Czasami jesteśmy świadomi, że w
naszym życiu dzieje się właśnie coś wielkiego, czasem ważne
wydarzenia wynikają z przeszłości. Może tak samo jest z ludźmi?
James Salter,
Burning
the Days
Był to rok 2002…bądź 2003.
Powinien to pamiętać, ale w tamtym czasie nie zwrócił na to
uwagi. Spotkał wtedy zwykłą fankę, która rozpoznała go pomimo
kaptura i okularów przeciwsłonecznych. Pamiętał tylko jedno: tego
dnia był wściekły i nie zbyt miał ochotę spotykać się z
fanami. Ale mimo to uderzyła go jej uroda. Lekko opalona szatynka z
buszem brązowych włosów na głowie. Regularne rysy twarzy, podczas
krótkiej rozmowy z nim nie potrafiła powstrzymać uśmiechu –
przecież rozmawiała ze swoim idolem. Oczy miała piękne. Szaro
niebieskie. Podobały mu się od samego początku i długo nie
potrafił o nich zapomnieć. Przeklinał siebie za to. W tamtym
czasie miał już narzeczoną.
Następne spotkanie odbyło się w
roku 2005, a dokładnie 11. 02. Tę datę zapamiętał wyraźnie. Był
to dzień jego 28 urodzin. I znowu, jak parę lat wcześniej, ona
podeszła do niego i podsunęła mu notes pod nos ze zwykłą
formułką: „mogę prosić o autograf?”.
-Oczywiście – przylepił uśmiech
na twarz i odebrał zeszyt, wyciągając z kieszeni marker. – Dla
kogo?
- Dla Laury Jones. – Gdzieś już
kiedyś słyszał to nazwisko… - będę miała już drugi.
Uśmiechną się machinalnie,
skupiony na podpisywaniu, ale chwilę potem zamarł. Czy to ona?
Niepewnie podniósł wzrok, bojąc się tego, co mógł spotkać.
Niebiesko szare oczy, które go prześladowały, o których prawie
zapomniał, powróciły.
Wpatrywał się w nie chyba za bardzo
intensywnie, bo dziewczyna nagle uciekła wzrokiem. Zreflektował się
i chciał oddać jej notes, ale zrobił to w tym samym momencie,
kiedy ona wyciągnęła rękę po przedmiot. Ich dłonie spotkały
się na parę sekund. Poczuł przyjemny dreszcz i znowu spojrzał w
jej oczy, a ona uśmiechnęła się przepraszająco. Odchrząknął.
Ich drogi skrzyżowały się jeszcze
kilka razy, ale moment kulminacyjny nastąpił w 2010. Leciał wtedy
samolotem do rodziny w Japonii. W słuchawkach brzęczały mu nuty
Depeche Mode – jego ulubionego zespołu z młodości. Przeczesał
dłonią swoją grzywę. Już dawno za namową jego żony, Anny
powinien ściąć włosy. Wyglądał jak Rumcajs, zważywszy na
zakrywającą połowę jego twarzy brodę i długą grzywkę. Ale on
uważał, że dopiero teraz ma
image prawdziwego,
rockowego piosenkarza…
Właśnie poprosił stewardesę o
chłodny napój, gdy…gdy poczuł dziwne drgania, a słuchawki w
uszach przeszkadzały mu w usłyszeniu pilota. Potem stan
nieważkości, gdy samolot spadał i ciemność…
Poczuł, jak ktoś szarpie go za
ramię i na wpół zrozpaczonym głosem pyta, czy ją słyszy. Powoli
uchylił powieki i spostrzegł pochylającą się nad sobą
dziewczynę, z brązowymi włosami, tym razem wyprostowanymi.
- Laura? – Wymamrotał, zaskoczony
tym, że pamięta jej imię. Uśmiechnęła się, oczy zaszkliły się
ze szczęścia. Miała wielką chęć uściskania go, lecz w
ostatecznym momencie zaniechała tego pomysłu.
Zamrugał powiekami, starając się
skupić wzrok i poczuł tępy ból głowy. Syknął, sięgając
dłonią w kierunku rany.
- Niech pan ją zostawi! –
Powiedziała ona, szybko sięgając po apteczkę. Przemyła wodą
utlenioną ranę i zabandażowała. Ból zelżał.
