niedziela, 22 marca 2015

Magiczny kufer


Rok 2072


Już? Tak prędko? Co to było?
Coś strwonione? Pierzchło skrycie?
Czy nie młodość swą przeżyło?
Ach, więc to już było... życie?
Leopord Staff

Ten rok w całym moim życiu trwającym dziewięćdziesiąt pięć lat minął mi nadzwyczajnie szybko. Nigdy przedtem nie widziałem takiej wiosny, lata, zimy, jesieni, choć może się wydawać, że wszystko zlało się w jedno. Czas naprawdę potrafi szybko płynąć.
Był to pierwszy rok bez Laury, umykający niepostrzeżenie, niczym woda przeciekająca przez palce.
Przez pierwsze tygodnie nie mogłem uwierzyć, że znowu mnie to spotkało. Wydawało mi się chwilami, iż nie ma dla mnie nadziei. Miałem wiele destrukcyjnych myśli przepełniających mnie. Lecz wiedziałem, że nie mogę obarczać dzieci swoim własnym stanem psychicznym, dlatego też przy nich byłem twardy - przyrzekłem, że to ja pomogę im pogodzić się ze stratą matki, nie na odwrót.
Może było to spowodowane doświadczeniami, których doznałem w 2012 roku i ich obraz nadal miałem w umyśle, może choroba Laury trwająca parę lat mnie do tego przygotowała, ale teraz było lżej. Potrafiłem dopuścić do siebie fakt, że taka jest kolej rzeczy. Tak, z całą świadomością śmiem stwierdzić, że teraz było łatwiej.
Co nie znaczy, że nie przepełniała mnie pustka i tęsknota.
Gdy wylałem w samotności wystarczające litry łez, wróciłem do tworzenia muzyki. Razem z Bradem miałem zamiar wydać kolejny album, zaplanować tourne po całym kraju. Choć nasza płyta miała mieć charakter melancholijny, a koncerty wyraz kameralny, Christopher żartował, że będziemy jak Rolling Stone, z kolei Susan wybijała mi ten pomysł z głowy.
Ale Bradford Philip Delson też odszedł.
Naturalnie, we śnie.
Bóg przywołał do siebie znakomitego człowieka i kolejnego z moich przyjaciół.
Dożycie sędziwego wieku to w gruncie rzeczy przekleństwo. Patrzysz, jak wyżni dla ciebie ludzie odchodzą. I nic nie możesz na to poradzić. Trudno w to wszystko uwierzyć, ale nauczyłem się jednej rzeczy – więcej szczęścia mają ci, którzy umarli, niż ci, którzy się rodzą. To nie pojęte zjawisko, którego, pomimo tak rozwiniętej technologi ludzie nie potrafią pojąć. Więc łudzę się, że nieważne gdzie teraz są, czy obok mnie w niematerialnej postaci, czy gdzieś w przestworzach, zakończyli swoją drogę i są szczęśliwi.
Siedzę w bujanym fotelu, w którym pół wieku temu moja żona usypiała nasze dzieci i obracam w palcach rzeźbiony, srebrny kluczyk. Laura zapisała mi go w testamencie, jednakże dopiero teraz mam odwagę otworzyć nim wszelkie tajemnice.
Odpycham się jeszcze raz nogami od dywanu i w końcu wstaję. Odgarniam siwą grzywkę; ten zwyczaj nabyłem od Laury – ona zawsze tak robiła, gdy się denerwowała, drapię się po także siwej brodzie i podchodzę do wielkiego kufra stojącego obok szafy. Przedmiot był od wieków w rodzinie Laury, a sama kobieta trzymała tam swoje dziedzictwo.
