił kilka kroków do przodu, stanął przed Shinodą i złapał go za koszulkę, ciągnąc do góry. Nie spodziewający się ataku brunet, uległ mu i teraz patrzyli sobie w oczy.
Shinoda zdziwiony, Wakefield rozeźlony.
- Ach tak? To powiedz mi, że nigdy nie myślałeś o niej, kiedy się obudziłeś. Albo nie zwracałeś uwagi na małe rzeczy, które robiła. Że zawsze była ci obojętna, a ty chciałeś tylko ją przelecieć, ale tego nie zrobiłeś.
- Nigdy – powiedział szybko i nader pewnie. Miał wrażenie, że nikt ze zgromadzonych w pokoju mu nie wierzył. Rob odciągnął Wakefielda od Mike'a i posadził z powrotem na kanapie, szepcząc mu coś do ucha. Michael spojrzał na tę dwójkę nagle zdenerwowany. - Wy co, nagle najlepsi przyjaciele? Mam szykować garnitur na wasz ślub?
- Mike, gdybyś czasami postarał się nie zachowywać jak ktoś, kogo mózg jest mniejszy od pantofelka, to zauważyłbyś, że staramy ci się pomóc – Brad pokręcił głową i nagle zachichotał. – A tak szczerze… serio jeszcze z nią nie spałeś?
Mike popatrzył na niego, uśmiechając się pobłażliwie. Pokręcił głową, ciemna grzywka opadła mu na oczy.
- Czy aż tak trudno wam zrozumieć, że tylko się kolegujemy? Jesteście beznadziejni. Zajmijmy się sprawami zespołu, a nie moim życiem prywatnym.
Próbował uciąć całą tą bezsensowną wymianę zdań. Lubił Laurę, ona chyba lubiła go trochę bardziej, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, ale nie miał zamiaru jej wykorzystywać. Po prostu byli kumplami, a jak to dalej miało się rozwinąć, los jedynie o tym wiedział.
- No to stary… Ona musi być w takim razie mocną dziesiątką, skoro jeszcze ci nie dała. - podłapał Joe i wyszczerzył zęby.
- A ty ósemką – wtrącił Mark, którego ton głosu był zimny, niemal szorstki. Mike rzucił mu pytające spojrzenie, na które tylko pokręcił głową i nic więcej nie powiedział.
- Skończcie już. - powiedział w końcu Mike, lekko zdegustowany. Nagle poczuł się niekomfortowo. - Naprawdę, zajmijmy się muzyką.
Mark uśmiechnął się lekko. Posłał tryumfujące spojrzenie Shinodzie, jakby wygrał jakiś ważny konkurs. Konkurs o nic. Mike domyślił się, co szatyn ma na myśli.


Michael leżał na łóżku i co chwilę podrzucał do góry piłkę, a gdy ta nie spadała mu do rąk prosił Laurę, aby ją podała. Po paru warknięciach i zapewnieniach, że tego nie zrobi, w końcu się ruszała i odrzucała. Potem znowu wracała do równomiernego maszerowania po pokoju – cały ten rytuał stał się rutyną ostatnich trzydziestu minut.
- To jak się udała randka? - zapytał Mike.
Laura posłała mu zabójcze spojrzenie i usiadała ciężko na krześle.
- Nie udała się... - mruknęła, a po chwili dodała oburzona – Przecież to nie była żadna randka!
Mike zaśmiał się serdecznie. Kolejny raz Laura utwierdziła się w przekonaniu, że nic o nim nie wie, chłopak uwielbiał ją zaskakiwać. Kiedy powiedziała mu o spotkaniu z Wakefieldem sądziła, że zobaczy w jego oczach cień zazdrości, Mark był przecież jego kumplem, może przyjacielem. Ten jednak zareagował tak, jak teraz – śmiechem.
- Laura i Mark – wycharczał i zaniósł się kolejną falą śmiechu. Ścisnął się za brzuch, który go rozbolał.
- Mike, naprawdę? Jesteś głupi czy głupi? - syknęła
- Głupi? - odpowiedział z igrającym na ustach uśmieszkiem i tańczącymi w oczach ognikami rozbawienia. - Chodź tu. - dopowiedział po względnym uspokojeniu się. Posłał jej zawadiackie spojrzenie.
Usiadł i wyciągnął rękę w kierunku Jones. Dziewczyna popatrzyła na nią niepewnie i zagryzła wargę. Wreszcie westchnęła, wstała z krzesła i złapała jego dłoń, a Mike pociągnął ją i sprawił, że Laura usiadła obok niego. Pachniała dziwnie. Niepewnością, może smutkiem. Shinoda nie sądził, że te stany mają jakiekolwiek zapachy.
- Spójrz mi w oczy – poprosił. Szatynka wykonał jego żądanie. - Jak dla mnie, to możesz się złościć ile chcesz, bo wtedy wyglądasz o wiele ładniej, ale dla twojego dobra, lepiej, abyś nie robiła tego zbyt często. Mark do dupek, dobrze o tym wiesz. I nie ma co się denerwować.
Powód złości Laury nie miał podłoża w tym, jak bardzo irytujący jest Wakefield i że jego ego było wyższe od Empire State Building – bo o tym wiedziała od zawsze. Złościła się, ponieważ wieść o spotkaniu z nim nie wzbudziła w Michaelu żadnych emocji. Przynajmniej emocji, które Laura byłaby skłonna zobaczyć. Ale Mike o tym nie wiedział.
Przez chwilę Laura przemykała swoimi niebiesko-szarymi oczami po całej twarzy Mike'a, po czym delikatnie ścisnęła jego policzki, formując z jego ust coś na kształt kaczego dziobu. Uśmiechnęła się smętnie i opuściła głowę na barki ciemnowłosego, a on zgarnął ją ramieniem do swojej klatki piersiowej. Czuł, że dziewczyna kiwa głową.