- Dziękuję – powiedział, siadając
– wie pani, gdzie my w ogóle jesteśmy? – Rozejrzał się.
Nadal był na swoim fotelu. Z
okrągłych okienek sączyło się światło. Gruba blacha, która
wzięła się niewiadomo skąd, przecięła siedzenie obok niego. Na
szczęście nie było tam nikogo.
Ale to było jego miejsce.
Po starcie samolotu przesiadł się,
bo za bardzo świeciło mu słońce.
Cholera.
W powietrzu unosił się duszący,
słodki zapach krwi, jednakże nikomu nie stała się większa
krzywda.
- Nie, nie wiem – mruknęła –
pilot próbował połączyć się z wierzą kontrolną, ale nie
odpowiada. Rozbiliśmy się na jakiejś wysepce, prawdopodobnie na
Oceanie Spokojnym. Ładnie tam.
Dopiero teraz zobaczył wielki otwór,
przez który można było spostrzec plaże. Gdyby się uważnej
wsłuchał, usłyszałby szum oceanu, ale zagłuszały go rozmowy
ludzi, dość spokojne głosy. Nie było w śród nich paranoików,
po prostu wszyscy pogodzili się ze swoim losem i on musiał zrobić
to samo.
Następne dni mijały pod wielkim
znakiem zapytania, czy wogóle przeżyją. Pilot nie przynosił
dobrych wieści, wręcz przeciwnie – z każdym dniem brakowało
prowiantu, aż przyszedł ten dzień, kiedy rozbitkowie wypełźli z
bezpiecznego samolotu, na wyspę w poszukiwaniu jedzenia. Mike bardzo
dobrze dogadywał się z Laurą. Czuł nawet dziwny obowiązek
chronienia jej. Rozmawiali jak zwykli ludzie, a nie jak fanka i
wokalista Linkin Park. Wiedział, że podoba jej się, że ma do
niego słabość, że z każdym dniem, zakochuje się w nim coraz
bardziej. Przerażało go to. Dziewczyna była naprawdę ładna. Ale
co on mógł zrobić? Pamiętał jeden incydent, który upewnił go w
przekonaniu, że ona wpadła po uszy, a on nie potrafił, bądź nie
chciał tego kończyć, dawać jej do zrozumienia, że to nie ma
sensu.
Był to dziesiąty dzień. Brakowało
pożywienia, a jemu znudziło się siedzenie w samolocie. Chciał
odetchnąć świeżym powietrzem. Wyszedł na zewnątrz w
poszukiwaniu czegoś zjadliwego. Nie wracał dość długo i Laura
wreście przyznała przed samą sobą, że zakochała się w nim, a
przez jego długą nieobecność zaczęła tęsknic. Było to dziwne
uczucie. Tak, jakby cały jej umysł został zalany czarną wodą. I
gdy wreście pojawił się w wąskim przejściu, o mało nie
powstrzymała się przed rzuceniem mu się na szyję. Spojrzała na
lekko świecącą się pierś bez koszulki, którą zdjął, aby
ochłodzić organizm. Jego szerokie barki zahipnotyzowały ją do
tego stopnia, że mimowolnie zagryzła dolną wargę.
Skubany, musiał zauważyć jej pełne
zachwytu spojrzenie, bo w zamian uśmiechnął się filuternie. Choć
tego nie chciała, powróciła na ziemię.
- Coś znalazłeś? - Zapytała,
łapiąc rezon, wzrokiem przekazując mu, aby o wszystkim zapomniał.
Pokazał jej ręce pełne dziwnych
owoców i wyszczerzył zęby, jak dziecko, które znalazło kolorowy
kamyczek w strumieniu. – To dla pani – rzucił jej kiwi. – Może
powinniśmy przejść na „ Ty”? – Dodał. Już wcześniej nosił
się z zamiarem tej propozycji. – Tak dla formalności: Mike
- Laura – odpowiedziała ściskając
jego dłoń. Parsknęli śmiechem, jak starzy przyjaciele.
Parę dni później Pilot oznajmił,
że łapie jakiś sygnał, lecz słaby. Zapewnił ich, że za dzień,
dwa, uda im się ustanowić połączenie i zostaną uratowani.
Właśnie miedzy dwudziestym, a dwudziestym pierwszym dniem od
katastrofy, nad Oceanem Spokojnym, a także małą wysepką rozpętała
się straszliwa burza.
