piątek, 7 listopada 2014

Jestem Twoim aniołem stróżem. |część 1

Czasami jesteśmy świadomi, że w naszym życiu dzieje się właśnie coś wielkiego, czasem ważne wydarzenia wynikają z przeszłości. Może tak samo jest z ludźmi?

James Salter, Burning the Days




Był to rok 2002…bądź 2003. Powinien to pamiętać, ale w tamtym czasie nie zwrócił na to uwagi. Spotkał wtedy zwykłą fankę, która rozpoznała go pomimo kaptura i okularów przeciwsłonecznych. Pamiętał tylko jedno: tego dnia był wściekły i nie zbyt miał ochotę spotykać się z fanami. Ale mimo to uderzyła go jej uroda. Lekko opalona szatynka z buszem brązowych włosów na głowie. Regularne rysy twarzy, podczas krótkiej rozmowy z nim nie potrafiła powstrzymać uśmiechu – przecież rozmawiała ze swoim idolem. Oczy miała piękne. Szaro niebieskie. Podobały mu się od samego początku i długo nie potrafił o nich zapomnieć. Przeklinał siebie za to. W tamtym czasie miał już narzeczoną.
          Następne spotkanie odbyło się w roku 2005, a dokładnie 11. 02. Tę datę zapamiętał wyraźnie. Był to dzień jego 28 urodzin. I znowu, jak parę lat wcześniej, ona podeszła do niego i podsunęła mu notes pod nos ze zwykłą formułką: „mogę prosić o autograf?”.
      -Oczywiście – przylepił uśmiech na twarz i odebrał zeszyt, wyciągając z kieszeni marker. – Dla kogo?
           - Dla Laury Jones. – Gdzieś już kiedyś słyszał to nazwisko… - będę miała już drugi.
Uśmiechną się machinalnie, skupiony na podpisywaniu, ale chwilę potem zamarł. Czy to ona? Niepewnie podniósł wzrok, bojąc się tego, co mógł spotkać. Niebiesko szare oczy, które go prześladowały, o których prawie zapomniał, powróciły.
      Wpatrywał się w nie chyba za bardzo intensywnie, bo dziewczyna nagle uciekła wzrokiem. Zreflektował się i chciał oddać jej notes, ale zrobił to w tym samym momencie, kiedy ona wyciągnęła rękę po przedmiot. Ich dłonie spotkały się na parę sekund. Poczuł przyjemny dreszcz i znowu spojrzał w jej oczy, a ona uśmiechnęła się przepraszająco.                  Odchrząknął.
        Ich drogi skrzyżowały się jeszcze kilka razy, ale moment kulminacyjny nastąpił w 2010. Leciał wtedy samolotem do rodziny w Japonii. W słuchawkach brzęczały mu nuty Depeche Mode – jego ulubionego zespołu z młodości. Przeczesał dłonią swoją grzywę. Już dawno za namową jego żony, Anny powinien ściąć włosy. Wyglądał jak Rumcajs, zważywszy na zakrywającą połowę jego twarzy brodę i długą grzywkę. Ale on uważał, że dopiero teraz ma image prawdziwego, rockowego piosenkarza…
Właśnie poprosił stewardesę o chłodny napój, gdy…gdy poczuł dziwne drgania, a słuchawki w uszach przeszkadzały mu w usłyszeniu pilota. Potem stan nieważkości, gdy samolot spadał i ciemność…
Poczuł, jak ktoś szarpie go za ramię i na wpół zrozpaczonym głosem pyta, czy ją słyszy. Powoli uchylił powieki i spostrzegł pochylającą się nad sobą dziewczynę, z brązowymi włosami, tym razem wyprostowanymi.
- Laura? – Wymamrotał, zaskoczony tym, że pamięta jej imię. Uśmiechnęła się, oczy zaszkliły się ze szczęścia. Miała wielką chęć uściskania go, lecz w ostatecznym momencie zaniechała tego pomysłu.
Zamrugał powiekami, starając się skupić wzrok i poczuł tępy ból głowy. Syknął, sięgając dłonią w kierunku rany.
- Niech pan ją zostawi! – Powiedziała ona, szybko sięgając po apteczkę. Przemyła wodą utlenioną ranę i zabandażowała. Ból zelżał.
- Dziękuję – powiedział, siadając – wie pani, gdzie my w ogóle jesteśmy? – Rozejrzał się.
Nadal był na swoim fotelu. Z okrągłych okienek sączyło się światło. Gruba blacha, która wzięła się niewiadomo skąd, przecięła siedzenie obok niego. Na szczęście nie było tam nikogo.
Ale to było jego miejsce.
Po starcie samolotu przesiadł się, bo za bardzo świeciło mu słońce.
Cholera.
W powietrzu unosił się duszący, słodki zapach krwi, jednakże nikomu nie stała się większa krzywda.
- Nie, nie wiem – mruknęła – pilot próbował połączyć się z wierzą kontrolną, ale nie odpowiada. Rozbiliśmy się na jakiejś wysepce, prawdopodobnie na Oceanie Spokojnym. Ładnie tam.