Biorę głęboki wdech, nadymam policzki i wypuszczam powietrze. Ostatni raz zastanawiam się, czy mogę go w ogóle otworzyć, tam przecież schowane są wszelkie tajemnice Laury, aż w końcu ręka podejmuje sama decyzję – po sypialni rozchodzi się głośny szczęk otwieranego zamka. Delikatnie podnoszę do góry wieczko i zdmuchuję odrobinki kurzu goszczące na krawędziach.
Zaskakuje mnie gama kolorów. Jest tam wiele rzeczy. Stare fotografie, dzienniki, które Laura pisywała w liceum, jej pierwsze, czarne Martensy na które mówiła, że to są „buty z duszą”. To właśnie w nich poszła na koncert wraz ze swoją młodzieńczą miłością i po raz pierwszy mnie spotkała. Dostrzegam kilkadziesiąt płyt różnych zespołów, w tym mojego, co powoduje uśmiech na mej twarzy. Stara mp3 z odpryśniętym lakierem i potłuczonym szkiełkiem, jaką dostała na dziewiętnaste urodziny została zgnieciona grubym segregatorem z rysunkami naszych dzieci; koślawe domki, obrysowane dłonie – wszystko podpisane adekwatnie. Jest jeszcze kopia obrazu Christophera z dedykacją: „Dla najukochańszej mamy na świecie” - oryginał znajduje się na wystawie w waszyngtońskim muzeum. Zauważam plik zaproszeń na wesela, przyjęcia imieninowe i urodzinowe, gale, rocznice; wszystkie związane brązowym sznureczkiem. Na samym dnie dostrzegam dobrze mi znany kawałek czarnego materiału. Wyciągam go pospiesznie i otrzepuję z resztek skawalonej, białej farby odciśniętej od obrazu przedstawiającego wieżę Eiffla. Rozkładam i przyglądam się przez dłuższą chwilę dobrze skrojonej, czarnej marynarce, modnej w latach dziesiątych dwudziestego pierwszego wieku od Versace.
Zakładam ją na ramiona i ze zdziwieniem stwierdzam, że znacznie schudłem i zmalałem.
Nie wiem dlaczego, ale to właśnie ten przedmiot spośród wielu, przywodzi mi na myśl wiele wspomnień. I cały łańcuch wydarzeń.
Jest to marynarka, którą okryłem Laurę wiele lat temu na ślubie mojego byłego szwagra. Nie spostrzeżenie w głowie pojawił się obraz brązowych oczu Anny. Wspominam ją ciepło. Dużo wniosła do mojego życia.
Poprawiam okulary na nosie, wyciągam rękę z zamiarem zamknięcia kufra, lecz zauważam coś, co wcześniej pominąłem – na wewnętrznej stronie klapy, przezroczystą taśmą klejącą przyklejony jest już wyblakły, postrzępiony bilet lotniczy.
Ile rzeczy bym stracił, gdybym wtedy nie leciał tym rejsem.
Przez ile róż i kolców bym nie przeszedł.
Ten kawałek karteczki sprawia, że na chwilę przenoszę się w tamten czas. Niczym, we śnie, przed moimi oczami przewijają się obrazy, aż do dnia dzisiejszego. To uczucie refleksji obezwładnia.
Wszystko odeszło
Wszystko odeszło z nimi.
Zdaję sobie sprawę, że niedługo i ja odejdę. Zasnę, może zachoruję, może spotka mnie jakiś wypadek. Ale jest to tak daleka przyszłość, że nie mam ochoty o tym myśleć.