      W tym momencie dopiero poczuł to, co było priorytetem Laury. Coś w jego żołądku przewróciło się, w żyłach zaczęła płynąc adrenalina. Nagle miał ochotę wstać i zmiażdżyć mu twarz, zabić, poćwiartować i wyrzucić jego nędzne zwłoki na ulicę, żeby jego matka mogła podziwiać, kim naprawdę był jej synalek. Ot, zwykła zachcianka.
- O co ci chodzi? – zapytał, będąc świadomym, że nie chce znać potwierdzenia. - Czuję się jak w jakimś jebanym przedszkolu.
- Ja i twoja urocza niebieskooka byliśmy razem, póki nie przestała odbierać telefonów. – stwierdził Wakefield, przeczesując palcami włosy.
Mike chciał wstać i wyjść. Albo wstać i wyrwać mu flaki. Albo najlepiej wstać, wyrwać mu bebechy i wyjść. Tak. To była całkiem dobra opcja.
- Nawet nie wiem co w tobie widziała – warknął.
- To, czego nie znalazła w tobie... ty już chyba wiesz, o co chodzi. - odpowiedział enigmatycznie.
Brązowe tęczówki w oczach Michaela pociemniały nagle, stapiając się niemal ze źrenicą.
- Spieprzaj stąd. - powiedział cicho. Mark nie zareagował, lecz drgnął – potrzebujesz słownika?
W tamtym momencie kpiący uśmieszek starł się z twarzy szatyna. Zbladł. Rozejrzał się po pokoju, szukając jakiegoś wsparcia, ale aktualnie w pomieszczeniu znajdował się tylko on i Shinoda. Joe i Dave wymigali się powrotem do domu, Brad poszedł do sklepu po kolejne butelki taniego alkoholu, mając już dosyć rozstrzygania wszelkich konfliktów między Wakefieldem a Shinodą, a Roba nagle zainteresowały talerze w zlewie. Za ścianą zaczął je zmywać.
- Chcesz mnie wyrzucić z zespołu?
- Bystry jesteś, idioto. Co za niefortunny zbieg okoliczności, nieprawdaż? - syknął.
- Nie możesz tego zrobić. - sapną zdesperowany. Shinoda widząc to, uśmiechnął się półgębkiem.
- A właśnie, że mogę. Do widzenia, Mark.
Wakefield otworzył usta, ale szybo je zamknął. Poruszył się niespokojnie w fotelu.
- Sraczkę masz i zapomniałeś drogi do kibla? - zakpił brunet, nie mogąc sobie podarować aż tak trafnego spostrzeżenia – w takim razie, drzwi są tutaj – ręką wskazał wyjście.
- Jeszcze tego pożałujesz. - warknął na odchodne. Ręce zaczęły mu się trząść. Wstał i szybkim krokiem wyszedł z mieszkania, uprzednio trzaskając drzwiami.
W tamtym momencie zespół Xero stracił wokalistę przez dziewczynę.
Przez Laurę Jones.


Piętnasty marca 1999 roku.