Dopiero teraz zobaczył wielki otwór, przez który można było spostrzec plaże. Gdyby się uważnej wsłuchał, usłyszałby szum oceanu, ale zagłuszały go rozmowy ludzi, dość spokojne głosy. Nie było w śród nich paranoików, po prostu wszyscy pogodzili się ze swoim losem i on musiał zrobić to samo.
Następne dni mijały pod wielkim znakiem zapytania, czy wogóle przeżyją. Pilot nie przynosił dobrych wieści, wręcz przeciwnie – z każdym dniem brakowało prowiantu, aż przyszedł ten dzień, kiedy rozbitkowie wypełźli z bezpiecznego samolotu, na wyspę w poszukiwaniu jedzenia. Mike bardzo dobrze dogadywał się z Laurą. Czuł nawet dziwny obowiązek chronienia jej. Rozmawiali jak zwykli ludzie, a nie jak fanka i wokalista Linkin Park. Wiedział, że podoba jej się, że ma do niego słabość, że z każdym dniem, zakochuje się w nim coraz bardziej. Przerażało go to. Dziewczyna była naprawdę ładna. Ale co on mógł zrobić? Pamiętał jeden incydent, który upewnił go w przekonaniu, że ona wpadła po uszy, a on nie potrafił, bądź nie chciał tego kończyć, dawać jej do zrozumienia, że to nie ma sensu.
Był to dziesiąty dzień. Brakowało pożywienia, a jemu znudziło się siedzenie w samolocie. Chciał odetchnąć świeżym powietrzem. Wyszedł na zewnątrz w poszukiwaniu czegoś zjadliwego. Nie wracał dość długo i Laura wreście przyznała przed samą sobą, że zakochała się w nim, a przez jego długą nieobecność zaczęła tęsknic. Było to dziwne uczucie. Tak, jakby cały jej umysł został zalany czarną wodą. I gdy wreście pojawił się w wąskim przejściu, o mało nie powstrzymała się przed rzuceniem mu się na szyję. Spojrzała na lekko świecącą się pierś bez koszulki, którą zdjął, aby ochłodzić organizm. Jego szerokie barki zahipnotyzowały ją do tego stopnia, że mimowolnie zagryzła dolną wargę.
Skubany, musiał zauważyć jej pełne zachwytu spojrzenie, bo w zamian uśmiechnął się filuternie. Choć tego nie chciała, powróciła na ziemię.
- Coś znalazłeś? - Zapytała, łapiąc rezon, wzrokiem przekazując mu, aby o wszystkim zapomniał.
Pokazał jej ręce pełne dziwnych owoców i wyszczerzył zęby, jak dziecko, które znalazło kolorowy kamyczek w strumieniu. – To dla pani – rzucił jej kiwi. – Może powinniśmy przejść na „ Ty”? – Dodał. Już wcześniej nosił się z zamiarem tej propozycji. – Tak dla formalności: Mike
- Laura – odpowiedziała ściskając jego dłoń. Parsknęli śmiechem, jak starzy przyjaciele.
Parę dni później Pilot oznajmił, że łapie jakiś sygnał, lecz słaby. Zapewnił ich, że za dzień, dwa, uda im się ustanowić połączenie i zostaną uratowani. Właśnie miedzy dwudziestym, a dwudziestym pierwszym dniem od katastrofy, nad Oceanem Spokojnym, a także małą wysepką rozpętała się straszliwa burza.
Laura odkąd pamiętała bała się grzmotów i błyskawic. Miała, co prawda 29 lat, ale ten strach pozostał.
Mike, na sąsiednim siedzeniu lekko pochrapywał. Leżał pod cienkim kocem, przyciśniętym pod samą brodę. Nagle poczuł lekkie drgania. Nic sobie z tego nie robiąc, powrócił do krainy snów, lecz to się powtórzyło, wraz z głośniejszym grzmotem. Uchylił lekko powieki, wpatrując się w plecy Laury, które były obok niego. Grzmotnęła kolejna błyskawica, rozdzielając niebo na pół, a dziewczyna drgnęła.
- Laura? – Wychrypiał. Nic nie odpowiedziała, ale przy kolejnym grzmocie znów się poruszyła.
Podparł się lekko na ramieniu.
- Coś się stało? – Mężczyzna nagle zrozumiał, o co może chodzić i dodał – boisz się burzy?
Pokiwała lekko głową. Uśmiechnął się pod nosem. Ach, te kobiety. Odgarnął koc i przygarnął dziewczynę do siebie. Ona odwróciła się twarzą do niego i przycisnęła czoło do jego piersi.
- Zimna jesteś – zauważył bystrze.
Przy kolejnych grzmotach, Laura także drżała a on gładził jej plecy ręką. Gdy spostrzegł, że to ją uspokaja, przyspieszył ruchu. W którymś momencie niechcący podwinął jej koszulę i włożył pod nią swoją dłoń. Wtedy także zadrżała, ale był pewny, że z zupełnie innego powodu. Speszył się.
- Nie przestawaj – mruknęła w ciemności.
Burza powoli przechodziła, więc Laura wyswobodziła się z jego objęć, z zamiarem przeniesienia się na swoje miejsce.
- Jak chcesz, możesz tu zostać – szepnął, szybciej niż zdążył ugryźć się w język. Uśmiechnęła się i wróciła na poprzednie miejsce – tylko na to czekałaś – dodał z uśmiechem – przyznaj się.
- Oczywiście.