Laura odkąd pamiętała bała się
grzmotów i błyskawic. Miała, co prawda 29 lat, ale ten strach
pozostał.
Mike, na sąsiednim siedzeniu lekko
pochrapywał. Leżał pod cienkim kocem, przyciśniętym pod samą
brodę. Nagle poczuł lekkie drgania. Nic sobie z tego nie robiąc,
powrócił do krainy snów, lecz to się powtórzyło, wraz z
głośniejszym grzmotem. Uchylił lekko powieki, wpatrując się w
plecy Laury, które były obok niego. Grzmotnęła kolejna
błyskawica, rozdzielając niebo na pół, a dziewczyna drgnęła.
- Laura? – Wychrypiał. Nic nie
odpowiedziała, ale przy kolejnym grzmocie znów się poruszyła.
Podparł się lekko na ramieniu.
- Coś się stało? – Mężczyzna
nagle zrozumiał, o co może chodzić i dodał – boisz się burzy?
Pokiwała lekko głową. Uśmiechnął
się pod nosem. Ach, te kobiety. Odgarnął koc i przygarnął
dziewczynę do siebie. Ona odwróciła się twarzą do niego i
przycisnęła czoło do jego piersi.
- Zimna jesteś – zauważył
bystrze.
Przy kolejnych grzmotach, Laura także
drżała a on gładził jej plecy ręką. Gdy spostrzegł, że to ją
uspokaja, przyspieszył ruchu. W którymś momencie niechcący
podwinął jej koszulę i włożył pod nią swoją dłoń. Wtedy
także zadrżała, ale był pewny, że z zupełnie innego powodu.
Speszył się.
- Nie przestawaj – mruknęła w
ciemności.
Burza powoli przechodziła, więc
Laura wyswobodziła się z jego objęć, z zamiarem przeniesienia się
na swoje miejsce.
- Jak chcesz, możesz tu zostać –
szepnął, szybciej niż zdążył ugryźć się w język.
Uśmiechnęła się i wróciła na poprzednie miejsce – tylko na to
czekałaś – dodał z uśmiechem – przyznaj się.
- Oczywiście.
Hej. 18 godzin temu mnie tutaj zaprosiłaś, więc jestem. Muszę Ci przyznać, że byłam bardzo uszczęśliwiona, gdy zobaczyłam Twój komentarz. Czyżby jakiś przyzwoity blog o Linkin Park, którego nie dane mi było czytać?
OdpowiedzUsuńTeraz, kiedy już mam czas i ochotę na komentowanie, nie mam pojęcia, od czego zacząć... Mam przed sobą pierwszy rozdział, z którego mogę wywnioskować trzy rzeczy:
1)Niestety to opowiadanie, gdzie większą, jeśli nie główną rolę będzie grała kolejna przypadkiem spotkana fanka LP
2)Ten fragment o katastrofie samolotu był tak nierealistyczny, że zapachniało mi tu gimbo-blogiem
3)Jestem zaintrygowana i chciałabym przeczytać więcej, mimo dwóch poprzednich punktów.
Tak. Potrzebuję większej dawki tej historii, aby wyrazić jakąkolwiek opinię. Zmykam na 2 część.
Według mnie cudownie piszesz, i z wielką chęcią będę czytać! Więc obserwuje Kochana :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia ^^
cukiereczekxoxo.blogspot.com
Siema :-)
OdpowiedzUsuńZapraszałaś, więc jestem i zaczynam czytać twoją historię :-)
xxx
Tak więc jak mówiłam - jestem. Może troszkę późno, ale słowa dotrzymałam :)
OdpowiedzUsuńDziękuje jeszcze raz za pojawienie się u mnie ♥
Ale do rzeczy przechodząc! Zaczęłam czytać i nawet nie wiem kiedy, a znalazłam się na samym końcu. Rzadko kiedy tak mam, że jakiś tekst tak mnie wciąga, więc naprawdę wow. Nie potrafię tego dobrze opisać w słowach, ale Twoje teksty po prostu chcę się czytać. Myślę, że nawet ja sama mogę się wiele od Ciebie nauczyć. Jestem tu nowa i mam troszkę do nadgonienia, jednakże myślę, że w szybkim tempie uda mi się to zrobić :)
Pozdrawiam! ♥