Proces twórczy u każdego artysty wygląda całkiem inaczej. U Michaela nie przebiegał on spokojnie i litościwie, a wręcz przeciwnie: trwał długo i obejmował wszelkie aspekty jego wrażliwej duszy artysty, w jakich czuł się dobrze.
Zamykał się w pokoju, ze szczelnie zasłoniętymi oknami, aby nic go nie rozpraszało. Zepsuta żarówka błyskała się co chwila, co doprowadzało go do szewskiej pasji, ale też nadawało klimat pomieszczeniu. Jadł, oglądał telewizję, a później komponował i klął za każdym razem, gdy nie mógł zagrać dźwięku przez wybity klawisz w pianinie. Tworzył też obrazy, coraz częściej o gęstym, skrytym, mrocznym przesłaniu, który odbił się nawet w tekstach utworów. Czuł, że coś z wnętrza niego woła o pomoc, jego serce z każdym dniem pompowało więcej czarnego atramentu niż szkarłatnej krwi.
Takie dni można było zaliczyć do tych leniwych, które ostatnio zdarzały mu się rzadko. Musiał zdawać egzaminy na zakończenie college'u. Mało spał, jeszcze mniej jadł, znacznie chudł. Największy paradoks jednak tkwił w tym, że bardziej przejmował się utratą wokalisty jego zespołu niż egzaminami. Mimo to te dwa aspekty na równi przeganiały mu sen z powiek.
Minęło już dziewięć cholernych dni trwania w niewiedzy.
Razem z Laurą rozwiesił po całej okolicy ogłoszenia o kastingu na nowego wokalistę. Za pomocą Jeffa Blue mieli znaleźć szóstego członka. Wytwórnia stwierdziła, że to najlepsze rozwiązanie; według nich Mike nie mógł pełnić roli wokalisty.
Jones podczas jednej z rozmów zaproponowała, że mogłaby zadzwonić do swojego starego kolegi, Chestera Benningtona i zapytać się go, czy zechciałby razem z Xero grać. Mike szybko przystał na ten pomysł – Laura często o nim mówiła i zachwalała jego głos.
Michael zaczął porządkować bałagan na biurku. Kilka połamanych długopisów, papierków po batonikach i innych kolorowych bibelotów. Kiedy tu ostatnio sprzątał? Nie mógł sobie przypomnieć. Podniósł do góry podkładkę, która wypuczyła się pod wpływem papierów pod nią leżących. Schował się tam kawałek serwetki ze szkolnej stołówki. Smuga ketchupu rozmazała po części chłopięce pismo pełne kostropatych znaków graficznych – literami tego nie dało się nazwać. Był to spójny tekst napisany pod wpływem impulsu. Zwykłe użalanie się nad sobą, z którego w przyszłości powstanie piosenka.
Pełzając po mojej skórze, te rany nigdy się nie zagoją. Strach jest sposobem w jaki upadam. Dezorientując co jest prawdziwe.


Dwudziesty drugi marca 1999 roku.