Podziękowania dla Patrycji, bez której nadal wszystko byłoby w rozsypce. Dziękuję kochana!! 

4 komentarze:

  1. Hej. 18 godzin temu mnie tutaj zaprosiłaś, więc jestem. Muszę Ci przyznać, że byłam bardzo uszczęśliwiona, gdy zobaczyłam Twój komentarz. Czyżby jakiś przyzwoity blog o Linkin Park, którego nie dane mi było czytać?
    Teraz, kiedy już mam czas i ochotę na komentowanie, nie mam pojęcia, od czego zacząć... Mam przed sobą pierwszy rozdział, z którego mogę wywnioskować trzy rzeczy:
    1)Niestety to opowiadanie, gdzie większą, jeśli nie główną rolę będzie grała kolejna przypadkiem spotkana fanka LP
    2)Ten fragment o katastrofie samolotu był tak nierealistyczny, że zapachniało mi tu gimbo-blogiem
    3)Jestem zaintrygowana i chciałabym przeczytać więcej, mimo dwóch poprzednich punktów.

    Tak. Potrzebuję większej dawki tej historii, aby wyrazić jakąkolwiek opinię. Zmykam na 2 część.

    OdpowiedzUsuń
  2. Według mnie cudownie piszesz, i z wielką chęcią będę czytać! Więc obserwuje Kochana :)
    Powodzenia ^^

    cukiereczekxoxo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Siema :-)
    Zapraszałaś, więc jestem i zaczynam czytać twoją historię :-)
    xxx

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak więc jak mówiłam - jestem. Może troszkę późno, ale słowa dotrzymałam :)
    Dziękuje jeszcze raz za pojawienie się u mnie ♥
    Ale do rzeczy przechodząc! Zaczęłam czytać i nawet nie wiem kiedy, a znalazłam się na samym końcu. Rzadko kiedy tak mam, że jakiś tekst tak mnie wciąga, więc naprawdę wow. Nie potrafię tego dobrze opisać w słowach, ale Twoje teksty po prostu chcę się czytać. Myślę, że nawet ja sama mogę się wiele od Ciebie nauczyć. Jestem tu nowa i mam troszkę do nadgonienia, jednakże myślę, że w szybkim tempie uda mi się to zrobić :)
    Pozdrawiam! ♥

    OdpowiedzUsuń

Komentarz to największa motywacja dla autora, nawet ten niepochlebny. Za wszystkie bardzo szczerze dziękuję.