10 komentarzy:

  1. Cóz ja Ci mogę napisać?
    Świetnie, jednak znalazłam jedną literówkę, ale ćsii...
    Wreszcie można powiedzieć, że coś odrobinę bardziej optymistycznego...
    Mam ndzieję, że ostatni shot będzie taki mega wesoły :D
    Weny i trzymaj się :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej ^^ słodko ^^
    czemu mnie nie poinformowałaś o nowym rozdziale?
    Nie mam nic więcej do napisania, bo mam zepsuty humor..
    no nic.. pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj.
    Przezytalam go z niemalym zaskoczeniem
    Nie spodziewalam się że opiszesz Mikea jako staruszka.
    Naprawdę.
    Trochę dziwnie mi się to czytalo bo zazwyczaj czytamy o nim gdy ma 25-37 w takim przeważnie wieku jest w opowiadaniach, a tu taki sendziwy wiek.
    Śliczny rozdzial.
    Trochę zdziwil mnie tytul bo nie wiedzialam czego się spodziewać a teraz już wiem.
    Szkoda że to już przedostani One-Shot, pokochalam to opowiadanie.
    Mam nadzieje że jeszcze napiszesz jakieś opowiadanie o LP.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest piękny!
    Ja się zawsze musze wzruszyć, ugh nienawidzę swojej wrażliwości. Właśnie sobię zdaję sprawę, że jestem bardzo podobna do Laury, jeśli chodzi o zbieranie wszystkich pamiątek z tego co było. :D
    No cóż, weny kochana!

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy może mi być smutno po przeczytaniu tego?
    Bo jest.
    Ten oneshot jak zawsze w Twoim wykonaniu był piękny, ale ten i poprzedni są... Ciężkie. Ostatnio nie mam siły na takie rzeczy, biorę się już nawet za pisanie odległych rozdziałów moich opowiadań, w których nie będzie cierpienia.
    W każdym razie, wiedz, że mi się podoba, ale ja po prostu nie mam siły. Nawet dzisiaj w szkole mówiłam wesoły wiersz bo nie chcę znów doprowadzać swojego otoczenia do depresji przez istnienie swojej osoby...
    Co ja piszę, Ulix, przestań się użalać nad sobą. ;-;
    By the way, czy mogłabym złożyć prośbę o jakiś wesoły oneshot z momentami, w których Mike'owi i Laurze układało się już wspólne życie, byli szczęśliwi, miłość radość itd? Proszę, mam ochotę na przeczytanie czegoś takiego.
    Nie męczę Cię już.
    Pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Następne dzieło, któremu należy bić brawo. Jesteś wspaniała. I chyba nie dodam nic więcej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nawet nie wiesz, od jak dawna nie pisałam komentarzy. Leniwa ze mnie persona, potwornie leniwa, na dodatek dopadło mnie okropne wrażenie, że dobrych blogów już nie ma i aktualnie ni czytam już absolutnie niczego. O Tobie przypomniała mi pewna blogerka, która za jakiś czas ma wrócić do żywych. Wpadłam, żeby ocenić (ale nie skomentować, po prostu ocenić i tą oceną podzielić się z wyżej wspomnianą dziewczyną) shota inspirowanego wierszem W. Szymborskiej, ale trafiłam też na L. Staffa, więc zaciekawiłam się i przeczytałam także to.
    Cóż. Muszę z wielkim zadowoleniem przyznać, że piszesz lepiej niż wtedy, gdy ostatnio tu byłam. Cieszy mnie to niezmiernie, czyżbym znalazła coś, do czego będę chciała szczerze wracać?
    Do pisania się nie przyczepię, styl swój masz, jedynym mankamentem jest cała historia, która wydaje mi się boleśnie nierealna. No cóż. Fabuły nie da się zmienić. Rozumiem to. Ale widzę, jak wydoroślałaś i to mi się bardzo podoba. Udany shot, oby tak dalej.


    Mam nieodparte wrażenie, że piszesz coraz lepiej .

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziewczyno, normalnie czytając Twoje opowiadania stwierdzam, że jestem beztalenciem.
    Nienawidzę Cię za to ;/
    Pozdrawiam,
    Lilith,

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam to baardzo dawno temu, na co wskazuje data komentarza Bennody. Dzisiaj sobie odświeżyłam.
    I to jest ładne. Obezwładnia melancholią. I taką nostalgią, ale to już bardziej dla samego Michaela. Naprawdę, jest mi teraz smutno. Przez klimat, przez to, że wyobraziłam sobie takiego starego, samotnego Majka.
    No och.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.