W studiu Zomba Music Publishing pachniało spalinami i olejem, a także nadzieją. Unosiła się wolno nad sufitem i nie miała ochoty nadejść i dać ukojenie wszystkim przebywającym w pomieszczeniu. Wieczorny wiatr przewracał co chwila plastikowe kubki. Bawił się nimi. Laura siedząca na stole poprawiała je co i rusz oraz z nerwów przestawiała butelkę z wodą. Machała nogami, niby wesoło, a jednak z trwogą.
Mike siedział obok, ale na krześle. Głowę oparł na ręku, zasypiał już prawie jak reszta jego kolegów z zespołu. Na środku prowizorycznej sceny stała dziewczyna – wszyscy widzieli ją po raz pierwszy. Śpiewała, nawet ładnie, ale nie miała w swoim głosie „tego czegoś”, co przyciągnęłoby uwagę.
Piosenka dobiegła końca. Czerwonowłosa uśmiechnęła się trochę z niewiedzy. Wyczekiwała odpowiedzi. Miała szansę zostać wokalistką zespołu. To byłaby fajna zabawa.  
- Odezwiemy się. – powiedział Joe.
Za pierwszym razem wypowiedzenie tego zdania było śmieszne – Joe, wielki pan przeprowadzający kasting, lecz potem wszystkim to spowszedniało.
Dziewczyna podziękowała zabierając gitarę i wyszła.
- Bourdon, przyznaj, podobała ci się – Dave uszczypnął perkusistę w policzek.
- Tyłek miała fajny – przyznał.
Laura przewróciła oczami.
- Przypominam wam: nie macie wokalisty, kasting trwał, trwał i się skończył, a was trzymają się żarty.
- Panno Jones... - mruknął Michael z naciskiem i spojrzał spod rzęs na dziewczynę. – Chill... Przecież żart to najlepszy przyjaciel nieszczęścia. - filozofował.
- Boże, Mike jakie to było głębokie. - rzucił do niego Dave
- Cholera, wzruszyłem się – Brad otarł niewidzialne łzy.
Wszyscy wybuchli śmiechem. Choć do śmiechu im nie było. Przegrali. Bez wokalisty nie zajdą daleko.
- Najwyżej weźmiemy tą czerwonowłosą – zawyrokował Joe, jakby czytając im w myślach. - była chyba najlepsza.
- Nie podobał mi się jej głos – oponowała Laura.
Po chwili wybuchła dyskusja na temat tego, kto mógł ewentualnie zająć zacne miejsce wokalisty w Xero.
Ej, Lauro – Mike szeptem zwrócił się do dziewczyny. - Dzwoniłaś w końcu do tego Charliego?
- Chestera.
- No, Chestera. Dzwoniłaś? - zapytał z zabawną nadzieją w głosie. Wierzył, że ten Chester będzie swego rodzaju wybawieniem. Wyglądał najpoważniej w życiu.
- Dzwoniłam.
- I...
- I... nie wiem. Wątpię, żeby zostawił swój dom i przyjechał w nieznane.
Mike zmarkotniał.
Parę chwil później i więcej oddechów dalej, drzwi od studia otworzyło mocne szarpnięcie. Do pomieszczenia wtargnął dwudziestotrzyletni chłopak potykając się o próg. Przeklął głośno, co wprawiło w osłupienie cały zespół i managera. Przeczesał dłonią krótkie, ufarbowane na blond włosy.
- Witam. Ja tu chyba miałem śpiewać – oznajmił podpierając się pod boki oraz odgarniając kurtkę skórzaną i ukazując szarą koszulkę z logo Stone Timple Pilots, poplamioną ketchupem na przodzie.
Przesunął wzrokiem po, jak się domyślał, członkach zespołu i managerze, po czym jego spojrzenie zatrzymało się na dziewczynie.
Chester, zanim jeszcze był zepsutym do szpiku kości człowiekiem, w wieku lat trzynastu przewodniczył zastępowi skautów, w jakim znajdowała się ośmioletnia Laura. Z całego serca jej nie lubił, miał ją zawsze za tą, która miała za wiele do powiedzenia i wyznawała zasadę: „nie wiem, ale się wypowiem”. Z czasem, kiedy bawienie się w rozstawianie namiotów i palenie ognisk mu się znudziło, zajął się inna pasją. W wieku lat piętnastu opuścił zastęp i wstąpił do Grey Daze, swojego pierwszego zespołu muzycznego. Kilka lat później spotkał Laurę i zaprosił na swój koncert, pogadał z nią nie parząc na nią przez pryzmat dziecka i zrozumiał, że to co miała do powiedzenia, nie było tylko paplaniną, a czymś mądrzejszym. W 1995 roku wyprowadził się z L.A do Phoenix. Tam też poznał Samanthę i nie długo potem wziął z nią ślub. Kontakt Chestera i Laury ograniczył się tylko do kilku telefonów, ale i to w końcu się urwało lecz ani on ani ona nad tym nie rozpaczali - ich zażyłość nie była aż tak bardzo mocna. Chester nigdy nie potrafił zbudować z kimś trwałych stosunków.
Bennington zmrużył oczy. Jones fizycznie nie zmieniła się i był pewny, że nadal była tak samo irytująca jak wcześniej, lecz właśnie taką ją lubił. Obydwoje byli swoimi własnymi przeciwnościami, co powinno ich od siebie odstraszać, a jednak to ich do siebie kiedyś przyciągnęło. Wzajemna niechęć z czasem przemieniła się w przyjaźń.
Teraz ich znajomość przypominała zwiędły kwiat. Z tego powodu Laura nie spodziewała się, że Chester się przekona i tu przyjedzie. Spojrzała na niego przenikliwie i pierwszym jej zdaniem był udawany wyrzut:
- Pamiętasz, jak kiedyś wrzuciłeś mi misia do ogniska?
Chester podniósł brew. Tak, nadal była irytująca.
- Ty całe życie tylko o tym. – parsknął - Ciebie też miło widzieć, ruda małpo.
- Chudzielec. - rzuciła, ześlizgnęła się ze stołu i podeszła do niego.
Uściskała go mocno, jak starego przyjaciela.
- No, już wystarczy. - powiedział po chwili i odsunął ją od siebie. - Mam nadzieję, że są tak dobrzy jak mówiłaś, bo jak nie, to oddajesz mi pieniądze za benzynę. - dodał przyciszonym głosem.
- Są najlepsi – zapewniła go.
Chester odchrząknął, przedstawił się i wyjął przetwornik ze statywu. Przesunął wzrokiem po zespole i managerze. Wyważył mikrofon w dłoni, przerzucił go z jednej ręki do drugiej. Poczuł niemiły uścisk w żołądku. Przymknął powieki i zaczął śpiewać, powoli, jego usta bardzo dokładnie wypowiadały słowa:

         Spent my days with a woman unkind,
Smoked my stuff and drank all my wine.
         Made up my mind to make a new start,
Going To California with an aching in my heart.*

W tamtym momencie tekst piosenki trafił ze swoim przesłaniem do niego dwa razy mocniej niż wcześniej. Zrozumiał go całym sobą w wielkim płaczliwym wręcz osłupieniu. Był mu tak bliski. Czy uda mu się zacząć wszystko od nowa w Kalifornii?
Nic nie było pewne.
Głos Chestera załamał się pod ciężarem własnych przeżyć. Kilka kropelek potu za perliło się na jego skroni. W ustach poczuł niemiły posmak paniki. Zamilkł.
Coś się stało? - dobiegły go czyiś głos.
- Nie, nic. - odparł słabo.
- Chester, może chcesz się napić? - zapytała, wyraźnie zaniepokojona Laura. – jest duszno.
Dziewczyna podała mu kubek z wodą. Chłopak zanim go odebrał spojrzał na nią przelotnie. Ale to, co spostrzegła w jego spojrzeniu przeraziło ją. Wyglądał tak, jakby na chwilę zrzucił z siebie swoją ochronną powłokę, wyrzucił w kąt maskę. Był zagubionym, mały, chłopcem, któremu znowu się nie powiodło. Zbyt złamanym, a jednak silnym.
- Mogę poprosić o chwilę przerwy? - zacharczał, niemalże plując żółcią, która próbowała przedostać się przez jego przełyk.
Joe pokiwał głową zbity z tropu.
Chłopak wybiegł z pomieszczenia.
Chester, nie możesz tego spieprzyć. Nie możesz.
Przysiadł na murku i drżącą ręką wyjął papierosa z paczki. Odpalił go i zaciągnął się łapczywie, próbując poukładać swoje myśli, odgonić wspomnienia. Uważał, że to go teraz uratuje. Miał wrażenie, że wszystko odchodzi z dymem wydychanym z jego płuc.
Może to wszystko było kresem jego wytrzymałości?
Chester, kurwa, weź się w garść. Nie spieprz tego.
W tamtym momencie pierwszy raz w życiu poczuł się przeraźliwie samotny. Tak bardzo pragnął, aby ktoś do niego przyszedł i usiadł na tym zimnym murku. Był. I w ciszy wypalił z nim kolejnego papierosa. Ale nikt się nie pojawił w promieniu pięciu metrów.

W końcu ponownie pojawił się w drzwiach studia, gotowy podjąć próbę. Mike podał mu tekst piosenki, który miał zinterpretować. Uśmiechnął się do niego pociesznie, co Chester nie przyjął ciepło – on nie potrzebował współczucia.
Bennington spojrzał na tekst, prześledził go wzrokiem. Po chwili chwycił pewniej mikrofon i przyłożył do ust.
Pierwszą część utworu zaśpiewał melodyjnie i delikatnie. Refren natomiast był agresywny; z gardła Chestera wydobył się wrzask, co nie do końca było zaplanowane. Był to najlepszy scream w jego życiu. Wołający o pomoc, pełen bólu, frustracji i agresji. Tak, jakby próbował wypluć z siebie wszystkie swoje uczucia, wywrócić trzewia do góry nogami i wytrząsając z nich ostatki swoich własnych zmartwień.
Laurę przeszły ciarki. Spojrzała na Brada i znalazła zachwyt w jego oczach.
Xero w tamtym momencie pozyskało nowego, lepszego wokalistę.
A jednak szczęście uśmiechnęło się do Chestera. I o dziwo, nie ironicznie.

~*~

Samantha uchyliła powieki. Ciemność otoczyła ją ze wszystkich stron. Usiadła, a do jej uszu po raz koleiny dobiegł hałas i tupot ciężkich, motocyklowych butów. Meble w pokoju nagle nabrały ostrości, a przez niedomknięte drzwi jasnym snopem wlewało się światło.
Wielkie przerażenie ogarnęło ją w tym momencie. Myśli nagle zaczęły podsyłać dziwne scenariusze – może to włamywacz? Wstała pospiesznie z łóżka, wzdrygając się mimowolnie, gdy jej stopy dotknęły zimnej podłogi. Narzuciła na siebie szlafrok i poszła zobaczyć, co się dzieje.
Jakże wielki był jej oddech ulgi, gdy spostrzegła, że to tylko Chester. Przez chwilę obserwowała, jak chłopak biegał z łazienki do dużego pokoju, zostawiając błotniste ślady na panelach. Wrzucał do walizki różne przedmioty.
- Kiedy wróciłeś? - zapytała i zaplotła ręce na piersi.
- Parę chwil temu. - odpowiedział, nie zaszczycając jej spojrzeniem.
- Mhm – wydała nader inteligentną odpowiedź. Po chwili zadała pytanie retoryczne: – Dostałeś się do tego całego Xero?
Chester pokiwał głową oraz nie patrząc na swoją żonę minął ją w wąskim progu i poszedł do sypialni. Po chwili wrócił ze stertą ubrań, którą również próbował upchnąć do walizki.
- Był u nas Sean. - powiedziała.
- Co chciał? - padło z jego ust, choć mało go to obchodziło.
- Chciał, abyś wrócił do Grey Daze.
Chester zacisnął ręce w pięści. Po tym wszystkim miał tak nagle powrócić? Dobre sobie...
- Trzeba było mu powiedzieć, że teraz mam inny zespół. - odpowiedział przez zaciśnięte zęby.
- Powiedziałam mu tak.
Znów zapadła cisza. Chłopak wziął kilka głębszych wdechów, zasunął walizkę i postawił ją na podłodze. Podszedł do szafki kuchennej i wszystko z niej wyjął. Samantha nie pytała o nic, po prostu go obserwowała. Poluzował tekturę, która przylegała do ściany i wyjął stamtąd pieniądze – całe oszczędności życia. Następnie włożył wszystko do kieszeni.
- Czyli, jak widzę, tak po prostu wyjedziesz i mnie tu zostawisz? - zapytała, lecz nie doczekała się odpowiedzi - Chester, cholera jasna, spójrz na mnie!
Złość nagle się w niej wezbrała, jak przypływ, wielką i pieniącą się falą. Była na niego rozeźlona o wszystko – począwszy od pobudki o trzeciej nad ranem, a skończywszy na jego obojętności.
Wzrok Benningtona wolno powędrował w kierunku dziewczyny. Dokładnie zilustrował jej włosy w nieładzie, ciemne oczy pełne skrywanej złości. Jedną ręką nadal trzymała płowy od różowego szlafroka, nie pierwszej już świeżości, ledwo zasłaniające jej obfite w kształty ciało – ostatnio wiele przytyła. W tym momencie Chester zrozumiał, że to już nie jest ta sama Sam. To już nie była jego roześmiana Sammy. Posłał jej spojrzenie puste i wyprane z emocji. Już dawno zrozumiał, że błędem było poślubienie jej. Mimo to nadal tkwił w tej pomyłce i będzie w niej trwać jeszcze przez długie lata.
Uśmiechnął się półgębkiem. Ironicznie.
- Tak, chcę to zrobić. Będę przyjeżdżał. Jak się czegoś dorobię przeprowadzisz się do mnie, kochanie – ostatnie słowo wypowiedział z przesadną słodkością.
Kobieta zwęziła niebezpiecznie oczy i parsknęła.
Benninton chwycił walizkę i stanął naprzeciwko Sam.
- Gdzie będziesz mieszkać? Z Laurą? - zakpiła, spoglądając ku górze na swojego męża.
Mężczyzna spojrzał na nią, a dziwny błysk pojawił się w jego oczach. Nachylił się do jej ucha i szepnął zmysłowo, nadgryzając płatek:
- Póki co będę mieszkać w samochodzie. Potem się zobaczy. - przejechał ustami po policzku Sam i zatrzymał się na jej wargach. Oddech dziewczyny przyspieszył, a on uśmiechnął się z satysfakcją. Gdy wypowiadał następne słowa, perfidnie swoimi ustami drażnił jej wargi – Trzymaj się.
I odszedł, zostawiając ją skonsternowaną.

~*~

Po wydarzeniach ze studia Zomba Music Publishing członkowie Xero zrozumieli, że z wokalem Marka nie zwojowaliby świata tak, jak z Chesterem. Pomimo tego, że Bennington był szorstkim w obyciu młodym mężczyzną i uwielbiał na każdym kroku wyperswadować wszystkim, dlaczego są od niego głupsi, dało się go lubić. Miał niepowtarzalne poczucie humoru, zawsze trzymał w zanadrzu jakiś dowcip, z którego wszyscy śmieli się przed parę długich minut. Był jak powiew świeżości do zatęchłego pomieszczenia.
W kwietniu przemianowali swój zespół na wiele innych nazw, które utrzymywały się przez kilka dni. W końcu postawili na Linkin Park i pod tym mianem wydali pierwszą EP-kę. W późniejszym czasie manager załatwił im kilka koncertów w barach i na różnych festiwalach, by w końcu mogli wyjechać w pierwszą trasę koncertową, w którą zabrali Laurę. Wtedy też ziściły się słowa Michaela – on już wiedział, że to będzie zajebiste. Pod koniec wakacji Mike, Laura, Brad i Elisa, która dołączyła do nich później, wybrali się na wakacje wzdłuż wybrzeża, ostatecznie zostając w Santa Cruz.
I tak minął kolejny rok.



*Going to California Led Zeppelin,





Pomysł z połączeniem Marka i Laury wpadł mi do głowy tak nagle, że aż nie miałam serca go zatrzymać. Parę chwil przed publikowaniem (w gruncie rzeczy nie chcący nacisnęłam przycisk "opublikuj") postanowiłam trochę zmienić bieg wydarzeń. W ten oto sposób powstał jak dotąd najdłuższy rozdział w mojej "twórczości".
Następny rozdział będzie albo w połowie sierpnia, albo dopiero we wrześniu. Jeszcze zobaczę jak to będzie wyglądać z moją weną, bo nie chcę, aby w pewnym momencie, gdy przyjdzie szkoła i masa obowiązków, na blogu wiało pustką. 
Choć nigdy nie lubiłam zajęć w szkole z Gimpa i HTML, teraz stali się on moimi dobrymi ziomkami. Pomogli mi stworzyć tło oraz szablon do tego bloga. Piszcie co o nim sądzicie. :)


Do napisania!


8 komentarzy:

  1. Mimo ze dlugo bardzo ciekawy.
    Ale czy u Ciebie moze być coś nudnego?
    Ale wracając
    Bardzo mi sie podobal.
    Zaczynam lubić Ann
    Laura się zakochala ZAKOCHALA!!!
    Chlopaki dobrze powiedzieli Shinodzie.
    Wiesz co mnie rozwalilo.
    "a Rob zainteresowal się talerzami w zlewie" - to mnie rozbawilo najbardziej.
    Spodobal mi sie fragment o Mike'u gdzie opisywalaś jego i jego stan.
    To chyba tyle.
    Pozdrawiam i ściskam mocno

    Mika

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, witam!
    Wybacz za spóźnienie. :D
    Faktycznie trochę długi ten rozdział, ale bardzo przyjemnie mi się go czytało. :)
    Oj Laura, Laura. Nieładnie tak sobie pogrywać uczuciami Shinody. :D
    No jestem ciekawa co będzie dalej zarówno z Laurą i Mike'iem, jak i Anną. ;-;
    Szybko pisz mi co zrobi Chester z Sam i czy zerwie z nią kontakt. ;-;
    W sumie to dobrze, że Shinoda wyrzucił Marka.
    No nic. Czekam na kolejny, więc pisz mi szybko i życzę weny. <3
    Bywaj!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ty robisz do cholery te szablony, ja nie wiem.
    Bardzo mi sie podoba. Naprawde.
    Aktualnie nie mam glowy do komentarz bo jestem na ''urlopie'' w gprach :3 XD a w mojej glowie tworza sie niesamowite pomysly na blogi :')
    Pozdrawiam i goracego lata!

    OdpowiedzUsuń
  4. O jeny, piszesz tak pięknie, że gdybym mogła, to w każdym komentarzu robiłabym klimatyczną sraczkę.
    (To był komplement, jakby co. Typical Ulix, ale komplement).
    Najbardziej podobał mi się moment, w którym Mike wywalił Marka z zespołu. To był taki przełom, a jednocześnie "krótka piłka". Podoba mi się stanowczy Mike. Nawet gdy jest wkurzony, jest seksowny...
    Ulix, nie Shinorgazmuj.
    Stanowczy Chester też mi się podoba. Aż go sobie wyobrażam z tym ironicznym uśmieszkiem. Och, jakie to idealne!
    Widzę, że niedługo będziesz miała 10000 wyświetleń. :')
    Nie mam pojęcia jak Wy wszystkie to robicie, że macie tyle wyświetleń, a ja się cieszę na Twis, że mam 7000. ;-;
    Nadal nie mogę z tego szablonu. Jest taki piękny!
    Także no... Ja pozdrawiam, życzę weny i pomysłów na takie piękne szablony.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja po prostu to uwielbiam i... zostawiłam sobie komentowanie tego bloga na koniec, nawet przeczytałąm to drugi raz bo to jest idealne, a ja wciąż nie wiem jak mam to skomentować. Jestem pod wrażeniem w dalszym ciągu i no nie potrafię złożyć kompletnego zdania, wybacz proszę. ;-;
    Gdybym miała napisać jakiś komentarz, któy ma być prawdziwym komentarzem to nei zrozumiałabyś nic, bo ja sama nie rozumiem tego co mi się na myśl teraz ciśnie.
    Lepiej będzie jak sobie pójdę i ochłonę. xD
    Masz śliczny szablon, też chcę takie umieć robić. :|
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem z siebie dumna, bo to przeczytałam. Bałam się, że przelecę tekst wzrokiem i inteligentnie rzucę "Pierdolę, nie czytam", ale dałam radę. Udało mi się głównie dlatego, że zaciekawił mnie ten rozdział. Poza tym przecież poprzysięgłam sobie, że będę aktywnym komentatorem na tym blogu, więc byłam mocno zmotywowana. Yeah.

    Okej, najpierw parę dupereli.
    Przepraszam, że to mówię, ale od zawsze nie lubiłam twojej szaty graficznej. Było mnóstwo gifów, pierdułek, ruszających się elementów i dostawałam oczopląsu. Teraz zrezygnowałaś z tego wszystkiego i wiesz co... nadal jest źle XD
    Sam szablon jest w porządku. Tylko tekst jest mikroskopijny i przywarł do prawej strony ekranu. Czytałam to w 100% powiększeniu. Haha. Wreszcie przydała się komputerowa lupa.
    Także no proszę, zrób coś z tym.

    Teraz już nie marudzę i przechodzę do konkretów. Ua. Laura. C U D O W N I E, że to ona kocha Mike'a, a nie on ją. Boże. Zachlastałabym ciebie, gdyby było na odwrót. Laura jest niestety kolejną Mary Sue (ranię), której nie zdzierżyłabym w roli kogoś, komu ulegają tacy fajni faceci jak Shinoda, więc alleluja. Oby Chaz nie zepsuł równowagi tego blogowego wszechświata.

    Ten rozdział był dużo bardziej "wyjaśniający", pewnie dlatego, że znacznie dłuższy. To dobrze, od czasu do czasu taki post jest potrzebny, bo takie "enigmatyczne", "mroczne", "przesycone niedopowiedzeniami" opowiadania są cudowne, ale jeśli więcej w nich poetyckich zwrotów niż konkretów, to nie są wiele warte.

    (boże, piszę to od 2 godzin. Robię półgodzinne przerwy na internety.)

    Opisy nie rzuciły mi się jakoś szczególnie w oczy. No może poza jedną rzeczą. Dużo zapachów tam było. Osobiście to uwielbiam, sama zwracam na to uwagę i naprawdę twierdzę, że coś tak abstrakcyjnego jak niepewność albo radość ma swój zapach. Używam takich ulotnych, niesamowicie klimatycznych spostrzeżeń w swoich tekstach, bo to zwyczajnie mi pasuje, jednakże dzisiaj u ciebie było tego zbyt wiele. Co chwilę ktoś coś wąchał.

    Jezusie, powinnam stąd uciekać. Jestem na siebie zła, bo piszę chaotycznie i nieskładnie; zapomniałam o połowie spraw, o których miałam tu wspomnieć. Muszę iść. Spać trzeba.

    PS- O, już wiem! Dosłowne tłumaczenie "Crawling" jest tragiczne. Nie wiem, czy celowo zostawiłaś je w takiej topornej, nieociosanej wersji, żeby wpisywało się w schemat prywatnych, kreślonych w zamyśleniu notatek, czy może taki miałaś po prostu kaprys, ale to nie wyglądało dobrze. Nie wiem.

    PSS- weź mnie pilnuj i każ tu komentować

    Pozdrowionka, do następnego.

    //niezalogowana Bennoda

    Nienawidzę już blogów. O tak. Z całą pewnością nimi gardzę, a tfu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rzecz pierwsza:

      ostatniego zdania miało tam nie być. napisałam w złości i cisnęłam nim w otchłań tegoż komentarza z myślą "tylko pamiętaj, żeby usunąć"

      rzecz druga"

      tak. pierdółka. to wszystko przez Małą Bennodziarę.

      Usuń
  7. Rozdział jest naprawdę... Cóż... Super :-)
    Najbardziej spodobała mi się końcówka ;-)
    Ktoś odchodzi - ktoś przychodzi...
    Szkoda mi żony Chestera, mim wszystko. Potraktował ją chłodno.Nie tak, jak na męża przystało...
    Nwm co jeszcze napisać, więc lecę dalej ;-*
    xxx

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.